Autor: Weronika Mathia
Wydawnictwo: Czwarta Strona
W Polsce co roku ginie ponad dwa tysiące małoletnich. Choć 95 proc. wraca do domu w ciągu tygodnia, więcej niż sto dzieci i nastolatków rocznie przepada bez śladu. W przypadku kilkulatków główne przyczyny zaginięcia są dwie: niewystarczająca opieka lub porwania rodzicielskie. To, że większość zaginionych dzieci się odnajduje, co daje nadzieję i poczucie, że świat jest sprawiedliwy. Czasem odnalezienie jest kwestią szczęścia, czasem wytrwałości, czasem zwykłego przypadku, który odmienia bieg losu. Ale są też ci, którzy nie wracają nigdy. Po nich zostają puste miejsca przy stole, nienaruszone pokoje, nieotwarte listy. I jest oczekiwanie – ciągłe, uporczywe, tak wpływające na codzienność, że staje się jej częścią. A zaginieni pozostają w pamięci rodzin — niewidzialni, lecz obecni, otoczeni modlitwą, czekaniem i tęsknotą — jakby czas stanął w miejscu.
„Rdzeń” Weroniki Mathia zaczyna się od powrotu. Damian, który zaginął jako małe, niemal czteroletnie dziecko, po jedenastu latach znów staje w progu rodzinnego domu. I choć to, na co czekała rodzina, wreszcie się spełnia, zamiast spokoju przychodzi coś innego – pytania, lęk i poczucie, że nie wszystko jest takie, jak być powinno. Damian wraca małomówny, ociemniały, z przeszłością, która pozostaje zagadką. Nie pamięta ani swojej dawnej rodziny, ani domu. Ale najważniejsze jest to, co dzieje się po jego powrocie i fakt, że znów zaginął.
Weronika Mathia prowadzi czytelnika w głąb tej historii nie jak reporter, ale jak ktoś, kto zna ciężar długiego czekania i rozumie, że powrót może być równie trudny jak sama strata. Autorka nie goni za efektownymi zwrotami akcji. Jej napięcie narasta powoli, niemal niepostrzeżenie. Zamiast wybuchów i pościgów, dostajemy szelest rozmów, spojrzenia, które mówią więcej niż słowa, i ciszę, która bywa głośniejsza od krzyku. To cisza, w której kryją się sekrety. A tych jest całe mnóstwo, bowiem każdy z bohaterów wydaje się coś ukrywać, każdy wydaje się nosić maskę.
Największą siłą „Rdzenia” jest portret psychologiczny bohaterów. Julia – siostra Damiana – dorastała w cieniu jego zniknięcia, a teraz musi zmierzyć się z jego obecnością. Skończył się pewien etap, który kładł się cieniem na jej życiu, a właściwie uniemożliwiał normalne funkcjonowanie. Zaginięciu Damiana poświęciła bowiem ostatnie jedenaście lat, nie ustając w poszukiwaniach rozpoczętych przez rodziców. Nawet kiedy ojciec zapragnął w końcu odciąć się od tragedii i zacząć nowe życie, a matka pogrążyła się w chorobie, Julia nieustannie trwała na posterunku, podporządkowując poszukiwaniom wszystko, rezygnując ze studiów, z kontaktów społecznych, za informacje o bracie gotowa sprzedać wszystko. Nawet własną godność czy prywatność. Sam Damian jest jak ktoś, kto stoi w pół kroku między przeszłością, o której milczy, a teraźniejszością, w której nie do końca się odnajduje. Zatopiony w rzeczywistości niczym ze snu, obserwowanej przez pryzmat kolorowych szkiełek witraży wykonywanych przez rodzinę, w której strukturach dorastał.
Mathia patrzy na swoich bohaterów z uwagą i cierpliwością. Nie ocenia, nie moralizuje, ale pozwala czytelnikowi poczuć ich wahania, strach i kruche nadzieje. Ta powściągliwość sprawia, że historia staje się jeszcze bardziej przejmująca. W „Rdzeniu” jest też wątek choroby Alzheimera, która stopniowo odbiera człowiekowi pamięć – i tym samym, tożsamość. To motyw, który łączy się z główną historią w sposób subtelny, ale uderzający. Bo czym innym jest zniknięcie fizyczne, a czym innym – powolne odchodzenie w niepamięć? W obu przypadkach zostaje pustka, z którą bliscy muszą się nauczyć żyć.
Historia rozwija się powoli, uważnie, bez pośpiechu. Każdy rozdział jest jak kolejna warstwa zdejmowana z historii, aż docieramy do tytułowego rdzenia. A ten rdzeń nie jest tylko zagadką kryminalną, ale prawdą o rodzinie, o pamięci i o tym, że niektóre rany goją się latami, a inne – nigdy. W tym wszystkim dwójka policjantów, Elżbieta Wojnicz i Borys Sztern starają się prowadzić kilkutorowe śledztwo, zmierzające nie tyle do poznania winnych, ile do poznania prawdy.
„Rdzeń” to thriller psychologiczny, który stawia na emocje, atmosferę i głębię postaci. To powieść o powrocie, który nie jest happy endem, ale początkiem nowych pytań. O miłości, która czasem bywa trudniejsza od rozstania. O pamięci, która jest błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. To książka dla tych, którzy lubią historie opowiadane powoli, z namysłem, i którzy wiedzą, że prawdziwe napięcie nie zawsze kryje się w pościgu, lecz niekiedy w podglądaniu rzeczywistości przez uchylone drzwi.
*współpraca recenzencka*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz