czwartek, 28 czerwca 2012

Pochuro Piotr "Dziewięć milimetrów do Nieba"


Tytuł: Dziewięć milimetrów do Nieba
Autor: Pochuro Piotr
Wydawnictwo: Branta











"Ta powieść nie ma początku, nie ma końca. Pokazuje ludzi, których łączy wydarzenie"- pisze autor ukrywający się pod pseudonimem literackim Piotr Pochuro. Jego książka „Dziewięć milimetrów do nieba” to brawurowo napisany kryminał, w którym emocje podsyca stawka o jaką toczy się gra (często jest to życie), a fetor palonych opon podczas pościgów za przestępcami przenosi nas prosto do Warszawy.
Pochuro odsłania przed nami kulisy jednej z policyjnych akcji, nieudanej zasadzki na złodziei samochodów. Wszystko wskazywało, że warsztat prowadzony przez niejakiego Henryka Kurkiewicza, ps. „Gruby” to dziupla, w której numery samochodów są przebijane, bądź też - w zależności od potrzeb - auta są rozbierane na części. Ludzie współpracujący z właścicielem zakładu potrafili zalegalizować skradzione samochody, rejestrując je na podstawie sfałszowanych dokumentów, lub też przerzucali przez wschodnią granicę. Od niedawna w zakres ich usług wszedł też handel narkotyków i to właśnie na jedną z dostaw trafili obserwujący warsztat policjanci. Nie byli jednak świadomi, że zakład „Grubego” był tylko przystankiem na drodze „Kruszyny”, prawej ręki samego bossa „Horka”, którego specjalnością są też napady, wymuszenia i handel bronią. Kruszyna transportował bowiem wraz ze swoją ekipą sto kilogramów świeżo wyprodukowanej amfetaminy do Gdańska dlatego też, jedynym rozsądnym z jego punktu widzenia wyjściem i alternatywą dla wieloletniej odsiadki, była szaleńcza ucieczka.
W pościg za samochodem rzuca się radiowóz prowadzony przez Karola Maraka, policjanta z piętnastoletnim stażem. Wraz z młodszym kolegą Andrzejem oraz nowo przyjętym funkcjonariuszem Rafałem Wolejskim, absolwentem wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego dopada przestępców, a w strzelaninie, która się wywiązuje, ginie dwóch ludzi, jeden zaś zostaje ranny. „Kruszynie” udaje się uciec, nie jest jednak świadomy, że jego osoba i ewentualne schwytanie mogłoby mieć poważne konsekwencje dla bossa. A przecież, „To wojna. A na wojnie wódz czasem poświęca kilku żołnierzy, aby ratować całość”- jak stwierdza „Horek”.
Wśród zmarłych w trakcie akcji jest Andrzej - policjant, który zawahał się przed oddaniem strzału w kierunku bandyty. Od życia oddzieliło go zaledwie dziewięć milimetrów, grzebiąc tym samym nadzieje młodego policjanta na przyszłość. Śmierć kolegi to także gorzka lekcja dla Rafała, który przekonał się, że teoria i wyobrażenia o pracy w policji, znacząco odbiegają od rzeczywistości.
Pochuro w książce „Dziewięć milimetrów do nieba” po raz kolejny stara się zmienić sposób myślenia społeczeństwa o funkcjonariuszach. Stwierdzenie, że „policjant to nic innego, tylko noszący mundur bandyta, który dzięki cwaniactwu unika sprawiedliwości” należy odesłać do lamusa, podobnie jak wszelkie żarty o inteligencji stróżów prawa. Autor udowadnia, że praca w policji oznacza nieustanną czujność i gotowość do akcji, a także – niestety - zmaganie się z biurokracją i systemem, który niejednokrotnie zabija nie tylko wszelką inicjatywę, ale nawet podważa sens pracy. Policjanci będą zatem wciąż spowiadać się z każdego kroku, przestępcy będą śmiać się im w twarz, a dobrzy ludzie tracić życie. Mam tylko nadzieję, że Pochuro będzie dalej o tym pisał, bowiem któż inny  tak doskonale odda specyfikę pracy policjanta i trudy jego służby, jak nie jeden z nich.


Recenzja została także umieszczona na stronach wortalu literackiego Granice.pl

niedziela, 24 czerwca 2012

Katarzyna Olszaniecka "Oddam serce w dobre ręce"

Tytuł: Oddam serce w dobre ręce
Autor: Katarzyna Olszaniecka
Wydawnictwo: Zysk i S-ka











Nic nigdy nie dzieje się bez przyczyny. Nawet wówczas, kiedy złorzeczymy na okrutny, niesprawiedliwy  los, to musimy zdać sobie sprawę, że każde doświadczenie (również bolesne) jest dla nas lekcją. Jest listem od Boga…
Rina, bohaterka niezwykle ciepłej powieści „Oddam serce w dobre ręce” Katarzyny Olszanieckiej również nie mogła zrozumieć, dlaczego jej ukochany maż Aleks zginął na Malediwach. Na dodatek obwinia siebie o jego śmierć, bowiem to telefon do domu zatrzymał go w hotelu, kiedy nadeszło tsunami. Od czterech lat tęskni za nim, zaszywając się w swoim majątku na wsi, gdzie w otoczeniu gromady zwierząt (w tym kóz) przygotowuje nalewki i dżemy na sprzedaż, pracuje jako tłumacz oraz pisze.
Autorka zaprasza nas do Riny w gościnę, bowiem tylko tu, w otoczeniu menażerii właścicielki, możemy pomilczeć wspólnie z jej szwagrem Karolem, a nawet … spróbować pysznej nalewki truskawkowej. To idealna sceneria, by poczytać książkę i to nie tylko latem, ale i jesienią, ciasno otulając się pledem. Oczywiście pod warunkiem, że lekturą tą będzie właśnie „Oddam serce w dobre ręce”.
Świat Riny nie kończy się jednak na wiejskim podwórku. Czasami przecież musi tankować samochód, co może zakończyć się zniszczeniem ulubionych butów albo … nową znajomością. I nawet, jeśli pokryte tatuażami ramiona Igora mogą budzić wątpliwości, podobnie jak i jego przeszłości – służył we francuskiej policji, był też w Legii Cudzoziemskiej – to jednak milo jest mieć przy sobie kogoś, kto obdarza kobietę taką troską i atencją.
Wkrótce po pierwszym spotkaniu będą mieli szansę za sobą zatęsknić, bowiem Rina wraz ze swoją zwariowaną przyjaciółką wybiera się do Grecji. Przy okazji pobytu na Thassos kobiety będą miały szansę nie tylko nabyć wspaniałej opalenizny, stać się wielbicielkami greckiej kuchni, ale też wdać się w potężną bójkę  w barze i stać się żywą legendą szmaragdowej wyspy. Zresztą ten wakacyjny pobyt ma daleko idące konsekwencje – Matylda nie tylko otrzymuje wróżbę  na przyszłość od czarownicy w sklepie z biżuterią, ale też zakochuje się  w przystojnym komendancie miejscowej policji. Tyle tylko, że sama jest mężatką i choć od lat nie jest szczęśliwa w związku, to nigdy nie zdobyłaby się na zdradę. Czy zatem grecką miłość pozostawi na Thassos? A może los ma dla niej inny, zaskakujący scenariusz?
Kolejne tygodnie niosą niespodziankę również dla Riny, której znajomość z Igorem zaczyna się zacieśniać, scementowana dodatkowo przez dziecko, a właściwie małego wilczka, którego ocalił mężczyzna. Cieniem na tym romansie kładzie się niejasna przeszłość zawodowa Igora, choć tę uparcie zgłębia Karol wraz z  przyjacielem rodziny, szwajcarskim marszandem Christianem. Na jaw wychodzą też inne sekrety w tym te dotyczące Aleksa, który jak się okazuje nie dość, że należał do pewnej tajnej organizacji, to jeszcze miał w jej ramach niecodzienne „hobby”…
W książce Katarzyny Olszanieckiej dużo się dzieje, a kolejne wydarzenia i przygody bohaterki wywołują zarówno salwy gromkiego śmiechu, jak i gorzkie refleksje na temat okrucieństwa ludzi. „Oddam serce w dobre ręce” to zdecydowanie powieść dla tych, którzy lubią przeżywać literaturę, nie sposób jest bowiem nie zaangażować się w historię Riny. Lekka, łatwa i przyjemna książka z nutką sensacyjnego wątku ma tylko jedną wadę – Rina pobudziła moje kubki smakowe swoimi nalewkami i konfiturami i teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko odkurzyć książkę kucharską i zabrać się za przygotowanie dżemu morelowego czy truskawkowo-waniliowego napitku. Rzeczy równie smakowitych, jak „Oddam serce w dobre ręce”.

Recenzja zostala umieszczona również na stronach wortalu literackiego Granice.pl

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Virginia C. Andrews "Kwiaty na poddaszu"

Tytul: Kwiaty na poddaszu
Autor: Virginia C. Andrews
Wydawnictwo: Świat Książki









Każda rodzina ma swoje tajemnice których strzeże, historie i rzeczy, które nie mają prawa ujrzeć światła dziennego. Mało jest jednak takich rodzin, w których sekretem są same… dzieci, a ich istnienie jest zatajone przed całym światem.
Jeffrey Bloom w 1987 roku wyreżyserował film „Kwiaty na poddaszu”- wstrząsający obraz ludzkiej bezwzględności i portret rodziny, której sekrety kryją się na poddaszu. Scenariusz został oparty na książce Virginii C. Andrews, powieści, która porusza cały świat. Po latach nastąpiło długo oczekiwanie wznowienie tego bestsellera, który zmusza do zastanowienia się nad tym, czy matczyna miłość rzeczywiście jest taka bezinteresowna i bezwarunkowa.
„Nadzieję powinno się malować na żółto kolorem słońca, które tak rzadko oglądaliśmy”- pisze w swoim pamiętniku Cathy Dollanganger, jedna z bohaterek powieści, dodając - „Gdy zaczynam przepisywać pewne wydarzenia (…) tytuł sam się narzuca. „Otwórz okno i stań w słońcu”. A jednak waham się czy tak powinnam zatytułować tę historię. Ponieważ coraz częściej myśleć o nas jako o kwiatach na poddaszu”. Zanim jednak dziewczynka wraz z rodzeństwem znalazła się w krainie wiecznego cienia i harcujących myszy, miała ciepły, kochający dom w Wirginii, przepiękną mamę i wspaniałego ojca, pracownika firmy komputerowej. Wystarczyła chwila, by ten misternie utkany świat rozsypał się niczym domek z kart. Kiedy ojciec zginął w wypadku samochodowym, dwunastoletnia Cathy, dwa lata od niej starszy Christopher i czteroletnie bliźniaki znalazły się pod opieką matki - delikatnego motyla, który umie tylko być pięknym.
Nie przypuszczali, że życie szykuje im prawdziwe piekło, a rodzeństwo Dollangangerów, określane z uwagi na wygląd ale też skomplikowane nazwisko mianem „drezdeńskich lalek”- stanie się takimi lalkami w rękach istoty, którą dotąd obdarzały bezgranicznym zaufaniem- ich matki.
Na jaw wychodzi skrywana od lat tajemnica związku rodziców, a właściwie … wuja ze swoją bratanicą. Za grzeszny związek matka rodzeństwa została wydziedziczona i wygnana z domu. Ich prawdziwe nazwisko brzmi Foxworth, a rodzina dziadków jest znana ze swego bogactwa i religijnego fanatyzmu. Teraz, skruszona grzesznica uzyskała zgodę na powrót do domu, na łono rodziny. Tu ma odkupić swoje grzechy, zjednać sobie znów miłość umierającego ojca i skłonić go do zmiany testamentu. Stary despota nie może się jednak dowiedzieć, że z nieczystego, przeklętego przez Boga i ludzi związku narodziły się dzieci.
Matka wpada wraz z babką na makiaweliczny plan - rodzeństwo zostaje odseparowane od ludzi w pokoju na najwyższym piętrze posiadłości, a jedynym miejscem ich zabawy może być zagracony strych. Mają tu zostać do chwili śmierci dziadka, spędzając dnie na uczeniu się wersetów z Biblii i modlitwie. „Bóg widzi wszystko! Bóg was ukarze, jeżeli ja tego wcześniej nie zrobię!”- takimi słowami wita dzieci ich „kochana” babcia, ustalając reguły, które obowiązują w Foxworth Hall i których odtąd dzieci będą musiały ściśle przestrzegać. Karą za najdrobniejsze przewinienie może być bowiem chłosta, oblanie włosów smołą albo… głodzenie.
Dni spędzane na strychu powoli zamieniają się w miesiące, a te w lata. Dzieci dorastają i jak najlepiej próbują dostosować się do nowej rzeczywistości i świata, który ogranicza się do poddasza. Jako „dzieci spłodzone z diabłem” i „zło od momentu poczęcia” nie mogą liczyć na odrobinę współczucia czy cieplejszy gest ze strony fanatycznej, ograniczonej babki, która interpretuje słowa Starego Testamentu mając na uwadze potwierdzenie swojego wypaczonego poglądu na życie. Tworzą zatem swoją własną, małą rodzinę, w której Chris i Cath przejmują rolę rodziców i opiekunów bliźniaczek. Pomimo dojrzałości i znakomitego wywiązywania się z ról, które narzuciło im życie, pozostają wciąż dziećmi. Nawet, jeśli fizycznie dorastają, a w ich ciałach eksploduje burza hormonów, a dusza wyrywa się na wolność. Pozostają wciąż niewinnymi dziećmi, które wierzą, iż ukochana matka nigdy nie zrobiłaby im krzywdy. Nawet jeśli trzyma ich na poddaszu, gdzie umierają nawet kwiaty.
„Kwiaty na poddaszu” Virginii C. Andrews to pierwszy tom wstrząsającej sagi o Dollangangerach, a dla tych, którzy nigdy o filmie Blooma nie słyszeli, prawdziwy wstrząs. Książka w dosłowny i niezwykle brutalny sposób ukazuje ludzkie wynaturzenie i to, do czego zdolny jest człowiek dla pieniędzy. Autorka porusza nasze emocje, wywołując gniew, oburzenie, ale przede wszystkim głębokie niedowierzanie. Biblia mówi, że wszystko ma swój czas. Jest czas narodzin, czas siania, czas zbierania, czas śmierci. Pobyt na poddaszu miał być czasem poświęcenia się dla sprawy, czasem w którym matka miała odzyskać swój majątek. Dzieci nie miały podstaw wątpić, że z ust najbliższej, najbardziej zaufanej i ukochanej osoby, będą słyszały tylko kłamstwa. Nawet ja czytając powieść chciałam wierzyć w matczyną miłość. Niestety, Virginia C. Andrews zabiła we mnie tę wiarę, tak, jak wydarzenia jakie miały miejsce w domu, zabiły w rodzeństwie nadzieję. Teraz pozostanie im tylko ucieczka, zaś mnie, niecierpliwe oczekiwanie na kolejny tom tej niezwykłej historii.


Recenzja znajduje się również na stronach wortalu literackiego Granice.pl

niedziela, 10 czerwca 2012

Robyn Carr "Ulotne chwile szczęścia"

Tytuł: Ulotne chwile szczęścia
Autor: Robyn Carr
Wydawnictwo: Mira




Bardzo często postrzegamy śmierć, szczególnie śmierć bliskiej osoby, jako koniec pewnego etapu. Zapominamy, że to również może być początek innego, nowego życia. Jeśli jesteśmy przekonani, że nie spotkamy już osoby, która będzie w stanie zastąpić zmarłego męża czy żonę, to mamy rację, bowiem oni byli jedyni, wyjątkowi i tak powinni zapisać się w naszej pamięci. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy skazani na samotność, bowiem gdzieś w świecie czeka na nas inna, wspaniała osoba, której obecność ukoi ból po stracie i wypełnić pustkę wokół nas.

sobota, 9 czerwca 2012

Anna Maria Jaśkiewicz "Przeczekać ten dzień"

Tytuł: Przeczekać ten dzień
Autor: Anna Maria Jaśkiewicz
Wydawnictwo: Promic










Zazwyczaj, w pogoni za dobrami materialnym, gnając wciąż do przodu i bez określonego celu, nie mamy czasu na rozważania dotyczące naszego życia i śmierci. Nie robimy rachunku sumienia, nie mamy pomysłu na to, co czeka nas po drugiej stronie. Co najwyżej podejmujemy szaleńczą walkę, by nasz pobyt na ziemi trwał jak najdłużej. I tylko niekiedy, najczęściej w chwilach dla nas tragicznych, zadajemy sobie pytanie co dalej? „(…) Co zrobiłbyś w ostatni dzień życia. Tuż przed śmiercią. Czy spędziłbyś go z bliskimi? Czy może poszedłbyś do kasyna z całym swoim dobytkiem?”
Do odpowiedzi na te pytania prowokuje nas Anna Maria Jaśkiewicz w swojej debiutanckiej powieści „Przeczekać ten dzień”. Jestem pewna, że młodziutka (rocznik ’94) autorka swoją książką wywoła prawdziwą rewolucję na rynku wydawniczym, bowiem dojrzałości i kunsztu może jej tylko pozazdrościć niejeden pisarz z pokaźnym dorobkiem. Jak widać nagroda Yale Book Award nie tylko nobilituje, ale mobilizuje, zaś ja wyjątkowo uważnie śledzić będę karierę tej licealistki.
Jaśkiewicz przedstawia nam Karola Brzezickiego, nauczyciela języka polskiego w jednym z liceów, człowieka przepełnionego obojętnością i zniechęceniem. Taki stan zawieszenia trwa u niego od lat, od chwili śmierci żony. Nie bez znaczenia jest fakt, iż opuścił ją, znużony ciągłymi kłótniami i humorami, które okazały się być symptomami choroby. Odtąd nie zależy mu już na niczym, z trudem wstaje każdego dnia zmuszając się do pójścia do pracy, również nauczanie młodzieży jest dla niego mało satysfakcjonującym zajęciem. Czy jednak to, że nie zależy mu na życiu oznacza, że pragnie umrzeć?
Drobne, nic nie znaczące wydarzenia dotyczące codzienności Karol ma zwyczaj spisywać w terminarzu, do którego przywiązanie nie przypomina nieszkodliwego dziwactwa, a raczej obsesję. Nic dziwnego, że kiedy pewnego dnia kalendarz ginie, mężczyzna jest wyjątkowo roztrzęsiony. Traumę przeżywa jednak dopiero, kiedy odnaleziony w klasie terminarz zawiera pewien wpis, którego wcześniej nie było. Z niego właśnie Karol dowiaduje się, że w piątek czeka go… śmierć, zaś notatka jest wykonana jego charakterem pisma i jego piórem, z którym się nigdy nie rozstaje. Czy to halucynacje? Okrutny żart losu? A może któryś z uczniów postanowił zakpić sobie z wymagającego nauczyciela?
Napięcie rośnie z każdym dniem, zaś piątek zbliża się nieubłaganie. Horacy niegdyś pisał „chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie”, ale czy Karol zastosuje się do rad wielkiego poety rzymskiego? Czy, w ramach rozgrzeszenia, odmieni czyjeś życie na lepsze? Czy pożegna się z bliskimi od których odsunął się po śmierci żony? A może przyszłość ma już dla niego scenariusz i cokolwiek zrobi, to i tak nie zmieni losu zapisanego w gwiazdach? Zostawiam was z tymi pytaniami, które pojawiają się niemal z każdą przeczytaną stroną podobnie, jak gęstnieje atmosfera napięcia.
„Przeczekać ten dzień” to debiut zaskakująco dobry, i choć można zauważyć pewne braki w tekście, to tak niekonwencjonalne ujęcie mało popularnego przecież tematu wskazuje, że autorka dopiero zaczynająca karierę z pewnością mierzy duży wyżej. Powieść wywołuje  oddźwięk w naszych sercach i duszy sprawiając, że zaczynamy się zastanawiać nad naszymi lękami, słabościami czy postępowaniem i pozostawia nas z pełną goryczy refleksją, że przez wszystkie lata swojego życia nie dokonaliśmy niczego wartościowego. A może jeszcze nie jest za późno?


Recenzja znajduje się także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

"Małgorzata Gutowska-Adamczyk rozmawia z czytelniczkami"

Tytuł: Małgorzata Gutowska-Adamczyk rozmawia z czytelniczkami
Autor: praca zbiorowa
Wydawnictwo: PWN








Drugiego człowieka najlepiej jest poznać poprzez współodczuwanie, wspólne przeżycia, bądź też poprzez … rozmowę. To właśnie ona odsłania tajemnice duszy i serca, to ona pozwala poznać poglądy, zainteresowania, lęki i marzenia, to ona sprawia, że pomiędzy rozmówcami możemy wyczuć tworzącą się więź z której istnienia często nie zdajemy sobie sprawy.

Fizycznego obecności nie zastąpią nam nawet nowoczesne formy kontaktu, sms-y czy e-maile nigdy nie będą tym, czym jest rozmowa, zyskując co najwyżej miano nędznego substytutu. Dlatego też, by poczuć magię, która pojawia się pomiędzy osobami komunikującymi się bezpośrednio, warto niekiedy wychylić się ze swojej skorupy, przestać zasłaniać się ekranem monitora i spojrzeć głęboko w oczy. Komu? Najlepiej Małgorzacie Gutowskiej-Adamczyk, która jest prawdziwa mistrzynią w sztuce rozmowy. To właśnie ona, w rozmowie z czytelniczkami swojej bestsellerowej powieści przekonuje nas, że sztuka konwersacji ma się dobrze, a co więcej, po początkowym zachłyśnięciu się możliwościami współczesnych technologii, w tej sferze następuje powrót do tradycji (a właściwie do rozmowy).

Pięć kobiet różniących się pomiędzy sobą niemal wszystkim, połączyła fascynacja książką Małgorzacie Gutowskiej-Adamczyk. Agnieszka Buksińska, Katarzyna Hordyniec, Marta Orzeszyna, Elżbieta Sabak i Dorota Zygmunt podjęły z autorką inspirujący dialog o życiu, szczęściu, rozstaniach i rodzicach, słowem o wszystkim tym, co składa się na naszą codzienność i życie wśród ludzi. Przekonujemy się, że „Aby się cieszyć życiem, musimy mieć obok siebie ludzi, których kochamy lub przynajmniej lubimy”, a prawdziwość tych słów Gosi (w tak intymnych, odsłaniających duszę rozmowach trudno jest trzymać się sztywnych form) potwierdzą zapewne wszyscy, a szczególnie ci, którzy szczególnie dotkliwie odczuwają pustkę wokół siebie. Ela wyznaje, że „Niektórym do życia potrzebne są pieniądze, luksusy, a mnie ludzie” i choć takie podejście jest niestety coraz rzadsze, to jakże piękne jest życie w otoczeniu prawdziwych przyjaciół, ludzi, którym możemy zaufać, którzy są z nami nie tylko w biedzie, ale też bez zawiści potrafią dzielić z nami szczęście. 

We wspólnej rozmowie bohaterki odpowiedzą także na pytania, czy narzekanie może być wstępem do działania i czy obecne czasy rzeczywiście rozleniwiają z uwagi na to, że biegniemy ślepo za pieniądzem nie zwracając uwagi na inne, dużo ważniejsze kwestie. Będzie także okazja do pochylenia się nad stwierdzeniem, że „nasze życie toczy się dziś” oraz na rozważania o naturze szczęścia.

Bohaterki książki wspominają przeszłość, mówią o teraźniejszości i marzą o przyszłości, mówią o swoich porażkach, codzienności, dzieciach i małych problemach, z których składa się życie każdego z nas. Poruszają również temat wiary i religii, a pytanie zadane przez Gosię: „Czy wiara i religia są w waszym życiu ważne, pomocne czy stanowią jedynie obciążenie” stało się bodźcem do refleksji na temat Boga i jego obecności w naszym życiu, zaś temat feminizmu rozgrzał do czerwoności kolejne strony książki. 

W rozmowie z czytelniczkami „Cukierni pod Amorem” znajdziemy również fragment o Polsce i Polakach, o przemianach, jakie nastąpiły w ciągu ostatnich dwudziestu lat, o PRL-u i przykre niekiedy przykłady zachowania naszych rodaków. Najpiękniejsze w tych rozmowach jest to, ze fascynacja książką i inspiracja spotkaniami autorskimi stała się impulsem do stworzenia czegoś większego, głębszego. Dodatkowo, książkę zamykają wybrane przez autorkę pytania internautów, co pozwala nam w pełni zrozumieć, że to pragnienie rozmowy i poznania drugiego człowieka tkwi w nas głęboko i jest piękne, bowiem świadczy o otwarciu się na świat i na innych ludzi. 

Dlatego też po książkę „Małgorzata Gutowska- Adamczyk rozmawia z czytelniczkami „Cukierni pod Amorem” powinni sięgnąć nie tylko fani gutowskiej sagi, ale wszyscy, dla których rozmowa jest tym, czego brakuje w ich życiu, za czym tęsknią i w co wierzą. Jestem pewna, że po takiej lekturze, nikt z nas nie wyśle sms-a o treści „Spox, u mnie ok.”, a raczej „Co robisz jutro? Może się spotkamy i … porozmawiamy?”

Recenzja została także umieszczona na stronach wortalu literackiego Granice.pl

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Anna Klejzerowicz "Czarownica"

Autor: Anna Klejzerowicz
Tytuł: Czarownica
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka










Gdzieś na granicy realności i tego co magiczne, stoi mała chatka. Drewniany domek z kołatką w kształcie smoka i zieloną ławeczką w ogrodzie przywodzi na myśli dawne legendy i baśnie w tym te o czarownicach, ich eliksirach i kotach - nieodłącznych towarzyszach posługującej się zaklęciami kobiety. Zazwyczaj mieszkanka takiego domostwa, domu „Baby Jagi” przywodzi na myśl staruszkę o zakrzywionym nosie i brodawkach na twarzy, w skupieniu warzącą magiczne nalewki z oka skorpiona, pająków czy ziół rwanych w księżycowym blasku. Nikt nawet przez chwilę nie będzie podejrzewał czarownicy o zdolności plastyczne i artystyczny wyrób lalek, bądź też o wielką wrażliwość, miłość do zwierząt i o to, że maska wyizolowanej ekscentryczki to tarcza obronna przed całym złem tego świata i traumatycznymi wydarzeniami z przeszłości.
Sięgając po „Czarownicę” Anny Klejzerowicz, znanej między innymi z opowiadań grozy, oczekiwałam – stereotypowo - spotkania z tym co nieznane, niewyjaśnione i mroczne. Tymczasem najnowsza powieść autorki, choć podszyta pewną dozą magii, tak naprawdę jest wzruszającą historią o miłości, ludziach i wpływie otoczenia na każdego z nas. Mimo swej prostoty książka porusza serca i zwraca naszą uwagę na to, co w życiu jest najważniejsze - na drugiego człowieka, konieczność obdarzania innych zaufaniem, a także na zwyczajne gesty, które niekiedy są bardziej wymowne niż tysiąc słów.
Klejzerowicz przedstawia nam swojego bohatera (tu miła odmiana w świecie sfeminizowanej powieści obyczajowej), czterdziestolatka, mieszkańca Gdyni i współwłaściciela firmy komputerowej, który pewnego dnia podejmuje decyzję o zakupie ziemi i budowie domu. Działka na końcu wsi, na samym jej skraju, obudziła w nim tęsknoty za dawno porzuconym marzeniem - posiadaniem koni i chęć zjednoczenia się z naturą, zamiany blokowiska na niczym nie skrępowaną przestrzeń. Michał nigdy nie sądził, że ten ryzykowny krok przyniesie mu coś więcej, niż tylko wolność czy nowe życiowe priorytety.
We wsi, w domku „Baby Jagi” właśnie, mieszka Ada - kobieta, która wyjątkowo fascynuje Michała. Otoczona kotami, z psem Reksem u boku, skryta za burzą rudych włosów i okularami, w ciszy przeżywa swój ból, nie utrzymując praktycznie z nikim kontaktu. Cały jej świat stanowią jej pupile i lalki, które wykonuje na sprzedaż do galerii, sklepów i teatrów. Stopniowo odkrywa ona przed mężczyzną mroczne sekrety przeszłości. Przeszłości której demony prześladują ją do dziś. Kiedy w ich życiu pojawi się osierocona dziewczynka - Małgosia, będą musieli zdecydować, co tak naprawdę liczy się w życiu i co gotowi są poświęcić dla związku. „(…) na tym właśnie polega miłość? Na kompromisach! Nie ma tu żadnego poświęcenia. Takie pojęcie nie istnieje jeśli się kogoś kocha. To jest po prostu… współistnienie”- te piękne słowa, będące kwintesencją miłości kieruje Michał do Ady, bowiem ich uczucie zostaje wystawione na próbę.
Czy para zdecyduje się na adopcję pomimo niechęci Ady do dzieci? Czy ból, który kobieta nosi w swoim sercu kiedyś zmaleje? Jak potoczą się losy dwojga ludzi, którzy na małej wsi odnaleźli siebie nawzajem i stworzyli rodzinę? Anna Klejzerowicz odpowiadając na te pytania przeniesie nas do świata, w którym kontakt z naturą przynosi ukojenie, a najlepszym lekarstwem na całe zło jest (oprócz mruczącego kotka) miłość drugiej osoby czy zwyczajna ludzka życzliwość.

Recenzja została umieszczona również na stronach wortalu literackiego Granice.pl.

niedziela, 3 czerwca 2012

Magdalena Zimniak "Pokój Marty"

Autor: Magdalena Zimniak
Tytuł: "Pokój Marty"
Wydawnictwo: Replika










Umysł ludzki stanowi jedną z największych tajemnic wszechświata i tak naprawdę, pomimo zaawansowanego rozwoju nauki, nic konkretnego o nim nie wiemy. Wymyka się on wszelkimi próbom poznania, sklasyfikowania czy odkrycia jego natury. Dlatego też, na tym etapie naszej wiedzy (znikomej, należy dodać) nie można wykluczać niczego, co odbywa się z jego udziałem i to niezależnie od charakteru zjawisk i zachowań. Czy jednak umysł jest w stanie oddziaływać na materię, bądź czasoprzestrzeń? Czy jesteśmy w stanie widzieć…. duchy?
Mimo, iż najnowsza książka, Magdaleny Zimniak „Pokój Marty” nie jest opowieścią o potępionych duszach, nawiedzeniach czy też poltergeistach, to jednak duchy i zdolność postrzegania pozazmysłowego odgrywa tu rolę katalizatora wydarzeń, które prowadzą do tragicznego finału. Sięgając po tę pozycję, wciąż miałam w pamięci poprzednią powieść autorki - jedną z najlepszych książek, jakie przeczytałam w życiu, dlatego też moje oczekiwania były ponadprzeciętne. I mimo, iż książka niestety nie powtórzyła fenomenu „Willi”, to  daleka jestem od wyrażania krytyki po adresem „Pokoju Marty”. Autorka ma bowiem rzadki dar tworzenia atmosfery grozy i niepokoju, wzbudzając u czytelnika irracjonalny lęk i sprawiając, że chcemy poznać źródło tych obaw.
Decydując się na wkroczenie w świat książki, przeniesiemy się do Maciejowa, gdzie za pieniądze zarobione na książce Karol Kępiński kupił stary dom. Marta, jego córka i poetka, zapewne mogłaby określić go jako „dom z duszą” i nawet nie podejrzewałaby, jak bliska jest prawdy. Zakup ten ma być ucieczką od blokowiska i rozpoczęciem nowego okresu w ich życiu, tym bardziej symbolicznego, że przeprowadzka wiąże się z rozpoczęciem nauki w miejscowym liceum. Tu Marta spotyka niezwykłych ludzi połączonych wspólnymi zainteresowaniami, tu też poznaje niezwykłego człowieka, a zarazem wychowawcę klasy - Eryka Lipińskiego. Można odnieść wrażenie, że to on jest spoiwem integrującym szkolną społeczność, bowiem nie tylko uczy fizyki, ale i prowadzi kółko filmowe, organizuje też wycieczki w góry. Ten wizerunek idealnego pedagoga burzy jedynie jego stosunek do nastoletniej uczennicy i fascynacja jej osobą. Niestety uczucie to jest obopólne…
Jak się zapewne domyślacie, tą uczennicą jest właśnie Marta, niezwykle dojrzała jak na swój wiek i wrażliwa dziewczyna, której uczucie do nauczyciela wykracza daleko poza ramy zwykłego zauroczenia. Być może tego związku nie byłoby, gdyby nie wydarzenia w nowym domu Marty? Nastolatka od momentu wprowadzenia się do swojego pokoju zaczyna mieć bardzo realistyczne sny, a właściwie wizje. W jej obecności materializuje się dziewczyna, również Marta, której zagadkowe słowa zapadają nam głęboko w pamięć. „Ty możesz zmienić bieg wydarzeń. Możesz mnie uwolnić. Pamiętaj, nie wszystko jest takie, jak się wydaje”- mówi duch, błagając - „Zmień bieg wydarzeń. Uwolnij mnie (…) Nie dopuść, żeby zło kolejny raz zwyciężyło”. Te słowa i obrazy ogarniętego furią ojca budują atmosferę psychozy, która stopniowo ogarnia bohaterów. Napięcie jest tym bardziej wyraźne, że w przeszłości, w rodzinie Marty zdarzały się już przypadki szaleństwa. Czy choroba psychiczna jest również odpowiedzialna za przeczucia Marty i przekonanie o obecności zmarłych? A może to „mroczna natura” ojca zyskuje własną, odrębną osobowość?
Pełne cierpienia oczy zjawy skłaniają Martę do poszukiwania informacji o poprzednich właścicielach domu i tu z pomocą przychodzi jej sąsiad Antoni, który opowiada historię niespełnionej miłości, pocałunku do którego nie doszło i tragicznej śmierci dziewczyny - zgwałconej i zastrzelonej przez hitlerowców w trzydziestym dziewiątym. Tragedia ta nie wyjaśnia jednak prośby zmarłej, przynajmniej do czasu, kiedy jest już za późno, by powstrzymać bieg zdarzeń.
Lektura „Pokoju Marty” stała się dla mnie inspiracją do rozważań na temat realnej obecności zła w naszym świecie i roli intuicji w codziennym życiu. Magdalena Zimniak sięga jednak głębiej, poruszając tematy związane z miłością trudną, społecznie nieakceptowaną, narkotykami, przemocą w tym gwałtem czy dojrzewaniem. Jej bohaterowie to osobowości niezwykle złożone, a Eryk - znakomity nauczyciel, czuły kochanek, członek narkotykowego gangu, powiedziałabym nawet osobowość typu borderline - jest tego najlepszym przykładem. Śledząc wydarzenia mamy możliwość zmierzyć się z różnymi punktami widzenia, poznać tragiczne historie, zanurzając się w całym brudzie tego świata. Przekonujemy się także, jak silne tkwią w nas blokady i jak traumatyczne wydarzenia z przeszłości naznaczają naszą teraźniejszość, czyniąc nas bardziej podatnymi na zranienia bądź też po prostu złymi. Te zmiany wzorców zachowań, świadomie ignorowane przez otoczenie bądź tez niedostrzegane na skutek zauroczenia mogą osiągnąć punkt, po przekroczeniu którego nie ma już odwrotu.


Recenzja została także umieszczona na stronach wortalu literackiegi Granice.pl