środa, 31 października 2012

Kasia Bulicz-Kasprzak „Nie licząc kota czyli kolejna historia miłosna”

Tytuł: Nie licząc kota czyli kolejna historia miłosna
Autor: Kasia Bulicz-Kasprzak
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
„Życie jest jak walizka. Wrzucamy do niej różne rzeczy. Jedne na drugie. Z czasem zapominamy, co znajduje się na dnie. Może się zdarzyć, że nosimy tam coś, co sprawia, że nasz bagaż staje się ciężki. A my bezmyślnie ciągniemy go ze sobą, męcząc się przy tym okropnie” – pisze Kasia Bulicz-Kasprzak, autorka pełnej wspomnień i refleksji powieści „Nie licząc kota czyli kolejna historia miłosna”. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Nasza Księgarnia historia stanowi wspaniały przykład, że powieść adresowana głównie do kobiet może mieć lekką formę, będąc jednak daleką od banału i, że niekiedy warto wyrzucić wszystko z naszej osobistej walizki, by jako wolny człowiek ruszyć do przodu.
O tym, jakie konsekwencje ma powrót do wspomnień przekonuje się główna bohaterka książki Bulicz-Kasprzak, Joanna Poraj. Doktorantka, wykładowca literatury angielskiej stawiając na karierę naukową wpadła – zdaniem matki – „w złe towarzystwo starych panien”. Jej partner, rzutki bankowiec Łukasz, nie wydaje się skłonny do składania deklaracji małżeństwa, co więcej Joanna ma wrażenie, że ich związek utknął w martwym punkcie bez szans na zmiany. Sytuacji bez wątpienia nie poprawi wiadomość o śmierci ciotki Joanny – Wandy i konieczność powrotu do życia, o którym kobieta przez długi czas próbowała zapomnieć.
Okazuje się, że to właśnie Joanna została wskazana jako spadkobierczyni majątku ciotki, a oprócz mieszkania w przedwojennej kamienicy dziedziczy ona sporą sumę pieniędzy, biżuterię, stosy ciuchów w których zaległy się mole oraz …kota. I to wyjątkowo kapryśnego, mającego nie tylko woje własne przemyślenia na temat „człowieków”, ale też przekorną naturę. W obliczu takiego spadku kobieta jest zmuszona przedłużyć wizytę, to zaś oznacza konieczność skonfrontowania się z rzeczywistością. Ta zaś wygląda ponuro, bowiem miasteczko uosabia to wszystko, od czego Joanna starała się cały czas uciec – od wścibskiej sąsiadki począwszy, po niejakiego Marka Pieczyńskiego, który przed laty złamał jej serce i zmienił koleje losu. Całe szczęście, że na jej drodze pojawia się też ludzie, których celem nie jest wpędzenie jej w poczucie winy, czy chęć pochwalenia się swoimi osiągnięciami, ale bezinteresowna pomoc i szczery uśmiech podnoszący na duchu. Taki jest notariusz, którego ciotka upoważniła do załatwienia spraw zwianych z jej testamentem, a także koleżanka ze szkoły Joanny, Dorota. To dzięki nim kobieta nie tylko odkryje uroki przyjaźni, będzie miała okazje zrzucić ciężar ze swojej duszy, ale także inaczej zacznie spoglądać na siebie i na swoje życie.
Szczególnie przyjaźń z Dorotą uświadomi jej, że niezależnie od przeszłości, popełnionych błędów, zawsze warto walczyć o spełnienie swoich marzeń i nigdy nie wolno się poddawać. W zaciszu swojego nowego mieszkania Joanna będzie musiała rozliczyć się ze swojego życia, wybaczyć oraz spróbować zrozumieć postępowanie ciotki oraz wybaczyć zarówno jej, jak i rodzicom, którzy zostawili ją kiedy była jeszcze dzieckiem, wyruszając w świat w poszukiwaniu pracy. Ta przymusowa rozłąka z Łukaszem to również doskonały moment, by przeanalizować swoje uczucia do niego i odpowiedzieć na pytanie, czy naprawdę jest on tym jedynym.
Do jakich wniosków dojdzie Joanna? Jak zakończy się znajomość z przystojnym notariuszem i jaką role w jej życiu odegra Dorota? Czy sąsiadka, pani Lucynka, znajdzie jeszcze szczęście u boku mężczyzny i wypełni pustkę w swoim życiu? Co kryje tajemnicze pudełko ukryte za wielką gdańską szafą i gdzie jest odziedziczony kot, który wyjątkowo nie ma ochoty na towarzystwo Joanny? Na te wszystkie pytania odpowiada Kasia Bulicz-Kasprzak, zabierając nas do małego, pełnego wspomnień, rodzinnych dramatów ale też miłosnych historii miasteczka.
Bohaterowie powieści „Nie licząc kota czyli kolejna historia miłosna” to postacie z krwi i kości, niedoskonali, doświadczeni przez los. Choć książkę trudno nazwać wyjątkową, to jej lektura otula niczym ciepły koc, przywracając wiarę w naszą moc sprawczą. Humorystyczny akcent, czyli wypowiedzi rasowego kota ciotki Wandy, niezwykle trafnie portretującego rzeczywistość oraz pełne pasji i miłości stare listy, adresowane do Wandy są prawdziwym prezentem dla czytelnika, tworzą niezwykły klimat i przekonują, że autorka w pełni zasłużyła na nagrodę w konkursie literackim Wydawnictwa. Natomiast losy samej bohaterki uświadamiają nam, że to od nas zależy, jak potoczy się nasze życie – czy tak jak Dorota będziemy podnosiły się walcząc o spełnienie marzeń, czy, tak jak Joanna, będziemy rozpamiętywały porażki. Wszystko to sprawia, że z niecierpliwością będę wypatrywała kolejnej książki autorki i historii o zwyczajnym życiu, które jednak ma w sobie nutkę niezwykłości. 


Recenzja została także umieszczona na stronach wortalu literackiego Granice.pl

niedziela, 28 października 2012

Rachael Herron "Serce nie sługa"

Tytuł: Serce nie sługa
Autor: Rachael Herron
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
„Niekiedy adeptka robótek będzie potrzebowała pomocy. Musimy być gotowe, by wyciągnąć do niej rękę, tak jak i ona do nas wyciągnęłaby pomocną dłoń, gdybyśmy miały na sobie jej robione na drutach skarpetki” – pod tymi słowami mogłaby się podpisać każda miłośniczka robótek ręcznych, niezależnie od tego, czy jej atrybutem są druty, szydełko, czy też igła i mulina. Tylko osoby pochłonięte pasją, które własnoręcznie są w stanie wyczarować piękne swetry, skarpety czy szale wiedzą, że w dzierganiu chodzi o coś więcej, niż tylko o efekt końcowy. Robótki ręczne to filozofia życia, sposób na przetrwanie ciężkich chwil, zajęcie myśli. To hobby, które wypełnia dzień i  jednoczy wszystkich miłośników kolorowej włóczki.
Nie inaczej jest w miejscowości Cypres Hollow, sercu amatorskiego dziewiarstwa. To tu Rachael Herron umieściła akcje książki „Serce nie sługa” – jeden z wielu powieści autorki z włóczką i guru robótek ręcznych Elizą Carpenter w tle. Książka, zauroczy nie tylko miłośniczki ręcznie robionych swetrów czy pasjonatki nowych ściegów. Ta niezwykle ciepła i kojąca opowieść o miłości i wyborach pełna jest życiowych mądrości oraz humoru, zaś galeria barwnych, niezwykle plastycznych postaci sprawia, że czujemy się częścią społeczności miasteczka i to niezależnie od naszych umiejętności dziergania.
Poznajemy Lucy Harrison, piękną właścicielkę lokalnej księgarenki „Wieża Książek”, singielkę żyjącą w świecie słowa pisanego i rozmaitych włóczek. Kiedy nie przesiaduje w upadającym sklepie i nie oddaje się swojej włóczkowej pasji, kobieta pracuje wolontarystycznie jako ratownik medyczny oraz udziela się w ochotniczej straży pożarnej. Jej życie jest monotonne i do bólu przewidywalne, nie ma w nim miejsca na niespodzianki czy jakiekolwiek błędy. Powtarzalność oraz stałość daje jej złudne poczucie bezpieczeństwa i Lucy nawet nie zauważa, jak bardzo oddala się od swojego marzenia z lat dziecinnych, kiedy to chciała zostać pisarką.
Dla pełnej obaw kobiety przybycie byłego policjanta Owena Bancroft, jest prawdziwym dramatem. Siedemnaście lat temu to właśnie on skradł jej serce składając na ustach pocałunek, którego nigdy nie zapomniała. Noc jego balu maturalnego była najpiękniejsza i zarazem najgorsza w jej życiu, a upokorzenie którego wówczas doznała kładzie się cieniem na obecnym życiu Lucy. Nic dziwnego, że kiedy widzi Owena, chciałaby uciec jak najdalej. Tyle tylko, że prowadzą wspólną akcję ratunkowa i tylko dzięki ich wspólnej, przypadkowej  interwencji, ciężarnej przyjaciółce Lucy udaje się wydostać z płonącego samochodu. Teraz oboje stają się bohaterami miasteczka, choć niechęć mieszkańców do Owena jest wszechobecna. Jednak mężczyzna nie jest już tym samym buńczucznym nastolatkiem, który prowokował bójki i narażał się na każdym kroku. Teraz to emerytowany funkcjonariusz, który zmuszony był odejść ze służby na skutek postrzału. Do Cypres Hollow wrócił wyłącznie ze względu na chorą na alzheimera matkę, chcąc przy okazji zastanowić się co dalej robić ze swoim życiem. Przekraczając granicę miasteczka nawet nie pamiętał o Lucy, jednak wystarczyło jedno spotkanie, aby ta kobieta o ponętnych kształtach, ubrana w potargany żółtawy sweterek i szmaciane buty zagościła w jego myślach i …sercu.
Czy jednak Lucy będzie gotowa wnieść w swoje uporządkowane życie powiew miłości? Czy po raz pierwszy zaryzykuje nawet mają świadomość, że romans może się kiedyś skończyć? Czy sam Owen będzie gotowy zatroszczyć się o kogoś i zaakceptować to, że Lucy naraża się na niebezpieczeństwo pracując w ochotniczej straży pożarnej?
Odpowiedzi na te pytania warto poszukać w powieści „Serce nie sługa” Rachael Herron – lekturze idealnej na nadchodzącą zimę i długie wieczory wypełnione ręcznymi robótkami. Nawet, jeśli nie jesteśmy fankami drutów, znajdziemy w książce doskonale prowadzoną akcje, urokliwe miasteczko i galerię doskonale skonstruowanych postaci, wśród których przoduje starsza pani Mildred - dzierżąca w dłoni iPhone czynna blogerka oraz wyzwolona matka Lucy handlująca erotycznymi zabawkami. Każdy rozdział przyprawiony jest mądrościami Elizy Carpenter, a także pasją autorki. Wszystko to sprawia, że tak, jak od robótek ręcznych, tak i od książki nie można się oderwać. 


Recenzja znajduje się także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

piątek, 26 października 2012

Sabiha Al Khemir „Błękitny Manuskrypt”

Tytuł: Błękitny Manuskrypt
Autor: Sabiha Al Khemir
Wydawnictwo: LAMBOOK
Błękitny Koran to owiany legendą zabytek arabskiej kaligrafii i zagadka, której do dnia dzisiejszego nie udało się rozwiązać. Ten pochodzący z końca IX wieku bądź z początku X rękopis, pisany kuficką formą arabskiej kaligrafii uchodzi za jeden z najpiękniejszych egzemplarzy Koranu i za wzniosłe dzieło sztuki muzułmańskiej. Obecnie, rozdzielony na części Błękitny Koran, przechowywany jest w muzeach oraz licznych prywatnych kolekcjach rozpalając żądze posiadania. Czy jest jednak możliwe, aby nie był on jedynym egzemplarzem rękopisu pisanym zlotem na błękitnym tle?
Na to pytanie próbuje uzyskać odpowiedź Sabiha Al Khemir, tunezyjska pisarka i historyk sztuki. Książce „Błękitny Manuskrypt”, która ukazała się nakładem wydawnictwa LAMBOOK, daleko jednak do naukowej rozprawy. I choć po przeczytaniu opisu umieszczonego na okładce, nasuwa się podobieństwo do popularnego „Kodu Leonarda Da Vinci” Dana Browna to nie jest to też powieść akcji. Autorka zaskakuje, i to zaskakuje pozytywnie, bowiem otrzymujemy fascynującą powieść o Egipcie i jego kulturze, w której poszukiwania rękopisu Koranu odgrywają istotną, choć nie priorytetową rolę. Wartka akcja, tak typowa dla książek dotyczących poszukiwania legendarnych skarbów, została tu zastąpiona drżeniem gorącego powietrza, smakiem przesłodzonej herbaty i opowieściami snutymi w pobliżu Drzewa Życzeń. Wrażenie wzniosłości potęguje jeszcze staranne wydanie książki i twarda okładka utrzymana w konwencji niebiesko-złotym, w kolorach samego Błękitnego Koranu. 
Sama fabuła jest niezwykle prosta i zainspirowana niewyjaśniona dotąd historią autentycznego manuskryptu. Autorka snuje jednak teorie na temat dwóch istniejących egzemplarzy, utworzonych na zlecenie matki kalifa Al.-Mu`izza. „Chcę, żeby ten rękopis nie przypominał żadnego innego, żeby ukazywał chwałę słowa Boga” – te słowa kobieta kieruje do Ibn al.-Warraga, nadwornego kaligrafa. Obie kopie Koranu, wyposażone w lisan, klamrę zabezpieczające manuskrypty, miały spocząć pod ziemią u boku ich kreatorów – jeden wraz ze śmiercią  matki Al.-Mu`izza, drugi zaś pogrzebany ma być, kiedy odejdzie kaligraf.
Właśnie jeden z tych egzemplarzy Błękitnego Koranu chce odnaleźć ekspedycja naukowa sponsorowana przez kolekcjonerów, za wszelka cenę chcących zdobyć bezcenny rękopis. Międzynarodowa grupa archeologów z Markiem – kierownikiem projektu na czele, wyrusza na stanowisko w Wadi Hassun. To tam, wieki wcześniej, w Zielonym Pawilonie kaligraf pracował nad manuskryptem i tu spodziewają się go odnaleźć.
Odkryte fragmentu meczetu, a nawet fontanny ablucyjnej, która prawdopodobnie znajdowała się na jego dziedzińcu, a także liczne okruchy ceramiki dają nadzieje, że wyprawa zakończy się sukcesem. Czy jednak rzeczywiście?
Długie godziny pracy archeologów w palącym słońcu, różnice kulturowe pomiędzy nimi oraz pomiędzy nimi a społecznością potęgują atmosferę nierealności i zwiększają presję wywieraną na członków zespołu. Same poszukiwania stają się dla czytelnika sprawą drugorzędną, o wiele bardziej fascynując jest obserwacja ludzkich zachowań, a także zwyczajów mieszkańców, żyjących tak blisko ze śmiercią. Z upływem czasu dystans dzielący członków zespołu i mieszkańców wioski zaczyna maleć, rośnie jednak napięcie szczególnie, że grupa dokonuje wspaniałego odkrycia, które wprowadza w amok ludzi, jak szarańcza niszczących wszystko po drodze. Czy jednak wykopaliska w jakikolwiek sposób przybliżają nas do manuskryptu? Do prawdziwego Błękitnego Koranu?
„Błękitny Manuskrypt” Sabihy Al. Khemir to powieść utkana z przeszłości, gdzie współczesność przeplata się z przeszłością, a czytelnik, wprost z wykopalisk w Wadi Hassun przenosi się na dwór fatymidzkiego kalifa. Choć niekiedy lektura książki nuży, momentami pragniemy, by autorka zagłębiła się bardziej w emocje grupy czy relacje pomiędzy jej członkami, to jednak musimy zdać sobie sprawę, że mamy do czynienia z powieścią, której celem jest nie wzrost adrenaliny, ale zachwyt nad kulturą muzułmańską i jej dziedzictwem, zgłębianie zwyczajów i refleksja nad granicami chciwości. „Błękitny Manuskrypt” to nie komercyjny produkt stanowiący materiał dla hollywoodzkich produkcji. To raczej wspaniała powieść o odmienności, unosząca się na fali opowieści `Amm Gabera snutych pod Drzewem Życzeń.



Recenzja znajduje się również na stronach wortalu literackiego Granice.pl

wtorek, 23 października 2012

David Foenkinos "Delikatność"

Tytuł: Delikatność
Autor: David Foenkinos
Wydawnictwo: Znak
Książek o miłości napisano już wiele. Były historie z happy endem, były dramaty, pełne rozstań, śmierci i łez. Mimo to, wciąż nikt nie potrafi odpowiedzieć co tak naprawdę sprawia, że dwoje obcych ludzi zakochuje się, zaczyna bezgranicznie ufać i oddaje siebie. Wydaje się też, że wszystko już było, a kolejne love story będzie zaledwie bladym cieniem poprzedniego i powieleniem schematu.
Nic bardziej mylnego, o czym przekonuje nas David Foenkinos, francuski nauczyciel gry na gitarze i pisarz. Jego książka „Delikatność” to ujęcie miłości, które zaskakuje swoją świeżością, zapiera dech w piersiach wirtuozerią słowa i koi duszę melodyjnością zdań. Na podstawie powieści powstał już film z Audrey Tautou w rolach głównych, zaś sukces literackiego obrazu pozwala przewidywać jego niezwykłość na dużym ekranie.
Z pozoru „Delikatność” to historia niezwykle prosta i w swej prostocie urocza. Jest Ona – kobieta na stanowisku i jest On – jej podwładny. Jest też pocałunek, który odmienia ich życie i staje się początkiem nowego etapu. „Ten pocałunek był przejawem nagłej anarchii jej neuronów, czymś, co można było nazwać aktem bezcelowym” – próbuje się oszukiwać Nathalie. Jednak dotkniecie ust Markusa obudziło strunę w jej sercu, którą dawno chciała uśpić.
Po śmierci męża kobieta zasklepiła się w swoim bólu, wciąż w myślach cofając się do tego dnia, do tej niedzieli, kiedy  Franҫois poszedł pobiegać. Nie zdążyła mu powiedzieć, jak wiele dla niej znaczył, nie zdążyła powiedzieć mu, jak bardzo go kocha. Samochód dostawczy z kwiatami przerwał ich wspólne życie, zakończył piękny romans, który trwał stanowczo zbyt krótko. „Zabijając się, utrwalił ich miłość” – pisze autor – „Przeniósł ich w jakąś nieruchomą wieczność”. I kiedy wydawałoby się, że Nathalie już zawsze będzie starała się wypełnić każdą minutę samotności pracą, pojawił się Markus. Przeciętny, niczym się nie wyróżniający, szeregowy pracownik stał się świadkiem chwilowej słabości kobiety. Nie przypuszczał nawet, jaką burzę wywoła swoja biernością i swoim poddaniem się naporowi ust Nathalie.
To, co miało być pomyłką, stało się wydarzeniem wywołującym fale uczuć. Czy jednak taki związek ma szanse? Wszak strategią kobiety jest ignorowanie biurowego pocałunku, zaś Markus nie ma odwagi, by przekonać się, czy rzeczywiście smak Nathalie poczuł pierwszy i ostatni raz. Paradoksalnie, tę patową sytuacje zmieniają wybory pierwszego sekretarza francuskiej Partii Socjalistycznej. Jeśli mężczyzna potrzebował impulsu do działania, to właśnie zmagania dwóch kandydatek sprawiły, że podjął decyzje o walce. „Nawet jeśli mu powiedziała, że wszystko jest stracone, że nie może mieć na nic nadziei, nadal będzie wierzył. Zostanie, za wszelką cenę, pierwszym sekretarzem jej życia” – pisze Foenkinos dając nam nadzieje, że ukoronowaniem powieści będzie happy end. Nawet, jeśli pojawią się też łzy – zrodzone z tęsknoty, niewinności i … delikatności.
„Delikatność” opublikowana nakładem wydawnictwa Znak to powieść utkana z emocji, z uczuć i tęsknoty. Autor stworzył obraz wyjątkowej relacji pary, która w normalnych warunkach nigdy nie miałaby szans być razem. Przeznaczenie sprawiło, że ktoś chciał się zaręczyć, ktoś wsiadł do ciężarówki i ktoś potrącił Franҫoisa. Przeznaczenie przywiodło też Markusa do gabinetu Nathalie dając nam możliwość zatopienia się w pięknie opowieści Foenkinosa.
Z książki o miłości można bardzo łatwo stworzyć banalną historię, jakich wiele na rynku wydawniczym. „Delikatność” jest od tego daleka, zaś jej kruchość i poetyckość każdego słowa sprawia, że jest to pozycja wyjątkowa. Pozycja wypełniona muzyką serca….
Recenzja została umieszczona także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

poniedziałek, 22 października 2012

Renata Kosin "Bluszcz prowincjonalny"

Tytuł: Bluszcz prowincjonalny
Autor: Renata Kosin
Wydawnictwo: Replika
Bywa niekiedy tak, że niczym Feniks z popiołów, tak my podnosimy się z największych nawet porażek czy klęsk silniejsi, niemal niezwyciężeni. Los bywa bowiem bardzo przewrotny i stawia na naszej drodze życia wiele przeszkód, aranżując sytuacje pozornie bez wyjścia, naznaczając nasze ciała bólem czy chorobą, zaś umysł piętnem przegranego. Tylko od nas, naszej wewnętrznej siły zależy, czy podniesiemy się z kolan i dumnie będziemy parli na przód, czy też na zawsze pozostaniemy na nizinach swoich możliwości złorzecząc na cały świat.
Anna Radecka, bohaterka najnowszej książki Renaty Kosin „Bluszcz prowincjonalny”, miała dwa wyjścia – pogrążyć się w rozpaczy po odejściu męża i robiąc z siebie ofiarę żerować na współczuciu innych, bądź pogodzić się z tym, że zakończył się pewien etap, ale nie życie. Autorka przedstawia nam kobietę taką jak my, trapioną wieloma wątpliwościami, której serce wypełnia palący gniew, ale i zwątpienie we własną kobiecość i we wszystkie wartości, jakimi się – jako rodzina – z partnerem kierowali. To sprawia, że lektura staje się emocjonalną wędrówką po zakamarkach nie tylko duszy Anny, ale i naszej, tam bowiem szukamy wskazówek i prób odpowiedzi na pytanie: jak żyć po zdradzie.
 „Co się robi z szafką nocną nie do pary? Co się robi z drugą połową małżeńskiego łoża” – pyta Anna, a w tych słowach można wyczuć całą gorycz, która zgromadziła się po odejściu męża. Wychowana w małej miejscowości Bujany, od dziecka marzyła, aby wyrwać się do miasta, otoczyć teatrami, wystawami bądź po prostu … ludźmi. Nie chciała żyć na prowincji i wiedziała, że zrobi wszystko, aby po ukończeniu architektury wnętrz na warszawskiej ASP, do rodzinnego domu nie wrócić.
Związek z Piotrem był spełnieniem jej marzeń, dla niego poświęciła pewną część siebie, wspierając rozwój firmy męża, wychowując ich dwójkę dzieci  i zapominając powoli o swoich sztalugach i malarskiej pasji. „Ty jesteś bluszczem. Ale nie takim, który płoży się po ziemi, tylko takim, który wspina się po podporach. Owija się wokół nich i przybiera ich kształt, tracąc własny” -  zarzuca jej siostra Magda i choć nie znamy Anny z czasów związku małżeńskiego, to widząc relację pomiędzy siostrami czy zaborczą zazdrość Anny o córkę Magdy, można utrwalić sobie w świadomości obraz kobiety delikatnej i bezwolnej, niezdolnej do podjęcia żadnej decyzji samodzielnie. Podczas lektury, na szczęście, zmieniłam zdanie o bohaterce, której (przyznaję szczerze) po pierwszych stronach książki nie polubiłam, okazało się bowiem, że pod tą bezbarwną cielesną powłoka kryją się niezmierzone pokłady życzliwości i szczodrości
Co zatem robi Anna teraz, kiedy została z dwójką dzieci sama, na granicy depresji, w domu pełnym wspomnień związanych z Piotrem? Najlepszym rozwiązaniem wydaje się być wyjazd do rodziców do Bujan, przemyślenie w ciszy i spokoju dalszych działań oraz próba ułożenia sobie życia na nowo, tym razem samotnie. Anna wpada jednak w wir wydarzeń, które pozwolą jej wyrwać się z apatii, bowiem wokół niej życie nie tylko toczy się dalej, ale znajdują się ludzie desperacko potrzebujący pomocy. Są jej dawne przyjaciółki: delikatna Agnieszka, która po rozwodzie z sadystycznym mężem osiadła we wsi piastując funkcję weterynarza, jest Bożena w depresji poporodowej, jest też obiekt szczenięcej miłości, który znów jest wolny …
Dzień za dniem wypełniony jest pracą w „ochronce” dla zwierząt, przy zdobieniu mebli, czy w bibliotece, gdzie za namową matki Anna prowadzi zajęcia artystyczne dla dzieci. Wciągają ją też problemy okolicznych mieszkańców, wśród których bieda i alkohol idą w parze. wyrządzając wiele krzywdy najbardziej niewinnym osobom. Jest także Arturek, chłopczyk z sąsiedztwa „diabeł wcielony”, który tak naprawdę jest przerażonym maluchem domagającym się miłości i uwagi, rozpaczliwie tęskniącym za przebywającymi za granicą rodzicami.
Autorka o każdego z bohaterów zadbała, nadając im indywidualne cechy, rysując jego historię tak, że również my angażujemy się w ich problemy, współczujemy, czy też płaczemy wraz z nimi. Znów mamy tu kobiety uzdolnione plastycznie i manualnie (polecam sięgnąć również do wcześniejszej książki autorki „Mimo wszystko Wiktoria”, gdzie bohaterki dziergają, wyszywają, czy ozdabiają techniką decoupage`u), wrażliwe i otwarte na piękno. Niezwykła obrazowość słów Kosin sprawiła, że powieść wciąga nas niczym losy bliskich nam ludzi i nie zauważamy nawet upływu czasu poświęconego na lekturę. Prawdziwą niespodzianką jest również smakowity chłodnik litewski – danie kuchni podlaskiej, na który przepis stanowi integralną część książki.
Gdybym miała określić „Bluszcz prowincjonalny” jednym słowem, byłoby to właśnie określenie „prowincjonalny”, ze wszystkimi pozytywnymi cechami z nim związanymi. Mamy bowiem w książce przepiękne krajobrazy nakreślone przez autorkę z takim pietyzmem, że niemal czujemy się mieszkańcami Bujan, kiedy wspólnie z Anną wędrujemy po okolicy, czy odwiedzamy lecznicę Agnieszki bądź lepiankę, która stać się ma domem przyjaciółki. Prowincja oznacza także bliskość, bowiem bohaterowie Kosin połączeni są niezwykłymi więzami solidarności i współodpowiedzialności, o które w mieście jest niezwykle trudno.„Tu ludzie potrafią zrobić coś dla innych, nawet, gdy sami są w potrzebie” – tę niezwykłą cechę zauważa nawet Anna. Prowincja to także doskonała kuchnia, będąca dowodem na wielokulturowość regionu i zadowalająca podniebienie każdego smakosza. Prowincja to wreszcie uczucia, bowiem właśnie tu, w otoczeniu natury, rozmowy o emocjach, swoich pragnieniach i tęsknotach są znacznie łatwiejsze. W Bujanach można spróbować odnaleźć siebie, swoje pragnienia, a z głęboko zapuszczonych korzeni czerpać siłę do życia. Nie tak jak bluszcz, który potrzebuje odparcia, ale jak dąb – silny i mocny w swych przekonaniach i sposobach postępowania.

Recenzja została także umieszczona na stronach wortalu literackiego Granice.pl

niedziela, 21 października 2012

Suzanna Clarke "Dom w Fezie"

Tytuł: Dom w Fezie
Autor: Suzanna Clarke
Wydawnictwo: Lambook









Al-Mamlaka al-Maghribijja, czyli Królestwo Marokańskie, kojarzy się raczej z egzotycznymi wakacjami nad Oceanem Atlantyckim i Morzem Śródziemnym, z upalnym słońcem i miejscami takimi, jak Casablanca czy Marrakesz. Żaden turysta, nawet zachwycony egzotyką miast, cedrowymi drzwiami riadów, oknami zdobionymi ażurową, ręcznie wykonaną sztukaterią tynkową bądź tradycyjnym zellidżem, ceramicznymi kaflami służącymi do ozdabiania ścian, nie planuje zostać to na dłużej niż trwa wakacyjny wypoczynek. Żaden turysta nie planuje przenieść tu swojego życia, kupić domu i pozwolić, aby wręczono mi akt własności wykaligrafowany w niezrozumiałym języku na kilkumetrowym papirusie. Żaden?
Otóż znalazł się ktoś, kto pokochał Fez, dawną stolicę Maroka do tego stopnia, żeby zacząć szukać tu własnego riadu z fontanną na podwórku i wścibskimi sąsiadami za ścianą. Na dodatek, mimo licznych kłopotów z remontem i wszechobecną biurokracją znalazł tyle czasu i samozaparcia, żeby prowadzić blog „The View from Fez” oraz … napisać książkę o swoich przygodach.
Suzanna Clarke, urodzona  Nowej Zelandii dziennikarka i pisarka wraz ze swoim partnerem, po zaledwie drugim pobycie w Fezie, podjęła karkołomną decyzje, która wywróciła ich świat do góry nogami i zmieniła sposób dotychczasowego postrzegania rzeczywistości. Książka „Dom w Fezie. Nowe życie w sercu marokańskiej medyny”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Lambook, to nie tylko perypetie związane z ogromnym przedsięwzięciem, jakim był remont wiekowego domu, ale wyraz miłości i fascynacji tym arabskim krajem. Książka jest pozycją z serii Kolory Wschodu, stanowiącą pasjonującą wędrówkę po krajach Bliskiego Wschodu i Maghrebu. Powieść Clarke jest częścią barwnej, etnicznej mozaiki, w której przenikają się kultury: berberyjska, arabska i afrykańska z domieszka francuskiej i hiszpańskiej. Sama autorka z humorem wprowadza nas w świat, w którym bladym świtem słychać nawoływanie muezzina, w studniach i starych rurach rezydują niezależne byty stworzone przez Boga z czystego ognia, czyli dżinny, zaś załatwienie czegokolwiek w urzędzie granicy z cudem.
Pisarz Paul Bowles mówił o Maroko, że jest „miejscem, w którym podróżnicy szukają tajemnicy i w którym ją znajdują”, zaś „Dom w Fezie” jest najlepszym dowodem na to, że Maroko to kraj cudów, gdzie nic nie zależy od człowieka, zaś rozbrzmiewające dookoła stwierdzenie „In sza`a Allah”, stało się kwintesencją filozofii arabskiego stylu życia. Właśnie ta nieprzewidywalność, inspirujące krajobrazy i wyjątkowy klimat Fezu zaowocował zakupem trzystuletniego domu w stanie kompletnego rozkładu, za to z jednym z najpiękniejszych widoków – całego zbocza doliny.
Dla Suzanny i Sandy`ego własny riad w Fezie miał być okazją do pełniejszego odkrywania kultury muzułmańskiej, a także do poszukiwania odpowiedzi na pytanie dotyczące sekretu niesłabnącej popularności Maroka. Czy tak się stało? Z pewnością, choć do pewnych rzeczy czy zwyczajów trudno było przywyknąć. Już samo żebractwo, praca dzieci czy bezwzględność wobec zwierząt stanowiło nie lada wyzwanie dla tolerancji pary, a do tego dochodziło jeszcze szereg drobnych nieporozumień i kłopotów, stanowiących część złożonej rzeczywistości kraju.
Mimo niekończących (jakby się wydawało) dramatów i niemal dantejskich scen rozgrywających się na dziedzińcu nowego-starego domu, książka nie ogranicza się tylko do spojrzenia na kraj przez pryzmat biurokracji czy walorów konstrukcyjnych budynków, bądź pracowników, którzy prace stawiają na …szarym końcu. Suzanna Clarke przybliża też zagadnienia dotyczące sztuki, która w społeczeństwie muzułmańskim służy ukazaniu porządku i jedności natury, historii – w tym historii niewolnictwa, czy powstania Fezu. Sama, niezmiennie zauroczona miejscem które wybrała z Sandym, nie stroni od porównań i refleksji nad przepaścią, która dzieli kraje „cywilizowane” od Maroka. „Uderzyło mnie, że przehandlowaliśmy żywiołowość i spontaniczność za iluzję bezpieczeństwa. Żyjemy zamknięci w bańkach samochodów i domów, oglądając świat przez szkło telewizyjnego ekranu” – pisze autorka i to stwierdzenie doskonale oddaje różnicę pomiędzy obcokrajowcami, a rdzennymi mieszkańcami Fezu.
Wspaniałym dodatkiem do książki, pozwalającym choć na chwilę przenieść się w rejony arabskiej medyny, są zdjęcia ilustrujące zarówno sam dom i poszczególne etapy jego remontu, jak i zapierającą dech w piersiach panoramę z meczetem Al.-Karawijjin, uważanym za jeden z najstarszych uniwersytetów świata. Jednak do tego, by poczuć wyjątkowy klimat Fezu tak naprawdę nie są potrzebne zdjęcia – niezwykle barwny, plastyczny styl Suzanny Clarke podsuwa nam kolejne obrazy, uwodzi zapachami i kolorami. „Dom w Fezie” stanowi tym samym nie tylko okno na arabski świat – jego kultury i historii, ale także drzwi do tego magicznego miejsca na ziemi. Zatem do zobaczenia w Fezie. Oczywiście „In sza`a Allah” - jeśli Bóg zechce.


Recenzja została umieszczona także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

czwartek, 18 października 2012

Jolanta Kwiatkowska "Przewrotność dobra"

Tytuł: Przewrotność dobra
Autorka: Jolanta Kwiatkowska
Wydawnictwo: Dobra Literatura
Za górami, za lasami, choć tak naprawdę wcale niedaleko, żyła sobie Calineczka. Mała dziewczynka, które całe życie pragnęła być dobra. Mała dziewczynka zdana tylko na siebie .. Wbrew pozorom to nie kolejna wersja bajki Andersena, ale opowieść o prozie życia, o jego brutalności i o ludziach, którzy zakładają maski. To także opowieść o dziewczynie, która grę pozorów doprowadziła do perfekcji, zostawiając czytelnika z pytaniem, czy była kiedykolwiek szczęśliwa.
Jolanta Kwiatkowska, autorka znana z takich powieści jak „Jesienny koktajl” czy „Kod emocji”, jest specjalistką od obserwacji rzeczywistości, zaś w portretowaniu ludzkich zachowań osiągnęła mistrzostwo. W jej książkach nie ma kolorowych fajerwerków, na życie nie patrzy się przez różowe okulary, zaś zakończenie nigdy nie jest oczywiste i jednoznaczne. Sięgając po kolejne pozycje możemy być pewni, że spotkamy w nich ludzi takich jak my: z problemami, dręczonych rozterkami czy dotkniętych wyjątkowym cierpieniem. Daleko autorce do snucia pesymistycznych wizji upadku społeczeństwa i wszelkich wartości – ona po prostu przelewa na papier to co widzi dookoła, bez przewiązywania brudów jedwabną kokardą, bez kamuflowania brutalnej prawdy. Nie inaczej jest w przypadku książki „Przewrotność dobra”, powieści na równi wstrząsającej co przerażającej, która zmusza nas do zastanowienia się, czy i my, w imię dobra nie przybieramy masek, czy nie interpretujemy pojęć zgodnie z źle pojętym kodeksem moralnym.
W powieści Calineczka ma na imię Dorota. Jest i Dorotka-idiotka, choć tak naprawdę to jedna i ta sama osoba, której dzieciństwo pełne było manipulacji i psychicznej przemocy. Jej nauczycielami w trudnej szkole życia byli rodzice, a także egoistyczny brat z zadatkami na psychopatę. Nie mogła trafić lepiej, bowiem przy ich boku osiągnęła mistrzostwo w byciu dobrą, uległą i skromną. Późniejsze lata stanowiły pokłosie tej edukacji, choć mimo wolności Dorotka-idiotka nie spoczęła na laurach. „Co robisz dziś, wpłynie na to, co zdarzy się jutro. To, co dla jednego dobre, dla innego może być złe (…) Musisz się nauczyć wybierać pomiędzy dużym złem i małym dobrem. Jeśli chcesz nauczyć się kierować swoim życiem, masz tylko taki wybór” – jak mantrę powtarza dorastając i przygotowując się rok po roku do odegrania swej największej roli – roli królowej.
„Chcę być dobra. Chcę dostąpić koronacji. Chce być mistrzem” – mówi, jednak zanim to nastąpi Dorota ukończy szkołę i jako chemik analityk rozpocznie pierwsza pracę. To tutaj, na deskach teatru prawdziwego życia, rozpocznie swój występ, ucząc się i dążąc do biegłości we wszystkim co robi – również w manipulacji. Opieka nad panią Eleonorą – matką swojego przełożonego, kłamstwa powtarzane dzień po dniu tak długo, że stały się niemal prawdą i gra, która Dorota prowadzi z otoczeniem stanowią środek do celu i zaledwie przystanek przed jej nieograniczonymi ambicjami. Pozy, jakie przybiera Dorota, maski jakie zakłada (wspaniałej opiekunki, siostry, pracownicy, koleżanki, a wreszcie kochanki i „żony”) sprawiają, że pogrąża się coraz bardziej, zaś granice pomiędzy dobrem a złem zacierają się, o ile istnieją racjonalne przesłanki dla określonego zachowania. W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że Dorota nie wie już naprawdę kim jest i jak być sobą, zaś chęć pozbycia się czy ukarania Dorotki-idiotki jest tak dojmująca, że nie pozwala Dorocie nawiązać przyjacielskich relacji nawet z uroczą parą spotkaną podczas jednej z wycieczek. Adam i Ewa odegrają zresztą niebagatelną rolę w jej przedstawieniu, podobnie jak wszystkie napotkane osoby, które widząc w niej anioła, nie dostrzegają zepsutej duszy.
Kwiatkowska bynajmniej nie ocenia zachowania Doroty, czasami tylko sama bohaterka karci swoje alter ego za chwilę słabości. Lektura „Przewrotności dobra” nie ma na celu wydania wyroku na dziewczynę – wszak czy można karać za dobro? To raczej bodziec do filozoficznych przemyśleń i do pogrążenia się w świecie Doroty, który tak naprawdę jest światem każdego z nas. Zastosowana przez autorkę konstrukcja tekstu (mamy wreszcie prawdziwą bajkę o Calineczce), fragmenty e-maili i ich rozwinięcia potęgują jeszcze wrażenie realizmu sytuacyjnego oraz przekonanie, że świat pełen jest ludzi pokroju Doroty. Czy tak jest naprawdę? Czy dobro rzeczywiście musi być przewrotne?



Recenzja została także umieszczona na stronie Granice.pl

niedziela, 14 października 2012

Katarzyna Enerlich "Studnia bez dna"

Tytuł: Studnia bez dna
Autor: Katarzyna Enerlich
Wydawnictwo: MG
„Jedno przypadkowe zdarzenie, na przykład upuszczenie na podłogę dłuta, może pociągnąć całą lawinę kolejnych. To jest właśnie nieuchronność losu” – takie zdanie, choć zawarte w epilogu, równie dobrze mogłoby rozpoczynać pewną książkę. Książkę o zdumiewających zrządzeniach losu, a może i nawet o przeznaczeniu. Książkę o Toruniu, legendach i wyborach, jakich dokonujemy każdego dna. Książkę o tym, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje, a najbardziej zaskakują nas … najbliżsi ludzie.
Nie będzie to recenzja baśni, choć Toruń ma w sobie coś magicznego, podobnie jak powieść Katarzyny Enerlich, w której wspomnieniach gości nawet szeptucha. „Studnia bez dnia” to jednak książka głęboko osadzona w rzeczywistości – a właściwie szarej rzeczywistości, która za sprawą życzliwości może jednak przybrać barwy tęczy. Kolejna już w dorobku autorki pozycja nie traci nic ze wspaniałego stylu i klimatu, którymi Enerlich uwodzi nas już od momentu powstania „Prowincji pełnej marzeń”. Tym razem opuszczamy ukochane Mazury autorki i przenosimy się do miasta pełnego legend o flisakach i żabach, do miasta aniołów i kupców.
Główna bohaterka powieści, Marcelina, jest osobą, która wydaje się mieć wszystko – piękne mieszkanie, przystojnego męża, z którym seks gwarantuje niesamowite doznania i hobby przynoszące dochód. Los jednak okrutnie postanowił sobie z niej zakpić, bowiem kobieta w jednym dniu najpierw dowiaduje się o zdradzie męża, a chwile później staje się mimowolnym świadkiem jego wypadku. „On leżał całkiem nieprzytomny, a ona … całkiem przytomnie przestawała go kochać” – pisze Enerlich ukazując zobojętniałą Marcelinę. Na OIOM-ie poznajemy też tę drugą, kochankę męża, przeświadczoną o miłości i uczciwości ukochanego. Kiedy ten umiera, kobiety jakby zjednoczone wspólnymi przeżyciami stają się sobie bliskie, niczym przyjaciółki.
Śmierć męża oznacza jednak dla Marceliny koniec pewnego etapu w życiu. Aby utrzymać się ze skromnych dochodów, jakie przynoszą jej zlecenia na renowacje ram obrazów i mebli musi przeprowadzić się do mniejszego mieszkania, jest zmuszona stanąć też przed koniecznością znalezienia pracy, która pozwoliłaby jej przetrwać w Toruniu. Ścieżka przeznaczenia prowadzi ją do Tadeusza Zawiejskiego, lokalnego rzeźbiarza. Marcelina zaczyna u niego pracę na stoisku z pamiątkami, pomaga też w pracowni artysty, a w wolnych chwilach zaczytuje się w historii miasta. Ta, dzięki Annie Kot, sąsiadce i przewodniczce po Toruniu wydaje się niezwykle fascynująca szczególnie, że tworzą ją też legendy, takie jak opowieść o zaginionym pierścieniu z najpiękniejszym w Europie rubinem wydobytym w Górach Izerskich. Wykonany przez mistrza Jakuba Hermana dla handlarza modrzewiem Marthusa Teschnera klejnot zaginął przed laty w niewyjaśnionych okolicznościach wraz z jego właścicielem i do dnia dzisiejszego nie został odnaleziony. A przynajmniej do czasu, kiedy Marcelina, pod nieobecność swojego pracodawcy, rozpoczyna porządkowanie pracowni i przez nieuwagę upuszcza pamiątkowe dłuto. To uruchamia lawinę wydarzeń, które zmieniają nie tylko jej życie, ale i historię miasta.
„Studnia bez dnia” opublikowana przez Wydawnictwo MG to wspaniała podróż szlakiem toruńskich legend, pruskich zwyczajów i drogą przeznaczenia. Podczas lektury zyskujemy możliwość spaceru po uliczkach Torunia, a dzięki załączonym zdjęciom (wielka szkoda, że nie są one kolorowe)  czujemy niezwykły klimat opisywanych miejsc. Jednak Katarzyna Enerlich odsłania przed czytelnikiem nie tylko tajemnice pięknego miasta, ale i tajemnice ludzkiej duszy przekonując nas, że życie jest pełne niespodzianek. I tych dobrych, i tych złych, jednak warto na nie czekać, bowiem los może odmienić się w każdym momencie. Wszak czeka na nas niejedna studnia bez dna, a Annuszka jeszcze nie raz rozleje swój olej…
Recenzja znajduje się także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

sobota, 13 października 2012

Téa Obreht „Żona Tygrysa”

Tytuł: Żona Tygrysa
Autor: Téa Obreht
Wydawnictwo: Drzewo Babel
„Wszystko, czego potrzeba, by zrozumieć mojego dziadka, zawiera się w dwóch opowieściach: w historii żony tygrysa i w historii nieśmiertelnika. Niczym tajemne rzeki przewijają się one przez wszystkie historie z jego życia: o tym, jak był w armii i jak zakochał się w mojej babci, jak pracował jako chirurg i jak był tyranem na Uniwersytecie. Z pierwszej historii, którą poznałam po jego śmierci, dowiedziałam się, jak dziadek stał się mężczyzną; z drugiej, którą sam mi opowiedział - jak na powrót stał się dzieckiem". Jakie były te historie, które stały się źródłem poznania drugiego człowieka i, czy można powiedzie o kimkolwiek, że się go zna?
Téa Obreht tak naprawdę nie zajmuje się zgłębianiem tajemnic starego lekarza, ale jego śmierć staje się pretekstem, by przedstawić nam osnuty mgłą nierealności bałkański folklor oraz snuć historie o ludziach, ich zachowaniu, czasami niegodnych czynach i raniących słowach. „Żona Tygrysa” opublikowana przez Wydawnictwo Drzewo Babel, to Bałkany widziane przez pryzmat mieszkańców, wojennych losów ludzi i systemu wierzeń i przesądów. To powieść, którą niezwykle trudno jest zrecenzować, bowiem nie sposób oddać jej magię i niezwykły klimat, powtórzyć wszystkie opowieści w taki sposób, by nie uronić nawet słowa. Książka jest debiutem literackim Obreht i to debiutem tak wspaniałym, że przyniósł on autorce nagrodę Orange Prize – jedną z najbardziej prestiżowych brytyjskich nagród literackich (za powieść anglojęzyczną) dla kobiet. Dlatego też, cokolwiek napiszę, nic nie dorówna książce, w której przeszłość splata się z teraźniejszością, a wydarzenia są tak zdumiewające i niewiarygodne, że zastanawiać się możemy nad ich prawdziwością. Nie miałabym jednak odwagi wnikać w ich delikatną naturę bowiem sekret tej powieści tkwi w wierze – niezależnie od tego, czy wynika ona z przesądów czy jedynie z tego, że wierzyć chcemy.
Doktora Stefanovića poznajemy dzięki jego wnuczce Natalii, również lekarce, zawieszonej w pracy na czas nieokreślony po strajku pielęgniarek do którego się przyłączyła. Za radą dziadka została wolontariuszką Związku Szpitali Uniwersyteckich i jednym z jej zadań było szczepienie dzieci w różnych regionach kraju. Podróż do Brejeviny, do sierocińca, staje się początkiem jej opowieści o wyjątkowej osobie, jaką był dziadek. Nagły telefon od babki ze smutną wiadomością o śmierci staruszka nie powinien zaskoczyć wnuczki – wszak dzieliła ona z dziadkiem sekret jego choroby, a mimo to jego odejście kończy pewien etap w życiu dziewczyny. „Nie założył kliniki onkologicznej ani nie zdobył nagrody państwowej za swoje badania, ale był znakomitym lekarzem i nauczycielem akademickim, wykonawcą pokoleń doskonałych chirurgów” – mówi Natalia przypominając sobie wszystkie chwile, które stały się udziałem jej i dziadka, jego rytuały oraz przekonania. A także historie przez niego opowiadane – o tytułowej żonie tygrysa oraz o Gavranie Gailé, bratanku Śmierci, który nigdy nie umrze, za to odejście innych wyczytuje z fusów po kawie.
Czytelnik zostaje sprowadzony do roli obserwatora – jesteśmy mimowolnymi świadkami dorastania doktora, zaś jego trudne choć niezwykłe życie, to przekrojowy obraz zarówno społeczeństwa, jak i burzliwych losów Bałkanów. Młodość Stefanovića to żona tygrysa, głuchoniema dziewczyna z Galiny, żona pijaka i okrutnika. Ją i przyszłego doktora połączyła niezwykła więź, sympatia do wyjątkowego tygrysa, uciekiniera ze zbombardowanego podczas wojny ZOO, równie samotnego jak oni. Praktyka lekarska to z kolei spotkanie z Nieśmiertelnikiem, mężczyzną, który zmartwychwstał w synagodze, a właściwie nigdy nie umarł i swoją nieśmiertelność gotów był za każdym razem udowadniać. Wszystkie te obrazy przypominają raczej sen, wytwory wyobraźni staruszka, którego wojenne przeżycia zmusiły do szukania ucieczki w nierealny świat. Tyle tylko, że ani Natalia, ani sama Obreht nie dają nam podstawy by wątpić w prawdziwość tych historii.
Gdybym miała określić, o czym tak naprawdę „Żona tygrysa” jest, powiedziałabym bez wahania, że to opowieść o ludziach. Wojna w Jugosławii jest obecna gdzieś w tle -  autorka pisze o zlikwidowanych połączeniach autobusowych czy zawieszeniu działalności Biblioteki Narodowej, wkładając w usta Natalii słowa „dystans, jaki nas dzielił od teatru wojny, dawał złudzenie normalności, ale nowe zasady spowodowały zmianę nastawienia, która nie była po myśli rządzącym. Władzom chodziło o dyscyplinę i kontrolę, i o panik, która wymusza posłuszeństwo”, ale znacznie bardziej znamienne jest tu ukazanie całego systemu wierzeń ludu bałkańskiego. Mamy tu przekazywane z pokolenia na pokolenie sposoby na zbicie gorączki, strach przed morą zabierającą duszę i rytuał czterdziestu dni, w trakcie których dusza po śmierci ma szansę jeszcze wrócić stęskniona do ciała. To wszystko składa się na niezwykłą historię niezwykłych ludzi, napisaną przez niezwykłą autorkę. Pisarkę, której poczynania śledzić będę wyjątkowo uważnie.


Recenzja została umieszczona także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

piątek, 12 października 2012

Antonia Michaelis "Baśniarz"

Tytuł: Baśniarz
Autor: Antonia Michaelis
Wydawnictwo: Dreams
Bajki to nie zawsze przyjemne opowieści pełne księżniczek, klejnotów i pięknych szat. Częściej są to historie bliższe tragicznej „Dziewczynce z zapałkami” Hansa Christiana Andersena niż „Królewnie Śnieżce” braci Grimm, gdzie piękny książę zjawia się w samą porę, by uratować swą ukochaną, zaś dobro triumfuje. Najbardziej wiarygodne bajki stanowią odzwierciedlenie rzeczywistości i pomagają uporać się z problemami, bądź też godnie – w ślad za bohaterami historii – zejść ze sceny. Niektóre z nich pomagają zrozumieć pewne mechanizmy zachowań, ułatwiają akceptacje tego co nieuniknione, a także służą poszukiwaniu odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania.
Skąd pochodzi księżyc? Jaki jest sens życia? Dokąd się idzie po śmierci? Gdzie się kończy strach? Mała dziewczynka nigdy nie zadałaby takich pytań, chyba, że byłaby Królową Skał, Małą Królową zatopionej wyspy. Wówczas Antonia Michaelis, niemiecka pisarka i autorka takich powieści, jak „Tygrysi księżyc” czy „U nas w Ammerlo” mogłaby napisać o niej bajkę, która, niczym u Andersena wcale nie kończy się happy endem i wcale nie jest wesoła i przyjemna. A może jednak tak się stało? Może „Baśniarz” opublikowany przez Wydawnictwo Dreams to właśnie historia takiej Małej Królowej, która w szarej rzeczywistości musi chronić niewinne, kryształowe serce przed tymi, którzy są w stanie odebrać klejnot wyłącznie dla własnej przyjemności? Dlatego w historii pojawia się także obrońca, Abel, choć daleko mu do rycerza w lśniącej zbroi. To raczej zbuntowany nastolatek, choć czasami wydaje się, że zamienia się w groźnego wilka, psa o złotych oczach, a nawet morsa. Do tego, aby bajka zyskała blasku, by pojawiła się nadzieja na odmianę losu, konieczna jest także postać różanej dziewczynki, czyli Anny, odpornej na ciernie, choć nieprzywykłej do wszelkich brudów tego świata.
Mając takich bohaterów Antonia Michaelis mogła opowiedzieć swoją baśń, uwodząc czytelnika, przykuwając go do siebie i hipnotyzując melodią słowa. „Baśniarz” jest tym samym pozycją wyjątkową, zatopioną gdzieś na granicy jawy i snu, daleką od banału i szokująco realistyczną. Zdumiewający zmysł obserwacji autorki i zdolność przeistoczenia wszelkiego zła w baśniowe kształty sprawia, że opowieści snute przez Abla przenikają tu prozę życia, barwiąc ją kolorem. Niestety, jest to kolor purpury – kolor krwi.
Michaelis przedstawia czytelnikowi kontrowersyjną postać Abla Tannateka, tytułowego baśniarza, a właściwie outsidera i przestępcę. „Polski handlarz pasmanterią” – tak określany jest w szkole przez tych, którzy nie mają oporów, by zwrócić się do niego z prośbą o narkotyki. Wszyscy widzą tylko to, co chcą widzieć – jego maskę groźnego wykolejeńca, wagarowicza, który ma małe szanse na zdanie matury. Jedynie Anna, wychowana z ciepłym domu, w którym nawet „powietrze jest niebieskie”, mająca dobrze sytuowanych rodziców, jest w stanie dostrzec jego prawdziwą naturę Abla  - kochanego brata, który chroniąc siostrę jest w stanie zrobić dla niej wszystko. Czy jednak jest w stanie posunąć się do zabójstwa? „Oni pomyślą, że to byłem ja. Nie można udowodnić, że się czegoś nie potrafi zrobić (…)” – mówi chłopak do Anny, a ta wierzy mu bezgranicznie. Nikt, kto widzi jaką opieką otacza małą Michi, jak chroni ją przed okrucieństwem świata i przed prawdą o odejściu matki, nie ma wątpliwości co do jego natury. Nikt, kto choć raz posłucha jego baśni nie będzie w stanie uwierzyć, że baśniarz, mors wiernie czuwający nad bezpieczeństwem Małej Królowej, różanej dziewczynki  i ślepego kotka, mógłby odebrać komuś życie na jawie. W bajce, to co innego, wszak ktoś musi się uporać z żeglarzem z czarnego okrętu, kolejnymi wrogami, czy też zdrajcą – Latarnikiem.
„Baśniarz” to książka przywodząca na myśl „Małego Księcia” czy „Księgę tysiąca i jednej nocy”, choć odwołać się można jedynie do specyficznej atmosfery ulotności i magii otaczającej nas dookoła. To jednak nie magia, a ponura rzeczywistość ukształtowała postać Abla, który jest tu ponurą ofiarą swoich czasów. Antonia Michaelis zdołała powstrzymać się od ingerencji w opowieści Baśniarza, nie ocenia, nie komentuje – daje mu całkowitą swobodę wypowiedzi i … swobodę wyboru. To, co się dzieje, jest tylko konsekwencją decyzji Abla, podobnie jak moje łzy są konsekwencją lektury.
„Baśniarzu, dokąd żegluje ten statek, na którego pokładzie się znajdujemy? Dokąd prowadzi twoja baśń? Kto płynie czarnym statkiem?” – pyta autorka, a ja w ślad za Małą Królową zapytam jeszcze: „Dokąd się idzie po śmierci? Gdzie się kończy strach?”

środa, 10 października 2012

Barbara Freethy „Na Cienistej Plaży”

Tytuł: Na Cienistej Plaży
Autor: Barbara Freethy
Wydawnictwo: BIS
Są miejsca, gdzie tajemnice są wyjątkowo mroczne. Są rodziny którym przeszłości przesłoniła teraźniejszość. Są ludzie, którzy mimo upływu lat noszą w sobie sekret, którego wyjawienie może komuś zniszczyć życie, ale może też je uratować. Są wreszcie takie sprawy które, nawet po latach, powinny być rozwiązane. Czy jedną z nich jest zabójstwo Abby Jamison? Tego dowiemy się z pasjonującej książki Barbary Freethy „Na Cienistej Plaży”. Powieść, jest już drugą po „Lecie w Zatoce Aniołów” książką z cyklu o Zatoce Aniołów, czyli magicznym miejscu, gdzie ukazują się Anioły. To tam, sto pięćdziesiąt lat temu rozbił się statek „Gabriella”, zaś dwadzieścia czworo rozbitków z zatopionej jednostki osiadło w miejscu ich ratunku nadając zatoce nazwę na cześć aniołów, które miały już na zawsze strzec ich oraz ich potomków.
Powieści daleko od sielankowej lektury pełnej wzlotów i upadków serca, co może sugerować okładka. To raczej opowieść o ludziach i ich legendach, o słabościach, winie i karze. I o aniołach, bowiem one są obecne nawet wówczas, kiedy ich nie widać…
Kiedy Laureen Jamison przybywa po trzynastu latach nieobecności do Zatoki Aniołów nie sądzi, że zostanie tu dłużej, niż to konieczne. Planowała zabrać chorego na Alzheimera ojca do siebie, do San Francisco, gdzie interesująca praca i przyjaciele pomagają jej zapomnieć o tragicznych wydarzeniach z przeszłości. Nie przypuszczała jednak, że staruszek odmówi opuszczenia miejsca, gdzie spędził całe życie i gdzie została jego Abby. Na dodatek do miasteczka wrócił także Shane Murray – chłopak, w którym Laureen była jako nastolatka zakochana. Ona, grzeczna i ułożona dziewczynka z dobrego domu. On, znany rozrabiaka o zmiennych humorach, zbuntowany i lekkomyślny. Połączyło ich jednak uczucie, które zniszczone zostało przez zbrodnie. Shane stał się pierwszym podejrzanym w śledztwie, bowiem to w jego towarzystwie widziano po raz ostatni Abby żywą, a jego uporczywe trwanie w milczeniu sprawiło, że i Laureen, podobnie jak większość mieszkańców Zatoki Aniołów, zwątpiła w niego.
Czy teraz, po latach, zdołają się porozumieć i odkryć co tak naprawdę stało się z nastolatką, której ciało zostało odnalezione w opuszczonym domu Ramsayów? Pojawia się ku temu okazja, bowiem w miasteczku zjawia się również Mark Devlin planując nakręcić film oparty na motywach sprawy śmierci Abby. Jako, że wszyscy bohaterowie historii są znów w mieście, można odtworzyć wydarzenia z przeszłości i rozproszyć mroki okrywające tę nierozwiązaną dotąd sprawę. Kto wie, może pomocą będą służyły nawet anioły …
„Na Cienistej Plaży” Barbary Freethy to wciągająca przygoda, emocjonująca sensacja i szczypta miłości osnutej magią, bowiem w Zatoce nie sposób zapomnieć o istnieniu aniołów. W książce spotkamy także przyjaciół poznanych w „Lecie w Zatoce Aniołów”, choć najważniejszymi postaciami są tu Laureen i Shane – jej największa miłość i jej największy wróg. Zaskakujące rozwiązanie śledztwa to dodatkowy, mocny punkt książki i powód, by z niecierpliwością oczekiwać na kolejna część cyklu.


Recenzja została umieszczona także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

sobota, 6 października 2012

Anna Birger "Skrywana przeszłość"

Tytuł: Skrywana przeszłość
Autor: Anna Birger
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
„Nasz alfabet miał dwie litery. Ś – jak śmierć i Z – zabijanie! Znając te dwie, wiedzieliśmy, że musimy dopisać tylko jedną , P – przeżyć! Przeżyć za wszelką cenę. Za cenę głodu, upokorzeń i bicia”. Kto mógłby wypowiedzieć te pełne bólu i cierpienia słowa? Kto doświadczył traumy tak strasznej, żeby ująć ją w alfabet – alfabet przetrwania?
Odpowiedzi poszukać możemy w książce, która zaskakuje i burzy nasze dotychczasowe postrzeganie świata, budzi demony przeszłości i nie daje się zapomnieć. Mowa o powieści Anny Birger „Skrywana przeszłość” opublikowanej przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka, jednej z najlepszych po które sięgnęłam w ostatnich miesiącach. Wstrząsające fakty ujawniane przez bohaterkę głęboko zapadają w nasze serca i dusze, zaś znakomita kompozycja tekstu sprawia, że niepostrzeżenie cofamy się w czasie przeżywając wraz z bohaterkami traumatyczne wydarzenia.
Autorka przedstawia nam Laurę Miller, Polkę, która już od ponad dziesięciu lat swoje życie wiedzie na niemieckiej ziemi u boku ukochanego męża Jorgena. Otoczona miłością jego rodziny, hołubiona przez jego dziadka, tym ciepłem rekompensuje sobie brak rodziców oraz rozłąkę z własną babcią, z którą zerwała kontakt. Staruszka, która zaopiekowała się nią po tragicznym wypadku w którym zginął zarówno ojciec, jak i matka Laury, nie mogła zaakceptować tego, że wybrankiem wnuczki jest Niemiec. Dziewczyna nie zdecydowała się wyrzec swojej miłości przekonana, że babką rządzą emocje i stereotypy dotyczące całego narodu męża i tym samym odcięła się od ostatniej osoby, która wiązała ją z Polską. Dlatego też dziwi telegram otrzymany z kraju z informacją o niespodziewanej śmierci babki, przesłany przez niejakiego mecenasa Krzysztofa Szweda.
Mimo początkowej niechęci Laura, namówiona przez męża, decyduje się odbyć podróż do Polski nieświadoma, że diametralnie zmieni to całe jej życie. Po przybyciu do Warszawy okazuje się, że śmierć babki to niejedna tragiczna niespodzianka, która na nią czeka. Nie dość, że kobieta zdecydowała się sprzedać dom rodzinny, to jeszcze z niewyjaśnionych przyczyn … popełniła samobójstwo. Kto lub co mogło ją do tego skłonić? Być może tajemnicę kryć będzie testament babki, ten jednak jest równie kontrowersyjny, jak poczynania babci w ostatnich latach życia. Kobieta zapisała bowiem pokaźny majątek Kościołowi, dla wnuczki przeznaczając jedynie pudło wypełnione starymi zeszytami – zapiskami z czasów wojny.
Zastanawiam się, czy gdyby Laura wiedziała co znajdzie w pamiętnikach babci Irenki, czy zdecydowałaby się na ich lekturę. A może tak właśnie miało się stać? Może nadszedł czas, by  wnuczka poznała prawdę, skrzętnie ukrywana przez lata. Prawdę, która tłumaczy dziwne, niekiedy irracjonalne zachowania starszej pani, które tak przeszkadzały i drażniły Laurę.
Otwierając pudło nie tylko ona, ale i my przenosimy się kilkadziesiąt lat wstecz, by poznać historię Ireny, córki aptekarza i … Żydówki. Autorka utkała swoja historię, a właściwie historie ciemiężonego narodu, z jego cierpienia i śmierci, jakiej ofiarą padły rodziny żydowskie. Wraz z babcią Laury, której drżąca ręka spisywała wydarzenia które nigdy nie powinny mieć miejsca, oglądamy portret Warszawy sprzed wybuchu wojny, choć sygnały o niej kładą się cieniem na szczęściu mieszkańców stolicy. Nikt jednak nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że wkrótce zostanie na niego wydany wyrok, że ten czas sprzed wybuchu będzie ostatnim szczęśliwym latem.
Irenka opowiada o przyjaźni z Helą, córką rabina, która pozwalała jej przetrwać trudne chwilę w szkole. Blondynka i ruda – obie wyróżniały się na tle społeczności żydowskiej, obie z tego powodu były szykanowane, poniżane. Obie, dzięki tym niespotykanym wśród Żydów kolorom, po latach miały szansę na ratunek. Na udawanie Polek, kiedy okupant postanowił zmieść z powierzchni ziemi całą rasę.
Czytamy o pierwszych miesiącach wojny, o decyzji stworzenia getta oraz o nieudanej pomocy tam uwięzionym rodzicom i rodzeństwu dziewczyn. Z przerażeniem czytamy też o schwytaniu przyjaciółek, przesłuchaniach oraz wywózce do obozu pracy. A może lepiej powiedzieć – obozu śmierci. Nie można oddać się lekturze „Skrywanej przeszłości” nie odczuwając przy tym całej gamy emocji. Mimo, iż – jak pisze Irena – „w obozie żeby żyć, trzeba było zobojętnieć”, nie można pozostać obojętnym mając przed oczami obraz ludzkich szkieletów, czy czując słodkawy dym wydobywający się z pracujących niestrudzenie kominów.
Pamiętnik babki Laury mógłby być wstrząsającą książką nawet bez dodania współczesnego wątku, jednak taki zabieg jeszcze wzbogaca powieść poprzez kontrast pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Zaskakujące zakończenie stanowi natomiast zamknięcie pewnego cyklu i zarazem dowód na to, jak przewrotny może być los.
Nie sposób wyrazić słowami ogromu tragedii, jaką przeżyła Irena i tysiące jej podobnych. Nie sposób tego dokonać bowiem Anna Birger w „Skrywanej przeszłości” zrobiła to tak doskonale, z takim wyczuciem i realizmem, że jakikolwiek komentarz byłby tu profanacją. To po prostu książka wyjątkowa. Książka o tym, jak „ludzie ludziom zgotowali ten los”. Książka o tym, jak żyć z tym piętnem przeszłości…

Recenzja została umieszczona również na stronie wortalu literackiego Granice.pl

piątek, 5 października 2012

Agnieszka Moniak-Azzopardi "Niania w Paryżu"

Tytuł: Niania w Paryżu
Autor: Agnieszka Moniak-Azzopardi
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Au pair, fille au pair – niezależnie jak i w jakim języku nazwiemy tę specyficzną formę pracy połączonej z nauką języka w obcym kraju, nigdy nie oznacza ona służącej z głodową pensją, obiektu drwin i szyderstw czy przemocy, zarówno fizycznej, jaki psychicznej. Niestety rzeczywistość wskazuje na coś innego, zaś młode dziewczyny spragnione innego życia nierzadko padają ofiara bezwzględnych i bezwstydnych ludzi, którzy korzystają z każdej okazji, by je poniżyć czy oszukać.
Jedną z takich osób, które wyjeżdżają owładnięte marzeniami o studiach poza granicami kraju i „wielkim świecie”, tak innym od szarej, polskiej rzeczywistości, jest dziewiętnastoletnia Ania, bohaterka wstrząsającej książki Agnieszki Moniak-Azzopardi. „Niania w Paryżu” opublikowana przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka jest powieścią, która zmienia nasze postrzeganie Francji i Francuzów oraz całej organizacji systemu Au-pair. Powinny ją przeczytać przede wszystkim osoby, które planują wyjazd i chcą pogodzić naukę z opieka nad dziećmi, a także te, które w przeszłości skorzystały z tej możliwości pobytu w innym kraju. To także książka dla tych wszystkich, którzy lubią dobrą lekturę, szczególnie w długie, jesienne wieczory, bowiem akcja wciąga i angażuje bez reszty.
Ania wyjeżdża jesienią 1992 roku po skończeniu liceum, by na Sorbonie zgłębiać język francuski na kursach przygotowawczych dla obcokrajowców. Zgodnie z umową zawartą z biurem pośrednictwa, ma pracować jako fille au pair, bowiem taka forma umożliwia – przynajmniej teoretycznie – realizację programu studiów, a przy tym daje możliwość utrzymania się w tak drogim mieście, jakim jest Paryż. Dom państwa H. miał stać się również jej domem, zaś zakres obowiązków obejmował opiekę nad dwójka dzieci. Dziewczyna jednak nie podejrzewa, że bogaty dom to niemal więzienie, zaś eleganccy właściciele to w rzeczywistości ignoranci i hipokryci, gotowi w każdej chwili wykorzystać „biedą dziewczynę z Polski”. Polski, która przez wielu Francuzów kojarzona jest z Wałęsą, „Solidarnością” i … murem berlińskim.
Bardzo szybko okazuje się, że zapisy umowy są tak naprawdę fikcyjne, zaś Ania zostanie wyeksploatowana do granic możliwości. Dodatkowym ciężarem są złośliwości kierowane pod jej adresem przez panią H., rozpuszczone dzieci spragnione tak naprawdę matczynej miłości oraz niezrozumienie najbliższych, dla których narzekanie Ani jest niemal bluźnierstwem.
Całe szczęście, że w kraju, w którym bardzo szybko musiała dorosnąć, spotkała również życzliwych ludzi – czterdziestoletnią Finkę, żonę dyplomaty, uczącą się francuskiego dla kaprysu,  rodaczkę Magdę czy sympatyczną Amerykankę Pati. W mieście miłości nie mogło zabraknąć także tego jedynego, czyli przystojnego Francuza, Michela. Nikt jednak, poza dziewczynami znajdującymi się w takim samym położeniu co Ania, nie rozumie jak trudne jest życie fille au pair. Nikt też nie chce uwierzyć w to, co dziewczyna mówi o swojej pracy i pracodawcach. Do czasu…
„Niania w Paryżu” Agnieszki Moniak-Azzopardi to bulwersująca historia, pod którą niejedna Polka mieszkająca we Francji (choć nie tylko) mogłaby się podpisać. To także dramat dziewczyny wyrwanej z szarej, siermiężnej Polski i rzuconej do francuskiej dżungli, gdzie przeżyć mogą tylko najsilniejsi. Problem nie dotyczy tylko Ani, ale całego systemu kontroli rodzin czy umów zawieranych przez agencje Au pair. Być może powieść Moniak-Azzopardi zwróci uwagę odpowiednich władz i zagwarantuje wyjeżdżającym dziewczynom choć minimalną opiekę, by historia bohaterki nigdy się nie powtórzyła. Ania w Paryżu dorosła, stała się kobietą i pokochała, jednak cena jaką zapłaciła, była stanowczo zbyt wysoka.


Recenzja została umieszczona również na stronach wortalu literackiego Granice.pl

czwartek, 4 października 2012

Rikka Pulkkinen "Prawda"

Tytuł: Prawda
Autor: Rikka Pulkkinen
Wydawnictwo Noir Sur Blanc

„Miłości nie można zaplanować, przychodzi zawsze bez uprzedzenia, niepostrzeżenie. Jesteśmy nieostrożni i nie zauważamy znaków, które moglibyśmy dostrzec już tygodnie albo miesiące wcześniej, zanim cokolwiek właściwego się wydarzy” – pisze fińska pisarka Riikka Pulkkinen w swojej książce. „Prawda” to kolejna już, druga w dorobku pisarki książka, dostrzeżona przez czytelników i w dodatku na całym świecie. Nominowana do fińskiej nagrody literackiej Finlandia powieść została przeniesiona również na deski teatru, doczekać się ma wkrótce ekranizacji. Jedno jest pewne – w jakiejkolwiek formie historia Pulkkinen zostanie opowiedziana będzie budziła emocje.
Opowieść o namiętności i zdradzie nigdy jeszcze nie była tak poruszająca, tak głęboka, a przy tym tak rzeczywista. Doskonała kompozycja tekstu, przenikające do głębi słowa, cielesność ocierająca się zaledwie o erotykę, a przy tym cierpienie i godna śmierć stanowią o wielkości zarówno książki, jak i Pulkkinen jako autorki. „Prawda” to opowieść o emocjach i postrzeganiu rzeczywistości przez różne kobiety, połączone motywem tego samego mężczyzny, choć odgrywa on w ich życiu różne role.
Elsa, znakomity psycholog, autorka wielu znakomitych książek z tej dziedziny, wykładowca. Jej córka Eleonoora, lekarka. Wnuczka Anna, pracownica księgarni, która wytrwale tropi prawdę. I ta, która odegrała tak wielką rolę w opowieści, wpływając pośrednio na każdą z połączonych więzami krwi bohaterek, czyli Eeva. Każda z nich została przez autorkę potraktowana indywidualnie, każda zyskała prawo głosu i każda uchyla przed nami swoją duszę, choć niczego tak naprawdę nie zdradzając.
Kiedy Eeva, studentka pracująca w helsińskim domu towarowym w dziale kapeluszy otrzymuje posadę u znanego malarza Martiniego nie przypuszcza, że oto tworzy własną historię. Dotąd była zawieszona pomiędzy dwoma światami: Helsinki to wolność, mieszkanie dzielone z przyjaciółką na Liisankatu, zaś rodzinne Kuhomo to łąki, jeziora i ciężka, fizyczna praca. Posada gospodyni domowej, „członka rodziny” - jak deklaruje Elsa, ma być przepustką do innego życia i prawdziwej niezależności. Dla dziewczyny staje się początkiem końca, jej końca. „Nigdy nie wymagaj ode mnie, żebym kochała powściągliwie. Równie dobrze mógłbyś żądać, żebym zmieniła się w kamień!” – mówi Eeva do Martti`ego.
Romans, który trwał całe miesiące, nie zniszczył małżeństwa malarza, choć Elsa nigdy nie zapomniała. „Chce mówić o swoim życiu (…) jeżeli sama tego nie zrobię, historia zostanie nieopowiedziana” – deklaruje umierając na raka, zaś stara sukienka znaleziona w szafie staje się pretekstem, by zdradzić sekret romansu męża przed lat swojej wnuczce Annie. Ta, zainspirowana, stopniowo, krok po kroku odkrywa prawdę o Eevię i jej życiu. Poszukiwania kochanki swojego dziadka sprzed lat mają głębszy sens - dziewczyna tak naprawdę próbuje odnaleźć siebie.
„Prawda” Riikki Pulkkinen to powieść wyjątkowa, której nie da się ująć w sztywne ramy kategoryzowania. Autorka niezwykle płynnie przenosi nas w czasie, wkładając historię w usta jej bohaterów, udało się jej też uniknąć moralizatorskiego tonu czy oceny postępowania. Dla mnie ta anatomia zdrady jest jednocześnie wspaniałą książką o uczuciach, wzajemnym szacunku i przywiązaniu. „Dać z siebie wszystko absolutnie i otrzymać w zamian cały świat” – w to wierzyła Eeva i to zdanie stanowi kwintesencję „Prawdy”, w tym prawdy o miłości.
Recenzja została umieszczona również na stronach wortalu literackiego Granice.pl