czwartek, 7 grudnia 2023

Henryk Sienkiewicz „W pustyni i w puszczy” - streszczenie szczegółowe

Tytuł: „W pustyni i w puszczy”
Autor: Henryk Sienkiewicz


„W pustyni i w puszczy” to piękna powieść przygodowa, opowiadająca o wyzwaniach, odwadze, przyjaźni i miłości, rozkwitającej w ekstremalnej sytuacji.

Rozdział 1

W dwóch sąsiednich domach, w Port Saidzie mieszkali przyjaciele i współpracownicy. Byli to dwaj wdowcy - Polak Władysław Tarkowski, inżynier, ojciec czternastoletniego Stasia, i Anglik Rawlison, ojciec ośmioletniej Nel, jeden z dyrektorów kampanii Kanału Sueskiego. Ich długotrwała znajomość stworzyła między mężczyznami i ich dziećmi silne więzy. Szczególnie, że obaj samotnie wychowywali od lat dzieci: pani Tarkowska, Francuzka, zmarła z chwilą przyjścia Stasia na świat, zaś matka Nel zmarła na suchoty w Heluanie, gdy Nel miała 3 lata. Po pracy, podczas wspólnych spotkań, najczęstszym tematem rozmów panów były właśnie owe dzieci. Staś był nieco zarozumiały, doskonale się uczył i nauczyciele szkoły w Port-Saidzie do której chodził mówili o jego niezwykłych zdolnościach. Chłopiec urodził się i wychował w Port-Saidzie, mówiono iż jest dzieckiem pustyni, a ojciec często zabierał go na wyprawy. Był doskonałym pływakiem i strzelcem, a jego marzeniem było polować na wielkie zwierzęta w Afryce Środkowej. Miał też duże zdolności językowe, mówił doskonale po arabsku, znał język ki-swahili, umiał porozumieć się z Murzynami z pokoleń Dinka i Szylluk, a poza tym mówił biegle po angielsku, francusku i polsku. Nel była natomiast śliczną i ciekawą wszystkiego dziewczynką.

W trakcie spaceru Staś usiłował wyjaśnić małej przyjaciółce polityczne zawiłości związane z osobą Mahdiego, przywódcą powstania. Powiadomił dziewczynkę, że aresztowano cioteczną siostrę Mahdiego, żonę dozorcy Smaina Fatmę, i jej troje dzieci jako zakładników w Port-Saidzie. Dzięki tym zakładnikom rząd angielski mógłby odzyskać jeńców przetrzymywanych przez mahdystów. Wspomniał, że Fatima kilka razy była w biurze ich ojców.

Dzieci udały się do kanałowej przystani, by podziwiać flamingi, zwane tu czerwonakami. Podążyła za nimi stara Murzynka Dinah, niegdyś piastunka małej Nel. Zbliżał się wieczór. Dzieci podziwiały piękno nadwodnych okolic. Dinah oświadczyła, że muszą wracać do domu, bowiem w Egipcie po upalnych dniach następują zimne noce i ojciec Nel w trosce o jej zdrowie nie pozwalał, by dziewczynka znajdywała się po zachodzie słońca nad wodą. Później udali się do willi Rawlisona, który zaprosił przyjaciół na obiad.

Rozdział 2

Podczas obiadu dzieci usłyszały ciekawą nowinę. Ojcowie zostali zaproszeni jako biegli inżynierowie do obejrzenia i oceny prac prowadzonych przy sieci kanałów w prowincji El-Fajum, w okolicach miasta Medinet i jeziora Karoun. Ponieważ zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, nie chcieli rozstawać się z dziećmi, postanowili zatem, że Staś i Nel pojadą z nimi. Mieli tam spędzić koło miesiąca. Staś znał Medinet tylko z opowieści podróżników, którzy jeździli tam na polowania, planowano zatem dokładnie zwiedzić okolice nad Nilem. Ponieważ rewizja prac przy kanałach była sprawą pilną, inżynierowie musieli wyjechać natychmiast, zaś dzieci z panią Olivier miały dołączyć do nich po tygodniu. Opracowano szczegółowy plan podróży. Atrakcyjność wyjazdu podnosił fakt, że podróżnicy mieli nocować nie w niewygodnych, prowadzonych przez Greków hotelach, ale w specjalnych namiotach dostarczonych przez Towarzystwo Podróżnicze Cooka. Nel, która bardzo lubiła jeździć na wielbłądach, obiecano osobnego wielbłąda, by mogła nim jeździć na wycieczki po pustyni i do Karoun. Ich opiekunka, pani Olivier, nie była zachwycona wyjazdem, namiotami i jazdą na wielbłądach, której już w przeszłości z marnym skutkiem próbowała, ciężko jej było zatem opuścić wygodną willę w Port-Saidzie. Obawiała się też powstańczych oddziałów mahdystów, słynących z okrucieństwa. Pan Rawlison uspokoił ją, wyjaśniając, że Medinet leży daleko od obleganego przez Mahdiego Chartum. Staś włączył się do rozmowy o powstaniu. W czasie jej trwania służący oznajmił przybycie Fatmy, która błagała o rozmowę. Wpuszczono młodą Sudankę. Na kolanach zawodziła rozpaczliwym głosem, prosząc o wstawiennictwo w sprawie pozwolenia na wyjazd z Port-Saidu do męża, bowiem wraz z dziećmi została uwięziona. Jej wyjaśnienia były bardzo niejasne, wręcz kłamliwe. Nel, mając wrażliwe serduszko, zaczęła prosić ojca o łaskawość dla nieszczęsnej kobiety. Inżynier wspomniał, że już pisał do rządu na jej prośbę, ale teraz, skoro wyruszają do Medinet-el-Fajum, a po drodze zatrzymają się za jeden dzień w Kairze, to tam porozmawia jeszcze w jej sprawie z chedywem.

Kilka godzin później Fatma przekazała Chamisowi, synowi Chadigiego pieniądze, pismo i instrukcje dla Idrysa, znajdującego się w Medinet. Z rozmowy wynikało, że kobieta jest z nim w zmowie i szykuje jakiś podstęp związany ze Stasiem i Nel. Przypomniała Chamisowi, że on i jego ojciec pochodzą z pokolenia Dangalów, w którym urodził się również Mahdi.

Rozdział 3

Ojcowie przysłali dzieciom depeszę z Medinet, w której zamieścili termin wyjazdu oraz wiadomość, że nie uzyskali u przedstawiciela rządu angielskiego pomocy dla Fatmy. Rozpoczęto przygotowania do podróży. Niestety, w wigilię wyjazdu panią Olivier w czasie drzemki ukąsił w szyję skorpion. Pomimo iż skorpiony w Egipcie nie są zbyt niebezpieczne, to kobieta cierpiała wcześniej na różę w twarzy, więc zachodziła obawa, że choroba się powtórzy. Lekarz zabronił jej zatem wyjeżdżać. Staś wysłał depeszę. Ojcowie zezwolili na wyjazd z Dinah, ustalając, że przewodnikiem i skarbnikiem w podróży będzie Staś. Dzieci wyruszyły więc najpierw kanałem do Izmaili, później koleją do Kairu. Gdzie miały przenocować i nazajutrz udać się do Medinet. W pociągu poznały dwóch sympatycznych oficerów angielskich: kapitana Glena i lekarza wojskowego Clary'ego. W trakcie rozmowy okazało się, że Clary ma siostrę, która jest zamężna z mieszkającym w Bombaju stryjem Nel. Wzajemnie obiecali sobie korespondencję i odwiedziny. Droga do Kairu minęła szybko i przyjemnie. Na zakończenie podróży kapitan Glen powiedział do Stasia, że nigdy nie wiadomo, kiedy i w jakich okolicznościach mogą się jeszcze spotkać.

Rozdział 4

Ojcowie z radością powitali Stasia i Nel. Dzieci również się ucieszyły na widok ojców, ale zaraz zaczęli rozglądać się z ciekawością po namiotach. Mężczyźni pokazali dzieciom wspaniały obóz, obszerny i wygodny. Była piękna pogoda, a Medinet otoczone wokół piaszczystymi wzgórzami Pustyni Libijskiej, miało lepszy klimat niż Kair, nazwane było nawet „krainą róż”. Rosły tam wspaniałe palmy daktylowe, oliwki, drzewa figowe, pomarańczowe oraz mandarynki, granaty i upojnie pachnące krzewy bzów, róż oraz akacje. Pan Rawlison myślał o kupnie gruntu z ogrodem w tych okolicach, by w przyszłości zbudować tu angielski dom i spędzać w tej pięknej krainie urlopy, a po zakończeniu budowy kanału osiąść tu na stałe. Dzieci spotkały przy namiocie ojca Nel młodego Chamisa, swojego dobrego znajomego z Port-Saidu. Przyjęto go jako chłopca do posyłek i wszelkiego rodzaju posług.

Po obfitym obiedzie, przygotowanym przez starego Kopta, który pełnił od wielu lat obowiązki kucharza w kompanii Cooka, odpoczywano w ogrodzie do późna. Noc była ciepła, ponieważ przypadała pełnia księżyca. Nagle rozległo się głośne szczekanie psa, które zdziwiło Stasia i Nel, zdawało się bowiem dochodzić z namiotu, którego dzieci nie zwiedziły. Okazało się, że pies miał być niespodzianką dla Nel od pana Tarkowskiego, a dziewczynka miała dostać go następnego dnia, w Wigilię. Pies był ogromny, o imieniu Saba, czyli lew. Należał on do rasy mastyfów, to natomiast są największe psy na świecie. Staś stwierdził, że z takim psem można bezpiecznie przejść Afrykę. Pies garnął się do wszystkich tak serdecznie, że Nel przestała się go bać i zaczęła głaskać go po głowie. Pies zaś polizał policzki i nos nowej właścicielki. Był tak duży, że Nel mogła na jego grzbiecie jechać jak na kucyku, ale kiedy Staś spróbował go dosiąść, ten siadł na tylnych łapach, a Staś zleciał na piach.

Dzieci już miały udać się na odpoczynek, kiedy Saba zaczął warczeć na dwóch przewodników wielbłądów - Idrysa i Gebhra. Chcieli oni nająć się jako przewodnicy wycieczek po pustyni, ale pilnie przypatrywali się dzieciom.

Rozdział 5

Przez dwa następne dni nie organizowano żadnych wycieczek, ponieważ były to święta Bożego Narodzenia. W Wigilię, w namiocie pana Rawlisona rozbłysło dla jego córeczki drzewko przystrojone dużą ilością świeczek oraz łakoci. Choinkę zastępowała co prawda tuja, ale Nel znalazła pod nim wspaniałą lalkę sprowadzoną przez ojca z Kairu. Staś natomiast dostał od pana Rawlisona wymarzony sztucer angielski, a od ojca ładunki, przybory myśliwskie i siodło do konnej jazdy. Wigilia i pierwszy dzień świąt minęły na nabożeństwie, rozpakowywaniu podarunków i na tresurze Saby. Pies był bardzo pojętny, wzbudzał też ciekawość lokalnych dzieciaków, które obsiadały namioty tak, że nie można było swobodnie się poruszać.

Po świętach zorganizowano kilka wycieczek wąskotorowymi kolejkami, na osłach i na wielbłądach. Idrys i Gebhr, mimo dzikich spojrzeń, zjednali sobie ufność i serca towarzystwa, bowiem szczególnie dbali o Nel. Idrys szybko zorientował się, że jest ona oczkiem w głowie wszystkich. Oświadczał zatem przy każdej sposobności, że chodzi mu o nią bardziej, niż o własną duszę. W ciągu pięciu dni towarzystwo zwiedziło m.in. ruiny starożytnego Krokodilopolis, piramidę Hanara i powędrowali do jeziora Karoun.

Czekano też na przyjazd pani Olivier, niestety przyszedł list od lekarza, że dawna róża na twarzy odnowiła się i chora przez dłuższy czas nie będzie mogła wyjechać z Port-Saidu. W związku z tym położenie wszystkich stało się bardzo kłopotliwe. Ponieważ inżynierowie musieli podróżować w różne okolice, spełniając obowiązki służbowe, nie mogli zabrać ze sobą swych dzieci, namiotów oraz całej służby. Po naradzie postanowiono, że Staś i Nel wraz z Dinah zostaną na miejscu pod opieką znajomego ajenta włoskiego konsulatu oraz gubernatora. Pan Rawlison obiecał też Nel, że będą przyjeżdżali do Medinet, a gdy zobaczą coś godnego uwagi, poślą po dzieci. Ojcowie postanowili zabrać Chamisa, by w razie potrzeby go przysyłać. Pan Tarkowski udzielił synowi wielu cennych przestróg. Nakazał chronić Nel od zmęczenia i uważać, by się nie przeziębiła. Przestrzegał przed robieniem samodzielnych wycieczek, szczególnie na wielbłądach, na których jazda bardzo męczy.

Po tym, inżynierowie zaczęli wyjeżdżać, choć na bliskie trasy. Powtarzało się to przez kilka dni, aż zwiedzili najbliższe roboty. W miarę upływu czasu te wyprawy wydłużały się, a po dzieci przyjeżdżał Chamis i zabierał je do miasteczek, w których ojcowie chcieli im coś pokazać. W ten sposób upłynął czas do Trzech Króli, kiedy to inżynierowie wrócili do Medinet. Dwa dni później znów jednak wyjechali zapowiadając, że tym razem wyruszają na dłużej i najprawdopodobniej dotrą do Beni-Suef, a stamtąd do El-Fachen, gdzie zaczyna się kanał idący daleko na południe, wzdłuż Nilu. Dlatego dzieci zdziwiły się, kiedy trzy dni później niespodziewanie zjawił się po nie Chamis. Powiedział, że za 3 godziny pierwszym pociągiem jadą do El-Gharak-el-Sultani, a stamtąd razem z ich ojcami na wielbłądach do Wadi-Rajan. Stasia zdziwiły słowa Chamisa, bowiem Wadi-Rajan to wielkie kolisko piaszczystych wzgórz wznoszące się na Pustyni Libijskiej na południe i na południowy zachód od Medinet , tymczasem ojcowie zapowiedzieli, że udają się w stronę przeciwną, w stronę Nilu. Staś wyjawił swoje wątpliwości, jednak Chamis stwierdził, że ojcowie piszą o tej zmianie w liście, jednak udawał, że zostawił list w torbie przy wielbłądnikach, a oni już odjechali. Stwierdził też, że lepiej, żeby Dinah została w domu, ale Staś się temu sprzeciwił.

Mała stacyjka, z której Anglicy zwykle robili wycieczki do Wadi_rajan była zupełnie pusta, nie było tam ojców dzieci. Jednak wielbłądnik Idrys wytłumaczył ich nieobecność tym, że panowie pojechali na pustynię, by ustawić namioty, które przywieźli z Etsah i kazali im jechać za sobą. Staś zastanawiał się, jak odnajdą ojców wśród wzgórz, ale wielbłądnik stwierdził, że przysłali oni Beduinów – przewodników, którzy ich poprowadzą.

Dzieci wsiadły na wielbłądy. Początkowo jechali wśród pól uprawnych, spokojnie kołysząc się na grzbietach wielbłądów, ale kiedy zaczęła się pustynia, przewodnik dzikim głosem wydał kilka groźnych okrzyków i zmusił zwierzęta do biegu. Małej Nel zaczęło kręcić się w głowie, ale prośby o zatrzymanie zwierząt nie odniosły rezultatu. Wręcz przeciwnie, Beduin coraz bardziej poganiał wielbłądy, zmuszając je do szybkiej jazdy. Chłopiec początkowo sądził, że Beduin go nie usłyszał, ale później stwierdził, że to nie wielbłądy poniosły, ale ludzie się tak spieszą z nieznanej przyczyny. Przyszło mu też do głowy, że może się zgubili i teraz nadrabiają stracony czas, ale stwierdził, że przecież ojciec Nel bardziej by się gniewał o zmęczenie dziewczynki niż późniejsze przybycie. Był zaniepokojony o dziewczynkę, która bardzo się wystraszyła i nakazał przewodnikowi, by się zatrzymał, ale ten krzyknął na niego, by milczał. Pędzili wciąż przed siebie. Tymczasem zapadła noc. Chłopiec musiał podtrzymywać swoją małą przyjaciółkę, żeby nie spadła z siodła, była bowiem tak znużona. Po pewnym czasie Staś zrozumiał, że zostali porwani.

Rozdział 6

W tym czasie panowie Rawlison i Tarkowski czekali na swoje dzieci w zupełnie innym miejscu, w mieście El-Fachen.Rozmawiali o Stasiu i Nel, przechadzając się po peronie stacyjki w El-Fachen wyliczając, o której przybędą ich pociechy. Niestety, pociąg nadjechał bez małych podróżników. Stwierdzili, że może nie zdążyli na pociąg i zakładali, że Staś w takiej sytuacji na pewno wysłał wiadomość. Niestety, w hotelu nie było od nich żadnej wiadomości. Nazajutrz, z depeszy wysłanej przez mudira Fajumu dowiedzieli się, że dzieci odjechały pociągiem w innym kierunku, do Gharak-el-Sultani. Tarkowski rozgniewał się bardzo, sądząc, że Staś samowolnie zmienił trasę. Mężczyźni wyruszyli do Medinet, ale tam dowiedzieli się, że Chamis wyjechał wraz z dziećmi do El-Gharak. Mężczyźni wyruszyli zatem do El-Gharak, a tam zawiadowca stacji potwierdził, że widział dzieci i starszą Murzynkę jadących na pustynię z wielbłądnikami. Wówczas ojcowie zorientowali się, że ich dzieci zostały porwane. Gorączkowo zastanawiali się, dlaczego dokonano porwania, kto będzie miał z tego korzyści? Stwierdzili, że Chamis musi być w spisku, podobnie jak Idrys i Gebhr. Postanowili poprosić w biurze kompanii Kanału Sueskiego o natychmiastowy urlop i wyruszyć na poszukiwanie ofiar porwania.

Rozdział 7

W czasie szalonej jazdy przez pustynię Staś nakazał przyjaciółce, by upuściła na ziemię jedną rękawiczkę, a po pewnym czasie drugą. Postanowił zostawić jakiś ślad dla pogoni, a wcześniej zrzucił już swoje rękawiczki. Chłopiec przewidywał, że ojcowie natychmiast po odkryciu porwania wyruszą im na pomoc. Uprzedził Nel, że prawdopodobnie zostali porwani i nie zobaczą na końcu drogi ojców. Dziewczynka bardzo się przestraszyła, a ze strachu i zmęczenia zaczęła płakać. Staś pocieszał płaczącą dziewczynkę najserdeczniej, jak tylko potrafił. Wstydził się też swojej dotychczasowej chełpliwości, którą często ganił w nim ojciec, tego, iż uważał się za niezwyciężonego junaka. Zrozumiał, że jest tylko bezradnym chłopcem, zdanym na pastwę uzbrojonych mężczyzn, wciąż poganiających wielbłądy.

Nel, zmęczona płaczem i szaloną jazdą trwającą już od 6 godzin, zaczęła drzemać. Staś, wiedząc że jej upadek może skończyć się śmiercią, przywiązał ją do siebie sznurem. W końcu zatrzymali się w zapadłym wąwozie, aby odpocząć. Ludzie byli zmęczeni, a i wielbłądy musiały mieć przerwę w podróży. Chamis rozpalił stos ułożony z róż jerychońskich. Dinah, jeszcze bardziej przerażona niż dzieci, owinęła Nel ciepłym pledem. Nagle pojawił się rozwścieczony Gebhr, trzymając w ręce upuszczone przez Nel rękawiczki. Z całej siły uderzył dziewczynkę korbaczem, batem arabskim, który przecina nawet skórę wielbłąda. Nel, mimo iż owinięta w gruby pled krzyknęła z bólu i strachu. Gebhr Nie zdążył z drugim ciosem, gdyż Staś rzucił się na niego. Stało się tak niespodziewanie, że Sudańczyk upadł na wznak, a Staś na niego. Mimo iż chłopak na swój wiek był wyjątkowo silny, Sudańczyk szybko sobie z nim poradził. Obrócił go twarzą do ziemi i zaczął smagać korbaczem jego plecy. Krzyk i płacz Nel zaalarmowały Idrysa, który wyrwał bat z ręki brata i powstrzymał go. Tłumaczył rozwścieczonemu mężczyźnie, że zgodnie z prośbą Fatmy, muszą dostarczyć dzieci żywe i całe, aby Smain mógł zażądać za nie wolności dla swej rodziny. Nocą Staś podsłuchał rozmowę Arabów o celu ich ucieczki i kolejnych jej etapach. Mówili też oni, że organizacja pościgu zajmie co najmniej trzy dni. Idrys stwierdził, że choć Chamis doskonale obmyślił porwanie, to muszą oni korzystać z tego czasu i jechać jak najszybciej. Staś był przerażony, bo istniały niewielkie szanse na odzyskanie wolności. Arabowie w obronie swej świętej wiary byli gotowi na wszystko. Staś początkowo chciał przekupić porywaczy twierdząc, że ojciec Nel jest bogatszy niż wszyscy Sudańczycy, ale nie zrobiło to na porywaczach wrażenia. Uprosił jednak prześladowców, by zapewnili małej Nel wygodniejszą jazdę, ponieważ dziewczynka jest chorowita i może nie wytrzymać tak niewygodnej podróży. Porywacze postanowili umościć na grzbiecie wielbłąda wygodne siedzenie dla Nel – coś w rodzaju nieruchomego kosza, w którym dziewczynka mogła siedzieć lub leżeć. Potem Staś, słuchając modłów Sudańczyków, również sam zaczął się modlić, wzywając Bożą Rodzicielkę na pomoc w tej sytuacji.

Rozdział 8

O świcie, gdy karawana poczyniła przygotowania do dalszej drogi, do obozowiska wpadł nagle zziajany Saba. Rzucił się w kierunku Nel. Szczekając i merdając ogonem, witał swoją małą przyjaciółkę. Sudańczycy, zaskoczeni jego przybyciem, zastanawiali się, co zrobić i w jaki sposób pies mógł ich odnaleźć. Żaden z nich nie umiał posługiwać się strzelbą. Chamis, który polubił zwierzę, opiekował się nim bowiem jeszcze przed przyjazdem dzieci do Medinet, wytłumaczył braciom bezsens zabijania go. Karawana ruszyła przed siebie przez piaski pustyni. Wypoczęte wielbłądy biegły szybko. Staś pocieszał Nel, że skoro pies odnalazł ich ślady, pogoń wkrótce się pojawi i zostaną uratowani. Po południu zrobił się straszliwy upał, a tempo posuwania się karawany spadło. Pojawił się również wąż, którego porywacze nie zdołali zabić i odczytali to jako złą wróżbę. Idrys pytał Stasia czy widział węża i czy jego ojciec jest czarownikiem, który zesłał im węża. Koło godziny drugiej po południu upał stał się wyjątkowy, ale krańce widnokręgu poszarzały. Nad karawaną zaczęło krążyć kilka sępów. Jeden z Beduinów ostrzegł Idrysa, że zanosi się na burzę piaskową. Idrys przyspieszył karawanę, wszyscy stawali się coraz bardziej nerwowi, stwierdzili, że ścigają ich złe czary. Wkrótce pojawiła się czarna chmura, która zbliżała się do karawany. W jeźdźców i zwierzęta uderzyła fala gorącego kurzu i piasku, napełniając oczy i usta kurzawą. Staś chciał przesiąść się na wielbłąda Nel, by chronić dziewczynkę w czasie kolejnego uderzenia wiatru. Idrys przeszkodził temu zamiarowi, bojąc się, że dzieci, korzystając z burzy, zechcą uciec. Nagle rozpętała się straszliwa burza z błyskawicami i grzmotami. Spadły pierwsze krople deszczu. W ciemnościach rozległ się głos przewodnika, który odnalazł wąwóz.

Rozdział 9

W wąwozie Arabowie znaleźli obszerną wnękę, w której postanowili skryć ludzi i zwierzęta przed ulewą. Staś oczyścił Nel i jej odzież z piasku, przetarł ręcznikiem oczy i twarz dziewczynki. Dziewczynka była wyczerpana burzą, patrzyła tylko na niego i dopiero jak zdjął jej buty, by wysypać z nich piasek, zarzuciła mu rączki na szyję. Staś poczuł w tej chwili, że kocha ją mocniej, niż kiedykolwiek. Wkrótce cały obóz zasnął. Przed świtem chłopca obudził chłód. To woda zebrana w załamaniach skały zaczęła przesączać się mu na głowę. Rozglądając się po obozowisku zauważył pudło z bronią oraz puszkę z ładunkami, leżącą pomiędzy nim a Chamisem. Przez chwilę walczył z pokusą, która nakazywała mu zabicie prześladowców i uwolnienie Nel. Księżyc oświetlał sylwetki śpiących Arabów. W końcu chłopiec pochwycił pudło i przeniósł je na swoją stronę. Niestety, nagle rozległo się głośne szczekanie uradowanego Saby. Sudańczycy zerwali się ze snu. W świetle księżyca ujrzeli Stasia z bronią i nabojami w ręce.

Rozdział 10

Wszyscy w jednej chwili rzucili się na niego, zabrali mu broń, związali go, bijąc przy tym i kopiąc. Dziękowali Allachowi, że zesłał im psa wybawcę. Na Stasia patrzyli z jawną nienawiścią. Gdyby Idrys ich nie powstrzymał, niechybnie zabiliby chłopca. Gebhr domagał się, by więźniowi obciąć prawą pięść. Idrys nie chciał się jednak na to zgodzić, bowiem pomyślał, że kara za okaleczenie chłopca, byłaby jeszcze straszniejsza. Jednak Gebhr wydobywszy nóż chciał spełnić swoją groźbę. Idrys powstrzymał go jednak mówiąc, że odtąd będą wiązali Stasia na noc, a za to, co uczynił, dostanie 10 uderzeń korbaczem. Zanim jednak wykonano wyrok, nadeszła Nel z Sabą. Dziewczynka zrozumiawszy, że Staś ma być wychłostany, po pierwszym uderzeniu rzuciła się do przodu i zasłoniła ciało Stasia. Beduin nie miał rozkazu bić dziewczynki więc zawahał się, a w tym czasie przywołany przez Nel Saba znalazł się przy dzieciach warcząc groźnie.

Po chwili, poganiana przez Idrysa, karawana ruszyła w dalszą drogę.

Rozdział 11

Przez dwa dni pędzili prawie bez wytchnienia, zatrzymując się tylko na krótki czas, by nie zmordować za bardzo wielbłądów, nakarmić je i napoić. Obserwując poczynania Arabów, Staś zauważył, że często znajdowali w skalnych rozpadlinach zapasy pożywienia – durry i daktyli. Było to dowodem, że porwanie starannie przygotowano i wszystko zostało ustalone wcześniej pomiędzy Fatmą, Idrysem, Gebhrem z jednej a Beduinami z drugiej strony. Łatwo można się było również domyślić, że ci dwaj byli stronnikami Mahdiego i chcieli się do niego przedostać, dlatego łatwo dali się wciągnąć Sudańczykom do spisku. Chłopiec myślał wciąż o ucieczce, czuł wzbierającą w nim nienawiść i zawziętość. Idrys to zauważył i poczuł się zaniepokojony, bo wiedział, że w przypadku schwytania, nie może liczyć na wstawiennictwo chłopca. Sprytny Arab postanowił na wszelki wypadek zyskać sympatię chłopca. Wspomniał, że musiał go ukarać dla przykładu, ale powiedział Beduinom, by nie bili go za mocno. Zaproponował, że nie będzie wiązał go na noc, jeśli Staś przysięgnie na Boga, iż nie ucieknie. Nie uzyskał na to żadnej odpowiedzi. Mimo to nie związał go, mimo protestów Gebhra. Wprowadzono częste zmiany straży, a Idrys postanowił, że zawsze jeden z nich będzie czuwał podczas snu innych. Utrudniało to plany Stasia, na którego każdy wartownik zwracał baczną uwagę. W dzień dzieci mogły się swobodnie porozumiewać. Staś wytłumaczył przyjaciółce, że postanowił wykraść strzelbę, a gdyby mu się to udało, to byliby już wolni. Nel powiadomiona o tym, że Saba udaremnił jego zamiary zasmuciła się i obiecała zwierzakowi awanturę. Jednak kiedy dołączył do nich zziajany Saba, znów zaczęły się zabawy i pieszczoty. Wkrótce jednak znów ruszyli przez pustynię.

Rozdział 12

Idrys wciąż poganiał wielbłądy. Obawiał się pogoni, którą zorganizowali ojcowie dzieci wiedział bowiem, że musiała już wyruszyć. Niebezpieczeństwo groziło od strony rzeki, bowiem pewne było, że zaraz po porwaniu ruszyły rozkazy telegraficzne do wszystkich osad przybrzeżnych, by szejkowie czynili wyprawy w głąb pustyni i zatrzymywali jadących na południe. Kończyła się jednak żywność, a po zakupy do wiosek leżących nad Nilem strach było wysyłać ludzi, by nie natknąć się na łowców nagród, a takowa na pewno za znalezienie dzieci została wyznaczona. . Nel, mimo wielu niewygód, czuła się dobrze. Jej piastunka, Dinah, wyzdrowiała po krótkiej niedyspozycji i troskliwie opiekowała się dziewczynką. Arabowie podziwiali niezwykłą urodę dziecka i dobrze traktowali Nel. Nie żałowali jej wody i daktyli, zaczęli otaczać ją podobną czcią, jak Staś. Któregoś dnia dzieci doświadczyły częstego na pustyni zjawiska zwanego fatamorganą. Wydawało im się, że widzą kępy smukłych palm, plantacje mandarynek i białe domy oraz meczet ze strzelistym minaretem, a także mury otaczające ogrody. Nel sądziła nawet, że to Medinet. Niespodziewanie wydarzył się wypadek, który dał Stasiowi wiele do myślenia. Do Sudańczyków przyjechał Beduin strzelbą, zamienił z Idrysem kilka słów, po czym karawana skręciła w głąb pustyni. Po upływie pewnego czasu pojawił się drugi Beduin z wielbłądzicą z siodłem na garbie i workami zawieszonymi po bokach. Chłopiec podsłuchał ich rozmowę. Okazało się, że zwierzę należało do młodego strażnika, którego przybyli ograbili i zabili, by nie zdradził nikomu ich obecności. Przy okazji dowiedzieli się o krokach podjętych w celu odnalezienia dzieci. Znaczyło to też, że pościg ruszył, obiecano nagrody, a szejkowie plemion nadbrzeżnych odebrali rozkazy zatrzymywania karawan jadących na południe. Arabowie postanowili podróżować nocą, a dniami kryć się w wąwozach.

Rozdział 13

Odtąd we dnie chronili się w ukrytych i trudno dostępnych wąwozach, a nocami pędzili bez wytchnienia. Za Asuanem zwolnili tempo. Uzupełnili zapasy wody i napoili wielbłądy. Brakowało żywności, zwierzęta wyraźnie słabły. Saba, którego przestano karmić, znikał gdzieś wśród piasków w poszukiwaniu pożywienia, a zakrwawiony pysk i rany na ciele świadczyły, że poluje. Pies wyglądał teraz groźnie. Boki mu się zapadły, a wzrok nabrał dzikiego wyrazu. Dla dzieci nadal był łagodny i bawił się z nimi, ale na widok Beduinów i Sudańczyków agresywnie warczał. Gdy minęli Asuan, porywacze nabrali otuchy. Zaczynały się tereny, gdzie rząd angielski nie miał tak dużych wpływów i możliwości. Staś nie porzucił jednak planów o ratunku na własną rękę i gorączkowo myślał, jak zdobyć broń. Tym bardziej, że na razie udało mu się ukryć siedem ładunków do sztucera. Chłopiec sądził, że za Wadi-Halfa będzie to łatwiejsze, bowiem przewidywał, że czujność Arabów będzie się zmniejszała w miarę jak będą bliżej celu.

Tymczasem skończyła im się żywność i Idrys musiał w końcu wyprawić Beduinów, by uzupełnili zapasy. Staś wykorzystał sytuację i w rozmowie z Idrysem dał mu do zrozumienia, że powinien nauczyć się strzelać, by móc zabić jakieś zwierzę lub obronić się przed niespodziewanymi napastnikami. Po namyśle Sudańczyk zgodził się i rozpoczęły się lekcje posługiwania się bronią. W pewnym momencie nadarzyła się okazja, żeby zabić Idrysa. Staś jednak nie potrafił strzelić człowiekowi w plecy. Nagle dał się słyszeć okrzyk kilkunastu jeźdźców. Staś miał nadzieję, że to pogoń, ale była to grupa Arabów, którzy radośnie poinformowali o zwycięstwie Mahdiego nad angielskim generałem Gordonem i zdobyciu Chartumu.

Rozdział 14

W ten sposób chłopiec stracił ostatnią szansę na ucieczkę w czasie podróży. Wiedział już, że jego pomysły są nieprzydatne, a pogoń ich nie doścignie. Zaś kiedy dotrą do Mahdiego, zostaną wydani w ręce Smaina. Chłopiec był załamany, jedyną nadzieją był fakt, że Smain ma ich wymienić na swoje dzieci. Staś martwił się jednak, że nie zdoła uratować Nel. Idrys tymczasem z ogromnym zainteresowaniem słuchał wieści o zdobywaniu Chartumu, śmierci Gordona, któremu w czasie walki obcięto głowę, i o odwrocie Anglików na północ. Arab opowiadał też o pogoni, którą zorganizowano po porwaniu dzieci. Obiecano niezwykle wysoką nagrodę za wydanie porywaczy – aż tysiąc funtów. Ale zwycięstwo Mahdiego wlało w ludzi nową siłę i zamiast pojmać Idrysa oraz resztę porywaczy, pogoń postanowiła udać się z nimi do proroka po błogosławieństwo. Ruszyli naprzód. Staś uważnie śledził konstelacje gwiezdne, żeby nie stracić orientacji w terenie. Liczył też, że karawana może wpaść na cofające się oddziały i zostanie otoczona. Idrys dowiedział się jednak, że prawie wszystkie oddziały egipskie stoją od strony Pustyni Nubijskiej , zatem po prawej, wschodniej stronie Nilu. Żeby uniknąć spotkania z nimi, postanowił trzymać się lewego brzegu.

Rozdział 15

Minęły dwa tygodnie od wyruszenia z okolic Wadi-Halfa. Karawana minęła tereny pustynne, pojawiły się znów pola uprawne, zielone krzewy i pastwiska. Przyglądając się mieszkańcom tych okolic, Staś zauważył, że przeważa w nich krew murzyńska. Mieli ciemną skórę, nosili tatuaże na twarzach i piersi, ozdoby z kości słoniowej i bardzo skąpą odzież. Przywódcy okrywali głowę białymi krymkami z bawełnianej tkaniny, wojownicy nosili głowy odkryte lecz nie golone tak jak Arabowie w Egipcie, ale porośnięte bujnymi włosami. Broń ich stanowiły głównie dzidy i karabiny Remingtonowskie, które zdobyli w zwycięskich walkach z armią Egipską i po upadku Chartumu. Widząc karawanę, reagowali agresywnie sądzili bowiem, że składa się ona z kupców egipskich, którym Mahdi zabronił wstępu do Sudanu. Od napaści powstrzymywały ich jedynie wyjaśnienia Idrysa, że wiezie do proroka białych niewolników. W Chartumie Arabowie przeżyli gorzkie rozczarowanie. Mahdyści nie podziwiali łupu, nie chcieli wysłuchiwać opowieści o trudach podróży przez pustynię, nie wiedzieli nawet, kim jest Smain twierdząc, że Mahdi ma wielu krewnych i nie może o wszystkich pamiętać. Rozgoryczony Idrys dowiedział się też, że na audiencję u Mahdiego może trzeba będzie długo czekać, a jego dom pilnują dzień i noc ludzie uzbrojeni w korbacze. Dzieci przerażone były widokiem przedmieść Chartumu, pełnych nędzy, głodu, trupów i fanatycznych wielbicieli proroka.

Rozdział 16

Zatrzymali się w domu zamordowanego przez mahdystów bogatego kupca włoskiego. Posiadłość należała teraz do emira Tadhila, a dostał ją przy podziale łupów. Mimo braku żywności, Nel nakarmiono kilkoma daktylami i ryżem z miodem. Utrudzona i spłakana dziewczynka szybko zasnęła na piętrze domu Staś nocował na dworze, między wielbłądami i końmi. Dostał tylko wodę i jednego suchara. Niepokój o bezpieczeństwo własne i Nel, a także skorpiony wdrapujące się na wojtłok, na którym leżał, nie pozwalały mu zasnąć. Uspokajał też wzburzonego psa, który wciąż wietrzył albo wył, co gniewało żołnierzy. Na szczęście mieszkańcy Chartumu bali się go. Idrys też nie spał. Czuł się chory, a po rozmowie z Tadhilem stracił nadzieję na nagrodę. Nazajutrz emir Tadhil kazał im się przygotować do drogi. Zapowiedział, że wszyscy pójdą pieszo przy jego koniu. było widać ślady walk, zburzone domy, niepogrzebane trupy leżące wśród gruzów. Widok „angielskich” dzieci wziętych w niewolę i prowadzonego na smyczy Saby wzbudzał powszechne zainteresowanie. Dotarli w końcu do łodzi, którą mieli się przeprawić przez rzekę. W wodzie pływały krokodyle pożerające pływające twarzami w dół trupy zabitych. W Omdurmanie, który był nędzną wioską złożoną z okrągłych stożkowatych chat zbudowanych ze słomy, zgromadziło się wielu ludzi, a ludność chroniła się pod dachem tylko w trakcie deszczu lub wyjątkowych upałów. Kłębiło się tam dwieście tysięcy ludzi, a wszystkim groził głód i choroby. Szerzyła się dezynteria, tyfus i ospa. Staś widząc to wszystko stwierdził, że dla niego i dla Nel najlepiej byłoby umrzeć. Na widok dzieci tłum wydawał nieprzyjazne okrzyki. Jeden z handlarzy greckich, których Mahdi oszczędził, ulitował się nad Nel i dał dzieciom po sporej garści suszonych dzikich fig i po talarze srebrnym z wyobrażeniem Matki Teresy. Obiecał też wspomnieć o porwanych Mahdiemu, po czym przykazał żołnierzom, by nie ważyli się skrzywdzić dziewczynki, po czym odszedł powtarzając po angielsku „biedny mały ptaszek”.

Rozdział 17

Dotarli w końcu do rynku położonego w środku miasta. Po drodze widzieli wielu ludzi z obciętymi kończynami. Byli to przestępcy, którzy zatajali łupy lub złodzieje. Kary wymierzane przez kalifów i emirów były bardzo okrutne. Roiło się też od żebraków. Największe wrażenie zrobiła na nich głowa generała Gordona, zatknięta na wysokim bambusie umieszczonym pośrodku rynku. Twarz tej głowy była wyschnięta, prawie czarna, natomiast włosy na czaszce i brodzie białe, Staś był oburzony losem bohatera, a zatarem przestraszony. Po pewnym czasie emir Tadhil powrócił od kalifa Abdullahiego. Musiała go spotkać tam niemiła przygoda, bowiem był w złym humorze. Na pytania Idrysa o Smaina odburknął mu niegrzecznie, że kalif i on mają coś lepszego do roboty, niż szukać Smaina. Potem zabrał żołnierzy i odszedł.

Beduini zaczęli kłócić się z Idrysem i Gebhrem o obiecaną nagrodę. Po długiej naradzie postanowili, że zbudują na końcu miasta szałasy z gałęzi oraz trzciny, by zapewnić sobie na noc schronienie i będą czekać. Po zbudowaniu szałasów, udali się na plac modłów publicznych, by zobaczyć proroka. Zebrany tłum wznosił entuzjastyczne okrzyki na cześć Mahdiego. Był to tęgi mężczyzna w średnim wieku, z wytatuowaną twarzą, odziany w białą szatę. W jednym uchu nosił dużą obrączkę z kości słoniowej. Staś zupełnie inaczej wyobrażał sobie proroka. Mahdi wygłosił kazanie do wiernych, mówiąc o karach, jakie Bóg wymierza tym, którzy nie słuchają przepisów, a także o raju, który otworzy się tylko dla zwycięzców. Tłum krzyczał, że chce umrzeć za świętą wiarę. Słychać było też głośne dudnienie bębnów i odgłos uderzanych o siebie dzid. Modlitwy trwały bardzo długo, zebrani znajdowali się w prawdziwej ekstazie. Mahdi mówił też o widzeniach i o posłannictwie, które otrzymał od Allaha. Po zakończeniu modłów do dzieci podszedł znajomy Grek i polecił, by wszyscy udali się do namiotu Mahdiego. Powiedział też, że Smain jest w Faszodzie i udzielił rad, jak dzieci mają się zachować, by zaskarbić sobie miłosierdzie proroka. Radził jak największą uległość i pokorę, padnięcie na kolana, a także pozorne chociażby przyjęcie nauk proroka celem uratowania życia. Wspomniał, że nawet on przeszedł na mahometanizm i przestrzegał, że jeśli nie przyjmą wiary muzułmańskiej, zostaną zabici. Staś, poważnie zamyślony nad jego słowami, długo milczał. Dotarli do drewnianych bud, które zamieszkiwał prorok ze swą świtą. Stwierdził, że prorok woli mieszkać tu, choć mógłby zająć pałac Gordona w Chartumie.

Rozdział 18

Weszli do izby. Zobaczyli Mahdiego leżącego na miękkim tapczanie, otoczonego przez żony, z których dwie wachlowały go wielkimi strusimi piórami, inne drapały mu stopy. Obecni byli również dwaj kalifowie. Sudańczycy i Beduini padli na twarze przed majestatem, który wielbili. Staś, mimo porozumiewawczych znaków Greka, skłonił się tylko i pozostał wyprostowany. Pobladł lekko, ale patrzył na proroka spokojnym wzrokiem, dumny i uczciwy. Widać było, że powziął jakieś postanowienie. Idrys, bijąc czołem o ziemię, opowiedział, z czym przybyli i polecił zrobić z dziećmi, co zechce. Po chwili prorok poprosił chłopca, by się zbliżył spytał go, czy chcą przyjąć jego wiarę. Chłopiec z podniesionym czołem odmówił mówiąc, że gdyby to uczynił, to tylko ze strachu, a wówczas zachowałby się jak tchórz i człowiek podły. Mahdi przez chwilę zaniemówił. Ukrył wzburzenie, gdyż bardzo lubił, gdy wychwalano jego miłosierdzie. Polecił odesłać dzieci Smainowi, a Beduinów nagrodzić za trudy. Rozżalony Grek wyrzucał Stasiowi lekkomyślność twierdząc, że zgubił tym samym Nel, bowiem czeka ich kolejna podróż, gorsza od pierwszej. Przewidywał też, że w Faszodzie febra zabije ich w ciągu tygodnia. Idrys i Gebhr, radzi z łaskawości proroka, zastanawiali się, czy Smain również obdarzy ich złotem za przywiezienie zakładników. Gebhr zaczął marzyć o stadach wielbłądów, bydła rogatego i koni. Planowali, ze dzieci do Faszogrodu zabierze poczta Abdullahiego. Następnie powrócili do szałasów na spoczynek. Nel była tak zmęczona, że Staś musiał całą drogę nieść ją na rękach. Idrys też skarżył się na złe samopoczucie, dostał nagle silnego zawrotu głowy i musiał wesprzeć się na ramieniu brata.

Rozdział 19

Nocą Idrys rozchorował się ciężko, a rankiem stracił przytomność. Dla dzieci też rozpoczęły się ciężkie czasy. Gebhr, który dostał od kalifa znacznie mniejszą nagrodę, niż się spodziewał – wszyscy dostali po funcie egipskim i po koniu - skąpił pieniędzy na żywność. Staś kupił trochę ryżu i daktyli za monety otrzymane od litościwego Greka. Lecz niestety część pożywienia odebrał mu Gebhr. Chamis patrzył obojętnie na krzywdę dzieci, śmiejąc się poradził Stasiowi, by żebrał. Najbardziej pomógł Stasiowi ubogi misjonarz i siostra miłosierdzia, którzy wysłuchawszy historii dzieci, zapłakali nad ich losem. Oprócz skromnej racji żywności, misjonarz podarował mu chininę niezbędną w czasie febry, zbierającej bogate żniwo w tych okolicach. Polecił również chłopcu, by ufał Bogu.

Staś starał się również pracować. Nosił glinę na parkan, którym otoczony miał być plac modlitwy i dostał za to dwanaście daktylów. Pewnego ranka sługa Mahdiego przyniósł polecenie, by Beduini i Sudańczycy udali się jak najprędzej z pocztą wielbłądzią do Faszody wraz z dziećmi, które mają przekazać Smainowi. Gebhr oburzył się twierdząc, że nie pojedzie z uwagi na chorobę brata, jednak ostatecznie nie sprzeciwił się woli Mahdiego. Grek, dowiedziawszy się o wszystkim, przyszedł wieczorem do szałasu Gebhra i powołując się na wolę Mahdiego, rozkazał, aby dzieciom nie stała się żadna krzywda, w przeciwnym razie czeka ich kara śmierci. Mahdi nie wydał takiego rozkazu, ale Grek to wymyślił, by ratować porwanych, którym szczerze współczuł. Obdarował też dzieci pożywieniem, chininą i szklanymi paciorkami. Uświadomił chłopca, że prorok wysyła ich do Faszody w nadziei, że umrą w drodze. W ten sposób chce zemścić się za opór stawiany przez Stasia. Pobłogosławił ich i pożegnał.

Rozdział 20

Stary szejk Hatim dotrzymał obietnicy danej greckiemu kupcowi i opiekował się dziećmi starannie. Szczególnie, że droga, którą podążała karawana, była bardzo ciężka. Okolice pełne były mokradeł, porośnięte wysoką dżunglą. Z trudem przedzierali się przez gaje akacjowe, omijali wysokie kopce termitów. Spotykali stada słoni wędrujących do wodopoju, długoszyje żyrafy, a czasami gromady bawołów i antylop. Próbowali na nie polować, ale bezskutecznie, bowiem czujne i szybkie zwierzęta nie dawały się podejść. Z żywnością było skąpo, bowiem z powodu wyludnienia kraju nie można było dostać ani prosa, ani bananów ani ryb. Minęły trzy tygodnie od wyjazdu z Omdurmanu. Nel bardzo wychudła, jej twarzyczka stała się niemal przezroczysta, a rączki wyglądały jakby odlane z wosku. Gebhr, zły na Stasia, wyładowywał swój gniew na murzyńskim niewolniku, imieniem Kali. Wilgotny i upalny klimat w połączeniu z trudami podróży dał się we znaki wszystkim podróżnikom. Staś dawał dziewczynce codziennie pół proszka chininy i martwił się na myśl, że lekarstwa nie starczy mu na długo. Chwilami ogarniała go rozpacz i łudził się tylko nadzieją, że Smain jeśli zechce wymienić je na swoje dzieci, musi poszukać dla nich jakiejś zdrowszej okolicy. Wkrótce, na dzień przed przybyciem do Faszody zmarła piastunka Nel, Dinah. Dzieci stały się jeszcze smutniejsze, straciły bowiem bliską osobę. Gdy dotarli do Faszody, ich oczom ukazały się zgliszcza i ruiny. Ci, którzy pozostali, nocowali w skromnych szałasach. Jednym z nich był wódz derwiszów, emir Seki-Tamala, przyjaciel Hatima. Ugościł ich i przekazał złą nowinę. Dowiedzieli się, że Smaina nie ma w Faszodzie. Dwa dni wcześniej wyruszył na południe od Nilu, aby schwytać Murzynów, których miał zamiar sprzedać potem jako niewolników za dobrą cenę. Nie wiadomo, kiedy wróci, bowiem najbliższe okolice były wyludnione, więc ludzkiego towaru należało szukać bardzo daleko. Wobec tego emir i Hatim zaczęli się zastanawiać, co zrobić z dziećmi. Pozostawienie ich w spalonym mieście nie miało sensu. Panował tu głód i febra. Emir nakazał Gebhrowi podążenie śladem Smaina, czyli śladem ognia. Dzieci spędziły w Faszodzie trzy dni, ale komary i muchy czyniły ten pobyt nieznośnym. Hatim uprosił emira, by Nel podarowano młodą niewolnicę, by jej służyła i opiekowała się nią w drodze. Mea była młodą dziewczyną z pokolenia Dinka, o miłej, ładnej twarzyczce. Gebhr, Chamis i dwaj Beduini łudzili się, że przy Smainie schwytają kilku niewolników na sprzedaż. Przygotowania do podróży zajęły im dużo czasu. Wymieniono zmęczone wielbłądy na konie, uzupełniono zapasy wody i żywności. Wyprawa ruszyła.

Rozdział 21

Dziewięć dni karawana podążała śladem pochodu Smaina. Drogę wskazywały im szczątki obozowisk i szlaki wypalonej dżungli. Później pojawiły się kłopoty. Mąż Fatmy podzielił najwidoczniej swój oddział na kilka mniejszych grup w celu łatwiejszego zdobywania zwierzyny na mięso. Ślady stały się mętne i zawiłe. Zdarzało się, że krążyli długo po okolicy i wracali w to samo miejsce. Na dodatek oddziały Smaina wypłoszyły zwierzynę i karawana byłaby marła głodem, gdyby nie mnóstwo pentarek, które co chwili zrywały się spod nóg koni, a co wieczór obsiadały drzewa. Chamis uzupełniał zapasy, strzelając ze starej kapiszonowej strzelby do ptaków. Na dodatek śrutu nie posiadał więcej, jak na 20 nabojów i niepokoił się myślą, co będzie, gdy cały zapas się wyczerpie. Co prawda pojawiały się czasami antylopy, ale do nich musieliby strzelać ze sztucera, a tego obawiali się użyć, a nie chcieli dawać go Stasiowi do ręki. Bali się tego buntowniczego chłopca. Gebhr był coraz bardziej sfrustrowany, a że nie śmiał już wyładowywać się na Stasiu, ofiarę zrobił sobie z Kalego. Nel cierpiała bardzo, widząc, jak okrutnie Gebhr traktuje Kalego. Sudańczyk bił go codziennie batem aż do krwi, a na noc zakuwano chłopca, wkładając jego nogi w drewnianą deskę z otworami, by udaremnić mu ucieczkę. Młody niewolnik starał się skruszyć serce swego prześladowcy pokorą, jednak Gebhr był niewzruszony. Za to Kali pokochał białe dzieci, widząc, że ujmują się za nim.

Pewnego dnia, gdy jechali wąwozem, Saba ogromnie się czegoś przestraszył. Na niewielkiej skale ujrzeli leżącego lwa. Potężne zwierzę podniosło się i zaczęło obserwować karawanę. Konie kręciły się przerażone i zaczęły przysiadać na zadach. Jeźdźcy też wpadli w panikę, nie wiedzieli, co począć. Chamis zaproponował, żeby rzucić zwierzęciu Kalego, by dać reszcie czas na ucieczkę. W obawie jednak, aby niewolnik nie uciekł między skały, Gebhr postanowił zabić go nożem i rzucić skrwawione ciało lwu. Staś zażądał sztucera twierdząc, że zabije lwa. Chamis, który widział jeszcze w Port-Saidzie, jak Staś strzela, poparł prośbę chłopca. Gebhr dał mi w końcu broń, a od Chamisa Staś wziął ładunki. Chłopiec załadował broń i, przezwyciężywszy strach, strzelił lwu między oczy. Król zwierząt runął na wznak, czterema łapami do góry, po czym stoczył się ze skały do ich stóp. Potem w przypływie odwagi chłopiec zabił znienawidzonych porywaczy Gebhra i Chamisa, a następnie dwóch Beduinów. Jeden z nich podniósł się jeszcze, ale Saba zatopił mu kły w karku. Zapanowała niezwykła cisza. Kali rzucił się chłopcu do nóg, błagał o litość. Staś, oszołomiony tym, co się stało, widząc rozszerzone przerażeniem oczy swej małej przyjaciółki, podszedł, by ją uspokoić. Byli wolni, lecz samotni i zabłąkani w samym środku pełnego niebezpieczeństw czarnego lądu.

Rozdział 22

Kali i Staś odciągnęli na bok ciała zabitych Beduinów i lwa, by nie nocować w towarzystwie trupów. Chłopiec kazał Kalemu połapać rozpierzchnięte konie, które pouciekały po strzałach. Następnie rozpalił ognisko, ponieważ zbliżała się noc. Ustawili dla Nel mały namiocik i ogrodzili ich prowizoryczny obóz wysokim ciernistym płotem, zwanym zeribą. Stanowił on ochronę przed dzikimi zwierzętami. Ugotowali obfitą wieczerzę. Kali najadł się po raz pierwszy od czasu dostania się w niewolę, po czym padł przed Stasią i Nel na znak, że pragnie do końca życia zostać ich niewolnikiem. Po czym oświadczył, że w trakcie snu państwa, będzie czuwał wraz z Meą przy ognisku. Jednak dzieci nie mogły zasnąć. Nel zresztą prawie nic nie zjadła, bardzo chciało jej się natomiast pić. Staś przestraszył się, że może dostała gorączki, ale ręce miała wręcz zimne. Staś również bardzo przeżywał zabicie porywaczy, lecz w końcu znużony, zaczął drzemać. W nocy obudziło ich warczenie Saby i konie zabitych Gebhra i Chamisa, których wcześniej nie udało się złapać, a które przybiegły do ognia, uciekając przed hienami, ucztującymi przy ciałach zastrzelonych. Nel zbudziły te hałasy i nieśmiało wyjrzała z szałasu. Patrzyła na swego przyjaciela z widoczną obawą. Po chwili wyznała mu z płaczem, że boi się, że Staś się rozgniewa. Wzruszony syn inżyniera Tarkowskiego łagodnymi słowami uspokajał swą przyjaciółkę. Tłumaczył jej cierpliwie motywy swego postępku. Utulił rozdygotaną dziewczynkę, która bała się, że wrócą do nich dychy zabitych. Nagle w głębi wąwozu usłyszeli przerażający śmiech. Kali stwierdził, że to hieny śmieją się z Gebhra i z lwa.

Rozdział 23

Wyczerpani wydarzeniami poprzedniego dnia spali bardzo długo. Dziewczynka dopiero koło południa wyszła przed namiot, Staś zerwał się trochę wcześniej. Dzienne światło rozproszyło nocne lęki, a oboje zbudzili się wypoczęci i podniesieni na duchu. O tej porze wszyscy wędrowcy robią przerwę, bowiem te godziny zwane są białymi – godzinami upału i milczenia. Oni jednak ruszyli dalej mimo upału, bowiem jechali wąwozem i chronili się w cieniu skały. Staś zastanawiał się, jaką drogę obrać, by bezpiecznie dotrzeć do Abisynii, skąd mogliby się dostać w okolice nieobjęte powstaniem. Rozmawiał z Kalim, chcąc uzyskać jak najwięcej wiadomości o młodym Murzynie i jego rodzinnej wiosce.

Okazało się, że jest on synem królewskim z plemienia Wa-hima. Jego wieś znajduje się nad tajemniczą wielką wodą, zwaną „Ciemną wodą”, w pobliżu gór. Staś podejrzewał, że chłopiec może pochodzić z okolic Albert-Nianza, które dotychczas były w rękach Emina paszy. Kali wyznał Stasiowi, że chciałby zobaczyć matkę. Nazwał też Nel córką księżyca. Jadąc wciąż naprzód, natrafili na stado antylop gnu. Staś zabił jedną, zapewniając gromadce podróżników świeże mięso na pieczeń. Martwili się psem, który zniknął w pogoni za rannym bawołem. Mogło to być dla niego bardzo niebezpieczne spotkanie. W nocy czuwali przy ognisku. Nel płakała cichutko, martwiąc się o Sabę. Gdy Staś obudził się rankiem, z przykrością stwierdził, że Kali zabrał miecz Gebha i udał się w niewiadomym kierunku. Chłopiec podejrzewał ucieczkę i poczuł się rozgoryczony niewdzięcznością Murzyna, który mu tak wiele zawdzięczał. Wkrótce wszystko się wyjaśniło. Kali, nie mogąc patrzeć na smutek Nel, poszedł szukać Saby. Wrócili obaj cali i szczęśliwi z takiego zakończenia historii. Saba dostał od swej maleńkiej pani ostrą burę, a Kali naszyjnik ze szklanych paciorków, który dzieci dostały od greckiego kupca. W dobrych humorach wszyscy ruszyli w dalszą drogę.

Rozdział 24

Przez kolejne drzy dni jechali wciąż wąwozem pod górę. Zbliżała się pora deszczowa. Nastały upalne dni i dość chłodne noce. Na niebie pojawiły się nieliczne na razie chmury. Podróż na świeżym powietrzu nie sprawiała im trudności. Staś polował na liczne w tej okolicy ptactwo, nie groził im głód. Czasem stawali pod drzewami chlebowymi, z których Kali i Mea zrywali ogromne owoce, przypominające wyglądem melony. Staś żartował, że jest błędnym rycerzem, a Nel jego damą. Wspominali też z tęsknotą swoich ojców. Powoli niebo zaczynało się chmurzyć, często pojawiały się przelotne deszcze. Zatrzymali się na noc pod potężnym drzewem, którego konary stanowiły świetne zabezpieczenie przed deszczem. Staś i Kali przygotowali spory zapas drewna na noc, by ognisko nie zgasło. Zebrali się w blasku ognia i wesoło gawędzili. Nagle w nocnej ciszy usłyszeli ryk lwa. Przerażone konie pchały się na zeribę. Kolejne ryki uświadomiły im, że lwów jest więcej. Nel ze strachu zaczęła płakać. Na dodatek zaczął padać ulewny deszcz, który gasił ognisko. Nie zgasło zupełnie tylko dlatego, że gałęzie drzewa chroniły je przed strugami wody. Burza wciąż się nasilała, grzmiało i błyskało się raz za razem. Kali wdrapał się na drzewo. Na szczęście namiot Nel ukryty był za kopcem termitów i olbrzymim pniem. Gdy potężny wicher zerwał dach namiotu, a ognisko całkowicie zgasło, sytuacja stała się rozpaczliwa. Staś nie wiedział, czy ma wyprowadzić Nel z namiotu czy też w nim zostawić dziewczynkę. Za radą Kalego wszyscy schronili się na drzewie i tam spędzili resztę nocy. Staś przede wszystkim zatroszczył się o Nel, czy jest jej wygodnie i czy może się położyć. Niestety nie był w stanie ochronić jej przed deszczem. Słyszeli straszliwe rżenie atakowanych przez lwy koni. Była to okropna i nieskończenie długa noc.

Rozdział 25

Gdy poranne słońce oświetliło obozowisko, cała czwórka zeszła na ziemię. Kali rozpalił ognisko, by wysuszyć mokre ubrania. Staś nakazał Mei przebrać dziewczynkę, a sam badał spustoszenia poczynione przez burzę i lwy. Trzy konie zostały rozszarpane i przedstawiały okropny widok, leżały rozszarpane, całe we krwi. Stasiowi udało się odnaleźć jednak dwa kolejne konie, które choć przestraszone, przywitały chłopca rżeniem. Po chwili pojawił się uszczęśliwiony Saba i złożył u stóp Stasia swój łup. Była to pręgowana hiena z odgryzioną nogą. Stasiowi z trudem udało się przekonać psa, by nie zanosił tej zdobyczy również Nel. Kali tymczasem przygotował smaczny i pożywny rosół z mięsa pentarek, pasków polędwicy z gnu i ziaren durry. Nel wyglądała bardzo źle. Była niewyspana, wyczerpana i bardzo blada. Bolała ją głowa i chciało jej się spać. Staś, bojąc się ataku febry, nakarmił ją ostatnią porcją chininy. Wyruszyli jednak w dalszą drogę, gdyż trupy pogryzionych przez lwy koni straszyły dziewczynkę. Jechali brzegiem podzwrotnikowego lasu, podziwiając jego bujną roślinność - wielobarwne storczyki o przeróżnych kształtach, krzewy dzikiego jaśminu, rozłożyste paprocie, daktylowce, chlebowce, palmy wachlarzowe i wiele innych. Kolorowe papużki i małe małpki żałobniczki przyglądały się ciekawie podróżnym. Kali opowiadał o sposobach polowania na lwy w jego wiosce. Mówił też, że gorsze od lwa są siafu, czyli kąsające mrówki. Na końcu parowu, którym jechali, zobaczyli wielką skałę. Oderwała się od podłoża i zablokowała przejście. Stała się też pułapką dla ogromnego, leżącego z osłabienia słonia. Początkowo Staś zamierzał zabić wyczerpane zwierzę, ale powstrzymały go błagalne prośby małej przyjaciółki. Chłopiec postanowił więc zebrać gałęzie i owoce i już wkrótce, ku wielkiej radości Nel, wszyscy karmili olbrzyma melonami, trawą i liśćmi. Gdy zwierzę się najadło, wstało i zbliżywszy się do pobliskiego wodospadu, piło wodę długą trąbą. Nel była szczęśliwa, że uratowali słonia od śmierci głodowej. Pełna ufności w możliwości Stasia szepnęła mu, że na pewno znajdzie sposób na uwolnienie słonia z pułapki. Dziewczynka wiedziała, że jej zaufanie pochlebia chłopcu i od teraz zacznie rozmyślać, jak uwolnić zwierzę.

Rozdział 26

Po spokojnym, nocnym wypoczynku udali się do słonia, by zrzucić mu kolejną porcję żywności. Kali był niezadowolony z takiego rozwoju sytuacji. Uwielbiał mięso słonia i nie rozumiał, dlaczego tracą siły na znoszenie takiej ilości pokarmu, zamiast zabić słonia i zjeść go. Nel chciała osobiście nakarmić słonia, więc Staś wyciął dla niej coś w rodzaju wideł, by jej łatwiej było spychać zapasy na dno wąwozu.

Mea od dłuższego czasu zazdrościła Kalemu naszyjnika ze szklanych paciorków, który otrzymał za odnalezienie Saby. Stwierdziła, że Kali jest małpą. Zapragnęła też dokonać równie wspaniałego czynu, aby zasłużyć na upragniony podarunek. Wspięła się na olbrzymie drzewo. Widziała na nim gniazdo szarych papug i postanowiła przynieść Nel młode. Niestety, gniazdo okazało się puste. Staś, wzruszony jej wysiłkiem, obiecał dziewczynie paciorki za jej przywiązanie do małej pani.

Okolica, w której się zatrzymali, była niezwykle obfita w zwierzynę i owoce. Staś wyruszył na polowanie i wrócił z dobrą nowiną, że zabił młodą zebrę. Znaleźli też olbrzymi baobab, którego pień, w dolnej części wewnątrz spróchniały, z trudem zdołałoby objąć piętnastu ludzi. Staś pomyślał, że można by w nim urządzić izbę, w której wszyscy mogliby mieszkać. Potrzebowali dłuższego postoju, tygodnia labo dwóch, by odpocząć i przeczekać porę deszczową. Nel zgodziła się z uwagi na chęć pozostania przy słoniu, była też skuszona wizją zamieszkania w drzewie. Zanim jednak mogli się tam wprowadzić, trzeba było oczyścić drzewo z mieszkańców, jeśli jacyś się tam jeszcze znajdowali. Stać kazał zatem Mei wrzucić do środka drzewa kilka świeżych i bardzo dymiących zapalonych gałęzi. Okazało się, że Stać dobrze pomyślał, bowiem drzewo było zamieszkałe przez gospodarzy, na których gościnność nie można było liczyć.

Rozdział 27

Oczyszczanie nowego schronienia z dawnych lokatorów wymagało wielkiego wysiłku i czasu. Najpierw opuściły go wykurzone dymem nietoperze, później olbrzymi wąż boa, którego słoń zmasakrował, podrzucając w powietrze trąbą. Nel była bardzo dumna ze swego podopiecznego i nagrodziła go garścią daktyli. Słoń najwyraźniej zapałał sympatią do dziewczynki. Staś podejrzewał, że uda się go z czasem oswoić, ale nie był jeszcze skłonny pozwolić Nel, by do niego zeszła. Później wypalili wnętrze baobabu uważając, by wzniecając żar nie spowodować pożaru spróchniałego drzewa. Uciekały z niego w popłochu chrząszcze czarnej i wiśniowej barwy, włochate pająki, wielkie liszki pokryte kolcami i jadowite stonogi. W końcu żar wrzuconych węgli wypłoszył wszystkie owady. Następnie, Mea polała węgle wodą. Oczyszczone wnętrze było tak duże, że Staś za pomocą płócien namiotu zrobił w nim dwa osobne pokoje - jeden dla Nel i jej piastunki, drugi dla siebie, Kalego i Saby. Podłogę wysypano wyprażonym w słońcu piaskiem znad rzeki. Dwa otwory (okienny i drzwiowy) dostarczały światła oraz świeżego powietrza. Kali zrobił też z płatów kory zabezpieczenia od deszczu, swego rodzaju okap. Pracowali wytrwale, ciesząc się z nowego, solidnego schronienia.

Rozdział 28

Nowa siedziba została nazwana „Krakowem” i została urządzona w ciągu trzech dni, choć wciąż ją udoskonalano. Rozpoczęła się pora deszczowa. Kilka razy dziennie pojawiały się krótkotrwałe, lecz obfite opady, po których rośliny zieleniły się i kwitły coraz bujniej. Któregoś ranka Staś wybrał się na polowanie, Kali łowił ryby w pobliżu wodospadu, a Mea gotowała posiłek. Nel, zbierając kwiatki, podeszła aż po oderwany głaz skalny, który uwięził słonia. Zauważyła szczelinę i postanowiła ukradkiem spojrzeć przez nią na olbrzymiego więźnia. W końcu przeszła przez otwór. Słoń pił wodę z wodospadu. Nagle obrócił się, zauważył dziewczynkę i ruszył wolno ku niej. Przestraszona Nel zdała sobie sprawę, że jest za późno na ucieczkę. Dygnęła zatem elegancko i wyciągnęła do niego rączkę z bukietem uzbieranych kwiatów. Przemawiała do słonia słodkim, drżącym głosikiem. Słoń był najwyraźniej ucieszony wizytą i nie przejawiał złych zamiarów. Pozwolił się głaskać po trąbie i przytulać. Wydawał przy tym radosne gulgotanie. Ośmielona dziewczynka rozpoczęła zabawę z nowym przyjacielem. Olbrzym kołysał ją delikatnie na swej potężnej trąbie. Później, spostrzegłszy w jego nogach bolesne kolce, dziewczynka uwolniła od nich zwierzę. Tymczasem Staś, zaniepokojony jej nieobecnością, rozpoczął poszukiwania. Z przerażeniem dostrzegł dziewczynkę siedzącą przy nodze słonia. Zsunął się zatem w głąb wąwozu. Zanim ochłonął, dziewczynka opowiedziała mu o przebiegu spotkania. Poprosiła też zwierzę, by pokołysało Stasia. Ponieważ spadły pierwsze krople deszczu, trzeba było przerwać zabawę. Niestety, słoń nie chciał rozstać się z dziećmi i za każdym razem, kiedy Nel chciała się oddalić, chwytał ją trąbą i przyciągał ku sobie. Sytuacja stała się bardzo kłopotliwa. Na szczęście udało im się opuścić kotlinkę. Słoń długo ryczał z żalu.

W przyniesionych przez Kalego rybach znaleźli duże pęcherze. Postanowili z nich zrobić „szyby” do otworu okiennego i latawce, na których napiszą prośby o ratunek. Do zrobienia latawców Staś postanowił też wykorzystać pocięte bambusy, jako ramki.

Gdy deszcz ustał, dzieci poszły odwiedzić słonia, który trąbił żałośnie z tęsknoty. Zepchnęły w dół przygotowaną wcześniej żywność i nadały mu imię King, czyli król, stwierdziły bowiem, że jest królem wszystkich słoni w Afryce.

Rozdział 29

Minęło kilka dni. Nel spędzała każdą chwilę, w których deszcz nie padał u Kinga. Zwierzę zrozumiało już, że przyjaciółka opuszcza go tylko chwilowo i wraca kilka razy. Kali z podziwem traktował Nel, która obłaskawiła tak groźnego olbrzyma, i nazywał ją dobrym Mzimu, czyli duchem, bóstwem. Dla Stasia była to ulga, bowiem wiedział, że może pozostawić dziewczynkę pod opieką słonia.

Chłopiec cały czas myślał, jak uwolnić zwierzę. A właściwie sposób już wymyślił, ale wahał się przed wprowadzeniem planu w życie. Ostatecznie postanowił wtajemniczyć w swoje plany Nel. Planował bowiem rozsadzi skałę prochem, ale to pochłonęłoby większość ich ładunków. To zaś oznacza, że może grozić im śmierć, bowiem nie będzie mógł ani ich bronić ani polować. Nowy przyjaciel przysporzył mu wiele trosk, pojawiły się też kolejne problemy. Kalego pokąsały w dole rzeki dzikie pszczoły, a choć wrócił z miodem, to tak skluty i spuchnięty, że godzinę później stracił przytomność. Nel z Meą wyciągały mu żądła, okładały ziemią, a Staś polewał go wodą. Na szczęście po dziesięciu dniach leczenia i troskliwej opieki doszedł do siebie. Potem zachorowały konie pokąsane przez muchy tse-tse, które zaczęły straszliwie chudnąć. Po kilku dniach sierść na nich poszarzała, oczy im zgasły, a z nozdrzy zaczął lecieć śluz. W końcu przestały jeść. Kiedy Kali wyzdrowiał od razu zrozumiał, że przyczyną były tse-tse i że konie umrą. Na koniec pojawiło się największe niebezpieczeństwo: febra.

Rozdział 30

Nel zaczęła się skarżyć na postępujący brak apetytu i dziwny niepokój. Początkowo Staś był pewny, że najadła się miodu, ale kiedy dziewczynka zaczęła krążyć dookoła ogniska mówiąc, że nie może usiedzieć na miejscu. Wstrząsały nią dreszcze. Staś otulał ją i poił gorącą wodą z miodem. Niewiele to pomagało. Dziewczynka chwilami traciła przytomność i majaczyła, widząc pozabijanych Beduinów. Wierny Kali wznosił modły do swych afrykańskich bóstw i składał im ofiary, chcąc wyprosić wyzdrowienie ślicznej panienki, którą prawdziwie pokochał. Na przemian następowały okresy polepszenia i pogorszenia stanu zdrowia chorej dziewczynki. Staś modlił się gorąco i nie mógł znieść swojej bezsilności Widział, co pierwszy atak febry zrobił z jego przyjaciółką i obawiał się kolejnego, nie miał już bowiem żadnych lekarstw, by temu zapobiec.

Rozdział 31

Po tygodniu przyszedł drugi atak febry, nie był tak silny, jak pierwszy, ale uczynił Nel jeszcze słabszą. Staś i Kali z przerażeniem patrzyli na wychudzoną dziewczynkę. Wszyscy czuli, że śmierć jest bardzo blisko. Szczególnie, że zaczęła o niej mówić też Nel wyczuwając, że nie wróci do ojca. W pewnej chwili Kali zauważył w oddali dym, unoszący się między dwoma wzgórzami. Obecność w pobliżu nieznanych podróżnych przeraziła wszystkich. Staś rozmyślał o ludziach, którzy rozpalili ognisko. Mogli oni stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo lub wybawienie. Staś bał się kolejnej niewoli, wiedział bowiem, że Nel umrze już pierwszego dnia, a on pozostanie niewolnikiem. Nocą zdeterminowany Staś pozostawił Murzyna na straży i wyruszył w stronę ogniska. Przekonywał siebie, że nawet jeśli to będzie oddział Smaina, to i tak dobrze robi. Przeprawa nocą przez dżunglę była niezwykle trudna i niebezpieczna. Skradał się ostrożnie, uważnie nadsłuchując odgłosów dochodzących z ciemności. Po dwóch godzinach dotarł do wzgórz. W ciszy usłyszał jedynie parskanie koni. Nie zauważył żadnych ludzi. Doczołgał się na skalny ustęp i spojrzał w dół. Zobaczył w świetle płonącego stosu wielki namiot. Przed nim leżał na polowym łóżku człowiek w białym stroju europejskim. Mały, może dwunastoletni Murzynek dokładał suche drewno do ogniska. Po obu stronach namiotu spali w szeregach Murzyni. Staś zsunął się na dół, na dno wąwozu

Rozdział 32

Przez dłuższą chwilę Staś ze zmęczenia nie mógł nic powiedzieć, stał tylko przed leżącym w łóżku człowiekiem, dysząc ciężko. Mężczyzna również milczał i patrzył na przybysza ze zdumieniem. Następnie zapytał małego Murzyna, Nasibu, czy też widzi kogoś przed nim stojącego. Zanim mały zdążył odpowiedzieć, Staś w końcu przedstawił się, błagając o pomoc dla swojej towarzyszki. Okazało się, że mężczyzna to Szwajcar z Zurychu, pan Linde. Dwa dni temu został zraniony przez dzika ndiri. Dręczyła go gorączka, ponieważ wywiązała się infekcja rany. Leżący w pobliżu Murzyni umierali na śpiączkę. Wszyscy są ludźmi znad Wielkich Jezior, gdzie ta straszna choroba panuje ciągle. Mężczyzna stwierdził, że ma kilka słoików chininy, a jemu już się na nic nie przyda.

Linde podarował chłopcu dwa słoiki drogocennej chininy, czyli zapas starczający nawet na rok, herbatę, kawę, ryż i wino. Poprosił, by Staś wrócił nazajutrz po resztę zapasów. Ofiarował mu też konia, by szybko dostarczył chorej Nel lekarstwo.

Kali powitał radośnie swego pana. Wyczyn Stasia był dla niego czymś naturalnym. Od dawna uważał chłopca za istotę potężną i wszechmocną. Staś szybko podał Nel lekarstwo. Żartował, że udał się po nie do apteki. Następnie opowiedział Nel o dziwnym obozie śmierci, z którego powrócił, i o rannym podróżniku. Rozpierała go duma, gdy widział wdzięczność i miłość w oczach chorej przyjaciółki.

Rozdział 33

Późnym popołudniem, po solidnym wypoczynku, chłopiec ponownie odwiedził Lindego. Zabił dla niego dwa ptaki, by nakarmić rannego świeżym mięsem. Podróżnik był osłabiony, ale zupełnie przytomny, a także wdzięczny za posiłek. Udzielił Stasiowi wielu cennych wskazówek, dotyczących dalszej wędrówki i niebezpieczeństw, których powinien unikać. Polecił, aby udali się na wschód, w kierunku oceanu, po solidnym wypoczynku i całkowitym wyzdrowieniu Nel. Co prawda to dziewięćset kilometrów, ale można trafić na transport kości słoniowej czy misjonarzy. Staś chciał nakłonić Lindego, by wracali razem, ale mężczyzna stwierdził, że dzik tak rozszarpał mu muskuły i żyły, że musi przyjść zakażenie krwi. Uratować go mogła tylko amputacja przez chirurga. Prosił Stasia, by po śmierci przykrył jego ciało dobrze kamieniami, by hieny nie mogły go wygrzebać. Wskazał również Stasiowi opuszczoną wioskę murzyńską, położoną na płaskim szczycie góry, o dzień drogi. Polecił, by osiedli w tej wiosce, bowiem jest tam źródło doskonałej wody, kilka pól manioku i mnóstwo bananów.

Linde opowiedział chłopcu swoją historię - był synem zamożnego kupca z Zurychu. Zdobył wykształcenie jako inżynier, ale od najmłodszych lat marzył o dalekich podróżach. Gdy odziedziczył po ojcu znaczną fortunę, wybrał się do Egiptu, jeszcze przed panowaniem Mahdiego. Poświęcił się badaniu geografii Afryki. Należał do wielu towarzystw geograficznych. Ostatnią podróż rozpoczął od Zanzibaru. Zwiedzał góry Karamojo, gdy uczestników jego wyprawy dosięgła ospa, a później śpiączka i ostateczna ruina karawany. Linde posiadał spore zapasy jedzenia, ale obawiał się szkorbutu, więc polował codziennie dla zdobycia świeżego mięsa. W czasie polowania podszedł lekkomyślnie do powalonego dzika. Zdarzyło się to tuż koło obozu, na oczach Nasibu. Zwierzę rozszarpało podróżnikowi nogę i podeptało krzyż. Nasibu opatrzył swojego pana i pomógł mu dostać się do namiotu. W drodze jednak od wewnętrznego wylewu krwi potworzyły się skrzepy i choremu groziła gangrena. Staś chciał codziennie opatrywać mężczyznę i przewieźć go blisko „Krakowa”, ale Linde wiedział, że nie ma już dla niego ratunku. Zgodził się na opatrunki, ale nie chciał zostawiać swoich Murzynów. Czekał spokojnie na śmierć. Poprosił Stasia, by przyjechał nazajutrz i ochrzcił wodą umierających Murzynów. Stwierdził, że chciałby choć z tą resztą karawany wyruszyć w tę ostatnią, wielką podróż.

Rozdział 34

Staś dotrzymał słowa. Rankiem przyjechał do obozowiska umierających i każdego z nich skrapiał wodą, mówiąc: „Ja ciebie chrzczę - w imię Ojca i Syna, i Ducha…”. Podróżnik był jeszcze przytomny, ale coraz słabszy. Po opatrunku wręczył Stasiowi zamknięte w blaszanym futerale dokumenty powierzając je opiece chłopca i nie przemówił już więcej. Nie mógł już jeść, ale miał straszne pragnienie. Przed wschodem słońca zaczął majaczyć, wołając na jakieś dzieci, by nie odpływały daleko na jezioro, w końcu zaczął się rzucać w dreszczach i obejmować głowę rękoma. Następnego dnia wcale już Stasia nie poznał, a trzy dni później zmarł. Staś z Kalimem pochowali go w jaskini, której otwór obłożyli kamieniami. Małego Murzynka zabrali do „Krakowa”. Przez długi czas trwało przewożenie ładunków z bezcennymi skarbami, takimi jak broń, naboje, zapasy żywności, z obozu Lindego do baobabu. Co pewien czas któryś z chorych na śpiączkę zrywał się w przedśmiertnym paroksyzmie choroby, uciekał w dżunglę i już z niej nie powracał. Ludzie jednka umierali również na miejscu, a niektórzy biegnąc na oślep rozbijali sobie głowy w obozie lub koło niego i tych Staś musiał grzebać. Po dwóch tygodniach pozostał tylko jeden, który w końcu zmarł we śnie z wycieńczenia. Mając pod dostatkiem materiałów wybuchowych, chłopiec postanowił uwolnić słonia ze skalnej pułapki. King był już zupełnie oswojony i mógł stanowić dla nich wielką pomoc w dalszej wędrówce. Staś, po stworzeniu miny, wcisnął ją w najgłębszą skalną szczelinę, zostawiając tylko mały otwór, przez który zwieszał się lont potarty zmielonym prochem. Skutki wybuchu okazały się nadzwyczajne, ale nikomu nic się nie stało, a słoń był wolny.

Z uwolnienia olbrzyma najbardziej cieszył się Kali, któremu ubył codzienny obowiązek gromadzenia żywności dla słonia, co nie było wcale takie łatwe.

Kończyła się pora deszczowa, czyli tak zwana massika. Staś postanowił przenieść się na górę wskazaną mu przez Henryka Lindego, do opuszczonego obozu. Nie bali się zabłądzić, bowiem chłopiec odziedziczył po Lindem mnóstwo rzeczy, kompas i lunetę, przez którą łatwo było dojrzeć nawet dalekie miejscowości. Szło z nimi, prócz Saby i osła, pięć obładowanych koni i słoń. Ten, oprócz tobołów, niósł na grzbiecie także Nel. Dotarli na miejsce bez przeszkód. W pobliżu zauważyli las bananowców pełen dojrzałych owoców. Mogły być zdrowym i pożywnym posiłkiem dla ludzi oraz słonia. Wśród olbrzymich liści tych roślin ukryte były chaty murzyńskie, niektóre ponadpalane, inne całkowicie zrujnowane, jednak wśród nich, również całe. W środku wznosiła się największa i najpiękniejsza, należąca niegdyś do króla wioski. Chaty pełne były kości ludzkich i zwierzęcych. Kali i Nasibu uprzątnęli je dokładnie i wrzucili do pobliskiej rzeki. Linde mylił się mówiąc, że nie zastaną na górze żywego ducha. Zwabione ciszą i spokojem rozgościły się tu bowiem szympansy, które na wyższych drzewach pourządzały sobie nawet rodzaj parasoli lub daszków dla ochrony przed deszczem. Staś nie chciał ich zabijać, strzelił więc tylko, by je wypłoszyć. Wędrowcy zamieszkali w największej z chat. Staś orzekł, że góra w geografii powinno się nazwać Górą Lindego, a opuszczona wioska tak, jak Nel, z czego dziewczynka była niezmiernie zadowolona.

Rozdział 35

Nazajutrz dokładnie zwiedzili nową posiadłość. Pod względem lokalizacyjnym była idealna, bowiem ani lwy ani pantery nie mogły się tu wdrapać. W środku biło źródło krystalicznie czystej wody, był nawet mały wodospad. Oprócz bananów znaleźli palmy z orzechami kokosowymi, pola manioku (którego korzenie dostarczały Murzynom ulubionego pokarmu, a także duża ilość zwierzyny - stada antylop, zebr, bawołów, a w rzece mnóstwo ryb. Powietrze było tu suche i zdrowsze niż w dolinach. Mały Nasibu odnalazł w krzakach kozę z koźlątkiem, co zapewniło wszystkim codzienną porcję świeżego mleka.

Gdy już zagospodarowali się w tej urodzajnej krainie, Staś postanowił zabrać się do nawrócenia na wiarę chrześcijańską trójki ciemnoskórych towarzyszy podróży. Kali i Mea byli bowiem poganami, zaś Nasibu mahometaninem. Staś chciał też nawędzić mięsa na przyszłą podróż, co oznaczało polowania. Postanowił też nauczyć Kalego, jak posługiwać się bronią palną i wysyłać latawce. Ich tworzenie powierzył Nel. Na każdym latawcu Staś planował wypisać jak się nazywają, jak wyrwali się z rąk derwiszów, gdzie są i dokąd idą. Czas mijał pracowicie na przygotowaniach do drogi. Klejenie latawców również było męczące. Nel szybko wróciła do zdrowia, służył jej klimat i dobre jedzenie. Staś wyrósł i zmężniał, trudy wędrówki zahartowały go. Był teraz prawdziwym afrykańskim podróżnikiem, znakomitym strzelcem i przewodnikiem małej karawany. Największą trudność sprawiało mu nauczenie Kalego zasad wiary chrześcijańskiej. Murzyn miał swoiste poczucie dobra i zła. Po pewnym czasie można było ochrzcić całą trójkę. Staś i Nel jako rodzice chrzestni ofiarowali im w prezencie biały perkal i sznury niebieskich paciorków. Mea była nieco zawiedziona, gdyż jej oczekiwania, że po chrzcie stanie się białą kobietą, nie spełniły się. Nel pocieszyła ją jednak, że kobieta ma teraz białą duszę.

Rozdział 36

Kali szybko nauczył się strzelać. W krótkim czasie udało mu się samodzielnie upolować dużą antylopę pufu, kilka arielów, a następnie dzika ndiri, choć to spotkanie skończyłoby się podobnie, jak historia Lindego. Kali po strzale zbliżył się niebacznie do dzika, który zerwał się i rzucił na Kalego z podniesionym ogonem. Kali, rzucając karabin, schronił się na drzewie i siedział na nim do chwili, kiedy krzykiem nie przywołał Stasia, który zastał już jednak dzika nieżywego.

Staś rozmawiał z Kalim o możliwości udania się do wioski plemienia Wa-himów, którego królem był ojciec Murzyna. Pamiętając bezcenne wskazówki Lindego, planował dalszą drogę. Liczył, że współplemieńcy Kalego pomogą im i wzmocnią liczebnie karawanę. Odkładał jednak dzień wyjazdu, jak tylko mógł. Na Górze Lindego mieli znakomite warunki do życia, a podróż mogła przynieść różne niespodzianki. Pod koniec pobytu mały Nasibu, zbierając banany, które suszył potem i rozcierał na mąkę, został porwany przez olbrzymiego goryla. Na szczęście olbrzymia małpa porwawszy chłopca mogła z nim biec tylko na dwóch nogach. Wskutek tego Saba, który był akurat w pobliżu, zatopił kły w jej plecach. Rozpoczęła się straszliwa walka, którą pies mógłby przegrać mimo swojego wzrostu i masy. Nagle ziemia zadudniła pod ciężkimi łapami i nadbiegł King. Wystarczyło jedno uderzenie trąbą, by goryl legł ze zdruzgotaną czaszką i karkiem. King przygwoździł go jeszcze kłem. Na to nadbiegł Staś, który zrozumiał, że wyspa nie jest tak bezpieczna, jak myślał, a to samo mogło przytrafić się Nel.

W końcu wszystko było gotowe do drogi – zapasy przygotowane, ładunki rozdzielone, więc należało tylko objuczyć zwierzęta i mogli ruszać.

Rozdział 37

Wyruszyli jednak dopiero kilka dni później, wczesnym rankiem, po odmówieniu krótkiej modlitwy. Na przodzie karawany jechał konno Staś, poprzedzany przez Sabę. Za nim kroczył dostojnie King, niosący na swym grzbiecie Nel i Meę oraz bagaże. Następnie szły szeregiem konie Lindego. Pochód zamykał Nasibu na osiołku. Wędrowali przez zalesione tereny. Spotykali olbrzymie osty i wrzosy wysokie na kilka metrów. Widok Kinga płoszył stada antylop, dzikich krów i żyraf, a nawet nosorożce. Podróżowali dość wolno i Staś martwił się, co może im się przydarzyć, zanim dotrą do wioski Wa-hima. Nie mógł przyspieszać marszu, ponieważ bał się o zdrowie dziewczynki. Nie pozwalał pić Nel surowej wody, mimo iż odziedziczył po Lidem znakomity filtr. Jednak spore zapasy lekarstw, ładunków i żywności gwarantowały spokojne podróżowanie.

Rozdział 38

W czasie podróży dzieci często wspominały swych ojców, wyobrażały sobie wielką radość z niespodziewanego spotkania, gdy już dotrą nad ocean. Jednak takie rozmowy zawasze kończyły się dla Nel płaczem. Staś marzył zaś o pochwałach, jakie otrzyma od ojca i pana Rawlisona, gdy dowiedzą się, w jaki sposób uratował siebie i Nel. Tymczasem jednak rozciągała się przed nimi bezkresna i tajemnicza przestrzeń afrykańskiej ziemi. Pewnego dnia zobaczyli przed sobą pole manioku i pracujące na nim murzyńskie kobiety. Kali postanowił zostać przewodnikiem i zwrócił się do pracujących w swoim języku. Na jego głos Murzynki zerwały się z wrzaskiem i uciekły w popłochu do wioski ukrytej za krzewami. Karawana wolno zbliżyła się do chat. Czekali tam na nich wojownicy z łukami i włóczniami. Stali nieruchomi, lecz groźni. Naokoło bioder mieli krótkie spódniczki z wrzosów, a niektórzy – ze skór małpich. Głowy ich zdobiły pióra strusi, papug lub wielkie peruki zdarte z czaszek pawianów. Widok Kinga, na którego grzbiecie stał namiot Nel, wprawił ich w ogromne zdumienie. Szczególnie, że mieli oni ciągle do czynienia ze słoniami, które niszczyły ich uprawy. Kali wyjaśnił im spokojnie, że przybywają w pokojowych zamiarach, na grzbiecie zaś słonia siedzi dobre Mzimu, którego olbrzymi zwierz słucha jak niewolnik. Biały wielki pan, czyli Staś ma w ręku piorun, którym zabija złych ludzi, czyli strzelbę. Lękiem napawał mieszkańców wioski też Saba. Gdy Staś odsłonił ściany namiotu i ukazał oczom zebranych prześliczną, białą dziewczynkę - dobre Mzimu - padli na ziemię, wznosząc błagalne okrzyki: „aka! aka!”. W tym momencie King zaryczał przeraźliwie, Saba zaczął szczekać, co wywarło ogromne wrażenie na Murzynach. Kali zdołał ich jednak uspokoić. Zapewnił, że obecność dobrego Mzimu przyniesie im pomyślność. Staś zauważył wśród tłumu Murzyna w szpiczastej czapce ze skórek szczurzych, który wysłuchawszy Kalego, podążył do chaty stojącej na uboczu wioski, poza ogrodzeniem Tymczasem Nel nieco speszona swoją rolą, witała zebranych, serdecznie się uśmiechając i podając im dłoń. Później Kali zawarł braterstwo z wodzem przez zjedzenie kawałka surowej wątroby. Nagle z chaty, w której zniknął człowiek w szczurzej czapce, dobiegły dziwne odgłosy. Bicie w bęben, wycie i huk. Spowodowały one ogromne zamieszanie. Okazało się, że to miejscowy czarownik Kamba obudził złe Mzimu i żąda dla niego ofiar od przybyłych. Staś oburzył się, widząc przewrotność czarownika. Siedząc na Kingu, pognał słonia na chatę, z której wciąż dochodziły niesamowite hałasy. King stratował ściany chaty i uniósł czarownika w górę. Oczom zebranych ukazał się specjalnie skonstruowany bęben z pnia wypróchniałego drzewa, obciągnięty małpią skórą. Staś ośmieszył czarownika przed mieszkańcami wioski. Zdemaskował go jako oszusta wyłudzającego ofiary dla Mzimu, którego nie ma. Rozgniewani Murzyni chcieli zabić czarownika, Nel uprosiła ich, by darowali mu życie. Oszusta wypędzono ze wsi. Kobiety zaczęły znosić dziewczynce różne prezenty: kury, jaja, czarną fasolę, koźlęta, a nawet piwo warzone z prosa. Staś obdarował je kolorowym materiałem, koralikami i lusterkami. We wsi zapanowała powszechna radość. Noc spędzono na ucztowaniu i tańcach. Kali dowiedział się jednak ważnych rzeczy, na przykład że istnieje wielka woda leżąca na wschód i otoczona górami. Dla Stasia był to dowód, że idąc dalej dotrą wreszcie do plemienia Wa-himów.

Rozdział 39

Cała ludność odprowadziła daleko Nel i pożegnała ją ze łzami prosząc, by raczyło jeszcze kiedyś przybyć. Staś wahał się czy nie wskazać Murzynom wąwozu w którym poukrywał rzeczy Lindego, ale stwierdził, że ich posiadanie może wywołać konflikty pomiędzy mieszkańcami. Zamiast tego, na pożegnanie mieszkańców gościnnej wioski, upolował wielkiego bawołu, co bardzo ich ucieszyło. Karawana ruszyła dalej i przez następne trzy dni znów szła pustynią. Noce były bardzo zimne, dlatego Staś kazał Mei przykrywać Nel dwoma kocami. Kali nosił z dumą skórę pantery zabitej przez Stasia, był to bowiem znak, że pochodzi z królewskiego rodu. Za wąwozami zaczęły się znów pojawiać murzyńskie wioski. Początkowo wzbudzali strach, a później Kali zawierał przymierze braterstwa z wodzami, jedząc surową wątrobę. Nel jako dobremu Mzimu składano dowodu hołdu i bogobojności. Wreszcie dotarli do terenów górzystych. Było tu wiele ptaków: różnorodne gatunki gołębi, wróbli, papug i rajskie muchołówki. Z przyjemnością słuchali ich wesołych treli. Pewnego dnia Nel wybrała się na mały spacer w pobliżu obozu. Postanowiła zerwać różowe kwiaty kusso. Gdyby nie przytomność Stasia i jego umiejętności strzeleckie, dziewczynka padłaby ofiarą geparda. Jeden skok dzielił ją od śmierci. Staś wystrzeliwszy, rzucił się na Nel, by zastawić ją swoim ciałem, po czym znów strzelić, ale ten drugi strzał był niepotrzebny, bowiem kot rozpłaszczył się na ziemi zabity. Staś zaczął trząść się niczym w febrze i płakać zrozumiawszy, że gdyby nie wrócił i nie zobaczył zwierzęcia, Nel byłaby już rozszarpana. Skończyło się na tym, że to Nel musiała go pocieszać. Następnie na miejsce przyszedł Kali, by zobaczyć, co się stało, że pan strzelał. Na widok zabitego zwierzęcia zbladł, mówiąc tylko „wabo”. Staś zbliżywszy się do zwierzęcia stwierdził, że to jakiś nieznany gatunek pantery. Chłopiec chciał zachować skórę ze zwierzęcia, kazał go zatem przywiązać do konia i zawieść do obozu. Jednak plan się nie powiódł, bowiem King stratował zabite zwierzę, gdy zrozumiał, że zagroziło jego pani.

Rozdział 40

Cztery dni później zrobili kolejny postój zrobili na wysokim wzgórzu, przypominającym Górę Lindego, ale mniejszym i ciaśniejszym. Staś i Nel korzystając z postoju, postanowiły przygotować kilka kolejnych latawców. Umieściły na nich napisy po francusku, angielsku i arabsku. Staś liczył, że jeśli choć jeden wpadnie w ręce europejskie lub arabskie, zwróci na siebie uwagę. Wkrótce po wyruszeniu z postoju, Kali stwierdził, że poznaje niewielkie szczety otaczające czarną wodę, czyli Bassa-Narok. Zbliżali się zatem powoli do krainy Wa-himów. Staś zaniepokojony był informacją, że sąsiadujący z nimi Samburowie są w stanie wojny z plemieniem Kalego. Zatrzymali się w pustej dolinie, a Kali wyruszył konno na zwiad. Powrócił wielce strudzony, przynosząc wieści o konflikcie i przeważającej liczbie Samburów. Poprosił Stasia o pomoc. Poradził, by zostawić Nel w Lueli, czyli fortecy dla kobiet, gdzie będzie bezpieczna, było to bowiem miejsce święte. Walka toczyła się tylko pomiędzy mężczyznami , żadne klęski ani zwycięstwa nie wpływały na los kobiet, które w Lueli za glinianym ogrodzeniem otaczającym obszerne targowisko, znajdowały bezpieczny przysiółek. Tak też zrobili. Postanowili odwieść Nel natychmiast do Lueli, znajdującej się pół dnia drogi dalej, następnie Staś planował pojechać na Kingu i odpędzić wojowników Samburu od ojca Kalego. W międzyczasie przybyli wojownicy ojca, zwerbowani przez Kalego. Przestraszyli się początkowo białego człowieka na słoniu, ale Staś kazał Kalemu powtórzyć wojownikom swoją obietnicę, że wyswobodzi Fumbę i dał rozkaz wyruszenia do Lueli. Kiedy tam dotarli, kobiety były zachwycone Nel. Przybrały jej namiot girlandami kwiatów, po czym naznosiły tyle zapasów żywności, że wystarczyłoby ich na miesiąc. Nasibu, z uwagi na jego dziecięcy wiek, również został przyjęty i skwapliwie korzystał z ofiar składanych Nel tak, że jego brzuszek po niedługim czasie zaczął przypominać bęben afrykański.

Rozdział 41

Staś, po krótkim wypoczynku pod wałami Lueli, ruszył z Kalim na czele trzystu wojowników, bowiem chciał uderzyć na Samburów nocą i wystraszyć ich kolorowymi racami, czyli ognistymi wężami. Podeszli jak najbliżej obozu wroga, po czym siedzący na Kingu Staś wydał ostatnie rozkazy, po których dał znak Kalemu by podpalił jedną z przygotowanych rac. Wybuch czerwonych ogni na niebie, przeraźliwy ryk słonia, wrzaski wojowników spowodowały wśród przeciwników ogromny popłoch. Walka odbywała się w ciemnościach. Wojownicy Wa-hima mordowali przeciwników bez litości, choć część przeciwników uciekła zanim dosięgły ich włócznie i maczugi Wa-himów. Staś nie brał udziału w walce, gdyż przyrzekł Nel, że nie zabije już nikogo. Zachęcał tylko Kinga do wydawania głośnych ryków. Wkrótce Kali nadbiegł z informacją o ostatecznym zwycięstwie, a Staś dał rozkaz by zaprzestano bitwy. Niestety, gdy bitwa ustała, ojciec Kalego chciał zabić jeszcze dwóch Samburów i od jednego otrzymał cios włócznią, po czym poległ. Śmierć Fumby sprawiła, że teraz towarzysz wędrówek Stasia i Nel, jako najstarszy syn królewski, przejął władzę. Staś po odpoczynku pojechał po Nel, po drodze opowiadając jej, jak to Kali został królem. Nel ucieszyła się ogromnie. Kali umieścił białych przyjaciół w pięknej chacie ojca i nakazał, by przyniesiono najlepsze jedzenie. Miał zamiar zabić wszystkich, ale Staś wytłumaczył mu niewłaściwość takiego postępowania oraz to, żer chrześcijanin tak nie postępuje. Poradził mu, by pozbył się oszukujących wszystkich czarowników i zawarł pokój z Samburami. Wa-himowie bardzo się dziwili decyzjom młodego króla, ale obecność białych ludzi, których uznawali za najpotężniejszych czarowników sprawiła, że nikt nie śmiał się sprzeciwić. Najstarszym członkom plemienia nie spodobały się nowe zwyczaje, a ośmieszeni i ukarani chłostą czarownicy poprzysięgli zemstę młodemu królowi. Tymczasem pochowano uroczyście Fumbę u stóp skały. Kali zatknął na jego grobie krzyż z bambusów, zaś Murzyni postawili na grobie pożywienie, by nie dokuczał i nie straszył po nocy.

Rozdział 42

Nel wyliczyła, że odbyli już ze Stasiem cztery podróże. Teraz czyniono przygotowania do piątej, najdłuższej i najbardziej niebezpiecznej podróży. Staś ćwiczył czterdziestu wojowników Wa-hima w obsłudze karabinów, bowiem mieli oni stanowić główną siłę zbrojną i niejako gwardię Nel. Oprócz nich miało mu towarzyszyć dwustu innych ludzi, stu Wa-himów i stu Samburów, uzbrojonych w łuki i włócznie. Był dumny z posiadania takiej armii i rozmyślał, jak to wspaniale będzie stanąć na jej czele przed ojcem. Bał się jednak tego, że wskazówki Lindego były bardzo ogólne, rozumiał bowiem, że na przykład brak wody może rozproszyć karawanę. Murzyni nie potrafili udzielić mu konkretnych informacji o biegu rzeki lub jeziorach, on sam zaś nie chciał wyruszać na zwiady, bowiem inne zajęcia zatrzymywały go na miejscu. Wyliczył, że z latawców puszczanych wcześniej, prawdopodobnie żaden nie przeleciał przez łańcuch szczytów otaczających Bassa-Narok, zatem trzeba było robić kolejne. Wszystkie obowiązki sprawiły, że karawana dopiero po upływie trzech tygodni była gotowa do drogi. Staś miał zamiar pozostawić Kalego w wiosce, ponieważ obawiał się, że jego nieobecność spowoduje zamieszki między młodymi a zwolennikami starych obyczajów. Kali prosił jednak swego białego pana, by zabrał go ze sobą, ale dopiero interwencja płaczącej Nel skłoniła Stasia do ustępstwa.

Rozdział 43

W końcu karawana, obficie zaopatrzona w wodę, owoce, suszone mięso i ogromne ilości placków, wyruszyła o świcie w drogę. Staś, jadąc na Kingu, patrzył dumnie na liczne szeregi swych wojowników. Czuł się jak wódz. Z niepokojem zauważył wśród uczestników wyprawy dwóch czarowników z wioski, jednak zapytani o powód ruszenia z karawaną stwierdzili, że król kazał im iść. Staś upewnił się u Kalego, czy tak rzeczywiście było. Młody król potwierdził, że kazał im dołączyć do karawany, by w trakcie jego nieobecności nie podburzali pozostałych na miejscu Wa-himów do zamordowania Kalego po powrocie. W Stasiu jednak czarownicy nie budzili zaufania, kazał zatem Kalemu mieć ich na oku. Początkowo maszerowali brzegiem jeziora, później przez tereny górzyste, pokryte lasami. Po drodze zauważyli legendarne słonie wodne, które wzbudziły ich zainteresowanie. Były mniejsze od Kinga, mniejsze były również ich uszy i nie miały kłów. Dziwne zwierzęta nurkowały w jeziorze. Do tej pory żaden Europejczyk nie zdołał zobaczyć ich na własne oczy. Kali wytłumaczył im, że owe słonie mieszkają w dzień w wodzie, a w nocy wychodzą w dżunglę paść się.

Rozdział 44

Po dziesięciu dniach karawana przeszła przez przełęcze górskie i weszła w zupełnie odmienny kraj. Dotarli na wielką równinę porośniętą żółtymi trawami, karłowatymi akacjami i niskimi krzewami, które nie dawały cienia. Na pojedynczych drzewach przesiadywały sępy i biało-czarne ptaki podobne do kruków. Upał dawał się wszystkim we znaki. Bezwodna okolica wystraszyła Murzynów i rozpoczęły się pierwsze ucieczki. Staś starał się tłumaczyć, że dookoła są lwy i ten, kto ucieknie, wkrótce stanie się ich łupem. Murzyni kiwali głowami, że rozumieją, ale i tak uciekali. Było też coraz mniej pożywienia dla koni, osła i słonia.

Wysoka temperatura bardzo niekorzystnie wpłynęła na zdrowie Nel. Staś zrozumiał, że ostatnia wielka podróż wcale nie będzie łatwiejsza od poprzednich i począł się niepokoić o przyjaciółkę. Na szczęście po pewnym czasie natrafili na małą rzeczkę. Napoili zwierzęta, napełnili wodą skórzane worki, a ludzie wykąpali się i odpoczęli, co znacznie poprawiło nastroje. Przy wodzie pozostali dwa dni. Kolejne etapy wędrówki znów przebiegały w straszliwym upale. Znikła roślinność. Ostrożnie wydzielano wodę z zapasów. Murzyni buntowali się coraz głośniej. Najgorsze było jednak jeszcze przed nimi. Staś przekonany, że w nocy strażnicy poszli spać zamiast pilnować zapasów wody z przerażeniem zobaczył, że strażnicy zostali zamordowani. Dwa worki z wodą zniknęły, a trzy inne leżały porozcinane. Karawanie zagroziła śmierć.

Rozdział 45

Na krzyk Stasia pierwszy przybiegł Kali, za nim dwaj strzelcy, a w chwilę później reszta karawany. Zrobiło się zamieszanie, pełne okrzyków trwogi. Murzyni wołali, że to złe duchy zamordowały strażników, ale ponieważ wśród ludzi brakło dwóch czarowników, Staś i Kali wiedzieli, że to ich sprawka. Zemścili się na królu, który odkrył ich oszustwa i nie pozwolił dalej wyzyskiwać ludzi. Król zabrawszy ze sobą kilku strzelców, ruszył w pogoń za czarownikami. Staś pozostał, by w razie konieczności uciszyć bunt Murzynów. Jednak oni, jak to mieli w zwyczaju, gdy opadło pierwsze wzburzenie, położyli się na ziemi i biernie czekali na śmierć. Niedługo później wrócił Kali, kładąc przed Stasiem poszarpane worki i informując, że czarownicy zginęli zaatakowani przez lwa albo panterę. Zrozpaczony król Wa-himów zaproponował, żeby Nel - dobre Mzimu - poprosiła Boga białych ludzi o deszcz. Wzruszona dziewczynka długo modliła się o ratunek.

Nazajutrz Staś wygłosił do Murzynów długą mowę, aby zachęcić ich do wysiłku. Oświadczył, że nie mogą wrócić już do rzeki, która jest oddalona o pięć dni drogi, ale mogą zobaczyć, co jest przed nimi. Wojownicy Kalego posłusznie powstali do drogi, ale Samburowie postanowili wrócić. Zmniejszona karawana wolno ruszyła przed siebie. Z nieba lał się okrutny żar, ludzie nie mieli czym oddychać. Nel schroniła się w swym namiociku na grzbiecie Kinga. Staś zachował dla niej ostatnie krople życiodajnej wody. Wkrótce padł jeden z koni i zmarło kilku Murzynów. Potem następni. Gdy nadeszła noc, wszyscy pokładli się na piasku. Kali był umierający. Mea, która najłatwiej znosiła brak wody, położyła się obok swego przyjaciela i objąwszy go za szyję, wyszeptała cicho, że chce umrzeć razem z nim. W nocnej ciszy ludzie i zwierzęta oczekiwali na śmierć.

Nagle, gdy zawiał chłodniejszy wiatr od wschodu, Saba poderwał się i zaczął węszyć. Zaszczekał, potem pędem pobiegł przed siebie. Wrócił po pewnym czasie, bardzo niespokojny. Najwyraźniej wzywał Stasia, by ten poszedł za nim. Chłopiec nagle oprzytomniał i zaczął się zastanawiać, czy to możliwe, że pies poczuł wodę. Ale stwierdził, że gdyby pies poczuł wodę, pobiegł by pić i miałby mokry pysk. Staś zaczął się zastanawiać, czy Saba nie poczuł zapachu ludzi. Pełen nadziei wypuścił w niebo czerwoną racę. Po chwili ujrzał na niebie inne. Zrozumiał, że nadchodzi ratunek. Półżywi ludzie ostatkiem sił zerwali się i biegli w kierunku światła. Na ich powitanie szedł szereg Murzynów z zapalonymi pochodniami oraz dwaj Europejczycy w angielskich hełmach i z karabinami w ręku. Staś rozpoznał w nich kapitana Glena i doktora Clary'ego. Byli to dwaj oficerowie angielscy, poznani przez dzieci w pociągu.

Rozdział 46

Wyprawa kapitana Glena i doktora Clary'ego nie miała na celu odszukania Stasia i Nel. Była to liczna i sowicie finansowana ekspedycja rządowa, wysłana w celu zbadania wschodnio-północnych stoków góry Kilimandżaro. Mężczyźni wiedzieli o porwaniu dzieci, ale byli pewni, że dawno już zmarły. Żal im było sympatycznego Polaka i ślicznej dziewczynki, lecz dawno stracili nadzieję na ich ocalenie. Po trzech miesiącach wędrówki rozbili obóz nad jeziorem. Pewnego ranka doktor Clary zauważył, że kilku Zanzibarczyków z karawany spogląda na wierzchołek wysokiego drzewa. Zastanawiano się, czy to ptak, jednak po chwili zidentyfikowano latawiec. Zaintrygowani, postanowili zdjąć go z drzewa. Odczytawszy napisy byli wstrząśnięci faktem, że dzielny chłopiec uratował siebie i małą towarzyszkę z niewoli i wędrują przez bezkresne obszary Afryki. Przerwali postój i wyruszyli na pomoc. Poszukiwania nie dały jednak żadnego rezultatu. Dopiero raca wysłana przez chłopca naprowadziła ich na ślad dzieci.

Zakończenie

Radość w obozie kapitana Glena i doktora Clary'ego nie miała granic. Szczególnie, że nie rozumieli jak ten „mały Polak” mógł dokonać takich rzeczy i zmienić się w wodza zbrojnej karawany. Napojeni i nakarmieni wędrowcy długo wypoczywali, zanim odzyskali siły. Opowieściom nie było końca. Pożegnanie z Kalim wywołało nową falę wspomnień i ogromne ilości łez.

W drodze powrotnej Staś opowiadał o wydarzeniach, które stały się udziałem dzieci. Dowiedział się też o śmierci Mahdiego, który zmarł na zawał. Władzę po nim objął okrutny Abdullahi. Którego rządy wzbudziły falę buntów. Oficerowie przewidywali szybki koniec rządów dyktatora. Wysłano depeszę do zrozpaczonych ojców. Zaplanowano spotkanie w Mombasie. Podróż miała trwać około miesiąca. Na chłodnych wyżynach u stóp Kilima-Ndżaro zatrzymano się na piętnaście dni, tego bowiem wymagało zdrowie Nel. Dzieci podziwiały tę górę, która łączy w sobie wszystkie klimaty świata. Dla Stasia ta podróż była wytchnieniem, nie przestał jednak opiekować się Nel i budził w niej nieograniczone zaufanie.

Cudownie ocalone dzieci doczekały się wreszcie spotkania z ukochanymi ojcami, którzy stracili już nadzieję na ich odnalezienie. Wracali wspólnie do Suezu wygodnym statkiem francuskim. Całymi godzinami siedzieli w kabinach i opowiadali szczegółowo o kolejnych etapach swej wędrówki, niebezpiecznych przygodach, cierpieniach w niewoli u Sudańczyków.

Po powrocie do Port Saidu pan Rawlison zabrał od razu Nel do ojczystej Anglii, gdzie osiadł na stałe. Staś ojciec oddał do szkoły w Aleksandrii, gdyż tam nieco mniej wiedziano o jego przygodach Dzieci pisywały do siebie codziennie przez 10 lat, jednak w tym czasie ani raz nie udało im się spotkać. Chłopiec po ukończeniu szkoły dostał się na politechnikę w Zurychu, po czym uzyskawszy dyplom inżyniera, podjął pracę przy budowie tuneli w Szwajcarii. Po tych wszystkich latach Władysław Tarkowski podał się do dymisji i wyjechał z synem do Anglii, by spotkać się z Nel oraz jej ojcem. Pan Rawlison zaprosił ich do swojego domu położonego w pobliżu Hampton-Court na całe lato. Nel wyrosła na śliczną dziewczynę, skończyła też już osiemnaście lat, zaś Staś był dwudziestoczteroletnim mężczyzną. Zobaczywszy Nel myślał o niej tak intensywnie, że postanowił uciekać. Wówczas pan Rawlison stwierdził, że Staś jest człowiekiem, któremu jako jedynemu może oddać swój skarb z ufnością. Dawni przyjaciele pobrali się i zamieszkali w Anglii, a po śmierci pana Rawlisona wyruszyli w długą podróż szlakiem swych przygód, które przeżyli przed laty w Afryce. W Mombassa udało im się nawet spotkać Kinga, który żył pod opieką miejscowych władz angielskich. Poznał on również Sabę, który choć trochę niewidomy, wciąż towarzyszył wszędzie Stasiowi i Nel. Po powrocie do Europy małżeństwo osiedliło się na stałe w Polsce wraz z sędziwym panem Tarkowskim.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz