sobota, 13 grudnia 2025

5 niezwykłych historii przedmiotów


fancycrave1 z Pixabay
Przedmioty zwykłe i niezwykłe zarazem. Znajdują się w każdy, albo prawie każdym domu, jednak nigdy nie zastanawiamy się nad ich historią. Czas dowiedzieć się, jak długą drogę pokonały, byśmy mogli z nich korzystać. Wspólnie prześledzimy historię 5 takich przedmiotów. 

Zestawienie otwiera przedmiot niezbędny każdemu miłośnikowi kawy.

5. Młynek do kawy

Dobry młynek nie uwalnia aromatu w czasie mielenia – pachnieć ma mała czarna, a nie pokój czy knajpka. Która kawa smaczniejsza- tłuczona czy mielona – to już zupełnie inna kwestia. Turcy, którzy są mistrzami w parzeniu kawy, nie używają młynków do kawy, tylko tłuką ziarna w moździerzu drewnianym tłuczkiem.

Niezależnie od tego, którą kawę wolisz, to na początku i tak ziarna tłuczono lub ucierano młyńskimi kamieniami. Zwykle były dwa, okrągłe i płaskie, choć wersja grecka i rzymska wyglądała nieco inaczej: jeden kamień był wydrążony, do środka wkładano drugi. Za to kamienne moździerze znajdowano podczas wykopalisk w Egipcie. Do dziś w ojczyźnie kawy – Etiopii, tłuczeniem nasion zajmują się kobiety, prażąc jeszcze zielone na blasze, potem jeszcze gorące wsypują do małego moździerza i tłuczkiem ubijają na proszek. Zwyczaj ten przetrwa również u Turków, chociaż to oni byli pionierami młynków.

Tureckie młynki są wąskimi cylindrami z niedużą, czasem składaną korbką. Robiono je z metalu i w niektórych dodatkowo palono ziarno lub parzono kawę. W XVII wieku młynki tego rodzaju stały się nieodzowną częścią bardzo popularnych zestawów do kawy – w pakiecie znajdował się jeszcze tygielek do parzenia z długą rączką i porcelanowe czarki do picia. Młynki bywały bardzo zdobione, za przykład z drewna tekowego, z kością słoniową, złotem, wykładane szlifowanymi kawałkami kolorowego szkła.

Kawa do Europy przybyła około 1600 roku. Gdy 20 lat później pielgrzymi na statku Myflower wyruszali do Ameryki, zabrali drewniany moździerz. Jednak już w roku 1665 Nicholas Book z Londynu reklamował się, ze jest „jedynym człowiekiem produkującym młynki od robienia proszku z kawy, które to sprzedaje za 40 szylingów sztuka” i szybko podbił rynek.

Może to dziwne, ale młynek znajdziemy nawet w Luwrze. To niewielkie, ręczne, rokokowe cudo wykonał jubiler Jean Ducrollay. Metalowa korbka zwieńczona jest rączką z kości słoniowej, korpus zrobiono z kolorowego szkła i ozdobiono motywami roślinnymi. Młynek należał do królewskiej kochanki madame Pompadour. To w jej czasach kawa stała się modna, a towarzystwo przesiadywało w kawiarniach. Pani Pompadour sportretowała się nawet w tureckim stroju z filiżanką kawy. Jej młynek był w tamtych czasach prawdziwym cudem techniki – dolna część była odkręcana, by wysypać zmielone ziarna.

Choć młynki miały różne kształty, działały podobnie. Wewnątrz drewnianej na ogół puszki kryły się żarna, z których jedno poruszane było korbką. Obowiązkowy element to klamra mocująca do stołu lub ściany. Początkowo kawa sypała się do natłuszczonego worka. Z czasem w młynkach pojawiły się szufladki na proszek. Kolejnym udoskonaleniem był kielich – ziarna kawy wpadały z góry do młynka. W 1798 roku wydano pierwszy amerykański patent na młynek – należał on do niejakiego Thomasa Bruffa, dentysty prezydenta Thomasa Jeffersona. Równo sto lat później powstał młynek elektryczny, a następnie pojawiły się nożyki.



