czwartek, 25 września 2014

Karol Kłos "Latarnik"

Tytuł: Latarnik
Autor: Karol Kłos
Wydawnictwo: Poligraf


„Ta latarnia wciąż na mnie patrzy z wysoka, wciąż mnie obserwuje. Ona jedyna wie, co nas łączy nierozerwalnie ze sobą, ona wciąż o tym pamięta. Gdy wspinam się na nią po schodach, drży z niecierpliwości, nie mogąc doczekać się mojego wejścia” – czy można pisać pięknie o swojej pracy? Czy może istnieć wdzięczniejszy temat, niż tajemnicza, rozbudzająca wyobraźnię latarnia morska? To ona wszak jest celem licznych wycieczek, oto ona prowadzi marynarzy bezpiecznie do portu, to ona daje schronienie samotnikom, którzy wpatrzeni w bezkres morza oddają się refleksji i uniesieniu.

To jednak nie latarnia, a latarnik jest bohaterem niezwykłej książki Karola Klosa. „Latarnik”, opublikowany nakładem wydawnictwa POLIGRAF, to w istocie dziennik, w którym każdy wpis ma swój numer. Nie jest to pozycja o zwartej fabule, nie ma tu gwałtownych zwrotów akcji, jest natomiast proza życia, sporo humoru oraz własnych przemyśleń na temat otaczającego świata. To właśnie ten spokój, prostota, a przy tym niezwykła poetyckość tekstów dotyczących zwyczajnych, codziennych spraw czyni lekturę niezwykle przyjemną i wartą zapamiętania. 

W książce odnajdziemy klimat niczym u Hemingwaya, a każdy wpis jest inicjowany jakimś wydarzeniem bądź spostrzeżeniem. Wszystkie one składają się na niezwykle barwne życie zaangażowanego społecznie bohatera, życie, które wciąga i nas. Z lektury dowiadujemy się sporo o funkcjonowaniu latarni oraz charakterze pracy latarnika, poznajemy stosunki społeczne w skali mikro (relacje pomiędzy współpracownikami) oraz makro (w Zatoce Puckiej, a także w kraju), a w tle przewijają się problemy lokalne, a także te wynikające z procesu globalizacji. 

Autor porusza temat bezrobocia, które jest dla małych miejscowości niczym rak toczący zdrową tkankę, a także zagadnienia związane ze zdrową dietą, szkodliwością picia, czy pielęgnacją cery. Wspomina dawne czasy, kiedy jeszcze pracował społecznie przy powstawaniu telewizji kablowej, spotyka się również z dawnymi kolegami na zjeździe absolwentów. Przytacza również bulwersujące wydarzenie, jakim było oskarżenie o kradzież pieniędzy z kasy latarni, opowiada o początkach współpracy z lokalną gazetą.

Dziennik prowadzony jest z niezwykła lekkością, świadczącą o doskonałym warsztacie autora, o starannym przemyśleniu jego formy, a także o niezwykle „ciętym języku” i odwadze pisania o sprawach ważnych nie tylko dla ogółu, ale i dla jednostki. Śmiech miesza się tu z łzami, codzienność z wyjątkowością chwil, zaś teraźniejszość z przeszłością. Mimo to, nie jest to lektura banalna, nie jest to też książka, którą należy łapczywie pochłonąć. „Latarnik” jest bowiem pozycją, którą warto smakować wpis po wpisie, odkrywając wszystkie smaki i smaczki, podążając pajęczyną słów utkaną przez autora. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz