sobota, 12 grudnia 2015

George Rodson "Hiobowe wieści"

Tytuł: Hiobowe wieści
Autor: George Rodson
Wydawnictwo: Psychoskok

Nigdy nie zgadzałam się ze słowami Edgara Allana Poe, który twierdził, iż „tajemnice zmuszają do myślenia i dlatego szkodzą zdrowiu”. Sekrety bowiem mają to do siebie, że ekscytują, sprawiają, iż pragnąc je odkryć wzbijamy się na wyżyny kreatywności, nowe połączenia neuronów w naszym mózgu pojawiają się z wyjątkową systematycznością, osiągamy stan ducha, w którym „chce się nam chcieć”. Okazuje się jednak, że istnieją osobniki, na których tajemnice działają destrukcyjnie, zaś próba ich rozwikłania – nawet zakończona sukcesem – wiąże się z poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi.

Być może ta negatywna właściwość tajemnic sprawia, że pomimo licznych sukcesów zawodowych, detektyw George Rodson z Houston, jest poważnie chory. Mężczyzna cierpi na nadciśnienie, ma chore nerki, wytrzeszcz oczu, zaparcia, tętniaka, a nawet guza mózgu – świadomość tych wszystkich problemów zdrowotnych trawi jego ciało niczym gorączka i nie pomaga nawet fakt, iż lekarze specjaliści nie potwierdzili żadnej z dolegliwości. Detektyw wie przecież lepiej i dlatego właśnie leczy się kolejnymi tabletkami z uporem, przypominającym lekomanię, zaś każda próba ograniczenia dawkowania, spotyka się u niego z agresją bądź wymyśleniem kolejnej choroby. Być może takie zachowanie, noszące znamiona hipochondrii i zdecydowanie nadające się do diagnozy nie byłoby tolerowane gdyby nie fakt, że Rodson jest jednym z najlepszych. Mimo iż nienawidzi on kontaktów z ludźmi, zaś jego introwertyzm zaczyna przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu, to tak naprawdę nie istnieje zagadka, której detektyw by nie rozwiązał. Właśnie dlatego, to jego osoba zostaje oddelegowana do wilgotnej Luizjany, gdzie powietrze przesiąknięte jest siarką, zaś ludzie są milczący i podejrzliwi. Książka „Hiobowe wieści”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Psychoskok, jest właśnie krótką relacją ze śledztwa, w którym pewne jest tylko jedno – istnienie straszliwie okaleczonego ciała. Opowiadanie, utrzymane w konwencji czarnego kryminału, zachwyci wszystkich miłośników gatunku i wielbicieli zagadek, których pozornie nie da się rozwiązać. 

Śmierć Micheala Higgsa wydaje się nie obchodzić nikogo z członków lokalnej społeczności, a przynajmniej nie na tyle, żeby kogokolwiek skłonić do współpracy. Ciało zostało znalezione przez właściciela posesji na łodzi dryfującej po jeziorze, a jego stan w pierwszych minutach uniemożliwiał rozpoznanie denata. Pokryte krwią i błotem zwłoki po dokładnych oględzinach okazały się być ciałem miejscowego pijaczka ze skłonnością do przesiadywania w barach i podnoszenia ręki na żonę. Higgs został zabity nożem, a na jego ciele znajdowały się rany kłute brzucha i podbrzusza. Znacznie bardziej zagadkowym elementem, niż owe rany, jest wyryty na jego piersi znak, przypominający krzyż oraz ptasie pióro tkwiące pomiędzy palcami denata. Kto, w spokojnym przecież miasteczku, mógł dopuścić się tak potwornego mordu? Policja robi wszystko, by nie znaleźć sprawcy – ślady zbrodni są konsekwentnie zacierane, a istotne dla śledztwa ustalenia nie są przekazywane Rodsonowi. Każda próba prowadzenia przez niego działań kończy się natomiast porażką i surowym upomnieniem ze strony szeryfa Kennera.

Kiedy wydawać by się mogło, że śledztwo utknęło w martwym punkcie, zostaje znalezione kolejne ciało. Tym razem ofiarą jest młody chłopak, podejrzany o morderstwo Higgsa. On również zostaje zabity ciosami w brzuch i podbrzusze, a na jego piersi widnieje krwawy znak. Tyle tylko, że zamiast piórka w dłoni, będącego niewątpliwie rodzajem wskazówki, to ciało zostało ogolone na łyso. 

Co łączy, oprócz metody działania sprawcy, te zbrodnie? Dlaczego sposób morderstwa wydaje się być nawiązaniem do biblijnych przypowieści i czy ten trop, podjęty przez Rodsona, przyniesie jakiekolwiek rezultaty? Na te wszystkie pytania odpowiedzieć może lektura pasjonującej książki „Hiobowe wieści”, która otula nas mroczną atmosferą Luizjany, przeraża tajemniczością i świadomością, iż okoliczni mieszkańcy najprawdopodobniej znają tożsamość mordercy. Relacja z prowadzonego śledztwa jest prowadzona w pierwszej osobie, co nie tylko daje nam możliwość bezpośredniego poznania detektywa, ale i sprawia, iż czujemy się częścią tej sprawy, zaczynamy rozumieć przeszkody, z którym Rodson musi się mierzyć, niemal fizycznie czujemy smród unoszący się w powietrzu i bagienną wilgoć. Sama konstrukcja bohatera – genialnego analityka, a przy tym człowieka słabego, pełnego ułomności, jest prawdziwym majstersztykiem. To właśnie sprawia, że opowieść możemy uznać za wyjątkową, zaś jej konstrukcja, klimat, jaki udało się stworzyć oraz kreacja postaci powinny stać się wzorem, na którym rzesze pisarzy kryminałów mogą się uczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz