sobota, 3 stycznia 2015

Katarzyna Grochola "Zielone drzwi"

Tytuł: Zielone drzwi
Autor: Katarzyna Grochola
Wydawnictwo Literackie

„W najtrudniejszych momentach spotykam niezwykłych ludzi. Dobrych, życzliwych, mądrych. Mam nawet pewne podejrzenia, że to nie ludzie, ale anioły, sprytnie ukrywające się w ludzkich postaciach”.
/Katarzyna Grochola/

Tę postać znają wszyscy. Ci, którzy nie czytają, którzy omijają księgarnie szerokim łukiem, podziwiali jej taniec (albo i krytykowali) w jednym z telewizyjnych programów, w którym odważyła się pokazać. Odważyła, bowiem każde wystawienie się na widok publicznych, popełnianie błędów, czy odsłonięcie kawałka ciała jest w Polsce piętnowane, wyśmiewane. Co więcej, staje się wiadomością dnia.
Całe szczęście istnieją jeszcze Ci, którzy znają ją jako pisarkę, autorkę wielu książek, które odniosły prawdziwy sukces wydawniczy na rodzimym rynku. Świat usłyszał o niej przy okazji ekranizacji jej powieści „Nigdy w życiu!”, w reżyserii Ryszarda Zatorskiego i fenomenalnym scenariuszem Ilony Łepkowskiej.
O kim mowa? Oczywiście o Katarzynie Grocholi, której powieści czytuję, choć za którymi nie przepadam (tak, wiem, że grzeszę tymi słowami). Być może zmieni się to za sprawą książki „Zielone drzwi”, opublikowanej nakładem Wydawnictwa Literackiego. Z trudem powstrzymałam się przed napisaniem: powieści „Zielone drzwi”, bowiem biografię Grocholi rzeczywiście czyta się jak wciągającą powieść, co rusz natrafiając na znane z takich książek jak „Przegryźć dżdżownicę” czy „Nigdy w życiu!” fragmenty. Grochola bowiem użycza swoim bohaterom epizodów ze swojego życia – szczególnie tych, które zasługują na zapamiętanie, wzbudzają radość, dają nadzieję.
Biografia Grocholi jest najlepszym dowodem na to, że życie pisze najlepsze scenariusze i nie jest w stanie dorównać mu nawet najtęższy umysł literata. Jesteśmy bowiem świadkami dorastania autorki, licznych przeprowadzek, obozów harcerskich i nieprawdopodobnych wręcz perypetii szkolnych. Kariera pisarki rodziła się w bólu, a wiodła przez … medycynę, a właściwie nieustępliwe dążenie do podjęcia takowych studiów. W celu zdobycia cennych punktów, tak potrzebnych na egzaminie, a niemożliwych do uzyskania bez wysiłku (z uwagi na inteligenckie pochodzenie), Grochola zmuszona była zatrudnić się w szpitalu, jako salowa. Miesiące spędzone w szpitalu przy ulicy Kasprzaka zaowocowały wieloma anegdotami przytoczonymi w książce, ale nie brak było też chwil ciężkich, smutnych, dramatycznych.
Autorka pisze również o egzaminach na polonistykę, z których uciekła, o pierwszym małżeństwie, wyjeździe do  Libii, narodzinach córki i … wielkiej miłości do M., która skłoniła ją do powrotu z dzieckiem do Polski i rozwodu. Pisze o chorobie nowotworowej, o chwilach pełnych zwątpienia i pretensjach do Boga, a także o przekonaniu, że przeżyje, że nigdy w życiu nie da się złamać. Śledzimy też losy jej kolejnego, nieudanego związku, w wyniku którego została bez mieszkania z siedemdziesięcioma tysiącami na koncie, będącymi smutnym podsumowaniem dotychczasowego życia. Za te pieniądze wybudowała dom, wkładając w niego własną pracę i serce, przekonując, że nigdy w życiu nie można się poddawać….
„Zielone drzwi” są dowodem na to, że każdy z nas dostaje swoja szansę, że warto się nauczyć odczytywać znaki, bowiem ona są wszędzie. Odkąd Grochola nauczyła się je dostrzegać, cały Wszechświat pomagał jej w osiągnięciu celów, zaś zbiegi okoliczności układały się w okazje. I choć sukcesy, obecna pozycja były okupione bólem i łzami, to pisarka nie dała się złamać. Tej postawy warto się od Grocholi nauczyć, rozpoczynając lekcje od lektury „Zielonych drzwi”… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz