czwartek, 8 lipca 2021

Podróże z dzieckiem: Zamek Czocha i Świeradów Zdrój

Klara trochę się pochorowała, więc trzymajcie kciuki za dalsze wyprawy. Dziś jednak za nami wyjątkowy dzień, Zamek Czocha i Świeradów Zdrój. Ta pierwsza atrakcja była planowana, bowiem jeszcze przed wyjazdem do Wolimierza wiedzieliśmy, że chcemy zwiedzić zamek szczególnie, że jest on oddalony o niecałe pół godziny drogi od miejsca, gdzie nocujemy. Zamek przyciągnął nas monumentalnym wyglądem, ale też malowniczym położeniem na wzgórzu. Nic dziwnego, że przyciągnął również filmowców - miał okazję „zagrać”, m.in. w Wiedźminie, Świętej wojnie czy Dolinie szczęścia, natomiast w 2012 roku miesięcznik National Geographic Traveler określił zamek mianem jednego z "7 nowych cudów Polski". Druga atrakcja była spontaniczna, bo pogarszające się samopoczucie małej nie pozwoliło zrealizować pierwotnych planów. Ale nie żałujemy, bo nie mieliśmy zamiaru odwiedzać tych terenów, tymczasem Dom Zdrojowy zdecydowanie warto zobaczyć.

Zamek znajduje się w miejscowości Sucha (w gminie Leśna), nad Zalewem Leśniańskim. Dojazd do tego miejsca nie jest trudny – będąc w centrum Leśnej, wystarczy udać się o 4 km na wschód – trasa jest bardzo dobrze oznakowana. W pobliżu twierdzy znajduje się parking oraz brama wjazdowa na podzamcze.

Historia zamku Czocha

Zamek Czocha początkowo był drewnianym grodem obronnym z umocnieniami z ziemi oraz z kamieni. Twierdza o kształcie zbliżonym do dzisiejszego powstała w latach 1241-47 prawdopodobnie na rozkaz króla czeskiego, Wacława. Od początku istnienia twierdzy jej nazwę wielokrotnie zmieniano, a własność przechodziła z rąk do rąk – spod władania czeskich królów i książąt pod panowanie władców polskich. Jeszcze po wojnie o początkach zamku wiedziano niewiele, nawet dziś trudno z pewnością stwierdzić, kto był inicjatorem budowy warowni, górującej nad płynącą w dole Kwisą. Na pewno najstarsze ślady świadczące o istnieniu zamku sięgają XIII wieku. Miejsce zwano wówczas Mons Tisove, czyli Wzgórze Cisów. Drzewa te dominowały tutaj wśród innych gatunków przez kolejnych kilkaset lat.

Prawdopodobnie w pierwszej połowie XIII wieku na Wzgórzu Cisowym powstał tzw. zamek przejściowy, charakteryzujący się zastosowaniem systemu wałów i fos, które fortyfikowały zabudowania o lekkiej konstrukcji, wznoszone z drewna, gliny i kamienia, bez zaprawy wapiennej. Być może pierwsza warownia została wzniesiona jako ważny punkt obrony przeciw piastowskim władcom księstw śląskich, którzy podobne obiekty wznosili na drugim brzegu Kwisy. Kolejnymi właścicielami Czochy byli brandenburscy Askańczycy, władający tymi ziemiami w latach 1253 - 1319. 

Wraz z XVI wiekiem i nadejściem epoki Renesansu, zamek został przebudowany na rozległą rezydencję zgodnie z harmonijnymi zasadami architektonicznymi i wystroju wnętrz tej epoki. Niestety, pod koniec XVIII wieku pożar zniszczył część zamku. Na początku XX wieku bogaty przemysłowiec Ernest Gütschow kupił zamek i zlecił jego odbudowę i modernizację słynnemu architektowi Bodo Ebhardtowi. Ten przekształcił zamek Czocha w jedną z najpiękniejszych budowli zabytkowych Dolnego Śląska.

W czasie II wojny światowej część gospodarcza zamku była prawdopodobnie kompleksem produkcyjno-usługowym - hodowano tam pszczoły i uprawiano rośliny ozdobne. Po wojnie w zamku funkcjonował Wojskowy Dom Wypoczynkowy.  Obecnie mieści się tu m.in. hotel, a wnętrza zamku udostępnione są do zwiedzania, podobnie jak multimedialna sala tortur. Mimo iż zamek zachwyca, to jeśli chodzi o zwiedzanie, minusem jest czas jego trwania, a właściwie brak opcji adresowanej do rodzin z dziećmi. Zwiedzanie z przewodnikiem trwa bowiem 1 godz. 15 min (cena biletu 25 zł) i nie przewidziano samodzielnego spaceru po wnętrzach albo krótszej trasy. W efekcie zdecydowaliśmy się wykupić bilet wyłącznie na zamkowy dziedziniec i teren wokół zamku 8zł), bo Klara nie wytrzymałaby tak długiej trasy, zapewne nudnej z jej perspektywy. 








Z zamkiem związanych jest kilka legend. Jedna z nich mówi o „studni niewiernych żon". Podobno czasami o północy ze studni wydobywa się kobiecy płacz, a nawet wzywanie o pomoc - według legendy to głosy żon panów tego zamku, skazanych na wieczne męki za swą niewierność. Inna legenda mówi o Gertrudzie, czyli Białej Damie zamku Czocha. Jej historia sięga czasów wojen husyckich. Gertruda weszła w konflikt z bratem i chcąc się na nim zemścić, sprowadziła na zamek husytów, otrzymując w zamian za zdradę złoto. Gdy zamek został odbity, zdrajczynię ścięto na placu zamkowym.. Ponoć teraz duch  Gertrudy błąka się nocą po warowni.

Legendy legendami (choć ja je bardzo lubię), ale warto wspomnieć o jeszcze jednej atrakcji zamku, a mianowicie rejsach statkiem po Jeziorze Leśniańskim. Zdecydowaliśmy się na nią ze względu na Klarę, która jeszcze nie płynęła statkiem, ale słowo "woda" już opanowała:-)

Bilet na rejs kupimy u wrót zamku Czocha - koszt biletu to 20 zł /osoba. Statek wypływa z przystani pod tzw. dolnym dziedzińcem zamku Czocha. Zejście odbywa się dość stromymi schodami wprost na niewielką przystań, a następnie po kamieniach. Z Klarą na rękach nie było to zbyt komfortowe - warto zadbać o stworzenie bezpieczniejszej drogi. Za to od kapitana Klara dostała cukierka, więc jej uśmiech wynagrodził nam trudy wtłoczenia jej na statek. 

Statek płynie się w kierunku Zapory Leśniańskiej i zawalonego mostu na Bożkowicach i trwa około 30 min. Podczas rejsu można wysłuchać opowieści starego kapitana (nagranej), ale przede wszystkim podziwiać zarówno krajobraz i pobliską zaporę, jak i zamek od strony jeziora.



Po takiej wyprawie mocno zgłodnieliśmy, wybraliśmy się zatem do sugerowanej przez baner przy parkingu restauracji Zielony Piec, w Leśnej, niecałe 2 km, od zamku Czocha. Obiekt jest naprawdę piękny, a pogoda umożliwiała nam ulokowanie się na dworze i zamówienie czekoladowej rozpusty. To dość droga restauracja, ale poza deserem zdecydowaliśmy się zjeść w niej obiad (z polecenia - ponoć pyszne dania, a wyśmienity deser dawał nadzieję na więcej rozkoszy podniebienia). Niestety okazało się, że obiady wydawane są od 12, a przed tą godziną nie przyjęto od nas zamówienia, co nas lekko zniechęciło. Ostatecznie na deserze się skończyło, bo równo z wybiciem 12 w jednym z pobliskich obejść rozpoczęła pracę kosiarka co odebrało nam ochotę na siedzenie na dworze. 


Jako że musieliśmy kupić lekarstwa dla Klary, zdecydowaliśmy się zjeść obiad w Świeradowie Zdroju i od razu tam kupić małej syrop. Historia i tradycja miasta związana jest z tzw. “świętym źródłem” opisanym przez Leonarda Thurneyssera i Kaspra Schwenckfelda, jako źródło mineralne porównywalne w swej jakości do wód leczniczych kurortu SPA w Belgii lub na Węgrzech.

To spokojne uzdrowisko w górach, o ponad 250-letniej tradycji znałam wyłącznie z pocztówek, na których widniał słynny Dom Zdrojowy. To piękna budowla, choć wołająca już o remont, położona w centrum Świeradowa, otoczona parkiem. Dom Zdrojowy posiada wysoką na 46 m wieżę zegarową oraz najdłuższą (80 m) wśród dolnośląskich uzdrowisk Halę Spacerową o modrzewiowej konstrukcji, z piękną polichromią i witrażami. Przy jednym z wejść do Hali Spacerowej znajduje się nieczynne źródło wody pitnej (szczawy radonowo-żelaziste). Wodę można natomiast zakupić w jednym ze sklepików za terenie Hali - koszt to 1,50 zł plus 1 zł za kubeczek. Nie próbowaliśmy tej zdrowotnej wody, więc nie wypowiadam się o jej walorach smakowych. 






W pobliżu Domu Zdrojowego warto zwrócić uwagę na fontannę z żabkami, widoczną często na pamiątkowych magnesach. Jej otwarcie miało miejsce w 2010 roku. Na jej brzegach siedzą cztery żabki nawiązujące do legendy założenia Świeradowa. Legenda mówi o tym, że wiele lat temu pewien berliński lekarz znalazł w tutejszym potoku zakonserwowaną żabkę. Zbadał skład chemiczny wody stwierdzając, że posiada ona właściwości lecznicze. W taki oto sposób powstało uzdrowisko.



Warto przejść się również deptakiem i przysiąść w którejś z kawiarenek, choć zdecydowanie odradzam obiad w restauracji Magnolia. Spory wydatek i wielkie rozczarowanie - P. praktycznie nie zjadł swojego mięsa zatopionego w pieczarkowym sosie, ja zamiast naleśników z serem dostałam naleśniki z chemiczną breją w środku, udającą serek waniliowy. 

W cenie obiadu zdecydowanie lepiej wjechać na Stóg Izerski nowoczesną koleją gondolową. Funkcjonuje ona cały rok, składa się z 71 kabin, a w każdej mieści się 8 osób, ale obecnie z uwagi na pandemię, mieliśmy gondolę dla siebie. Wysokość dolnej stacji to 617 m npm, górnej 1060 m. Droga w jedną stronę trwa ok. 10 minut, kolej funkcjonuje co pół godziny. Widoki pozwalają zapomnieć o cenie tej atrakcji - 50 zł. osoba w obie strony.




Przy górnej stacji znajduje się restauracja, ale warto przejść kawałek w górę do schroniska "Na Stogu Izerskim", wybudowanego w 1924 roku. Budynek łączy architekturę śląską i łużycką i jest tym typem schroniska, który bardzo lubię. P. zamówił tu naleśniki z serem, które - pomijając fakt, że podane zostały w jednorazowym opakowaniu - rzeczywiście były z serem i miały wyborny smak. 



Zmęczeni (i w końcu najedzeni) zjechaliśmy na dół. To była naprawdę wspaniała atrakcja, zarówno dla Klary, jak i dla nas. Choć korzystając z kolejki warto zaparkować gdzieś dalej - przy kolejce parking całodniowy to koszt 20 zł, nie uwzględniony został wjazd wyłącznie w celach widokowych, trwający godzinę. Szkoda, bo taka wyprawa wiążę się już z naprawdę dużym wydatkiem. 

1 komentarz:

  1. Zamek Czocha mam w planach od dawna, ale jakoś mi zawsze nie po drodze :( W tym roku póki co byłam tylko na Chojniku.

    OdpowiedzUsuń