środa, 13 lipca 2016

Mateusz Kotlarski "Kotlet na wynos, czyli autostopem za równik"

Autor: Mateusz Kotlarski 
Wydawnictwo: Helion (Bezdroża)

Znasz przepis na kotlet po birmańsku? Przepis na ten specjał jest dziecinnie prosty – wystarczy, że weźmiesz jednego Kotleta i wyślesz go … w podróż bez daty powrotu. Danie, które otrzymujesz jest zupełnie inne, jest czymś więcej, niż zwyczajną sumą składników. Wyczuwa się w nim smak przetworów sprzedawanych przez rosyjskie babuszki na przydrożnych zajazdach, mongolskiego jogurtu, chińskich nudli czy piekielnie ostrej tajlandzkiej zupy. Myślisz, że to danie nie jest dla ciebie? Nic bardziej mylnego! Jestem przekonana, że nie tylko ze smakiem skonsumujesz potrawę, ale jeszcze zatracisz się w niej, pragnąc systematycznie powtarzać to ekscytujące doznanie.

Właśnie tak wygląda stan ducha czytelnika, po lekturze książki Mateusza Kotlarskiego, autora książki „Kotlet na wynos, czyli autostopem za równik”. Opublikowana nakładem wydawnictwa Helion relacja z wielomiesięcznej podróży autostopem, która zakończyła się w Indonezji, to zaproszenie do przeżycia wspaniałej przygody, ale również inspiracja do tego, by samemu zacząć odkrywać świat. Autor nie tylko opisuje swoje ośmiomiesięczne zmagania z drogą oraz z przeciwnościami losu, ale odkrywa wspaniałe miejsca i ludzi, przełamuje stereotypy, zachęca do tego, by zignorować głosy tłumów i podążać za swoimi marzeniami. 

Autor, zwany Kotletem, z dużym dystansem do siebie i do otaczającej rzeczywistości opisuje spotkanych na swojej drodze rdzennych mieszkańców, ich zachowania i zwyczaje, większą uwagę poświęcając właśnie ludziom niż samej trasie, przemierzanej w dużej mierze autostopem. I to autostopem rozumianym tradycyjnie, jako darmowy przejazd, a właściwie jako wymianę – transport w zamian za towarzystwo, opowieści z drogi, a niekiedy tylko (wobec ograniczeń lingwistycznych) za szczery uśmiech. Od tej reguły Kotlet zrobił tylko kilka wyjątków, niekiedy z premedytacją, a niekiedy wobec braku innej możliwości przejazdu, czasami również z przekory czy ciekawości. 

Jednym z takich odstępstw, był rozpoczynający podróż przejazd Koleją Transyberyjską. Celem był Nowosybirsk, gdzie po raz pierwszy Kotlet zrozumiał względność czasu – zaczął on tu zwalniać, a to niezwykle uczucie towarzyszyło autorowi do końca jego wyprawy. Kolejne kraje na mapie jego podróży: Mongolia (gdzie największym zaskoczeniem była popularność polskich czekoladowych draży „Korsarz”), Chiny, Laos, Kambodża, Birma, Tajlandia, Malezja, Singapur czy Indonezja, nie stanowiły celu samego w sobie, praktycznie brak na trasie również popularnych miejsc, obleganych przez tłumy. Jest natomiast energia i ciekawość podróżnika, który do końca nie jest pewien tego, czy uda mu się złapać transport, nawet nie do konkretnego miejsca, ale przed siebie, czy uda mu się rozbić namiot bez jego konfiskaty przez władze, bądź też, czy nie straci życia – bo i o takich potencjalnie niebezpiecznych sytuacjach autor pisze, zwracając naszą uwagę na pewne aspekty samotnych podróży. 

Świadomość, że jest się w podróży bez daty końcowej to wielki komfort, dzięki któremu można pozwolić sobie na niespieszne bujanie się w hamaku, relaks na bambusowych leżakach czy … podjecie pracy wolontariusza, łącząc szczytny cel, z tym bardziej osobistym. Czytamy nie tylko o kolejnych środkach transportów czy miejscach rozbicia namiotów, ale przede wszystkim wdajemy się w dysputy z mieszkańcami, poznajemy lokalny koloryt, a nawet … podejmujemy fizyczną prace, między innymi na mongolskiej farmie, przekonując się, jak ciężkie są obowiązki pastuszka doglądającego stada kóz i owiec. 

Dzięki plastycznym opisom i wspaniałym zdjęciom, stanowiącym integralną część książki, już po kilku stronach stajemy się czynnymi uczestnikami tej niezwykłej wyprawy, przeżywając wraz z Kotletem chwile grozy, ale i zachwytów, doświadczając sytuacji nieprzyjemnych, ale i niezwykłej gościnności mieszkańców kolejnych wiosek i miast. W Laosie wędrujemy przez dżunglę, zostajemy również nauczycielami angielskiego, a – wobec braku rąk do pracy – wcielamy się w rolę laotańskich rolników ryżowych. W Birmie natomiast kryjemy się przed kontrolami, obierając sobie pozornie tylko niewinny cel, który zamienia się w prawdziwe wyzwanie, czyli w wielokilometrową podróż poprzez bagna ze świadomością, iż znajdujemy się na terenie objętym zakazem przebywania przez obcokrajowców. 

To tylko kilka z wyjątkowych momentów w tej podróży, w której można (a nawet trzeba) celebrować każdą chwilę. To tylko kilka z momentów, stanowiących prawdziwą próbę wytrzymałości i charakteru, obnażających słabości, ale i pozwalających docenić to, co mamy. Lektura książki „Kotlet na wynos…” nie tylko wzbogaca nas o wiedzę na temat warunków odbywania podróży w kolejnych krajach czy zwyczajów mieszkańców, ale pozwala ujrzeć wszystko w innym świetle, otworzyć się na nowe doznania i nowych ludzi. Każdy rozdział kończą spostrzeżenia autora, które uświadamiają nam, jak wiele blokad, oczekiwań wobec innych czy schematów tkwi w naszej głowie, a przy okazji rozbudzają jeszcze większą ciekawość świata. Sama książka Kotlarskiego jest zaś jedną z tych, do których można powracać, czytając w całości, wybierając poszczególne fragmenty czy rozdziały i która nigdy się nie znudzi. Nie zawiera ona dokładnych tras, informacji na temat noclegów bądź restauracji, pozwalając jednocześnie na rozróżnienie turysty i podróżnika. Nie wiem, jak wy, ale ja zdecydowanie wolę ruszyć przed siebie z plecakiem, zdając się na uśmiech, posiłkując otwartym umysłem, zatrzymując się niekiedy przy ulicznych straganach w celu konsumpcji … kotleta na wynos!


4 komentarze:

  1. Nie słyszałam o tej książce, a wydaje się być ciekawa.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie: http://www.szeptyduszy.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie czytam książek podróżniczych, ale ta mnie zaintrygowała. Jeśli tylko gdzieś wpadnie mi w ręce, to przeczytam z pewnością :)

    http://nieuleczalna-bibliofilka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorąco polecam. Ale uwaga - książka rozbudza niekontrolowane pragnienie podróży:-) Nie mówiąc już o pragnieniu spróbowania drażetek Korsarz - cały dzisiejszy poranek szukałam ich niestety bezskutecznie...

      Usuń