Autor: Richard Chizmar
Wydawnictwo: Albatros
Przeszłość ma to do siebie, że potrafi powrócić do nas niespodziewanie, w najmniej sprzyjających okolicznościach. Niekiedy ta pamięć wiąże się z określonymi wydarzeniami, które kładą się cieniem na naszej przyszłości, niekiedy rozpaczliwie próbujemy zapomnieć o czymś, o czym zapomnieć się nie da. I niezależnie od tego, kim byśmy nie byli i czego byśmy nie osiągnęli, niekiedy wystarczy kilka chwil, by to wszystko obróciło się w niwecz.
Doskonale wie o tym kongresmenka Gwendy Peterson, która – jakby się mogło wydawać – piętnaście lat temu pozostawiła za sobą przeszłość i … pewne pudełko. Teraz jednak niespodziewanie przeszłość wraca i to w chwili, kiedy osiągnęła prawdziwy sukces na wielu polach – tym zawodowym i tym osobistym. O historii Gwendy mogliśmy usłyszeć dzięki „Pudełku z guzikami Gwendy“, natomiast teraz znów jesteśmy zmuszeni powrócić o klaustrofobicznego Castle Rock, znów też stajemy w obliczu zagadkowego zniknięcia dwóch dziewczynek, których do dnia dzisiejszego nie odnaleziono. A to wszystko za sprawą „Magicznego piórka Gwendy” i Richarda Chizmara. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Albatros książka została opatrzona wstępem Stephena Kinga, a choć jest dość specyficzna, to spodoba się zarówno miłośnikom autora, jak i samego Castle Rock. Ja niestety nie należę ani do jednych ani do drugich, ale doceniam klimat powieści.
Gwendy odniosła prawdziwy sukces, na początku jako wzięta pisarka, następnie jako kongresmenka. Mimo iż do Waszyngtonu zaprowadził ją niezbyt popularny temat AIDS i śmierci, to – mając w pamięci śmierć przyjaciela – była w swojej walce tak prawdziwa, że zdołała zapewnić sobie miejsce na szczytach władzy. Jednak te osiągnięcia są niczym wobec wspomnień, które wracają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Choć właściwie można by powiedzieć, magicznego pudełka, które znów pojawia się w jej życiu. Owo pudełko, z różnymi szufladkami, no i przede wszystkim guzikami, kryje sobie pierwiastek nadprzyrodzony, choć tak naprawdę nikt nie jest w stanie do końca określić o co w tym wszystkim chodzi. Przede wszystkim nie jesteśmy tego zrobić my, nie wiedząc tak naprawdę, dokąd zmierza akcja, no i przede wszystkim sam autor.
Znów bowiem powracamy do tematu zaginionych nastolatek, które zniknęły w dość niejasnych okolicznościach – jedna z własnej sypialni, druga w drodze ze szkoły. Szeryf Norris Ridgewick prowadzi dochodzenie, ale wszystko na to wskazuje, że sprawa ta nigdy się nie zakończy. No chyba, że włączy się w to Gwendy, a my dotrwamy do końca historii. Mimo swej niewielkiej objętości książka bowiem nuży, pełna jest niepotrzebnych wątków i opisów, brakuje w niej konsekwencji, ale przede wszystkim … pomysłu. Jedyny plus to pewna atmosfera napięcia i oczekiwania, choć ostatecznie i ona nie stanowi rekompensaty, bowiem do niczego nie prowadzi. A szkoda, bowiem mogłaby to być intrygująca i pełna mroku opowieść i to przy zrealizowaniu choć jednego z kilku na nią pomysłów. Tymczasem otrzymujemy dziwną kompilację starych i nowych wątków, nieco przyklejony wątek pudełka oraz wspomnień z nim związanych i nierozwiązaną sprawę, a to wszystko w dusznej atmosferze miasteczka. Szkoda trochę potencjału tkwiącego w tej opowieści i tak naprawdę na pocieszenie pozostaje nam jedynie okładka.
Chyba się nie skuszę, no jeszcze się zastanowię...
OdpowiedzUsuń