Lubicie prasować? Zwykle odpowiedź brzmi Nie, co nie zmienia faktu, że bez żelazka trudno jest się obejść.

4. Żelazko

Wszystko zaczęło się…nie, nie od Adama i Ewy, ale od kamienia. Wygładzone, obłe kamienie oraz podobne w kształcie przedmioty ze szkła znajdowano w pochodzących z wczesnego średniowiecza grobach. Dziś możemy uznać je za prototyp żelazka, choć prasowanie przy ich użyciu było z pewnością uciążliwe. Po pierwsze, nie były one raczej ogrzewane, tylko tkaninę układano na równej desce, zwilżano wodą i pocierano kamieniem czy szkłem. „Na zimno” prasowano długo, w wielu miejscach aż do XIX wieku, szczególnie jeśli chodziło o drobne rzeczy i nie opłacało się rozgrzewać normalnego żelazka. To zaś pojawiło się w późnym średniowieczu. Nie zawsze było żelazne, robiono je na przykład z kamienia, doprawiając metalową rączkę, ale sposób działania był identyczny.

Potrzebne było źródło ciepła – otwarty ogień lub kuchenka oraz miotełka, piasek i szmaty. Żelazko wstawiano na żar, a kiedy się rozgrzało, wsadzano w piasek dla oczyszczenia z sadzy i przecierano miotełką oraz szmatami. Wszystko to było czasochłonne i mocno męczące. Nie dość, że urządzenie ważyło ok. 6 kilo, to jeszcze trzymano je przez szmatkę, bo rączka parzyła. Prasowano szybko, inaczej żelazka stygły i od nowa trzeba było je nagrzewać. Dlatego zamożniejsze rodziny miały po kilka sztuk takich żelazek, a do tego jeszcze specjalne piecyki.

Zapotrzebowanie na żelazka w XIX wieku było spore. Chodziło nie tylko o modę, ale i o higienę, bowiem gorące żelazko chociaż częściowo odświeżało bieliznę i odzież. Zaczęto więc pracę nad udoskonalaniem tego niezbędnego w domu narzędzia. Pierwszym krokiem na przód było wprowadzenie żelazka z duszą. Żelazny wsad nagrzewano na kuchence i umieszczano wewnątrz specjalnego urządzenia, wykonanego najczęściej z mosiądzu. Rączkę izolowano drewnem bądź porcelaną, a samo żelazko mogło być ozdobione metalowymi elementami. Ten model żelazka miał podstawową zaletę – nie brudził bielizny.

Około 1870 roku został opatentowany wynalazek – żelazko gazowe. Paliwo do urządzenia było dostarczane specjalnym przewodem. Żelazko, z żeliwa niklowanego z drewnianą rączką, z przełomu XIX i XX wieku, ogrzewano od wewnątrz, przy pomocy płomienia w podgrzewaczu. Produkty spalania wydalane były dwoma otworami, umieszczonymi w przedniej części urządzenia. Korzystanie z tego typu żelazka było wygodne, stopa urządzenia pozostawał czysta i w każdej chwili można było wyprasować potrzebną odzież.

W 1871 roku Mary Potts opatentowała żelazko z odczepianą rączką, dzięki czemu uchwyt już nie parzył. Dodatkowo z żelaza robiono mu już tylko stopę i boki, a wypełnione było materiałem słabo przewodzącym ciepło, na przykład gliną. W ten sposób metal dłużej pozostawał nagrzany. Każdy rodzaj żelazka miał inne zastosowanie - były m.in. żelazka do prasowania drobiazgów, czyli żelazne i bez duszy, żelazka ogrzewane węglem drzewnym do prasowania bielizny z magla, a także żelazka do zaprasowywania koronek i inne do „rurkowania” czepców i gorsetów.

