czwartek, 26 lipca 2012

Edgar Wallace "Brama zdrajców"


Tytuł: Brama zdrajców
Autor: Edgar Wallace
Wydawnictwo: Damidos









Tower of London, nazywana niekiedy Londyńską Tower, to obronna i pałacowa budowla monarchów Anglii, która w swojej historii pełniła wiele funkcji. Była wiezieniem, z którego z racji wejścia umieszczonego tuż nad wodą nie można było uciec, była także fortecą, a nawet służyła jako zoo. Tu także znajduje się skarbiec (Jewel House), w którym przechowywane są klejnoty i kosztowności królewskie. Klejnoty, które są z uwagi na ich wartość kulturową bezcenne. Klejnoty, które złodziejowi mogą przynieść pięćdziesiąt tysięcy funtów za samo tylko ich zabranie z Tower. Ile są warte dla zleceniodawcy kradzieży?
Ponad trzysta lat temu pewien włamywacz dokonał brawurowej kradzieży angielskich precjozów, jednak złapany, został skazany na śmierć. Zadanie wydaje się niewykonalne, bowiem jak wynieść cenne klejnoty, skoro budowli pilnują uzbrojeni oficerowie Gwardii Berwickiej? Bohaterowie Edgara Wallace'a przekonują, że wystarczy dobry plan, by wszystko stało się możliwe. „Nie można odnieść sukcesów na polu zbrodni, jeśli nie przyswoi się mentalności policji” pisze autor, a jego wydana po raz pierwszy w 1927 roku powieść „Brama zdrajców” przenosi nas do Londynu, gdzie będziemy świadkami najbardziej spektakularnej akcji wszechczasów. Wznowienie przez Wydawnictwo Damidos tej awanturniczo-kryminalnej powieści to prawdziwa gratka dla wielbicieli zagadek, tajemnic i skomplikowanych śledztw, nie zabraknie też wątku romantycznego choć eteryczne niewiasty autor zastąpił przebiegłą Dianą Montaque, piękną Hope Joyner oraz jedna z najzdolniejszych (i najbrzydszych) kobiet-najemników w służbie Scotland Yardu, czyli Jane Ollorby.
To właśnie ostatnia z plejady bohaterek Wallace'a węszy większą sprawę, niczym Sherlock Holmes i Irene Adler razem wzięci, krążąc wokół Londyńskiej Tower. Nawet ona jednak nie zna planów Tigera Trayne, który opracował genialny w swej prostocie plan kradzieży klejnotów. Na wykonawców wybrał wielce oryginalną parę oszustów – uwodzicielską Diane, rzeczniczkę prasową niejakiego księcia Kishlastanu oraz jej partnera Grahama Hallowella, złodzieja, który dopiero opuścił więzienne mury. Trudno stwierdzić, czy fakt, iż on jest bratem Dicka Hallowella, młodego oficera pełniącego straż przy Tower of London, zaś ona byłą narzeczoną żołnierza miał znaczenie, pewne jest jednak, że udział w tym przedsięwzięciu ma im zapewnić pięćdziesiąt tysięcy funtów.
Pojawienie się brata niepokoi Richarda, jednak po tym, jak odurzył i obrabował naiwnego oficera gwardii po czym uciekł jego żoną, nie posądza go o plany dokonania tak karkołomnego wyczynu. Jego uwagę odwraca też coś (a właściwie ktoś) innego – w jego życiu pojawiła się intrygująca dama, Hope, która zawładnęła jego sercem do tego stopnia, że jest gotów odejść ze służby oficerskiej z uwagi na brak akceptacji przez przełożonych  towarzyszki. Dziewczyna bowiem jest niczym czysta kartka – tajemnicza i bez przeszłości, której nie zna nawet sama zainteresowana. Z niejasnych informacji otrzymywanych przez wychowujących ja opiekunów i służby wynika, że jej rodzice zginęli pozostawiając córce pokaźny majątek, którym administruje sztab prawników. Oni też kierują jej życiem, wskazują osoby, z którymi nie należy się zadawać oraz dbają o wysoki standard życia za sprawa comiesięcznych czeków.
Hope również odwzajemnia to uczucie, ale jak mogłaby oddać swoją rękę komuś, nie wiedząc kim tak naprawdę sama jest? Obiekcji co do niejasnej przeszłości i pochodzenia dziewczyny nie ma jednak Jego Ekscelencja Rikisivi, książę Kishlastanu, przebywający w Anglii na banicji znienawidzony przez rodaków władca małego państewka. Zrobi wszystko, by Hope była jego i nie przeszkodzi mu nikt, a już szczególnie Dick. Dlatego też knuje intrygę, mającą na celu zdobycie dziewczyny i wywiezienie jej z Londynu. Czy intryga ta będzie udana? Czy oficerowi przyjdzie nie tylko stracić przedmioty, na których straży stoi, ale też i ukochaną?
Czytelnicy, za sprawa „Bramy zdrajców” będą mieli okazję przenieść się do lat 20. XX wieku, poczuć wyjątkowy klimat Londynu oraz uczestniczyć w zapierających dech w piersiach przygodach. Podczas lektury nie sposób nawet pomyśleć o nudzie, bowiem akcja rozwija się w lawinowym tempie, a lekkość pióra pisarza sprawia, że pochłaniamy książkę równie sprawnie, jak Trayne opracowuje swoje plany. „Nowoczesne bitwy wygrywa się przez powtórne ataki wroga, ale na pozorowane pozycje” – pisze autor, ale z czytelnikiem nie musi walczyć. Podbija nasze serca i zapewnia nam wspaniała rozrywkę, znakomitą zarówno na letni wypoczynek, jak i jesienne wieczory spędzane przed kominkiem.


Recenzja została umieszczona również na stronach wortalu literackiego Granice.pl

wtorek, 24 lipca 2012

Magdalena Giedrojć "Słońce za zakrętem"

Tytuł: Słońce za zakrętem
Autor: Magdalena Giedrojć
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka










„Cierpienie jest zawsze dobrym wariantem. Łatwo je utrzymać przy sobie, wywołuje współczucie, bywa bardziej zaraźliwe niż szczęście, więc rozprzestrzenia się i tworzy wokół całkiem wygodny bufor bezpieczeństwa”. Od cierpienia można się uzależnić, można je celebrować, zamykając się w czterech ścianach ze swoim problemem,  można też ująć je w ramy okna małego mieszkania na czwartym piętrze.
Tak właśnie zrobiła Beata, bohaterka porywającej książki Magdaleny Giedrojć „Słońce za zakrętem”. Autorka, znana między innymi ze znakomitej „Mrówki w komputerze” znów pokaże nam zwyczajne, a jednak tak niezwyczajne życie, które nierzadko sami niszczymy  snując smętne opowieści, zamartwiając się czy zamykając serce przed innymi.  Znakomite wyczucie sytuacji i emocji oraz doskonałe pióro sprawia, że Giedrojć można nazwać malarką ludzkiej duszy, obserwatorką rzeczywistości i zaklinaczką nadziei. Taka też jest jej najnowsza książka – zaklęta w piękne słowa, naszkicowana na tle domku z malwami.
Beata po wypadku samochodowym i pobycie w szpitalu nie liczyła już na nic od życia, przeklinając los, który postawił na jej i Tomasza drodze pijanego kierowcę tira. Odtąd jej życie ograniczyło się do wózka, który odbierał wolność i radość życia, plany na przyszłość oraz miłość. Rok spędzony przy oknie w domu rodziców uczynił z niej osobę introwertyczną, depresyjną duszę, która nie mogła wykrzesać w sobie dawnego ognia. Irytujące zachowania bliskich, uprzejmość znajomych i znikające z jej świata osoby przekonały ją, że na nic już nie może liczyć, niczego oczekiwać ani czerpać radości z nowego dnia.
Perspektywa pobytu na wsi w wynajętym domu, którą uszczęśliwiła ja rodzina, również odebrała jako zamach na siebie, ubezwłasnowolnienie i pozbawienie prawa do podejmowania samodzielnych decyzji. Wyjazd odmienił jednak jej życie, napełniając codzienność blaskiem, kolorami, ludźmi, którzy stali jej się w tak krótkim czasie niezwykle bliscy oraz … zwierzętami, bo tych jest w „Słońcu za zakrętem” co niemiara, poczynając od kozy, na kocie (który staje się własnością Beaty) kończąc.
Kiedy na wiejskiej drodze spotkała nieznajomego z dworskimi manierami, Cezarego, nie wiedziała jeszcze, że to początek ciągu zdarzeń, które rozgrzeją jej serce. Wkrótce trafia do magicznego miejsca, kawiarni „z duszą” Motyleona, w której nad głowami latają koronkowe motyle, poznaje jej właścicielkę Barbarę, a także wielbiciela żab Krzysztofa. W jej świecie pojawia się również  przystojny wdowiec  Adam, zakochany w swojej pracy weterynarza oraz w małym (choć nieustannie powiększającym się) zwierzyńcu oraz prawdziwe przyjaciółki, zwariowana Kaśka i Lidka. Każda z tych postaci dopiero w otoczeniu wiejskich krajobrazów, ciszy, cudów przyrody oraz serdecznych ludzi odnalazła swój zakątek i ukojenie, każda ma do opowiedzenia jakąś historie. Najbardziej wzruszająca, ale i dająca siłę do walki z przeciwnościami losu oraz ucząca nas patrzeć na każdy dzień z wdzięcznością jest jednak opowieść małej mademoiselle Fibrozji, czyli Moniki.
Chora na mukowiscydozę dziewczynka jednoczy wszystkich ludzi, ogrzewa ich swoim ciepłem i sprawia, że zaczynają czerpać z życia pełnymi garściami. Angażują się w realizacje pewnego planu, marzenia Moniki  o fundacji Pocztówka z Nieba, zaś Bata ma zająć się wizualną stroną przedsięwzięcia. Projekt strony internetowej, czyli powrót do zawodu który ją tak ekscytował i w którym przed wypadkiem odnosiła sukcesu, daje jej nowe siły i pozwala wierzyć, że może jeszcze być szczęśliwa nawet, jeśli nie jest w pełni sprawna ruchowo. Szczególnie, że otaczają ją tak wspaniali ludzie, zaś nieznajoma staruszka snuje niesamowite historie o Zaklninaczce. Co więcej, nawet rodzina, która w ciasnym blokowisku męczyła ją i osaczała, tu wydaje się być zrelaksowana i otwarta na nowe znajomości Beaty, a nawet gorąco kibicuje jej zapałowi do pracy.
Może to magia domku z malwami sprawiła, że Beata zapragnęła zostać w tym sielskim otoczeniu znacznie dłużej, podobnie jak ja. Może to Magdalena Giedrojć uwiodła mnie swoim stylem, ale jedno jest pewne – żałuję , że „Słońce za zakrętem” tak szybko się kończy. Zatonęłam w tej powieści, w jej życiowej mądrości, czerpiąc z każdego słowa tyle otuchy, ile tylko mogłam unieść. Autorka nie waha się doświadczać swoich bohaterów, stawiać ich przed przeszkodami i zsyłać na nich kataklizmy, z których wychodzą silniejsi. Tym samym przekonuje, że po burzy zawsze wychodzi słońce nawet wówczas, kiedy znajdujemy się … na zakręcie.



Recenzja została umieszczona także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

niedziela, 22 lipca 2012

Robert Graves "Król Jezus"

Tytuł: Król Jezus
Autor: Robert Graves
Wydawnictwo: Officyna










„A gdyby tak nasze tysiąclecie dobiegło kresu wraz z pojawieniem się króla, łączącego w sobie wszystkie cechy poprzedników: prawowitego jak Adam, bezgrzesznego jak Henoch, wiernego jak Abraham, mądrego jak Salomon?”. Myślę, że wszyscy znamy odpowiedź na to pytanie bowiem wraz z nadejściem Jezusa zmieniło się całe pojmowanie natury rzeczy. Przedstawiany jako Syn Boży, Zmartwychwstały, stał się ostoją dla ludzi, źródłem wiary, nadziei i miłości.
Co jednak, gdyby się okazało, że jedyny element boskości to niezwykle łagodna i współczująca natura Jezusa oraz splot różnych wydarzeń? Gdyby się okazało, że Bóg nie ma nic wspólnego z narodzinami Jezusa? Przez długie lata nie mogliśmy zagłębić się w takie rozważania, a przynajmniej nie były one spowodowane lekturą książki „Król Jezus”. Autor, Robert Graves, został uznany bowiem za skandalistę, zaś jego publikacja, która ujrzała światło dzienne po raz pierwszy w 1946 r., przez długie lata zakazana była m.in. w Portugalii i Irlandii. Okrzyknięta jedną z najbardziej kontrowersyjnych powieści historycznych w dziejach literatury z pewnością dyskredytuje takie tytuły, jak „Kod Leonarda da Vinci” czy podobne mu wydania, choć trudno tu mówić o porównaniu tych pozycji. „Król Jezus” ma bowiem coś, czego zdecydowanie brakuje współczesnym komercyjnym produktom, pisanym według schematu i nastawionym wyłącznie na wyniki sprzedażowe. Mowa tu o przepięknym języku powieści, właściwego dla bohaterów oraz czasów o których pisze. Niemała w tym zasługa Macieja Świerkockiego, którego doskonały przekład pozwala wydobyć z powieści wszystkie jej walory oraz przenieść się w świat opisany przez Agabusa Dekapolitańczyka. To w stworzoną przez niego relację, dzieło rozpoczęte w Aleksandrii dziewiątego roku panowania cesarza Domigana, a ukończone w Rzymie w dwunastym roku jego panowania, się zagłębiamy.
Kontrowersyjność powieści Gravesa polega na tym, iż poznajemy historię prawowitego dziedzica Heroda (!), Króla Żydów, cudotwórcy, który w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza został skazany na śmierć przez prokuratora Judei, Poncjusza Piłata.  Jeśli wydaje się nam, że historia została opowiedziana już przez Apostołów, to warto zapoznać się z alternatywną wersją wydarzeń, otwierając swój umysł na inne możliwości bądź po prostu traktując powieść, jako znakomitą lekturę, którą „Król Jezus” zdecydowanie jest.
„Dziecięciem spocząć w koszyku z sianem, być koronowanym na Króla, cierpieć dobrowolnie na krzyżu, zwyciężyć śmierć, dostąpić nieśmiertelności: takie było przeznaczenie owego ostatniego, najszlachetniejszego potomka najczcigodniejszego rodu królewskiego na świecie” – pisze autor i o ile pierwsza część tekstu odpowiada prawdzie, jaką znamy, tak druga stanowi hipotezę autora na temat „niepokalanego poczęcia”. Graves, w powieści określanej mianem „Szatańskich wersetów” chrześcijaństwa, przedstawia Jezusa jako owoc sekretnego małżeństwa, zaś Józefa, jako opiekuna, wybawcę, ale i aktora w spisku mającym na celu ocalenie Miriam, zwanej Marią oraz jej dziecka. Dziecka, którego prawdziwym ojcem był Antypatra, najstarszy syn króla Herolda, zrodzony z Doris.
Zgodnie z tradycją, prawo do tronu można było uzupełnić jedynie małżeństwem z dziedziczką drugiej gałęzi rodu, idącego od Mikal, córki Lewity z Domu Helego.  Potajemnie zawarty związek z Marią, jedyną córką Joachima Lewity, należącego do tak zwanych Dziedziców Dawida, czyli Dziedziców Królewskich, miał zatem dać mężczyźnie poczucie królewskości, które wzmocniłoby go i zatrwożyło wrogów. Antypatra nie sądził jednak, że jego największym wrogiem będzie … ojciec.
Oskarżony o próbę zamachu stanu Antypatra  zostaje uwięziony, a następnie podstępnie zgładzony bez wyroku. W niebezpieczeństwie znalazła się tym samym Maria, brzemienna już i przebywająca w En-Rimmon. Z pomocą przychodzi jej Anna, córka Fanuela, jej matka przełożona, która obmyśla makiaweliczny plan mający na celu uratowanie ciężarnej. Plan ten wymaga jednak udziału Józefa z Emmaus, pochodzącego z Domu Dawida, z którym Maria była niegdyś związana umową małżeńską.  „Nie proszę, żebyś mnie poślubił” – mówi Maria – „Nie chce mieszkać z tobą, jako żona, ale chce, żeby ludzie mieli nas za małżeństwo i aby myśleli, że moje dziecko jest także twoim dzieckiem”. Zgoda Józefa sprowadza historię na znane nam tory, z takim też zakończeniem…
Kontrowersyjna teoria wysnuta przez Gravesa stała się źródłem wieloletnich sporów, a temat ten jeszcze wiele wieków budzić będzie emocje. Pewne jest jednak, że „Król Jezus” jest lekturą pasjonującą, choć zdecydowanie dla wymagającego czytelnika. Podziw budzi już sama praca badawcza, którą musiał wykonać autor oraz doskonałe wyczucie kompozycji tekstu. Autor sprawnie prowadzi nas przez meandry historii nie pozwalając nawet na chwilę dekoncentracji czy spadku zainteresowania. Książka ta z pewnością na długi czas zapisze się w mojej pamięci, podobnie jak sam autor, bowiem po lekturze „Króla Jezusa”, opublikowanego przez Wydawnictwo Officyna, nie mogę odmówić sobie sięgnięcia po inne publikacje Gravesa.


Recenzja została opublikowana również na stronach wortalu literackiego Granice.pl

sobota, 21 lipca 2012

Susan Lewis "Stracona niewinność"

Tytuł: Stracona niewinność
Autor: Susan Lewis
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka









Kłamstwo jest społecznie potępiane i powszechnie uznawane za złe. Jednocześnie, wszyscy kłamiemy, a każdy dzień wypełniony jest drobnymi niedopowiedzeniami czy fałszywymi opiniami. Kłamiemy po to, by coś zyskać, bądź też coś zatrzymać, ale także dlatego, by kogoś nie zranić. Czy jednak rzeczywiście zafałszowanie rzeczywistości jest najlepszym sposobem ochrony? Może lepsza jest prawda, choć gorzka i sprawiająca ból?
Przed tym dylematem stawia swoich bohaterów Susan Lewis, pisarka znana wszystkim wielbicielkom szeroko pojętej literatury kobiecej, autorka ponad dwudziestu bestsellerów, w których portretuje życie i ludzkie emocje. „Stracona niewinność” to najnowsza powieść autorki, niezwykle dojrzała i wielowymiarowa, odsłaniająca nam kulisy życia dwóch rodzin targanych namiętnościami, ale i borykających się z kłamstwem, społecznym ostracyzmem oraz z nienawiścią, której źródło tkwi w …romansie sprzed lat.
Alicia Carlyle wraca do rodzinnego miasteczka o prowokacyjnej nazwie Holly Wood, zagubionego w sercu hrabstwa Somerset, w samym centrum angielskiej wsi. Tutaj dorastała, zanim wyjechała studiować historię sztuki, z tą miejscowością wiążą się jej wspomnienia z dzieciństwa, tu mieszka jej brat i tu wreszcie posiada odziedziczony po śmierci mamy dom oraz sklep charytatywny. Nigdy nie planowała powrotu jednak teraz, po nagłej śmierci męża, pozostała z ogromnym domem do utrzymania i z koniecznością regulowania czesnego dzieci w prywatnych szkołach a na to, nie było jej stać. Choć Craig był znanym adwokatem, to w ciągu ostatnich kilku lat jego kariera podupadła, a wyrzuty sumienia zagłuszane sprawami pro publico bono nie służyły zgromadzeniu majątku zabezpieczającego rodzinę. Konieczna zatem staje się sprzedaż wszystkiego, co udało im się z mężem zgromadzić, spłata długów i przeprowadzka. Zmiana tym bardziej bolesna, że w Holly Wood mieszka Sabrine, bratowa Alicji i kobieta, która zniszczyła jej życie, małżeństwo i na długie lata odseparowała od matki.
Romans Sabrine z Craigiem trwał ponad rok, ale zniszczenia i rany, jakie po sobie pozostawił, są obecne do dziś. Robert wybaczył żonie zdradę mimo, że nigdy nie ukrywała miłości do szwagra oraz nienawiści, jaką żywiła do Alicii. Podobnie Alicia starała się za wszelką cenę uratować swoje małżeństwo mimo, że jej zaufanie do Craiga zostało mocno nadwyrężone. Dzieci, Nat i Darcie, nie miały pojęcia o problemach rodziców, nigdy też nie rozumiały powodów zerwania kontaktów z mieszkającą w Holly Wood babcią i wujkiem. Teraz będą jednak musiały stawić czoła przeszłości bowiem ta, bezlitośnie upomina się o rozwiązanie zaległych spraw.
Alicia planuje znów ułożyć sobie życie w miasteczku, wypełniając je pracą we własnej galerii – w starym sklepie mamy chce bowiem wystawiać swoje rzeźby oraz promować lokalnych twórców. Pomocą może jej służyć Cameron Mitchell, ceniony marszand i krytyk sztuki, który planuje kupić w okolicy dom. Zawiera z artystką układ – on pomoże jej rozkręcić biznes, ona będzie służyła mu wsparciem w wyborze domu.  I choć wydaje się, że po wydarzeniach ostatnich lat kobieta nareszcie zaczyna odzyskiwać równowagę, to cieniem na jej szczęściu kładzie się znów Sabrina, a właściwie jej piętnastoletnia córka Annabelle.
Dziewczynka, choć wypadałoby powiedzieć rozkapryszona lolitka, nie tylko powiadamia kuzyna o romansie Craiga z jej matką, ale i … oskarża go o gwałt oraz pobicie. Czy Nat, który był na tym samym przyjęciu co dziewczyna znajdzie dowody na swoją obronę? Czy pomoże mu fakt, że Annabelle jest znana w okolicy ze swojej rozwiązłości? Jak w obliczu takiego koszmaru zachowają się matki nastolatków, które przez lata toczyły bój o miłość i uwagę tego samego mężczyzny?
„Stracona niewinność” to powieść o utracie złudzeń i o dorastaniu, niekiedy bolesnym bo naznaczonym odrzuceniem i egoizmem, a także dużymi pieniędzmi. Susan Lewis po raz kolejny stworzyła książkę w której emocje bohaterów sięgają zenitu, przechodząc od skrajności do skrajności, wciągając w tę huśtawkę nastrojów i odczuć także nas, czytelników. Prawie siedemset stron rodzinnych kłótni mogłoby wydawać się przesadą gdyby nie fakt, że akcja toczy się w tak zawrotnym tempie, że kolejne strony (a także czas) upływają niepostrzeżenie. I mimo, iż nie jest to powieść z gatunku tych, do których się powraca po latach, to z pewnością autorka zapewnia nam niezapomniane przeżycia pozostawiając ze smutną refleksją dotyczącą paradoksów losu.



Recenzja została także umieszczona na stronach wortalu literackiego Granice.pl

środa, 18 lipca 2012

Nora Roberts "Teraz i na zawsze"

Tytuł: Teraz i na zawsze
Autor: Nora Roberts
Wydawnictwo: Proszyński i S-ka










Nora Roberts to autorka, której nie trzeba nikomu przedstawiać. Spod jej pióra wychodzą wspaniałe historie miłosne, które nie tylko rozbudzają w tysiącach czytelników tęsknotę za uczuciem, ale także dają nadzieję na lepsze jutro. U Roberts opowieści kończą się zazwyczaj happy endem, lecz mimo pewnej schematyczności wciąż po nie sięgamy, z wypiekami śledząc miłosne perypetie bohaterów, zdrady, pierwsze miłości, rozstania oraz powroty. Bo w głębi serca każdy z nas jest romantykiem, każdy też pragnie doświadczyć porażającej siły uczucia, przy którym bledną problemy czy niepokoje.
Najnowsza książka Nory Roberts „Teraz i na zawsze” nie jest wyjątkiem - i tu mamy głębokie uczucie, któremu na przeszkodzie stoi przeszłość. Powieść, jest pierwszą częścią Trylogii Boonsboro, trzech jest bowiem braci Montgomery i każdy jest stanu wolnego. Czeka nas zatem prawdziwa burza emocji, feromony będą unosiły się w powietrzu zaś serca wybijały ogniste crescendo. Opowieść rozpoczynamy od historii miłosnej Becketta, rodzinnego architekta, którego życie wypełnia wyłącznie praca i spotkania z rodziną… również w pracy. Bracia zdecydowali się bowiem na przywrócenie świetności starego hotelu w Boonsboro w stanie Maryland, a to wymaga całkowitej koncentracji na projekcie. Tylko co zrobić, jeśli jednego z braci wciąż rozprasza fantazjowanie o pewnej dziewczynie? Starsi bracia Owen i Ryder mogą tylko gorąco kibicować tej miłości, bowiem Clare Brewster jest zdecydowanie warta tego, by dla niej zaniedbywać pracę przy renowacji hotelu.
Clare to wdowa po żołnierzu, który zginął podczas misji w Iraku, pozostawiając ją z dwójką małych dzieci i kolejnym w drodze. Jako samotna matka postanowiła wrócić w rodzinne strony, do Boonsboro, a prowadzenie małej księgarni nie tylko uczyniło z niej prawdziwą kobietę interesu, ale także trwale związało z miasteczkiem. Choć nie raz bywa jej ciężko, a wychowanie trójki rozbrykanych chłopców nie jest łatwe, to jednak wrodzony optymizm i pogoda ducha, pozwalają jej radzić sobie z problemami. Mimo tego przydałby się ktoś, z kim można dzielić się przemyśleniami i sekretami, kiedy towarzystwo zwariowanej „Najlepszej Przyjaciółki na świecie” nie wystarcza. Czy tym kimś mógłby być Beckett? Clare nawet nie chce o tym myśleć, bo przecież ma trójkę dzieci, a to oznacza dla mężczyzny przyjęcie na siebie olbrzymiej odpowiedzialności. Z chęcią jednak zwiedza hotel braci, podziwiając zakres robót i.. poznając hotelowego ducha bowiem ten, jak przystało na prawdziwy stary budynek, zamieszkuje puste jeszcze pomieszczenia, rozsiewając wokół zapach kapryfolium i gorąco kibicując rodzącemu się uczuciu.
Jak zakończy się ta historia? Oczywiście nie należy się spodziewać niespodzianek, te bowiem czekają na bohaterów i czytelników znacznie wcześniej. Zdecydowanie nie jest jednak ich tak wiele, by rozciągać akcje na prawie czterysta stron, bezlitośnie torturując wielbicieli romansów i sprawiając, że staje się on znudzony posuwającą się w ślimaczym tempie akcją i nic nie wnoszącymi do rozwoju znajomości wątkami. Jeśliby skrócić „Teraz i na zawsze”, ograniczając się do dwustu stron, czytelnicy trzymaliby w ręku fascynującą opowieść o zobowiązaniach, odpowiedzialności i prawie do szczęścia, zamiast tego mamy przeciętną „przegadaną” historię, która jednak ma na tyle uroku (a ja - sympatii do autorki), że wstrzymam się z ostatecznym werdyktem i publicznym linczem do kolejnej części sagi. Na którego z braci teraz przyjdzie pora?


Recenzja znajduje się także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

poniedziałek, 16 lipca 2012

Anna Makos "A miało być tak spokojnie"

Tytuł: A miało być tak spokojnie
Autor: Anna Makos
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka










Wiele ludzi marzy o całkowitej zmianie stylu życia i o delektowaniu się słodką szarlotką i kieliszkiem wybornego wina na własnym tarasie. Co zatem tak naprawdę powstrzymuje nas przed spełnianiem marzeń?  Zazwyczaj jest tak, że ograniczają nas nie zewnętrze czynniki , ale tkwiący w nas lęk przed zmianą. Pora sobie uświadomić, że brak funduszy, problemy z pracą czy obawa przed oceną otoczenia to tylko pretekst, aby pozostać w sferze komfortu, by nie opuszczać bezpiecznego kokonu nawet, jeśli zaczął nas uwierać.
Są jednak osoby, które zdecydowały się na zmaterializowanie swoich snów o własnym domu na końcu świata. Jedną z nich jest Majka Leśniewska, bohaterka porywającej książki Anny Makos „A miało być tak spokojnie”. Lektura tej powieści powinna być przez lekarzy przepisywana jako balsam na złamane serca, na depresje i zniechęcenie szarą, polską rzeczywistością. Lekka i przyjemna fabuła przekonuje, że jeśli się bardzo czegoś pragnie, to sukces jest gwarantowany, nawet jeśli będzie to wymagało nieco wysiłku z naszej strony. I jeszcze kiedyś, patrząc na swoje życie, westchniemy z niedowierzaniem, bo przecież „miało być tak spokojnie”.
Majka – felietonistka i nauczycielka języka polskiego ucieka przed wszechobecnością miejskiego zgiełku kupując mały domek z klimatem i duszą. Sprzedaż mieszkania, porzucenie pracy jako belfer i przeprowadzka „na niedaleki koniec świata poza miastem” otwiera przed nią nowy rozdział. Na wsi życie płynie zdecydowanie wolniej, a Majka może w pełni poświęcić się temu, co kocha, czyli pisaniu i gotowaniu. A, że obydwie te czynności wychodzą jej doskonale, to już wkrótce na rynku pojawia się książka autorstwa bohaterki, zaś jej wypieki i dania kuchni włoskiej podbijają serca czytelników oraz … przystojnych mężczyzn. Tych pojawia się w jej otoczeniu bez liku, a ten wysyp zapoczątkowuje nieznajomy, uparcie poszukujący ulicy Jodłowej, czyli Sebastian Widawski, architekt z widokami na światową karierę.
Jak widać zmiany są wpisane w charakter Majki, bowiem już wkrótce wraz z najbliższą przyjaciółką Jolką planuje otwarcie nowej restauracji w pobliżu swojego domu. Kupują zatem zaniedbaną „chatkę na kurzej stopce” która, w ich wizjach, ma się przeistoczyć w klimatyczne miejsce z niebiańskimi smakołykami, pensjonat oraz lokum dla Jolki. Ta bowiem, patrząc na szczęście Majki, również postanawia porzucić miasto na rzecz wiejskiej ciszy.
Zanim jednak kobiety zrealizują swoje marzenie i przejmą stery we własnej restauracji, Majka będzie musiała poszukać natchnienia do stworzenia dalszej części swojej powieści oraz serii artykułów. A skoro z powodu głupiej zazdrości i przewrotności kobiecej logiki rezygnuje z wypoczynku w Paryżu, pozostaje jej jedynie Kazimierz. To tam spotyka wyjątkowych mężczyzn – przystojnego Adama, który nie ukrywa fascynacji jej osobą,  a także mistrza sztuki kulinarnej – Marcela.
Anna Makos wciąga nas w wir wydarzeń przekonując, że nawet na wsi, na końcu świata nie zawsze jest spokojnie, choć tam życie nabiera zdecydowanie nowej jakości. Historia jest na tyle urokliwa, że nawet przez chwile nie zastanawiamy się jakim sposobem nauczycielkę było stać na mieszkanie na nowoczesnym osiedlu czy, mimo zaciągniętego kredytu, ciągłe wypady „w poszukiwaniu natchnienia”. Podróż do domu Majki to nie tylko literacka przygoda, ale i kulinarna uczta, bowiem bohaterka kusi nas szarlotką z cytrynową skórką i cynamonem, crème brûlée i faworkami. Jako łasuch  żałuję jedynie, że do książki nie zostały dołączone przepisy na te specjały. Choć zrelaksowana lekturą mogę wybaczyć to niedopatrzenie. W końcu są wakacje, trzymam idealną książkę na letni wypoczynek, a o nogi ociera mi się kot (niestety wypożyczony). Jest niemal tak cudownie, jak u Majki, nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko niecierpliwie czekać na część dalsza powieści, tym razem do poczytania przed kominkiem w jesienny bądź zimowy wieczór.



Recenzja znajduje się także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

niedziela, 15 lipca 2012

Justyna Polanska "Pod niemieckimi łóżkami"

Tytuł:Pod niemieckimi łóżkami
Autor:Justyna Polanska
Wydawnictwo: Świat Książki










„Polska świnia”, „Polski bicz”, „Wschodnia zaraza”, „Dziwka ze Wschodu”,  „Wódkożłopka”  - jakim jeszcze mianem można określić  w tak kulturalnym i absolutnie nie ksenofobicznym kraju jak Niemcy sprzątaczkę? Oczywiście sprzątaczkę z Polski, choć właściwie kraj pochodzenia nie robi tu różnicy, liczy się bowiem charakter wykonywanej pracy dla wielu dający podstawę, by sprzątaczkę poniżać, traktować jak śmiecia, obywatela drugiej (ba, nawet trzeciej) kategorii.
Nie można oczywiście zapomnieć, że wszystko to ma swoje podstawy. Wszak sprzątaczki „są nie tylko bezwstydne, nie tylko kradną, ale są w dodatku niedyskretne, potajemnie sabotują swoich pryncypałów”. Toż to niemal diabelskie pomioty. Zastanawiające jest to, dlaczego ludzie mimo takiego złego zdania o sprzątaczkach wciąż decydują się je zatrudniać i w drodze łaski pozawalają sprzątać swoje fekalia czy zakrwawione majtki. Oburzony/oburzona? W takim razie nie sięgaj po książkę  „Pod niemieckimi łóżkami. Zapiski polskiej sprzątaczki”, bowiem jeszcze nie raz z odrazą odwrócisz wzrok od tekstu, czy też, wyobrażając sobie sytuację, nabawisz się wymiotnych odruchów. Autorka książki Justyna Polanska odsłania bowiem przed czytelnikami kulisy zawodu sprzątaczki, zabierając nas tam, gdzie prawie nigdy nie mamy szans zajrzeć – do sypialni wielu domów, do łazienek i ubikacji. A tam, dzieją się rzeczy, o które nawet byśmy nie podejrzewali schludnych i wysoko postawionych właścicieli mieszkań.
Polańska opisuje rozwój swojej kariery jako sprzątaczka od momentu, kiedy w wieku dwudziestu jeden lat podjęła odważną decyzję o wyjeździe do Niemiec jako au pair. Patrząc na pracę swoich rodziców, prowadzących w Lesznie sklep z konfekcją, na zmagania się znajomych z szarą, polską rzeczywistością, w sierpniu 1998 r. odpowiedziała na ogłoszenie w lokalnej gazecie. Konsekwencją tego był wyjazd do miasta Offenbach do rodziny, która poszukiwała pomocy domowej z Polski. Najbogatsza dzielnica miasta, zawody gospodarzy (on – handlarz antykami, ona – stewardessa) dawały nadzieje na poprawę bytu i dobrą prace na czas zaklimatyzowania się w obcym kraju i nauki języka.  Justyna nie spodziewała się jednak, że będzie musiała stawiać czoło takim przeszkodom, jak … głód. Na miejscu okazało się bowiem, że handlowanie antykami oznacza bankructwo i powolną wyprzedaż zawartości swojego domu, a pieniędzy brakowało nierzadko nie tylko na jej wypłatę, ale też na kurs niemieckiego oraz jedzenie.
Wyrwanie się z tego błędnego koła w które wpadła i praca w bistro przekonały ją, że nie można zgadzać się na takie traktowanie i, że (po takim chrzcie bojowym) jest w stanie sama sterować swoim życiem. Stąd praca sprzątaczki, która dla emigranta okazuje się być na tyle intratną, że daje całkiem przyzwoity dochód i możliwość utrzymania się oraz rozwoju.
Autorka przytacza przykłady różnych osobliwości (nie mylić z osobowościami) z jakimi przyszło jej się zetknąć oraz dziwactw, którym ludzie oddają się w swoich domach. Sprząta u sędziny, komisarza policji (uprawiającego konopie na balkonie), adwokatów, lekarzy, pracowników reklamy, a nawet … u właścicieli burdelów. Poznajemy niektórych z jej klientów bliżej – zabawnego „Mr Chaosa”, który jest doradcą doradców i podróżuje po całym świecie, a w międzyczasie jest zdolny do zrobienia nieziemskiego bałaganu, „Panią Pudlo”, która cale życie przechowuje w pudłach,  a także Franka, który marzy o wielkich piersiach Justyny za trzydzieści euro. Polanska pisze o cieniach i blaskach tego typu pracy oraz o różnym podejściu klientów do niej i do jej pracy. Zazwyczaj, niestety, jest to mieszanina pogardy, wyższości, nieuprzejmości, zdarzają się też klienci nieuczciwi, u których całymi tygodniami trzeba się upominać o należność.
„Pod niemieckimi łóżkami” to lektura dla wszystkich, którzy planują wyjazd z Polski i to niezależnie od tego, gdzie planują budować swoje nowe życie. Bo tak, jak cham pozostanie chamem niezależnie od tego, gdzie mieszka, tak sprzątaczki będą różnie traktowane na każdej szerokości geograficznej przez mieszkańców danego kraju. Ważne jest, by to sobie uświadomić zanim podejmiemy decyzję o emigracji. Polanska pisze o swoich przygodach z dużą dozą humoru, choć często jest to czarny humor, a sytuacje w których się znalazła, niebezpieczne. Nie odradza wyjazdu, ale też i do niego nie nakłania – daje nam prawo wyboru lojalnie uprzedzając, że nie zawsze jest wesoło. Bonusem dołączonym do książki jest małe „ABC bezstresowego sprzątania”, czyli rady, jak usunąć osad z armatury, jak wyczyścić zabrudzone ramy okienne czy usunąć plamy – niezbędne dla każdej zabieganej pani domu oraz … sprzątaczki.


Recenzja została także umieszczona na stronach wortalu literackiego Granice.pl

piątek, 13 lipca 2012

Lisa Kleypas "Znajdź mnie"

Tytuł: Znajdź mnie
Autor: Lisa Kleypas
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka











Ona to piękna i niezależna kobieta, która przedkłada kontakt ze zwierzętami nad  ludzi, zaś zamiast przyjęć wybiera rozrywki takie jak wspinanie się po drzewach czy też  ujeżdżanie koni.
On to przystojny arystokrata, który ceni kobiece piękno szczególnie wówczas, kiedy w związku może górować nad partnerką i narzucać swoją wolę.
Pozornie nic ich nie łączy, a ich związek (o ile do jego nawiązania by doszło) nie ma szans przetrwać nawet jednego dnia. Pozornie, albowiem niezbadane są wyroki … miłości.
Miłośniczki romantycznych powieści z happy endem z pewnością doskonale znają Lisę Kleypas, bestsellerową amerykańską pisarkę, laureatkę nagrody RITA i autorkę współczesnych oraz historycznych romansów. Jej cykl powieści o rodzinie Hathaway, która z nizin społecznych wkroczyła na salony, podbiła już serca tysięcy czytelniczek. Kolejna, piąta już część serii „Znajdź mnie” to brawurowo napisana historia, przy której blednie nawet „Poskromienie złośnicy”. Oczywiście sporo w tych słowach przesady, ale nie można nie docenić autorki, a właściwie jej bohaterki – Beatrix Hathaway, której styl życia bulwersujący śmietankę towarzyską oraz cięte riposty wywołują u czytelniczek salwy niepohamowanego śmiechu.
Te osoby, który miały możliwość poznać już rodzeństwo Hathaway wiedzą, że pięcioro dzieci przyszło na świat w skromnej rodzinie, bardzo daleko spokrewnionej z arystokratyczną gałęzią rodu.  W wyniku serii zdarzeń najstarszy z rodzeństwa odziedziczył tytuł wicehrabiego, po czym wszyscy, z małej wioski, musieli przeprowadzić się do potężnej posiadłości w Hampshire i zacząć bywać w towarzystwie. Przez sześć lat nabrali ogłady na tyle, że przedstawiciele śmietanki towarzyskiej zaczęli ich tolerować (a właściwie ich pieniądze) nigdy jednak, nie poczuli się na londyńskich salonach jak u siebie w domu. Teraz przyszedł czas na debiut najmłodszej z Hathaway`ów –Beatrix. Jest to o tyle problematyczne, że choć dziewczyna przyciąga adoratorów swoją urodą, to nie każdy jest gotowy na związek z tak … niekonwencjonalną panną. Dlatego też dziewczyna przestała już wierzyć, że kiedykolwiek spotka tego jednego, jedynego szczególnie, że pewien impertynent o imieniu Christopher stwierdził, że jej miejsce jest w stajni.
Batrix pozostaje jedynie kibicować w polowaniu na męża przyjaciółce, panience Prudence Mercer, pustej i egoistycznej lalce, której wyznacznikiem miłości jest wielkość majątku bądź ilość błyszczących orderów na piersi. Nic dziwnego zatem, że w osobie Christophera Phelana nie widzi ona potencjalnego partnera, co jednak nie przeszkadza jej bezczelnie z nim flirtować. Sytuacja zmienia się jednak, kiedy Phelan, drugi syn zamożnej rodziny, nabywa patent oficerski i wyrusza  na wojnę.
W okopach przy życiu trzyma go jedynie myśl, że w Londynie czeka na niego piękna i ponętna dziewczyna, idealnie nadająca się na żonę kapitana. Do tego – co się rzadko zdarza w wyższych sferach  –   luba okazuje się być osobą niezwykle oczytaną, o wszechstronnych zainteresowaniach, lubiącą zwierzęta i wyczekującą go z tęsknotą. Mężczyzna nie wie jednak, że to nie jego Prudence jest autorką listów, a Beatrix, której zrobiło się żal gburowatego mężczyzny i stosunku przyjaciółki do niego.
Co jednak zrobi Phelan, kiedy powróci z wojny i przekona się, że Prudence jest inna, niż to sobie wyobrażał? A może, z uwagi na śmierć jego brata i fakt, że Christopher odziedziczył cały majątek zmieni swój lekceważący  stosunek do mężczyzny? Dlaczego jednak, kiedy kapitan bierze Prudence w ramiona wciąż czuje w sercu pustkę, natomiast kiedy widzi niesforną i pyskatą Beatrix paradującą (o zgrozo!) w bryczesach, krew zaczyna szybciej krążyć mu w żyłach?
„Znajdź mnie” Lisy Kleypas to lektura z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych, nie można jednak traktować jej lekceważąco. Autorka doskonale włada słowem niczym szablą, a zabawne dialogi, cięte riposty, humor sytuacyjny oraz ciepło, które bije z rodziny Hathaway`ów to najlepsze powody, by po powieść sięgnąć. Szczególnie, że każda z nas, nawet, jeśli się do tego nie przyznaje, marzy o takim mężczyźnie jak Phelan, który by umiał kobietę … poskromić.

Recenzja została umieszczona także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

czwartek, 12 lipca 2012

Rachel Hore "Pod nocnym niebem"

Tytuł: Pod nocnym niebem
Autor: Rachel Hore
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka










Przyszłość kryje w sobie wiele zagadek, których rozwiązania próżno szukać przez wieki. Dopiero przypadek sprawia, że wszystkie elementy układanki stają się spójne tworząc obraz, mogący być świadectwem dawnych wydarzeń. Nawet wtedy jednak część faktów pozostaje w sferze domysłów, a za daną wersją wydarzeń przemawiają nie dowody, ale intuicja bądź też sny.
To właśnie koszmary senne o zagubionym dziecku w wielkim lesie dręczyły Jude, kiedy była dzieckiem. Dziś, jako dorosła już kobieta odkrywa, że sen powrócił, jednak teraz śni się jej sześcioletniej siostrzenicy Summer. W tę zagadkową historię pełną gwiazd i ludzkich namiętności wprowadza nas Rachel Hore, zaś jej najnowsza książka „Pod nocnym niebem” to wielopokoleniowa opowieść, której korzenie sięgają aż 1765 roku. Autorka przez wiele lat pracowała w londyńskich wydawnictwach co miało zapewne wpływ na wysoką jakość tekstu i nienaganną kompozycję, a to – przy takiej ilości wątków i przestrzeni czasowych  – było nie lada wyzwaniem.
Jude, to silna kobieta, absolwentka historii z doktoratem w kieszeni, robiąca karierę zawodową. Jako pracownik Działu Książek i Rękopisów Domu Aukcyjnego Beechants w Mayfair jest odpowiedzialna za identyfikację i badanie starodruków, zaś praca ta, szczególnie po tragicznej śmierci męża, jest dla niej wszystkim. Dlatego też z prawdziwą przyjemnością przyjmuje zlecenie dokonania wyceny kolekcji osiemnastowiecznych rękopisów i książek należących do Anthony`ego Wickhama, astronoma amatora. Notatniki, mapy, zapiski z obserwacji nieba oraz przedmioty astronomiczne, jak sferyczny model układu słonecznego – to wszystko brzmi niezwykle intrygująco tym bardziej, że posiadłość w której bibliotece znajduje się ten zbiór, Starbrough Hall w hrabstwie Norfolk, stanowiła część większego majątku, w którym przed laty mieszkała jej babcia.
Jude katalogując cenne woluminy odkrywa ręcznie pisane notatniki, które, oprócz historii obserwacji nieba, odsłaniają fascynującą historię asystentki samego astronoma i zarazem jego przybranej córki – Esther, znalezionej jako dziecko w lesie. Przenosimy się dziesiątki lat wstecz, by poznać losy tej dziewczynki wychowywanej przez mrukliwego samotnika obdarzonego genialnym umysłem, dziewczynki, która prawdopodobnie odkryła jedną z gwiazd w układzie słonecznym i sieroty, która za sprawą knowań siostry Wickhama została pozbawiona majątku i była zmuszona uciekać ze Starbrough Hall.
Jaki jednak związek historia Esther ma z koszmarami, jakie dręczyły Judy, a teraz prześladują Summer? Co wspólnego z wydarzeniami z przeszłości ma folley, wieża wybudowana w głębi lasu, na terenie którego przed laty były prowadzone wykopaliska archeologiczne i czy to prawda, że teren będący pradawnym cmentarzyskiem kryje w sobie moc?
Podczas lektury pytania kłębią się w naszej głowie, a skomplikowana fabuła rodzi nowe wątpliwości. Cennych informacji dostarcza babcia Jude, wręczając wnuczce uszkodzony naszyjnik, składający się z sześciu gwiazd wysadzanych diamentami. Historia z lat młodości, którą kobieta opowiada Jude jest równie niezwykła, co historia Esther może dlatego, że wiąże je w jakiś sposób cenna i wyjątkowa biżuteria, a także folley ze swoją skrytką w murze.
Czy Jude uda się wyruszyć tropem historii i odkryć co naprawdę wydarzyło się przed laty w Starbrough Hall i dlaczego, choć Esther zobaczyła Uran już w 1778 roku, to oficjalnym jego odkrywcą jest niejaki Herscheld? W poszukiwania prawdy zaangażowany jest też przyjaciel siostry Jude, a zarazem miejscowy przyrodnik, Euan, który nie tylko wraz z nią zgłębia sekrety folley i stara się nie dopuścić do wyburzenia wieży, ale i ponownie otwiera serce Jude na miłość.
Rachel Hore stworzyła historię, która przekonuje nas, że to przeszłość tworzy naszą teraźniejszość, a wszystko jest ze sobą nierozerwalnie połączone nawet wówczas, kiedy nie zdajemy sobie z tego sprawy. „Pod nocny niebem” jest opowieścią od której nie można się oderwać nawet wówczas, kiedy nadchodzi noc, bowiem gwiazdy stanowią dodatkową inspirację do poszukiwania odpowiedzi na rodzące się pytania. Desperacko chcemy poznać zakończenie, a jednocześnie żałujemy, że historia  mimo pokaźnej objętości książki (prawie 600 stron) zbyt szybko zmierza do finału.  Autorka doskonale wie, jak utrzymać nasze ciągłe zainteresowanie, nie ma w powieści wątków zbędnych, niepotrzebnych ozdobników czy rozwlekających się w nieskończoność opisów. Wszystko jest tu na swoim miejscu, idealne, powiedziałabym nawet, że zbyt idealne gdyby nie fakt, że zatonęłam w tej historii bez granic. Teraz pozostaje mi jedynie oczekiwać kolejnej powieści autorki, tęsknie wpatrując się w rozgwieżdżone niebo.


Recenzja została umieszczona także na stronach wortalu literackiego Granice.pl

wtorek, 10 lipca 2012

Sylwia Chutnik "Mama ma zawsze rację"

Tytuł: Mama ma zawsze rację
Autor: Sylwia Chutnik
Wydawnictwo: Mamania



Macierzyństwo jest najpiękniejszym, co może zdarzyć się kobiecie. Poród to cudowne, niemal mistyczne przeżycie. Wychowanie dziecka to czas wiecznej sielanki i kształtowania młodego człowieka zgodnie z zasadami i normami moralnymi. Takimi bzdurami karmiono nas już od kołyski, co jest o tyle niezrozumiałe, że robiły to kobiety, które na własnej skórze (a dokładnie we własnej macicy) poczuły, co to znaczy nosić w sobie przez dziewięć miesięcy odrębną jednostkę, przepchnąć jej wielką głowę przez wąski kanał rodny, a następnie już do końca życia martwić się o dziecko i poświęcać niejednokrotnie dla niego samą siebie. Dlaczego nikt nas nie uprzedził, jak wieka odpowiedzialność na nas spoczywa? I jakim cudem, mimo tego wszystkiego, bycie matką jest takie … piękne?

sobota, 7 lipca 2012

Paullina Simons "Dziewczyna na Times Square"

Tytuł: Dziewczyna na Times Square
Autor: Paullina Simons
Wydawnictwo: Świat Książki











Prawie każda rodzina ma swoje mniejsze lub większe sekrety, rzeczy bądź zdarzenia, które nie mają prawa ujrzeć światła dziennego. Konsekwencje prawdy mogą być dalekosiężne i zniszczyć wszystko to, co w tej podstawowej jednostce społecznej jest dobre. Tajemnice jednak toczą ciała niczym rak, dlatego też trzeba zrobić bilans zysków i strat, a niekiedy nawet ponieść zasłużoną karę.
Wydawałoby się, że w spokojnym, wręcz monotonnym życiu dwudziestoczteroletniej nowojorskiej studentki Lily Quinn nie ma miejsca na żadne wstrząsające sekrety. Choć jej matka ma problemy z alkoholem, zaś brat kongresmen nie raz był obiektem ataków, to jedynym problemem tej rodziny jest właśnie dziewczyna, od lat próbująca skończyć studia. Paullina Simons, autorka znanej wszystkim sagi o losach Tatiany i Aleksandra („Jeździec Miedziany”, „Tatiana i Aleksander”, „Ogród Letni”) przekonuje nas, że rzeczywistość nie zawsze jest taka, jak się wydaje. Po książkę „Dziewczyna na Times Square” sięgnęłam z obawą przed rozczarowaniem, ale też z ciekawością czy autorce uda się powtórzyć sukces poprzedniej powieści. I choć egzamin wypadł negatywnie, a mnogość wątków i chaos panujący w książce może przytłoczyć, to jednak warto oddać się lekturze chociażby po to, by w dwójnasób docenić piękno z jakim Simons opisywała dzieje Tatiany i jej ukochanego.
Lily, wiecznie borykającą się z problemami finansowymi irytującą studentkę sztuki spotykamy w niecodziennych okolicznościach – właśnie wygrała na loterii prawdziwą fortunę. Niestety , niemal w tym samym czasie, rzuca ja chłopak, zaś współlokatorka Amy znika, pozostawiając w domu wszystkie dokumenty i klucze. Rozpoczyna się śledztwo, prowadzone przez detektywa Spencera O`Malley z Wydziału Osób Zaginionych nowojorskiej policji. Mimo braku jakichkolwiek śladów i motywów policja  wytrwale bada sprawę szczególnie, że pomiędzy Spencerem a Lily rodzi się prawdziwa więź. Czy jednak związek ten wytrzyma prawdę, jaką O`Malley musi ujawnić? Okazuje się bowiem, że Amy prowadziła podwójne życie i na dodatek przed laty miała romans z bratem Lily. Czy skończył się on w momencie jej zniknięcia? A może dlatego zniknęła, że kochanka kongresmena jest niechlubnym epizodem w życiu przyszłego senatora?
Lily miota się pomiędzy nienawiścią a miłością do Spencera, choć uczucia te nigdy nie są nazwane. Boleśnie odczuwa też zdradę brata i przyjaciółki, której – jak się okazuje – wcale dotąd nie znała. Ciąży jej także wygrany los na loterii i nagroda, po którą się nie chce zgłosić. Odebranie pieniędzy pozbawiłoby ją możliwości wyboru życia jakie chce wieść, a przynajmniej tak tłumaczy swoją decyzję. Pytanie tylko, czego tak naprawdę Lily chce i czego oczekuje od siebie i od świata?
Wkrótce jednak miejsce duchowych rozterek i niezdecydowania zajmie rak – ostra białaczka szpikowa, która opanowała jej ciało. Kiedy nie pomaga chemia ani żadne kuracje eksperymentalne, pozostaje jedynie przeszczep szpiku. Tu jednak czekają kolejne niespodzianki…
Paulina Simons w „Dziewczynie na Times Square” porusza tak wiele wątków, że starczyłyby one na kilka książek. Pisarka nie mogła najwyraźniej pohamować galopujących pomysłów, oferuje nam zatem romans, powieść sensacyjną, kryminał, obyczaj, a nawet dramat , a wszystko to w jednej powieści! I choć watki pozornie składają się w spójną całość, to w książce zabrakło tego nieuchwytnego pierwiastka, który pozwala na odróżnienie książki przeciętnej od wyjątkowej.  „Dziewczyna na Times Square” jest niestety, ku mojemu ubolewaniu, książką przeciętną właśnie.


Recenzja została umieszczona również na stronach wortalu literackiego Granice.pl


piątek, 6 lipca 2012

Cees Nooteboom "Utracony raj"

Tytuł: Utracony raj
Autor: Cees Nooteboom
Wydawnictwo: WAB















„Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest zbyt krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla” – pisał Phil Bosmans. Niekiedy jednak bywa tak, że marzenia są piękne tylko wtedy, kiedy pozostają … w sferze marzeń. Ich spełnienie wiąże się jednak z rozczarowaniem i utratą złudzeń, a rzeczy czy wydarzenia okazują się być inne, niż się wydawały.
Konfrontację z rzeczywistością szykuje dla swoich bohaterek holenderski pisarz Cees Nooteboom. „Utracony raj”, jego najnowsza powieść, to niezwykle subtelna i delikatna historia o naszych marzeniach, iluzjach które tworzymy i rozczarowaniach. Mimo, iż książka ma niewielką objętość, to trudno ją zaliczyć do lekkiej lektury, odpowiedniej na wakacyjny wypoczynek. To raczej tekst, który należy kontemplować i zgłębiać warstwa po warstwie, a i tak czeka nas prawdziwa łamigłówka, bowiem czas się tu zakrzywia, opowieści przenikają ,  ścierają z marzeniami i roztrzaskują o brutalny świat faweli, gdzie Alma została zgwałcona.
„Masz w sobie cień (…) A czym on jest? Twoją tajemnicą” – mówi najbliższa przyjaciółka Almy, Almut. Obie dziewczyny zafascynowane są sztuką i choć Almut odznacza się germańskim zmysłem porządku i racjonalnym podejściem do życia, to również ona ma marzenia. A właściwie jedno wielkie, troskliwie pielęgnowane przez lata. Niegdyś dziewczyny godzinami leżały pod mapą Australii marząc o podróży, zanurzeniu się w kraj, dotarcia do jego korzeni. Ich celem było Sickness Dreaming Place, miejsce w którym uwalnia się naturalne promieniowanie radioaktywne, a także dotknięcie pierwotności, czyli spotkanie z Aborygenami.
Studia Almy na kierunku sztuka renesansowa, czy Almut – sztuka współczesna, czy podróż przez Drezno, Amsterdam czy Florencję, to tylko początek drogi, która ostatecznie prowadzi je ku spełnieniu marzeń z dzieciństwa – ku Australii. Jednak rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej niż w snach, a już sam zapach terminalu lotniczego odstręcza. „Moja Australia była fikcją, ucieczką, wiedziałam to w momencie przyjazdu” – mówi Alma, choć trudno dziewczynom przyznać się do rozczarowania. W zaklimatyzowaniu się Almy nie pomaga nawet gorący romans, można dlatego, że  zniewolona jest wyłącznie przez obraz artysty. O nim samym mówi: „Nie lubię tego człowieka, ponieważ on mnie nie lubi (…). On jest tak samo nieprzystępny, jak jego obrazy”.
Pobyt w Australii oznacza także borykanie się z problemami finansowymi, dlatego te z obie decydują się na dość oryginalny sposób podreperowania budżetu. Wyruszają do Perth, gdzie odbywa się festiwal literacki połączony z teatralnym. Organizatorzy poszukują aniołów – statystów, bowiem jedną z atrakcji ma być swego rodzaju gra miejsca, której zadaniem ma być poszukiwanie skrzydlatych sprzymierzeńców.
Jednym z uczestników tej zabawy jest Erik Zondag, krytyk literacki, „król odwlekania”, znudzony życiem mężczyzna w średnim wieku, który smutki i bezsens życia topi w alkoholu, zaś humor poprawia smagając autorów słowem niczym batem. Spotkanie Erika i Almy będzie niemal metafizycznym przeżyciem i trwale zapisze się w ich pamięci.  „Tym, czego nikt nie może zobaczyć, są skrzydła, które za nią rysuje, skrzydła, których nigdy nie mógł zapomnieć” – pisze Nooteboom, bowiem spotkanie w tak niezwykłych okolicznościach nie będzie ostatnim.
Historia Nootebooma, pomimo oszczędnej fabuły i wrażenia ulotności jest i będzie aktualna po wsze czasy. Każdy z nas bowiem ma swoje marzenia, wszyscy gonimy za ich spełnieniem, poszukując wytrwale raju utraconego. Ten holenderski prozaik „Utraconym rajem” zmusza nas do konfrontacji z celami i tęsknotami, przygotowuje także na rozczarowanie. Robi to w niezwykle wdzięczny, poetycki wręcz sposób zostawiając z poczuciem niedosytu nawet tych czytelników, którzy nie są książką zachwyceni. Nooteboom staje się tu malarzem słowa, zaś jego piękno oraz wrażliwość utrwalamy pod powiekami i w duszy. Nawet, jeśli kolejny raj na drodze życia okaże się być rajem utraconym, to zawsze możemy po lekturze , wzorem Almy, powiedzieć: „myślę, ze zawsze już będę się włóczyć, żeby świat przemienić w moją pustynie”.


Recenzja została umieszczona także na stronach wortalu literackiego Granice.pl




poniedziałek, 2 lipca 2012

Julian Barnes "Poczucie kresu"

Tytuł: Poczucie kresu
Autor: Julian Barnes
Wydawnictwo: Świat Książki










„Co wiedziałem o życiu ja, człowiek, który żył tak ostrożnie? Który ani nie przegrał, ani nie wygrał, ale po prostu pozwalał, by życie mu się przytrafiało? Który miał zwykłe ambicje i zbyt szybko przystał na to, by ich nie realizować? Który unikał bólu i nazywał to zdolnością przetrwania?”- ile osób, może sobie u kresu życia zadać takie pytania? Ile osób żyło i wciąż żyje nie ryzykując niczego, nie wychodząc ze swojej strefy bezpieczeństwa? Czy możliwe jest życie bez wzlotów i bez upadków, bez sukcesu i bez porażek, bez miłości i bez nienawiści? I co najważniejsze - czy takie życie można życiem nazwać, czy może raczej egzystowaniem w skorupie jaką się otaczamy? Pytania, pytania… Trudno ich uniknąć podczas lektury książki światowej sławy brytyjskiego pisarza Juliana Barnesa. Jego najnowsza powieść „Poczucie kresu” to właśnie bodziec do rozmyślania o przeszłości, o motywach i konsekwencjach postępowania, to podróż w przeszłość szlakiem swoich wspomnień po to, by odkryć, że rzeczy nie zawsze są takie, jak je widzimy.
Trudno doszukiwać się tu brawurowo prowadzonej akcji, wielkich tragedii, dramatów czy morza łez. A jednak, mimo leniwie toczących się wydarzeń, książka porusza nas do głębi pozwalając docenić kunszt autora i jego mistrzostwo we władaniu słowem. Londyński klimat nie ma tu nic do rzeczy, mamy jednak wrażenie, że wszystko jest jakby spowite mgłą, niewyjaśnione, pełne znaków zapytania czy niedopowiedzeń. Barnes unika patosu, nie ma tu wzniosłych słów czy choćby jednego zbędnego epitetu, mamy wrażenie, że książka jest doskonale wyważona, dopracowana w każdym celu tak, że nawet przewidywalne zakończenie nie budzi rozczarowania, ale staje się kolejnym zapisem na osi czasu.
Poznajemy Tony’ego Webstera, emeryta, członka lokalnego towarzystwa historycznego, człowieka wyważonego, powściągliwego, typowego asekuranta, który nigdy niczym nie zaryzykował. List otrzymany z jednej z kancelarii prawniczych burzy jego wystudiowany spokój i zmusza do powrotu wiele lat wstecz do czasów szkolnych, do zawartych wówczas przyjaźni i do dziewczyny w obecności której stał się mężczyzną.
„Trochę osiągnięć, trochę rozczarowań”- tak mówi o swoim życiu Tony, przypominając sobie Alexa, Colina i Adriana, kolegów ze szkolnej ławki. Owa informacja od prawnika to w rzeczywistości spadek po niejakiej Sarah Ford, matce jego pierwszej dziewczyny, którą widział jeden jedyny raz, a jednak zdołał zaskarbić sobie jej sympatię (a może współczucie?). Jednak to nie marne pięćset funtów odziedziczone po kobiecie, ale pamiętnik, który mu zapisała wstrząsnął nim zmuszając do przewartościowania swojego obrazu świata. Zapiski Adriana Finna mogły zawierać wszystko, włącznie z wyjaśnieniem przyczyny samobójstwa jakie popełnił. Niestety ów pamiętnik zagarnęła dla siebie Veronica Ford, kobieta, która na długie lata zapadła mu w pamięć, która go upokorzyła, manipulowała nim, wiążąc się ostatecznie z jego najbliższym przyjacielem.
Historii Barnesa daleko do ckliwego love story, to raczej opowieść o zbrodni (choć nie tej rozumianej dosłownie) i karze, o winie i odpowiedzialności. To także znakomity dowód na ułomność ludzkiej pamięci, jej zdolność do fałszowania rzeczywistości i tworzenia iluzji, które stają się jedynym światem, jaki znamy. W „Poczuciu kresu” pojawia się też Philip Larkin, poeta tworzący w duchu Yeatsa, czy Hardy’ ego, a właściwie fragmenty jego wierszy, co dodatkowo podsyca nasze pragnienie odpowiedzi na pytania o motywy, którymi się w życiu kierujemy.
„Poczucie kresu” Juliana Barnesa jest książką wielowymiarową i choć nie jest to lektura łatwa, lekka i przyjemna to warto się w nią zagłębić, zatracić bez reszty. Wielbiciele dobrej literatury z pewnością docenią geniusz Barnesa, przestrzeń, którą potrafi stworzyć wyłącznie za pomocą słowa i emocje, jakie wywołuje. To powieść, która zmusza do analizy swoich wyborów i dróg, odpowiedzi na pytanie ile z Tony’ego jest w nas samych. Obawiam się, że zbyt wiele…


Recenzja została również umieszczona na stronach wortalu literackiego Granice.pl