sobota, 27 stycznia 2024

Czesław Centkiewicz "Anaruk, chłopiec z Grenlandii" - STRESZCZENIE SZCZEGÓŁOWE

Temat: Anaruk, chłopiec z Grenlandii
Autor: Czesław Centkiewicz


Anaruk był dwunastolatkiem, który żył na Grenlandii. Był to bardzo charyzmatyczny chłopiec, którego słuchali nie tylko rówieśnicy, ale i starsi chłopcy, nawet psy poddawały się jego woli. Anaruk mimo swojego młodego wieku był silny i odważny, dlatego jego ojciec Tugto często zabierał go ze sobą na polowanie, z czego chłopiec był bardzo dumny.

Ten mały Eskimos miał okazję poznać polarnika, z którym się zaprzyjaźnił. Polarnik pozwolił mu obejrzeć swoją broń i podarował mu nóż stalowy, który wzbudził w nim zachwyt. Następnego dnia do polarnika Anaruk przyszedł z bratem, pięcioletnim Nukunem. Mężczyzna wzbudzał naturalne zaciekawienie. Chłopcy zwracali uwagę na jego rzeczy. Okazało się, że mężczyzna miał bowiem inne ubrania, niż te, które oni znali. Ubrania Eskimosów były uszyte ze skór zwierząt, a te, które nosił polarnik były zupełnie inne. Dlatego też polarnik tłumaczył chłopcom, jak się robi materiał.

Grenlandia zajmuje ponad 2 miliony kilometrów kwadratowych, jest prawie siedem razy większa od Polski. Lato trwa tu tylko trzy miesiące i przypomina naszą wczesną wiosnę. Jesieni nie ma wcale, od razu pojawiają się śnieżyce i mrozy sięgające nawet minus pięćdziesięciu stopni. Prawie całą Grenlandia skuta jest lodem, a na samym środku grubość lodowej pokrywy dochodzi do trzech kilometrów grubości. Śniegi topnieją tylko na południowo-zachodnich brzegach i wówczas wyrastają mchy i wśród nich małe kwiatki. Dlatego, zimą, wszyscy mieszkańcy wyspy chodzą otuleni w futra. Nawet niemowlęta zawija się w skóry, a matki noszą dzieci nie na rękach ale w dużej kieszeni naszytej na plecach, aby mieć wolne ręce do pracy.

W trakcie lata rodzina Anaruka mieszka na brzegu morza w namiotach zrobionych ze skór fok i renów, a obok stają inne namioty. Najtrudniej jest zdobyć drewno do ogrzania namiotu, bowiem na Grenlandii nie ma lasów, czasami tylko zdarzają się rosnące krzaki. Dlatego nieliczne kawałki drewna są wyławiane z morza. Są one niezwykle cenne, można z nich zrobić pal do namiotu, część do sań i szkielet kajaka. Jednak mieszkańcy Grenlandii potrafią sobie radzić nawet bez drewna, bowiem namioty rozpinają na żebrach wielorybów.

Najważniejszą kwestią na Grenlandii jest zdobycie mięsa do jedzenia. Polowanie na zwierzęta morskie jest trudne i niebezpieczne. Latem mieszkańcy wypływają w morze w kajakach, których szkielet zbudowany jest z żeber zwierząt przewiązanych rzemieniami i obciągniętych skórami. Otwór, w którym siedzi myśliwy, jest dopasowany do jego rozmiarów. Jeśli w trakcie polowania łódka ulegnie zniszczeniu, myśliwy nie może wydostać się z niej, więc tonie. Na wyprawę Eskimos ubiera się w specjalny kaftan ze skóry, związany wokół kostek na rękach i pod brodą praz dookoła otworu kajaka. Każdy uczy się tu polować od dzieciństwa, a chłopcy sami muszą zrobić sobie łódkę na swój rozmiar. Cenną pomocą jest dla nich harpun, który pozwala upolować często naprawdę duże zwierzę, przydatne są również dzicy i strzały. Ostrze harpuna jest zrobione z twardej kości i osadzone na drewnianej rękojeści.

Pewnego razu polarnik wybrał się na takie polowanie z Eskimosami sześcioma kajakami. Zatrzymali się między skalistymi wysepkami odwiedzanymi często przez foki. Długo czekali bez ruchu i polarnik myślał, że już nic z polowania nie wyjdzie, kiedy nagle w odległości kilkudziesięciu metrów na powierzchni morza ukazała się mała okrągła głowa z długimi wąsami. Kiedy jednak myśliwi podpłynęli, foka schowała się pod wodą. I znów musieli czekać ciszy. Dopiero za trzecim razem myśliwym udało się podpłynąć do foki na odległość rzutu harpunem. Pod koniec dnia upolowali pięć tłustych fok, które dostarczają Eskimosom mięsa, tłuszczu i skór.

Myśliwi powracający z polowania są ciepło witani, cała osada wychodzi na brzeg na spotkanie i wszyscy cieszą się na myśl o uczcie. Podziałem zdobyczy zajmują się mężczyźni, którzy od razu przechodzą do ćwiartowania zdobyczy i dzielenia się odpowiednio dużymi kawałkami mięsa zwierzyny. Wszystko przebiega jednak w bardzo dobrej atmosferze. Tutaj nikt się nie kłóci, nie walczy, nie złości, a dzieci eskimoskie – zresztą tak jak dorośli, nigdy się nie biją. Jeśli już dochodzi do drobnego konfliktu lub sprzeczki, Eskimosi stają naprzeciwko siebie i jeden na drugiego układają ironiczne piosenki. Zwycięstwo w starciu przypada temu, kto zaprezentuje śmieszniejsze i bardziej dowcipne piosenki. Ośmieszony przeciwnik na pewno nie zacznie prędko nowej kłótni.

W społeczności Eskimosów nie istnieje także problem złodziejstwa. Tutaj po prostu nie ma złodziei, nie istnieje nawet słowo „kraść”. Każdy może coś pożyczyć, nawet w trakcie nieobecności właścicieli, natomiast nikt nie wyobraża sobie, aby można było czegoś nie oddać w najlepszym porządku. Takie podejście pozwala uniknąć w wiosce wielu konfliktów. Mieszkańcy żyją ze sobą w absolutnej zgodzie. Są też bardzo skromni, nie przechwalają się, nie kłamią i nie obmawiają wzajemnie.

Zasady funkcjonowania eskimoskiej społeczności są dla wszystkich mieszkańców bardzo jasne, co sprawia, że udaje się uniknąć wielu problemów. Każdego wędrowca Eskimosi przyjmą serdecznie, nakarmią i zaopiekują się zmarzniętym, głodnym człowiekiem. Taki wędrowiec może także u nich liczyć na najlepsze miejsce do spania. Niestety ta ufność i gościnność są niekiedy nadużywane przez kupców i handlarzy.

Jeśli ktoś skrzywdzi innego mieszkańca, zbiera się na sąd cała osada, która wymusza właściwie na winowajcy przyznanie się do winy. W świecie Eskimosów jest to naprawdę wystarczająca kara w zdecydowanej większości przypadków. A winowajca będzie się już wystrzegał podobnego postępowania. Zdarza się jednak, że ktoś swoimi czynami oburzy całą osadę. Wówczas zbierają się wszyscy i każą winowajcy odjechać. Zabiera on ze sobą trochę jedzenia, broń i opuszcza osadę w kajaku. Jeśli dotrze do innej osady, przyjmują go tam gościnnie.

W okresie letnim wszyscy pracują na to, aby jak najlepiej zabezpieczyć się na zimę. Jednym ze sposobów jest polowanie na dzikie reny. Żywią się one trawą, porostami i pędami karłowatej wierzby. Reny są podobne do naszych jeleni, jednak są znacznie większe i mają grubsze nogi i dużą głowę. Ich sierść jest jasnokawowa lub biała, a na zimę staje się niemal biała i puszysta. Z ich skór Eskimosi robią namioty i ubrania, z kości broń, ze ścięgien – nici, a mięso jest zdrowym pożywieniem.

W tym polowaniu biorą udział właściwie wszyscy, nie tylko mężczyźni, lecz także kobiety, starcy, dzieci. Najpierw buduje się ogrodzenie i specjalny szlak z kamieni, zaś na ogrodzeniu tym ustawia się w niewielkiej odległości od siebie okrągłe kamienie wielkości ludzkiej głowy. Potem kobiety, dzieci i osoby starsze okrążają stado renów. Z krzykiem specjalnie starają się zagonić zwierzęta na ten ułożony kamienny szlak. Polowanie się trwa niewiele dłużej niż kilkanaście minut. Następnie mężczyźni ściągają skórę z zabitych zwierząt, ćwiartują mięso, a kobiety zajmują się dalszą obróbką i przygotowaniem zapasów na zimę. Kroją poszczególne kawałki mięsa na bardzo cienkie paski, które następnie wieszają na żerdziach, żeby wyschło na słońcu i na wietrze. Dobrze wysuszone kawałki są magazynowane pod ciężkimi kamieniami, żeby nie dobrały się do nich lisy i wilki. Jedynie niedźwiedzie potrafią odrzucić ciężkie kamienie.

Po polowaniu z niektórych części upolowanych zwierząt gotuje się także zupę. To spore wydarzenie, ponieważ rzadko kiedy zdarza się tutaj okazja do zjedzenia ciepłego posiłku. Taka zupa gotuje się przez trzy dni i trzy noce. Podstawę zupy stanowią kopyta renów, a także ich czaszki i kości. Mimo że nie wszystko jest w pełni oczyszczone, na przykład kopyta nie są myte, a kości są częściowo obgryzione przez psy, to Eskimosi jedzą zupę ze smakiem. Ciepły posiłek to wyjątkowe wydarzenie. Brakuje tutaj warunków do gotowania, więc najczęściej sięgają oni po surowe, ewentualnie wysuszone mięso. Zimą jest szczególnie trudno. Płonące lampy pomagają stopić śnieg w wodę do picia, czasami z pomocą tego ciepła udaje się także ogrzać trochę mięsa. Lampą nazywają Eskimosi wydrążony kamień, w który myśliwi nalewają tłuszczu foki, morsa lub wieloryba i zanurzają w nim knot zrobiony z wysuszonej trawy. Kiedy zupa jest gotowa, chłopcy rozbiegają się po namiotach, by zwołać wszystkich na ucztę. Eskimosi siadają na trawie koło ogniska, w kole. W jego środku kładzie się na drewnianej tacy kawałki mięsa. Najdzielniejszy z myśliwych dostaje wielką porcję, chwyta ją zębami i tuż przy samych wargach odcina kęs nożem, po czym podaje dalej. To samo powtarza się, dopóki wszyscy się nie najedzą. Dlatego wiele Eskimosów ma pocięte wargi. Ulubionym urozmaiceniem posiłków Eskimosów jest nadpsute mięso i wnętrzności, o smaku starego sera. Mięso to przechowuje się miesiącami w ciemnych, zimnych skrytkach.

Po uczcie zaczynają się zabawy. Podrzuca się min. ludzi na zszytych ze sobą skórach do góry, odbywają się zawody, kto dalej rzuci kamieniem, czy gra w piłkę nożną, tyle że piłka zrobiona jest z czaszki morsa i trzeba ją tak kopać, by kłami upadła na ziemię. Gdy polarnik poszedł opłukać ręce po zabawie, Anaruk poszedł za nim i zjadł jego mydło. Stwierdził, że jest bardzo smaczne i dużo w nim tłuszczu. Jednak gdy polarnik dał mu trochę czekolady myśląc, że sprawi chłopcu przyjemność, ten powąchał tylko, po czym wyrzucił.

Czasami Eskimosi myją się w rzekach lub morzu, ale tylko w lecie, chociaż woda i tak jest bardzo zimna. Żaden z Eskimosów nie potrafi pływać. Zimą nie myją się, nie piorą też futrzanych ubrań. Bielizny nie noszą. Na gołe ciało nakładają koszulki z miękkich skórek ptaków, obróconych puchem do wewnątrz. Do polowań w kajakach natomiast używają ubrań z wyprawionej skóry foki. Zwykle noszą kaftan oraz spodnie z foki lub rena, sięgające do kolan i buty z cholewami, składające się z dwóch warstw skóry. Podczas dużych mrozów, do polowań na lodzie myśliwi wkładają skórę białego niedźwiedzia, która jest bardzo ciężka.

W miarę jak zbliża się zima, w osadzie trwają intensywne przygotowania do tego najtrudniejszego okresu w roku. Mężczyźni dużo i często polują i łowią. Często wypuszczają się na bardzo dalekie wyprawy. W tym samym czasie kobiety zajmują się przygotowaniem odzieży na zimę. Szyły nowe ubrania, reperowały te niż zniszczone. Cała aktywność osady była nastawiona na jak najlepsze zabezpieczenie się przed nadchodzącą zimą. Najważniejsze było oczywiście zdobycie mięsa, bo od zgromadzonej jego ilości zależało, czy mieszkańcy osady nie będą głodować.

Anaruk, mimo że jeszcze bardzo młody, chciał pomagać w przygotowaniach do zimy. Przekonał do tego również Omialika, który był jego najlepszym przyjacielem i wspólnie postanowili upolować jakieś zwierzę. Chłopcy wybrali się w długą podróż, po jakimś czasie się zmęczyli, a ponieważ nie napotkali żadnej zwierzyny, postanowili zawrócić. Kiedy już mieli wracać, Omialik dostrzegł jednak stado pardw. Niewiele myśląc, rzucił się w ich kierunku, aby spróbować zapolować. Anaruk został sam. W pewnej chwili usłyszał plusk w wodzie. Mogła to być foka lub inne zwierzę, Anaruk wiele nie myśląc, na oślep rzucił więc harpunem. Chłopcu się poszczęściło, okazało się bowiem, że upolował fokę. Trzeba ją było jednak wyciągnąć na powierzchnię i chłopiec bardzo się natrudził, zanim ją wydobył. Zapomniał o Omialiku i trzasku kory dookoła. Nigdy jeszcze sam nie upolował foki, zwykle pomagał tylko ojcu.

był tak zajęty tym zadaniem, że w ogóle nie zwrócił uwagi na to, co się wokół niego działo. Tymczasem lód, na którym stanął Anaruk, był jeszcze bardzo świeży. Łatwo więc pękł pod ciężarem chłopca i w ten sposób znalazł się on na dryfującej krze. Na szczęście w pobliżu pojawił się Omialik. Kiedy chłopiec zorientował się, co się dzieje, pobiegł po pomoc do osady. Wkrótce do Anaruka dotarł jego ojciec, Tugto. Z narażeniem własnego życia ojciec podpłynął kajakiem i rzucił synowi harpun. Potem z trudem wiosłując, przyciągnął chłopca na krze do brzegu.

Po powrocie do osady ojciec zaprosił wszystkich na ucztę informując, że jego syn przywiózł fokę. Matka ucieszyła się stwierdzając, że będzie z Anaruka pociecha, jednak ojciec upomniał go, by nie wybierał się więcej sam na polowanie.

W końcu nadeszła zima. Kiedy tylko pojawił się pierwszy śnieg, Eskimosi opuścili letni obóz i przenieśli się w głąb wyspy, do swej osady zimowej. Część mięsa i ryb zostawili na miejscu, pod kamieniami, a cały dobytek podzielili na mieszkańców, by każdy miał coś do niesienia, nawet dzieci. Psy również musiały pracować niosąc bagaż na grzbietach. Wszystkich czekały trudne miesiące. Na Grenlandii bowiem przez cztery miesiące w roku w ogóle nie wschodzi słońce. To tak zwracana noc polarna, problematyczna do przetrwania dla człowieka, dlatego tak ważne jest dobre przygotowanie się do tego okresu. W tym czasie panuje bardzo ostry mróz, nieustannie bardzo intensywnie wieje wiatr, regularnie pojawiają się zamiecie śnieżne. Dopiero w marcu słońce pojawia się co dzień na chwilę tuż nad horyzontem. Wraz ze słońcem nadchodzi czas letnich łowów. W maju zaczyna się dzień polarny i trwa bez przerwy przez pięć miesięcy, a słońce wówczas w ogóle nie zachodzi.

W zimę kluczem do przetrwania jest bardzo przemyślane schronienie, zbudowane z bloków stwardniałego śniegu. Najpierw szerokimi nożami z kości wieloryba lub rena wycinają pojedyncze elementy, a następnie budują z nich igloo, wszelkie szpary zabijając śniegiem. Praca idzie szybko i sprawnie, a wybudowanie takiego schronienia na pięć osób trwa zwykle godzinę. Do środka wpełza się na czworakach, a otwór zasuwa się dużym blokiem śniegu. W igloo jest ciemno, zapala się więc lampę, która zostaje zawieszona na harpunie wbitym w ścianę ze śniegu. Samo rozpalenie ognia jest tu problematyczne, a Eskimosi używają krzemienia. W takim śnieżnym domku jest gorąco, jest bowiem niskie i szczelne, nie ma zatem gdzie uciekać powietrze nagrzane przez płomień lampki i ludzkie ciała. Pod koniec zimy robi się jednak coraz zimniej, bowiem topniejące mury już nie chronią przed chłodem.

To schronienie na długie dni, tygodnie, a właściwie miesiące. W tym czasie jednak Eskimosi nie próżnują. Pracują intensywnie. Mężczyźni naprawiają i przygotowują nowa broń, z kości morsa strugając ostrza do harpunów i strzał. Kobiety przygotowują skóry na ubrania, naprawiają odzież, szyją nową. Żyją jednak nie tylko pracą. Śpiewają, opowiadają sobie wzajemnie różne bajki. Tugto opowiedział na przykład pewnego wieczora historię o tym, jak w małym igloo na brzegu morza żyła sobie stara, samotna kobieta, która nie miała żadnej rodziny. Pozostali mieszkańcy osady dzielili się z nią mięsem, aby nie umarła z głodu. Któregoś dnia przynieśli jej zamarzniętego niedźwiadka, znalezionego przy zabitej niedźwiedzicy. Byli przekonani, że zwierzę nie żyje. Okazało się jednak, że byli w błędzie. Wystarczyła odrobina ciepła od lampy, aby niedźwiadek się rozgrzał i zaczął się powoli ruszać. Kobieta otoczyła go opieką. Napoiła i nakarmiła zwierzę. Zwierzę się do niej przywiązało tak samo, jak ona do niego. Dzięki niedźwiadkowi kobieta przestała czuć się samotna. Mówiła też do misia i zwierzę z czasem nauczyło się także reagować na jej słowa i odpowiadało mruczeniem. W końcu niedźwiadek stał się pełnoprawnym mieszkańcem osady. Jako maluch bawił się z dziećmi, kiedy dorósł, myśliwi zabierali go ze sobą na polowania. Okazało się bowiem, że niedźwiedź był doskonałym tropicielem. Dzięki jego pomocy w osadzie nigdy nie brakowało mięsa. Raz jednak w trakcie polowania spotkał Eskimosów z innej osady, którzy nie znając niedźwiadka, zaczęli do niego strzelać z łuków i omal go nie zabili. Staruszka dowiedziała się o tym i bardzo się przeraziła. Uszyła mu zatem specjalny, kolorowy kołnierz z rzemyków, po którym można go było rozpoznać. Mieszkańcy osady uprzedzili także innych Eskimosów, aby nie strzelali do tego wyjątkowego zwierzęcia. Staruszka z kolei prosiła samego niedźwiedzia, aby nigdy nie zaatakował żadnego człowieka. Zwierzę zdawało się rozumieć jej mowę, przytakiwało bowiem cichym mruknięciem. Niestety był jeden myśliwy z Północy, który odgrażał się, że musi zabić niedźwiedzia, bo nigdy jeszcze nie widział piękniejszego futra. Myśliwy ani myślał porzucić swojego pomysłu. Któregoś dnia w końcu nadarzyła mu się okazja do polowania na niedźwiedzia. Nie miał jednak szans w starciu ze zwierzęciem. Kiedy pewnego dnia niedźwiedź długo nie wracał z polowania, zaniepokojona staruszka wyszła mu na spotkanie i z przerażeniem zobaczyła, że miś wlókł za sobą człowieka. Był to właśnie ów myśliwy z Północy. Starsza kobieta była zrozpaczona. Zdawała sobie bowiem sprawę, że przyjaciele myśliwego nie zostawią tak tej sprawy. Była przekonana, że będą chcieli się zemścić i zabić niedźwiedzia. Kobieta postanowiła, że zwierzę musi uciekać z osady. Nie chciała jednak wypuścić niedźwiedzia na śnieg i niepogodę. W końcu jednak nastały jasne dni, a niebo było bezchmurne. Wówczas zdjęła mu kolorowy kołnierz, aby nie można go było po nim rozpoznać, a kiedy żegnała się z nim, niechcący dotknęła jego śnieżnobiałego futra ręką, która zabrudzona była sadzą. Podobno jeszcze przez bardzo długi czas myśliwi opowiadali o niedźwiedziu, który miał czarną plamę na boku i nigdy nie atakował ludzi. Staruszka zaś długo płakała za swoim towarzyszem.

Innym razem Tugto, ojciec Anaruka, opowiedział wesołą historii, która dotyczyła ptaków mających takie samo upierzenie. Dawno temu kolor piór każdego gatunku był taki sam. Kiedy spotkał się kruk i gęś, razem stwierdzili, że znudziło im się takie samo jednolite upierzenie. Kruk pomalował zatem gęś, tworząc wyjątkowy czarny deseń na białym tle. Dzieło kruka bardzo się gęsi spodobało, chciała mu się więc odwdzięczyć. Zrobiła jednak taki sam wzór. Kruk się zirytował, mówiąc, że taki wzór jest dobry dla gęsi, ale nie dla niego. Ta wyższość kruka sprawiała, że zirytowała gęś wylała resztę czarnej farby na kruka. Od tej pory ptak ten jest cały czarny.

Takie opowiadania ciągnęły się niekiedy do późnego wieczora. Kiedy wszyscy już zasnęli, ojciec Anaruka opowiadał je polarnikowi. Znał również bardzo smutne historie, zainspirowane codziennym życiem Eskimosów. Pewnego razu opowiadał o swojej młodości i wielkim pragnieniu, aby mieć strzelbę, podobnie jak biali ruszający na polowania. Podobnie jak teraz jego syn, chciał brać udział przygotowaniu zapasów w osadzie. Zdawał sobie sprawę, że broni nie dostaje się bez problemu, trzeba zapłacić za nią wieloma skórkami białych i niebieskich lisów. Przez dwie długie zimy polował zatem na mrozie, często głodując. Pomagali mu również inni myśliwi, bo zależało im na tym, by w osadzie była chociaż jedna strzelba. Wiedział jednak, że można ją kupić od białych ludzi, którzy pływają na ogromnych statkach wielorybniczych. Kiedy już nadeszła wiosna, po trzeciej zimie, w końcu wybrali najpiękniejsze skóry i udali się do białych marynarzy. Targowanie się nie przebiegało prosto, ale w końcu się udało, chociaż kapitan udawał, że skórki mu się nie podobają. Tugto miał swoją wymarzoną strzelbę i woreczek z nabojami. Kiedy wracali do osady, nadarzyła się okazja, aby wypróbować strzelbę. Pojawił się bowiem wielki mors, do którego Tugto chciał strzelić. Strzelba jednak nie wystrzeliła. Próbował nie tylko Tugto, lecz także pozostali jego towarzysze. Mężczyźni czym prędzej zatem zawrócili na statek, ale marynarze nie dość, że nie chcieli ich wpuścić na pokład i wysłuchać, to jeszcze zaczęli im grozić. Smutni wrócili zatem do osady myśląc o tym, jak długo zbierali skórki. Następnej zimy przybyły do osady myśliwy z Południa uświadomił Tugto, że strzelba, którą kupił, jest nie tylko zepsuta, ale do tego bardzo stara i niestety raczej nie da się do niej kupić nabojów. Ojciec Anaruka nie mógł zrozumieć, dlaczego kapitan ich oszukał, skoro nie zrobili mu nic złego.

Zima trwała nadal. Polarnik, przed udaniem się na spoczynek, wypełzał czasami z igloo, by choć przez chwilę odetchnąć świeżym powietrzem. Marzył również o spotkaniu białego niedźwiedzia, ale długo to się nie udawało. Wreszcie, pewnego dnia, wybrał się z Eskimosami na polowanie na foki. Nagle, kilkanaście kroków od nich, z morza wynurzył się wielki, biały, ociekający wodą niedźwiedź. Zobaczywszy ludzi zamarł, nie drgnęli również myśliwi nie chcąc, by niedźwiedź się na nich rzucił. Ostatecznie jednak zwierzę stanęło na dwóch łapach, a z jego piersi wydobył się groźny ryk, po czym niedźwiedź odwrócił się do nich tyłem i rzucił się do wody. Tugto bardzo żałował, że nie miał ze sobą ciężkich oszczepów, bowiem zapas mięsa na zimę uradowałby wszystkich w osadzie.

Parę dni później Tugto zabrał ze sobą Anaruka, kiedy szedł po zamarznięte mięso morsa. Kiedy chłopiec poprawiał uprząż, usłyszał przeraźliwy krzyk ojca, który został zaatakowany przez niedźwiedzia. Mężczyzna leżał na lodzie powalony przez zwierzę. Chłopiec był przerażony i początkowo nie wiedział, co ma robić. Zaczął się wolno przesuwać w kierunku niedźwiedzia oceniając odległość ponieważ rzut oszczepem był dość ryzykowny. Chłopiec stał wciąż daleko, ale kiedy zobaczył, że niedźwiedź staje na dwóch łapach i zaczyna groźnie mruczeć, nie zastanawiając się, rzucił się biegiem w kierunku zwierzęcia i wbił mu oszczep w pierś, a drugą część broni w śnieg, tak jak uczył go ojciec. Chłopiec zamknął oczy i przez moment myślał, że atak się jednak nie uda, a on sam zaraz zginie rozszarpany przez pazury niedźwiedzia. Kiedy jednak otworzył w końcu oczy, sam nie wierzył w to, co widzi. Niedźwiedź wciąż stał pochylony do przodu, wsparty o oszczep, który przebił mu serce. W ten sposób Anaruk ocalił siebie i ojca. Tugto jednak został ranny. Anaruk przywiązał do nogi ojca oszczep, pomógł mu ułożyć się na saniach i wspólnie zawrócili do osady. Tam już odpowiednio zaopiekowano się rannym. Tugto opowiadał przy tym, jak dzielnym chłopcem jest jego syn. Prosił także mieszkańców osady, by zaprzęgli psy do sań i z Anarukiem pojechali po mięso zabitego niedźwiedzia.

Mimo iż Anaruk nie znał szkoły, to każdego dnia zdobywał nowe, niezbędne do przetrwania umiejętności. Tugto pokazywał mu m.in. jak wyrabiać narzędzia i broń, jak atakować morsa i fokę, jakiej broni używać na wieloryba. Chciał przekazać synowi całą posiadaną przez niego wiedzę.

Eskimosi polują kiedy tylko nadarzy się sposobność. Nie dla przyjemności, ale by zrobić zapasy na czas, kiedy przyjdzie głód. Tugto wspominał na przykład niedawną minę, kiedy Eskimosi zmuszeni byli zjadać swoje psy czy skórę z namiotów, gotowali zupę z uprzęży i rzemieni, a i tak wielu myśliwych nie przetrwało zimy.

Przez cały czas, kiedy polarnik przebywał wśród Eskimosów na szczęście nie zabrakło zwierzyny. Mieszkańcy osady byli przekonani, że to on przyniósł im szczęście. Przynosili mu zatem z każdego polowania najsmaczniejsze kąski – serce niedźwiedzia, wątrobę foki, żołądki renów i ptaków, oczywiście to wszystko na surowo.

W końcu nadeszło zakończenie zimy. Zaczął się długi dzień polarny, kiedy tym razem słońce w ogóle nie zachodziło. Polarnik popsuł sobie okulary przeciwsłoneczne, tymczasem od blasku słońca bardzo bolały oczy. Anaruk zrobił mu zatem okulary własnoręcznie, z cienkiej płytki kościanej z wąską szparą pośrodku, wszyte w szeroki rzemień opasający głowę. Nie były one wygodne, ale dzięki temu polarnik uniknął choroby zwanej ślepotą śnieżną.

Wiosną Eskimosi ruszyli na poszukiwanie ptasich gniazd. Znajdujące się w nich jaja są dla nich doskonałym pożywieniem. Szczególnie te pochodzące od dzikich kaczek, zwanych edredonami. Te ptaki także stanowią cenne źródło mięsa, a ich skóry stanowią materiał na coś przypominającego bieliznę. Pierwszego pogodnego dnia Anaruk z rodziną wybrali się na niewielką wysepkę w pobliżu brzegu i w przeciągu paru godzin zebrali parę tysięcy jajek. Matka chłopca włożyła je wszystkie do wielkiego worka ze skóry foki i zakopała w śniegu. Zamarznięte można przechowywać aż do przyszłej wiosny. Taką skrytkę trzeba jednak zabezpieczyć przed lisami, które przepadają za takim przysmakiem. W tym samym czasie rozpoczyna się także polowanie na pojawiające się w pobliżu wieloryby. Polarnik bardzo chciał popłynąć z myśliwymi, ale jego prośba wprawiła ich w zakłopotanie. Okazało się bowiem, że to bardzo niebezpieczna wyprawa. Gdy mimo to polarnik nalegał, Tugto powiedział mu, że wieloryb może obrazić się, jeśli na pierwsze polowanie zabiorą ze sobą obcego człowieka. Polarnik zatem od razu ustąpił bo wiedział, że gdyby polowanie się nie udało, on zostałby obarczony winą.

Patrzył zatem tylko, jak drewniana szalupa podpływa do wieloryba , a stojący na dziobie myśliwy wyrzuca harpun. Wieloryb młócąc na wszystkie strony ogonem zniknął pod falami. Woda zalała łódkę i polarnikowi wydawało się, że zatonęła razem z myśliwymi, jednak już po chwili wyłoniła się ociekając strumieniami wody. Nagle wieloryb znów wypłynął i wszystkie łodzie pomknęły ku niemu. W jego grzbiecie utkwiło kilka harpunów, a wieloryb rzucał się, ale szybko tracił siły. Okazało się, że w trakcie polowania Anaruk uratował przed utonięciem harpunnika, którego zniknięcia nikt nie zauważył. W końcu polowanie dobiegło końca, a myśliwi z trudem ciągnęli za sobą zwierzę na linach. Okazało się, że zwierzę ważyło co najmniej pięćdziesiąt tysięcy kilogramów, a cielsko było tak długie jak postawione jeden za drugim cztery autobusy. Sam język zwierzęcia, w którym człowiek mógł zapaść się po kolana, ważył ze trzy tony. Serce wieloryba wydobywało z ciała aż ośmiu dorosłych mężczyzn.

Dwa dni po udanym polowaniu odbyła się uczta, na której pojawili się także mieszkańcy sąsiednich osad. Polarnikowi ofiarowano wielki płat różowego mięsa, z którego ugotował sobie rosół. Ucztowanie trwało bez przerwy cztery dni i trwałoby jeszcze trochę, gdyby nie to, że pojawił się statek wielorybniczy. Kapitan miał dla myśliwych propozycję pracy w roli harpunników, ale nikt z Eskimosów się nie zdecydował, nie chcieli bowiem opuszczać swoich rodzin. Podczas poczęstunku na statku Anaruk po raz pierwszy spróbował chleba ale stwierdził, że woli surowe mięso. Statek wyruszał na Spitsbergen, skąd łatwo było złapać statek płynący do Europy, więc polarnik postanowił skorzystać z okazji i zdecydował się opuścić wioskę Eskimosów. Rodzina Anaruka wyprawiła mu pożegnalne przyjęcie na które zaprosiła wszystkich myśliwych z rodzinami. Anaruk podarował polarnikowi na pożegnanie swój amulet, który nosił w woreczku na piersiach. Eskimosi wierzą bowiem, że pewne przedmioty pozwolą im uniknąć niebezpieczeństwa i zapewniają szczęście. Przykładowo, wysuszona łapka mewy czyni właściciela doskonałym wioślarzem, a ząb rena – świetnym myśliwym. Wierzą również, że np. małe kawałki skóry rena, naszyte na ubranie, zabezpieczają przed odmrożeniami.

Polarnik nie pozostał dłużny i również każdemu zostawił prezent. Tugto otrzymał karabin i amunicję, Anaruk namiot, śpiwór, kuchenkę, menażkę, stalowe łopatki i toporki oraz kilofy. Nagle jednak wszyscy zaczęli znosić polarnikowi różne amulety, a polarnik wystraszył się, że przytrafi mu się taka sama historia, jaka spotkała pewnego podróżnika duńskiego. Eskimosi znoszący mu podarki chcieli w zamian kosmyki jego włosów, a podróżnikowi groziło, że wróci łysy. Na szczęście polarnika to nie spotkało. Pożegnał się zatem ze wszystkimi, z Anarukiem po grenlandzku, czyli zetknęli się parę razy nosami. Tugto zaprosił go do ponownych odwiedzin.



1 komentarz:

  1. Ostatnio czytałam tą książkę w podstawówce. Z tego co pamiętam moja córka nie miała już tej książki jako lektury, a szkoda bo jest naprawdę ciekawa.

    OdpowiedzUsuń