Pierwsze elektryczne żelazko, z przymocowanymi na stałe przewodami elektrycznymi, skonstruował w 1905 roku Kalifornijczyk, Earl Richardson. Udoskonalony przez niego sprzęt był lżejszy i szybko się nagrzewał. Piętnaście lat później wyposażono elektryczne żelazka w termostaty, utrzymujące potrzebną temperaturę. Konstruktorem żelazka z termostatem był Joseph Myers. Istotnym elementem żelazka elektrycznego okazały się nawilżacze, dzięki którym szybciej i skuteczniej rozprasowywano zagniecenia. W 1926 roku firma nowojorska ELDEC wyprodukowała wynalazek Thomasa Searsa – żelazko z nawilżaczem, z jedną dziurką. W 1934 roku Amerykanin Max Skolnik opatentował żelazko parowe, zaopatrzone w większą ilość dziurek, z lepszą szczelnością. Następnym etapem unowocześnienia żelazka stało się wynalezienie odpornego na działanie wody stopu aluminiowego, pokrywającego stopę urządzenia. Dokonał tego w 1938 roku Edward Schreyer. W 1995 roku aluminiową stopę zaopatrzono w specjalną powłokę, mającą za zadanie zmniejszenie przyczepności do prasowanej tkaniny i, tym samym, jej ochronę przed przypaleniem.


Jesteście ciekawi, co jest na miejscu trzecim? Sięgamy po ten przedmiot, kiedy nadchodzi zima…

3. Rękawiczki

Chronią przed zimnem, a długo również przed słoneczną opalenizną. Są niezbędne w wielu zawodach i sportach, nadają szyku balowym kreacjom. Pomagają ponadto zacierać ślady zbrodni i są konieczne na sali operacyjnej, pomagają ponadto odczuwać wirtualną rzeczywistość.

Ich wynalazcą było … pragnienie przetrwania, jak wiele wynalazków powstały bowiem z pewnej potrzeby. Z biegiem czasu walory użytkowe połączyły się z estetycznymi, a sposób użycia w dużej mierze zaczęła dyktować obyczajowość oraz układy. Podobno rękawiczki wymyślili starożytni Persowie. Pokrowce na dłonie zabezpieczały palce ujeżdżaczy koni. Egipt też znał podobny wynalazek – rękawiczki nosili faraonowie dla podkreślenia pozycji. Z Persji przeniesiono ochraniacze dłoni do antycznej Grecji, gdzie bokserzy owijali sobie nie tylko dłonie, ale i przedramiona rzemieniami z miękkiej wołowej skóry. Zwano je himantes, a służyły do ochrony przed urazami palców i nadgarstków. To była czasochłonna, precyzyjna robota. W efekcie, około IV wieku p.n.e. to właśnie sportowcy wymyślili coś łatwiejszego w obsłudze, czyli prymitywne rękawice z niewyprawionej skóry, zwane oxeis himantes. Już wtedy ich konstrukcja była bardzo sprytna – miała miejsca utwardzane kilkoma warstwami skórzanych pasów, ale też elementy elastyczne, zrobione z wełny.

W Rzymie natomiast wyższe sfery ubierały się w jedwabne „digitalia” podczas posiłków. Rzemieślnicy, rolnicy i żołnierze używali jednopalczastych „łapek”, zaś ulubieńcy tłumów walczący na arenie mieli wynalazek zwany caestusem, czyli rękawicą z wszytymi metalowymi ciężarkami.

Galowie poszli jeszcze dalej i od IV do VI stulecia straszne łapawice stały się jednym z narzędzi tortur. Jeszcze w wiekach średnich rycerze przywdziewając zbroje, nakładali na dłonie kute z blachy rękawice, zakończone pazurami i kleszczami, żeby zadać wrogowi jak najwięcej bólu. Od VII wieku rękawiczki brylowały na dworach pańskich i niemal od razu przybrały formę bliską tej obecnie. Ponoć czeski duchowny święty Wojciech prowadził rywalizację na rękawiczki z królem Bolesławem Chrobrym. Starał się zaimponować monarsze coraz nowszymi modelami robionymi na drutach. Od XI wieku strój na ręce stał się nieodzowną częścią stroju rządzących i symbolem władzy feudalnej oraz kościelnej. Elegancka rękawiczka musiała być obcisła jak druga skóra. Na pierścionki i sygnety robiono natomiast specjalne wycięcia albo nakładano na rękawiczki.

Ciekawostką jest, że już w XV wieku osoby majętne i dbające o urodę, nocami „balsamowały” dłonie w rękawiczkach nasączonych olejkiem bursztynowym lub piżmem. Cyrulicy i medycy zalecali natomiast wypoczynek z tekstylnymi bądź skórzanymi ochroniaczami na dłonie, co miało chronić przed chorobami. W okresie renesansu wszystkich ogarnęło rękawiczkowe szaleństwo. We Francji na ten okres przypadła zmierzch dynastii Walezjuszy. Biseksualny Henryk III, w ciągu dnia nakładał dwie pary rękawiczek – na spód perfumowane i podbite bladoróżową satyną, na wierzch – dobrane do stroju, ozdobione klejnotami, haftami i efektownymi mankietami. Dłonie i rękawiczki musiały być pachnące – monarcha lubił zapach fiołków i konwalii. W nocy sypiał w rękawiczkach kosmetycznych, nasączonych mieszanką smalcu i oczyszczonej parafiny. Miał co najmniej setkę par różnych rękawiczek, ale i tak prawdziwą rękordzistką była Anna Austriaczka, królowa Francji, posiadaczka co najmniej 350 par.

Prawdziwa kariera rękawiczek rozpoczęła się jednak wtedy, kiedy skróciły się rękawy, czyli pod koniec XVIII i na początku XIX wieku. Wówczas damy przywdziały podwiązane pod biustem tuniki z krótkimi bufkami, co dawało efekt nieprzyzwoitej golizny. Żeby ją złagodzić, sięgano po łagodzące nagość ramion rękawiczki, a także kaszmirowe szale na ramiona. Czasy prosperity rękawiczek sięgały do końca lat 60.ubiegłego stulecia, do młodzieżowej rewolty. Pierwsze minispódniczki projektanci tacy jak Cardin czy Mary Quant dopełniali awangardowymi plastikowymi botkami i krótkimi rękawiczkami. Dopiero po 1968 roku o rękawiczkach zapomniano do lat 80., kiedy to narodziły się Lolity. Trend nawiązujący do stylistki wiktoriańskiej wybuchł w Japoni. Skośnookie małolaty, upozowane na XIX-wieczne lalki z akcentami kiczu, słodyczy i grozy, znów zaczęły zakrywać dłonie. Popularne stały się staromodne rękawiczki i drapieżne mitenki. W wersji hardrockowej – z czarnej skóry i nabijane ćwiekami.

Dziś funkcja rękawiczek ograniczona została praktycznie do wersji użytkowej. A szkoda…


Przyznać się, kto jeździ na rowerze? W czasach gigantycznych korków, to całkiem dobry pomysł. Zatem co może być na miejscu drugim?

2. Rower

Pierwsze zaprojektowane w XIX wieku pojazdy były ciężkie i niewygodne. W 1816 roku baron Karl Freiherr Drais von Sauerbronn wynalazł „maszynę biegową”, którą wprawiano w ruch, odpychając się nogami. Nazwał ją Laufsmachine, czyli biegomaszyną, a potem drezyną (od nazwiska). Oryginalny model stoi w muzeum w niemieckim Karlsruhe. Waży 45 kg i można się na nim rozpędzić do 10 km/h. Drezyny szybko stały się ulubioną zabawką dandysów – w 1819 roku odbył się w Niemczech pierwszy wyścig tych pojazdów. Zachęcony sukcesem von Drais udoskonalał konstrukcję – wprowadził uruchamiany linką hamulec, wyściełane siodło o regulowanej wysokości i licznik. Popularność drezyn szybko się jednak skończyła, gdy pojawiły się tanie, byle jak wykonane podróbki, a von Drais umarł zgorzkniały i bez grosza przy duszy.

Pierwszy rower z pedałami pojawił się w 1839 roku, a jego autorem był Kirkpatrick MacMillan, 26-letni szkocki kowal. Pedał przymocował do dwóch ruchomych ramion przy kierownicy. Na takim rowerze udawało się rozpędzić do 13 km/h. pewnego dnia, kiedy konstruktor wybrał się na przejażdżkę, na ulicy zebrał się tłum gapiów. Ponieważ w ścisku zostało poturbowane dziecko, rowerzysta został ukarany za zakłócanie porządku grzywną. Jednak sędziego tak zainteresował wynalazek, że ponoć sam uiścił tą opłatę, żeby tylko móc przejechać się na wehikule.

W 1869 roku bracia Pierre i Ernest Michaux otworzyli pierwszą fabrykę pojazdów zwanych bicyklami, welocypedami lub kołowcami. Zbudowane z żelaza i drewna pojazdy były niewygodne i bardzo hałasowały. Aby jeździły szybciej, wciąż powiększano przednie koła. Do tego stopnia, że pojazd stał się bardzo niestabilny. Szybko zatem zaczęto korzystać z opatentowanego w 1868 roku łańcucha, a pedały przeniesiono na środek pojazdu. Około 1879 roku Anglik, Harry J.Lawson, przerzucił napęd na tylnie koło, a John K.Starley wprowadził ramę z rur oraz koła o równej średnicy. Ten ostatni wyprodukował Rover – co znaczy wędrowiec, włóczęga – a nazwa się przyjęła. W II połowie XIX wieku bracia Andrè i Edouard Michelin wynaleźli gumowe opony, zatem rowery stały się lekkie i poręczne.

Patrząc na ewolucje pojazdu ciekawostką jest fakt, że pół wieku temu odnaleziono szkic narysowany w XVI wieku przez Leonarda da Vinci. Przedstawiał on rower, niemal identyczny jak ten współczesny. Miał nawet łańcuch i zębatkę. I pomyśleć, ile czasu można by zaoszczędzić, gdyby szkic został odnaleziony wcześniej.


A teraz urządzenie, które w ostatnich latach stało się niemal przedłużeniem naszej ręki, czyli numer 1 – telefon!

1. Telefon

Wynalazcą telefonów jest Alexander Graham Bell, który razem z kolegą, Thomasem Watsonem, eksperymentował z mikrofonem. W urządzeniu znajdowała się igła zanurzona w kwasie. W pewnym momencie kwas wylał się na spodnie Bella i stąd wołanie o pomoc „Panie Watson, proszę tu przyjść, potrzebuję pana” i zarazem pierwsze słowa wypowiedziane przez telefon.

Bell, lekarz i nauczyciel głuchoniemych, marzył o skonstruowaniu urządzenia, dzięki któremu jego podopieczni mogliby słyszeć. W 1872 roku został profesorem fizjologii słuchu na bostońskim uniwersytecie. Wówczas poznał Mabel Hubbard, która straciła słuch w wieku 5 lat po szkarlatynie i … zakochał się w niej. Szybko zdobył zaufanie jej rodziców, a już wkrótce ojciec Mabel sfinansował pierwsze laboratorium Alexandra i zachęcał do eksperymentów, widząc szansę na wyleczenie córki. W pracowni asystował Alexandrowi wspomniany Watson.

Mimo pracy wizja sukcesu oddalała się i ojciec ukochanej zaczął się niecierpliwić. W końcu jednak, przy okazji pracy nad urządzeniem dla głuchoniemych, wymyślił telefon. Prototypów głośnika i mikrofonu powstało nieskończenie wiele, w końcu jednak z pomocą przyszła Mabel, która podpowiedziała mężowi, by połączył w jedno mikrofon i głośnik. Użyta w słuchawce membrana była tak delikatna, że drgała pod wpływem ludzkiego głosu. Bell umieścił ją obok elektromagnesu, a wibrację membrany powodowały zmiany w polu magnetycznym, a w konsekwencji w natężeniu prądu. Dołączona do zestawu bateria miała wzmocnić przesyłany na odległość sygnał. Bell opatentował urządzenie 14 lutego 1876 roku.

Nie było ono jednak w pełni sprawne, co udowodniono sto lat później, ale urząd patentowy nie wymagał przedstawienia działającego wynalazku – wystarczyła sama dokumentacja. Patent gwarantował jednak, że nikt wynalazku nie skradnie, zresztą szybko dopracował szczegóły i – choć przez przypadek – mogły paść przez telefon przywołane wcześniej słowa.

W tym czasie w Filadelfii miała odbyć się wystawa Centennial Exposition, na którą Alexander wybrał się namówiony przez żonę. Bell zastanawiał się do ostatniej chwili, czy pokazać urządzenie, gdy nagle fundator wystawy wypatrzył Bella w kolejce wystawców, a właściwie zwrócił uwagę na trzymane urządzenie i zaprosił go do komisji poza kolejką. Fundator przystawił ucho do odbiornika i wykrzyknął: „Mój Boże! To gada!”.

W 2002 roku amerykański kongres uznał jednak, że wynalazcą telefonu nie jest Bell, a niejaki Antonio Meucci. Ten skromny Włoch, studiujący wzornictwo i mechanikę na florenckiej Akademii Sztuk Pięknych pracował w Teatro della Pergola jako technik sceny i wówczas wymyślił pierwszy prymitywny system ułatwiający porozumiewanie się pracowników teatru podczas spektaklu. W 1830 roku wyjechał na Kubę, gdzie opracował metody leczenia różnych chorób za pomocą elektrowstrząsów. W trakcie prowadzonych badań odkrył, że dźwięki mogą płynąć przez kabel w postaci elektrycznych impulsów. Wkrótce przeniósł się do Staten Island niedaleko Nowego Jorku, by kontynuować pracę, jednak wówczas zachorowała jego żona. Częściowo sparaliżowana większość czasu spędzała w łóżku. Mąż tak okablował pokoje i sąsiednie budynki, by mogli ze sobą rozmawiać na odległość. Niestety Meucci nie miał pieniędzy, by opatentować urządzenie, a opłata wynosiła wówczas aż 250 dolarów. Żeby zarobić zaciągnął się nawet na parowiec, gdzie uległ poważnemu poparzeniu. Ostatecznie sprzedał wynalazek przedsiębiorstwu telegraficznemu Western Union. Kiedy w 1874 roku, widząc że jego badania nad telefonem utknęły w martwym punkcie poprosił o zwrot dokumentacji usłyszał, że gdzieś się zapodziała. I tak świat o nim zapomniał.

Za swój wynalazek Bell otrzymał od Filadelfijskiego Towarzystwa Naukowego Astronomiczną nagrodę 50 tys. dolarów. Wkrótce wraz z teściem założył firmę i rozpoczął produkcję telefonów. W 1882 roku w USA było ich 240 tysięcy, w 1907 roku liczba ta wzrosła do sześciu milionów.


Zaskoczyły was te informacje? A może znaliście już te fascynujące historie? Dajcie znać w komentarzach, o jakich przedmiotach chcielibyście jeszcze przeczytać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz