niedziela, 11 grudnia 2016

Joanna Marat "Madonny z ulicy Polanki"

Autor: Joanna Marat
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka


Tak to już bywa, że kiedy człowiek ucieka przed swoim strachem, może się przekonać, że zdąża jedynie skrótem na jego spotkanie” – pisał Tolkien, a słowa te są dla wielu ludzi prawdziwą przepowiednią. Tak naprawdę, im bardziej czegoś unikamy, tym bardziej drastyczne jest z tym spotkanie, tym większe konsekwencje ponosimy. Bo tego, że przeznaczenie nas w końcu dopadnie, możemy być niemal pewni. 


Obserwując życie ludzi, możemy zauważyć nie tylko tę prawidłowość. Często bywa bowiem tak, że ścieżki poszczególnych osób splatają się ze sobą w zdumiewający sposób, że są oni zmuszeni płacić nie tylko za swoje grzechy, ale i za grzechy przodków że mimowolnie powtarzają pewne schematy. Nigdy zatem nie możemy być pewni, że dana postać nie pojawi się w naszym życiu ponownie, że wyrządzona jej krzywda nie odbije się rykoszetem, że wyświadczona przysługa nie okaże się być istotną dla naszego dalszego życia. Dlatego też nie warto chować urazy, nie warto pielęgnować w sobie nienawiści, bowiem nigdy nie wiemy, w jakich okolicznościach znów się spotkamy, jakie więzy nas połączą. Tymczasem koncentracja na krzywdach, rozpamiętywanie urazów skutkować może zamknięciem się na ludzi, na świat, wiązać się może z nieporozumieniami, utrudniającymi funkcjonowanie wśród społeczeństwa. Czy to właśnie ta izolacja, nawarstwiające się nieporozumienia, niedopowiedzenia, stały się przyczyną wydarzeń rozgrywających się na ulicy Polanki? Czy przeszłość musi determinować przyszłość i czy rzeczywiście jest tak, że nasze ścieżki splatają się ze ścieżkami innych w taki sposób, iż mamy wrażenie, że los okrutnie z nas drwi? 

Przekonamy się o tym podczas lektury najnowszej powieści autorstwa Joanny Marat, „Madonny z ulicy Polanki”. Opublikowana nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka książka, to nie tylko opowieść o życiu i jego paradoksach, o skomplikowanych ludzkich osobowościach, ale i o tym, w jaki sposób historia zatacza koło. To już druga, po „Jedenastu tysiącach dziewic” książka należąca do cyklu z Gdańskiem w tle, a wierni czytelnicy autorki i tym razem nie będą rozczarowani. Co więcej, autorka z każdą kolejną powieścią rozwija swój warsztat, rozkwita, coraz bardziej skomplikowani stają się też jej bohaterowie. Obdarzeni bogatym życiem wewnętrznym, rozmaitymi problemami rodzinnymi, ulegający zgubnym słabością i przyzwyczajeniom, zapraszają nas oni do śledzenia swoich losów, do uczestniczenia w swoim życiu.

Autorka przedstawia nam Annę, wieczną uciekinierkę, zbliżającą się do czterdziestki pełną kompleksów kobietę. Jej zainteresowanie śmiercią nie jest tylko zawodowe – sama miała okazję zajrzeć jej w oczy, teraz zaś, po chemioterapii, powoli wraca do zdrowia. Spokój jaki zagościł w jej życiu po rozpadzie małżeństwa i zamieszkaniu w Szwecji ze Svenem, zwanym Sinobrodym, przerywa wiadomość o jej stanie. Anna spodziewa się dziecka, zaś starszy partner, zmagający się również ze swoimi demonami, nie jest przygotowany nie tylko na niemowlę, ale i na ryzyko nawrotu choroby kobiety. Anna ucieka zatem – jak to ma w zwyczaju – do Polski, a dzięki swojemu onkologowi, Maciejowi Zagrobnemu, ma szansę zatrzymać się na ulicy Polanki. Lekarz nie wynajmuje jej mieszkania zupełnie bezinteresownie – od miesięcy marzy o związku z tą eteryczną blondynką, Snow Princess, jak nazywa Annę jego matka. Na ulicy Polanki mieszka też przedwcześnie podstarzała Weronika, która dorabia do marnej renty po zmarłym mężu prasowaniem koszul sąsiada. Z czasem te kontakty z tajemniczym mężczyzną, którego nazywa Latającym Holendrem, zyskają erotyczną wymowę, nadając jej szaremu życiu kolorytu.

To zaledwie kilka z całej galerii wyjątkowych postaci pojawiających się na stronach powieści – poznajemy również rozwiązłą dziennikarkę Małgorzatę, jej anorektyczka córkę Agnieszkę, ruda Elkę – krewną Macieja Zagrobnego czy Mariannę Baumann, dziennikarkę telewizyjną, przyrodnią siostrę Agnieszki. Wracamy ponadto do przeszłości, by poznać historię Żydówki Beli, a także zaginionej Idy Martens. Ścieżki życia tych wszystkich pozornie niezwiązanych ze sobą postaci wielokrotnie się przecinają, przynosząc zdumiewające zwroty akcji, zaskakujące niespodzianki, ale też niekiedy niechcianą prawdę. Jak rozwinie się ta opowieść? Nie warto się nad tym zastanawiać, skoro już teraz można otworzyć książkę i zatopić się w klimacie starej kamienicy, zagłębić w skomplikowane ludzkie losy, poznając kolejnych bohaterów, którzy wielokrotnie odsłaniają przed nami swoje nadzieje, lęki, swoje dusze. „Madonny z ulicy Polanki” jest jedną z tych powieści, w których każde słowo, każde zdanie ma wielką wartość, których fabuła jest niczym innym, jak tylko portretem codziennego życia, ze wszystkimi jego cieniami i blaskami. To również dowód na przewrotność losu, na to, iż wszystko ma swoje miejsce i czas, na istnienie niezmiennego od wieków prawa natury – rodzenia się i umierania.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz