piątek, 10 lipca 2015

Rozmowy z autorem - Marek Majewski "Koniak i daktyle"

Marek Majewski - z wykształcenia plastyk. Skończył ASP w Warszawie w pracowni Henryka Tomaszewskiego. W Polsce pracował w pismach „Jazz”, „Ty i Ja”, a później wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Spędził 12 lat w San Francisco, gdzie jako jedyny Polak współpracował ze znanym pismem rockowym „Rolling Stone”. W 1982 zdobył złoty medal w międzynarodowym konkursie na plakat ONZ. Był też współtwórcą artystycznego tytułu „Artbeat”. W latach 90-tych pracował dla „Twojego Stylu” i „Urody”. Wydał w USA album fotograficzny „Frisco on my mind”, który planuje wydać również w Polsce. (źródło: rozpisani.pl)




Justyna Gul: W którym momencie Pan zrozumiał, że fotografia jest tym, co chce Pan robić zawodowo?

Marek Majewski: W momencie, kiedy zacząłem wywoływać swoje filmy w ciemni fotograficznej.

Czy zawsze patrzył Pan na życie obrazami? 

Tak…. Zawsze i teraz, bo ciągle, jak każdy artysta dalej żyję obrazowo. 

Co takiego trzeba w sobie mieć, albo co musi się stać, żeby zostawić rodzinny dom w Polsce i wyruszyć w podróż, trwającą całe życie? 

Fakt, że wychowałem się w internatach i akademikach jako półsierota, pozwolił mi bez obciążeń opuścić POLSKĘ… Wyjechałem w poszukiwaniu nowej rodziny i innej OJCZYZNY.

Te pierwsze miesiące po przyjeździe do Kalifornii były trudne. Co Pana motywowało do tego, by zostać, walczyć?

Nie chciałem być mięczakiem i jednym z tych, którzy poddali się komunie.

Studia na ASP pomagały czy raczej ograniczały sposób postrzegania rzeczywistości? 

Studia artystyczne otworzyły mi nieznany i fantastyczny świat, w którym dalej przebywam ……..

W swojej książce wspomina Pan enerdowski Pentacon. Czy ma Pan jeszcze ten aparat?

Ten oryginalny Pentacon, który przywiozłem z Polski, dalej leży w moim „storage” i czasem bawię się nim jak jakąś relikwią …… naciągając puste klatki.

Poznanie Barona Wolmana było jednym z punktów przełomowych, mających wpływ na Pana dalsze losy. Można odnieść wrażenie, że takich przypadków było więcej. Jest Pan szczęściarzem, czy raczej robi Pan wszystko, żeby temu szczęściu dopomóc? 

Zapomniała Pani dodać, że przyjechałem do Frisco w czasie dekady Wodnika… mojego astrologicznego znaku?! Ciągle prowokuję szczęście,....Tak miedzy innymi poznałem moja drugą żonę, którą dosłownie ściągnąłem z wybiegu dla modelek na pokazie mody i był to jeden z tych fantastycznych przypadków! 

Którzy fotografowie mieli największy wpływ na Pana warsztat? Czy ma Pan jakiś niedościgniony wzór?

Gdy pracowałem w „Jazzie” Marek Karewicz pokazał mi, jak się wywołuje czarno białe filmy a później Jim Marshall w „Rolling Stone” i Ansel Adams, pokazali mi dużo więcej.

Według Ryszarda Kapuścińskiego, fotografowanie pozwala „zatrzymać wiecznie pędzące życie”. A na co Panu pozwala fotografia? Czego Pan w niej szuka?

Zgadzam się z Panem Kapuścińskim…. i dlatego w latach 70-tych zabrałem się do kronikarskiego strzelania fotek na ulicach Frisco, co później przerodziło się w 2500 klatek i album „Hotel Kalifornia”.

Czy „Koniak i daktyle” są próbą zatrzymania czasu? 

Nie tylko próbą, ale doskonale obrazują ten czas … czas utraconej młodości i czas, którym chciałem się podzielić z moimi czytelnikami, no bo w końcu to ja, jako jedyny Polak, byłem w środku tego Hippisowskiego Kotła, jako Andy Madżeski.

Tęskni Pan za czasami hippisów i wolnej miłości? 

Tak, bo w Polsce, pod pręgierzem katolickim, dalej mamy „moralność Pani Dulskiej”. Wiec nie tylko tęsknię, ale ciągle do nich powracam czytając fragmenty książki gloryfikującej „Summer of Love”, gdzie miłość oralna nie była grzechem śmiertelnym….!!!

Jak powstawała książka? Spisywał Pan wydarzenia na bieżąco, czy może przyszedł taki dzień, który uświadomił Panu, że warto podzielić się tym doświadczeniem i tak fascynującym życiem z innymi?

Tak spisywałem ciekawsze momenty na gorąco, aby nie zatarły się w pamięci i w ten sposób powstała Kniga Kultowa jak, „ŁUK TRYUMFALNY” Remarque`a, który z wypiekami na policzkach czytałem jeszcze w ogólniaku.

W książce dużo uwagi poświęca Pan pamiętnej wyprawie do Meksyku. Rzeczywiście zrobiła na Panu tak duże wrażenie? 

Meksyk to było „życie jak w Madrycie”; coś, czego nigdy nie przeżyłbym w kraju nad Wisłą.

Irene Cary, Joan Baez i wiele, wiele innych gwiazd uwiecznił Pan na swoich fotografiach. W książce przytacza Pan nawet kilka anegdot związanych z tymi spotkaniami. Czy jednak któraś z tych postaci szczególnie zapadła Panu w pamięć? 

Myślę, że zdjęcia Cary, przy których stałem się egzotycznym fotografem dla ekipy strzelającej o niej dokument… wtedy w jakimś sensie poczułem się gwiazdą. 

Mówi się, że każdy artysta ma swoją misję, a każde zdjęcie – historię. Co mówią Pana prace?

„K&D i Hotel Kalifornia” są kapsułką czasu, do którego przyjemnie jest wrócić. Ale teraz dla mnie to nie tylko zdjęcia, ale też grafika, do której powróciłem 10 lat temu, jako wykładowca w Akademii Sztuki w Tampie na Florydzie… no bo w końcu studiowałem plakat u Henia Tomaszewskiego, z którym piłem „brudzia” właśnie w San Francisco, które mój profesor odwiedzał razem z żona w latach 70-tych.

Jak Pan sądzi, o którym ze zdjęć, jeśli musiałby wybrać Pan jedno, będzie się mówiło za kilka, a nawet kilkadziesiąt lat?

Jest to fotka z dwoma hippisami podpierającymi ścianę domu, w którym mieszkała Jannis Joplin na Hight Ashbury. Tę fotę w stylu “candid” strzeliłem według recepty Jima Marshalla.

Aparat przeszkadza czy pomaga w poznawaniu świata?

Tutaj muszę Panią odesłać na str. #3 do mego autoportretu z filmem na oczach, przez który oglądam świat w albumie „Hotel Kalifornia”.

W jednym z wywiadów wspomniał Pan o różnicach pomiędzy polskimi a zagranicznymi sesjami. Czy ta przepaść istnieje nadal? Z czego ona może wynikać?

Tak przepaść jest kolosalna, bo nikt w Polsce nie uczy wizualizacji poprzedzającej sesję zdjęciową.

Co Pan czuł po powrocie do Polski? Czy polska rzeczywistość wciąż Pana rozczarowuje?

Za każdym razem, gdy odwiedzałem Polskę czułem, że jestem w świecie karłowatym, w którym żyją „midgety”, gdzie cała rzeczywistość jakoś się skurczyła.

Co Pan uważa za największy sukces?

Największym moim sukcesem było zrozumienie AMERYKI i nastąpiło to dopiero, gdy opuściłem na dobre FRISCO i zobaczyłem inne regiony tego olbrzymiego i fantastycznego KRAJU. Przejechałem Stany samochodem kilka razy górą i dołem.

Ukazała się Pana kolejna książka, tym razem album fotograficzny. Jakie są Pana kolejne plany wydawnicze? 

Chciałbym wydać album fotograficzny z moich podróży po Europie. 

Życzę spełnienia tych planów i bardzo dziękuję za poświęcony czas.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz