sobota, 27 czerwca 2020

Mniej znaczy więcej

źródło: pixabay
Ile razy zdarzyło ci się być zestresowanym z uwagi na ilość zadań, jakie masz do wykonania? Ile razy miałeś ochotę rzucić tym wszystkim? Ile razy poczułeś się przytłoczony, nie potrafiłeś wyjść z pętli negatywnych emocji i stresu, przez co obniżała się twoja koncentracja czy efektywność? Ile razy zdarzyło ci się wrócić zmęczonym i rozdrażnionym do domu, co stawało się bodźcem do wszczęcia kłótni czy wzajemnych pretensji? 

Zapewne każdy z nas przynajmniej kilka razy w ciągu miesiąca miewa takie czarne myśli, czuje się zły i przytłoczony. To nie jest wyjątek, bowiem czasy, w których obecnie żyjemy, coraz bardziej przyspieszają. Musimy coraz dłużej siedzieć w pracy, brać na siebie coraz więcej zadań, a także zajęć dodatkowych, wspinamy się na wyżyny wielozadaniowości. Dodatkowo pojawia się presja posiadania – to naturalny odruch, że ludzie zwykle chcą mieć jak najwięcej. Oczywiście nie ma w tym nic złego, jednak kryje się w tym pewna pułapka. Ciągły pośpiech, nadmiar otaczających nas rzeczy i towarzyszący temu codzienny stres, uniemożliwia nam budowanie codziennej uważności. W konsekwencji wpływać może na jakość naszych relacji oraz przyczyniać się do obniżenia poczucia naszego szczęścia. 
Można jednak inaczej. Prostota, minimalizm, to również sztuka wyboru. 

Warto odpowiedzieć sobie najpierw na pytanie, dlaczego pośpiech i stres mają negatywne konsekwencje dla naszego spełnienia w życiu. Chroniczny pośpiech oraz niekończąca się lista „to do” powodują, że organizm zaczyna wydzielać adrenalinę. Sprawia ona, że nasze ciało nieustannie znajduje się w stanie gotowości, a umysł otrzymuje impuls do utrzymywania się w stanie wysokiej aktywności. Efektem takiej sytuacji jest uzależnienie się od adrenaliny i nieustanne poszukiwanie tego pobudzenia. W konsekwencji chodzimy wciąż podenerwowani, a nasze umysły przełączanie się na działanie tzw. „autopilota”. Tym samym ograniczamy nasza możliwość percepcji, nie docierają do nas nowe bodźce, spada nasza kreatywność. Stajemy się królikami, które wciąż biegną przed siebie, albo chomikami, które nieustannie kręcą swoją karuzelą. 

Te nadmiar nie ogranicza się tylko do zawodowych obowiązków – można go rozumieć bardzo szeroko, dotyczy bowiem również ilości rzeczy czy ludzi w naszym otoczeniu. Rzeczy, które zabierają przestrzeń i dają złudne poczucie bezpieczeństwa. Znajomych, którzy wcale nie są przyjacielscy, którzy nam dobrze nie życzą, po spotkaniu z którymi czujemy się nieudolni, gorsi, wpadamy w kompleksy. 

Każdego dnia jesteśmy zarzucani informacjami, ofertami, reklamami, które przekonują nas, że kolejne zakupy i przedmioty stają się nam niezbędne do szczęścia, że kiedy tylko coś kupimy, nasze życie stanie się proste, a my – lepsi i piękniejsi. Ten nadmiar nie pomaga nam wybierać tego, co dobre dla nas, nie pozwala wsłuchać się w siebie. Wpadliśmy w spiralę zakupów, a każdy wydatek pociąga za sobą kolejny. 

Zapytaj się zatem, czy na pewno tego potrzebuję? Czy dana rzecz będzie mi przydatna i to nie na raz, ale na dłużej. Co prawda moi dziadowie dorabiali się wszystkiego po wojnie od przysłowiowej łyżeczki, a to co mieli dopiero przekazali moim rodzicom, ale wiele jest nawet w Polsce takich rodzin, w których przedmioty pamiętają jeszcze zamierzchłych czasów. Mają dzięki temu duszę, bo każdy właściciel pozostawił na nich energię i pamięć o sobie. Dziś kupujemy hurtowo przedmioty w promocjach nawet nie dla tego, że ich potrzebujemy, ale dlatego, że kieruje nami impuls i umiejętnie skonstruowane pułapki specjalistów od marketingu. W efekcie szafy nam się nie domykają z uwagi na ilość kubków i kubeczków (często dodawanych do kawy), toreb z nowych kolekcji czy butów, które – zdaniem specjalistów od mody – po danym sezonie stają się już passé, a ich noszenie upodabnia nas do modowych dinozaurów i staje się powodem do społecznego ostracyzmu, 

Tak naprawdę, żeby dokonać właściwego wyboru przy dokonywaniu zakupu czy wzięciu na siebie dodatkowego obowiązku, warto odpowiedzieć obie na pytania czego potrzebuję, co jest dla mnie ważne? Co dodaje mi energii, co mnie cieszy? Bez tych pytań skazani jesteśmy na powielanie zakupowych schematów, rzucanie się na kolejne wyzwania, które ani nie służą w dłuższej perspektywie czasu naszej karierze, ani ... nie cieszą. Doskonale nasze zachowanie ujął w słowach George Fooshee,który stwierdził: „Ludzie kupują rzeczy, których nie potrzebują, za pieniądze, których nie mają, by zaimponować tym, których nie lubią”. Zastanówmy się, czy chcemy powielać taki schemat. 

źródło: pixabay
Od czego zacząć? Kiedy uświadomimy już sobie, czego nie chcemy, każdy z nas musi znaleźć swoją drogę do przemiany. Ja pozbyłam się toksycznej pracy praktycznie z dnia na dzień, nie mając nic "w zanadrzu", ale to rozwiązanie nie będzie dobre dla wszystkich. U mnie, zmiana pracy pociągnęła za sobą szereg zmian, prowadząc również w kierunku minimalizmu, ale warto zacząć od małych rzeczy i drobnych zmian. Specjaliści radzą, by prowadzić własny dzienniczek procesu – każdego dnia wieczorem spisywać pięć rzeczy, osoby, które dały nam radość, wspierały. Po jakimś czasie zauważymy, co jest dla nas ważne. Warto też tę zmianę rozpocząć od generalnych porządków i wyrzucenia rzeczy niepotrzebnych – mebli, ubrań, tzw. kurzołapów, kosmetyków itd. Jeśli szkoda nam wyrzucać tych przedmiotów, warto przekazać je dalej, bowiem zawsze znajdzie się ktoś potrzebujący lub osoba, która wyrzucanego przez nas przedmiotu od dawna poszukuje. U mnie proces ten był o tyle łatwiejszy, że przez wiele lat wciąż się przeprowadzałam i z każdą przeprowadzką robiłam ostrą selekcję.Kolejnym impulsem było pojawienie się dziecka, które w naturalny sposób zajmuje ze swoimi rzeczami coraz więcej przestrzeni. Jako że w domu posiadam tylko jedną szafę, oczywistym dla mnie było, że zamiast kupować kolejny mebel, warto raczej przejrzeć moje ubrania czy tzw. przydasie, które zajmowały niemal trzy półki.

A co z toksycznymi ludźmi? Życie przypomina nieco puzzle, a dom, rzeczy w nim przechowywane czy praca to tylko część tego obrazu. Ludzie i rodzina są kolejną częścią układanki. Czasami, żeby mieć pozytywną energię, warto wyeliminować stare elementy. Te, które niewiele dają, które niewiele wnoszą do naszego życia - wśród nich są też znajomości, których nie warto kontynuować. U mnie takim bodźcem do weryfikacji listy znajomych stało się urodzenie dziecka. Nie wszyscy byli w stanie zaakceptować fakt, że w wieku blisko 40. lat zdecydowałam się na taki krok i z tymi osobami musiałam się rozstać... Lepiej postawić na mniej osób w naszym otoczeniu, ale takich, z którymi wiążą nas szczere relacje. Na osoby, którzy nie tylko są z nami w biedzie, ale też - co niekiedy okazuje się trudniejsze - potrafią z nami przeżywać radość.

Prostota to sztuka wyboru, ład, który pomaga dobrze żyć. Przetwarzamy za dużo, posiadamy za dużo, przez co mniej zauważamy, mniej doceniamy, to, co jest dookoła nas.  A jest w nas tęsknota za pięknem, dobrem i spokojem. Pamiętajmy zatem, że budowanie autentycznego szczęścia polega na uzyskiwaniu samoświadomości we wszystkich momentach i aspektach naszego życia. Zatem ... wszystko jest w naszych rękach!

Polecane książki o minimalizmie:
Regina Wong: "Uwolnij przestrzeń. Przewodnik minimalisty po dobrym życiu"
Dominique Loreau "Sztuka minimalizmu w codziennym życiu"
Marie Kondo "Magia sprzątania" (TU)
Marie KOndo "Tokimeki. Magia sprzątania w praktyce" (TU)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz