niedziela, 30 września 2018

Kazimierz Dolny, czyli mekka artystów

Wizyta w Puławach i Nałęczowie (relacja TU) była tak naprawdę pretekstem do odwiedzenia Kazimierza Dolnego. Mimo corocznych planów przyjazdu, nigdy nie udało mi się Kazimierza odwiedzić, choć sława mekki artystów była dla mnie magnesem, który przyciągał mnie coraz mocniej. Jeden dzień spędzony w mieście pozwolił poczuć jego wyjątkowy klimat, nie pozwolił jednak na stwierdzenie, że znam i czuję Kazimierz. Choć właściwie to dobrze – to pretekst, by wrócić zarówno do Nałęczowa, którego było mi zbyt mało, jak i tu. 

Kazimierz Dolny to miasto położone nad Wisłą, którego początki sięgają XII wieku, kiedy istniała tu osada zwana “Wietrzną Górą”. Swą nazwę zawdzięcza nie królowi Kazimierzowi, jak by się mogło wydawać, a małopolskiemu księciu Kazimierzowi Sprawiedliwemu. Przymiotnik „Dolny” został dodany w latach późniejszych w celu odróżnienia osady (w dolnym biegu Wisły) od Kazimierza pod Krakowem (w górnym biegu rzeki). 

To wyjątkowe położenie i widoki rozciągające się ze wzgórz, są znakiem rozpoznawczym Kazimierza Dolnego, a także inspiracją dla wielu artystów, którzy tu właśnie czerpią natchnienie. Zainteresowanie artystów miasteczkiem trwa właściwie od XVIII wieku – tworzyli tu m.in. Zygmunt Vogel, Józef Richter czy Józef Pankiewicz (to tu stworzył on pierwszą serię obrazów impresjonistycznych). Prawdziwy rozkwit Kazimierza, jeśli chodzi o aspekt artystyczny, przypadł jednak na wiek XX, kiedy to w Warszawie powstała Szkoła Sztuk Pięknych, a profesorowie zainteresowali się miasteczkiem i jego wyjątkowym klimatem. Przełomowym stał się rok 1909, kiedy Władysław Ślewiński, przyjaciel Paula Gouguina, związany z kolonią artystyczną w Pont Aven, przybył tu ze swoimi studentami. Do dziś niemal na każdej uliczce możemy zobaczyć piękne obrazy czy ceramikę na wystawie galerii, a mnogość stylów i tematyki obrazów sprawia, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. 

fot. J.Gul

fot. J.Gul

My, eksplorować miasto i zachwycać się jego zabytkami i klimatem, wyruszyliśmy zaraz po śniadaniu, wspinając się na wzgórze, by otoczyć się przeszłością w murach zamku. Zespół zamkowy w Kazimierzu Dolnym jest bowiem unikalnym zabytkiem średniowiecznej architektury obronnej. Składa się z cylindrycznej wieży i położonego u jej stóp zamku. Według materiałów, zamek został wniesiony na tzw. surowym korzeniu – czyli w miejscu nie objętym wcześniej osadnictwem – na początku drugiej połowy XIV wieku. Budowla ta powstawała u podnóża starszego zamku z kamienną wieżą. 

fot. J.Gul
fot. J.Gul

Ufundowany przez Kazimierza Wielkiego zamek jest monumentalną kamienną warownią, której mury wznosiły się niegdyś na wysokość 7 metrów i otaczały obszerny, nieregularny dziedziniec o wymiarach 56 na 22 metry, od południa zamknięty parterowym budynkiem mieszkalnym, tzw. Domem Wielkim. W kolejnych wiekach zamek ulegał rozbudowie, podniesiono o dwie kondygnacje Dom Wielki, na dziedzińcu usytuowana została studnia, powstał budynek łaźni, a po zewnętrznej stronie murów kurtynowych dobudowano wysoką czworokątną kamienną wieżę i podobną, tym razem ceglaną, od strony Wisły. 

Zamek ten uległ częściowemu zniszczeniu po raz pierwszy podczas najazdu litewskiego w 1376 roku. Odbudowany, a właściwie znacząco przebudowany obiekt, stał się w roku 1509 własnością magnackiego rodu Firlejów, w których rękach pozostał do roku 1644. Wyrównano wówczas i podwyższono poziom dziedzińca, elewację frontową oraz wieżę od strony Wisły, dobudowano kolejne pomieszczenia w skrzydle od strony rzeki, powstała reprezentacyjna klatka schodowa. 

Kolejny akt zniszczenia miał miejsce w 1655 roku, podczas „potopu szwedzkiego”, zaś w 1657 roku Szwedzi podpalili miasto oraz niemal całkowicie rozprawili się z zamkiem. 

Próby odbudowania, czy raczej remontu, zamku podejmowane były za czasów panowania Augusta II po 1700 roku, lecz tocząca się Wojna Północna ok. 1712 roku znów zrujnowała budowlę. Schyłek XVIII wieku przyniósł ostateczną zagładę zamku podczas wojny polsko-rosyjskiej w 1792 roku. W 1809 roku Austriacy wysadzili natomiast grożącą zawaleniem Wieżę Zachodnią. 

Do częściowej odbudowy zespołu zamkowego przystąpiono po II wojnie światowej, natomiast szerzej zakrojone prace prowadzone były od początku lat 70. XX wieku. W okresie od 2010 do 2014 roku obiekt został poddany gruntownym pracom konserwatorsko-remontowym. Obecnie zamek jest udostępniony do zwiedzania, bilet to koszt 5 zł (upoważnia do wejścia na zamek, jak i na basztę). 

Wspomniana baszta, to kamienna, cylindryczna budowla, jedna z najstarszych murowanych fortalicji w Polsce. Przyjmuje się, że podobnie jak XIII-wieczne założenia obronne Małopolski, pierwotnie otoczona była obwodem umocnień drewnianych lub drewniano-ziemnych i wraz z nimi stanowiła pierwszy kazimierski zamek. Mury baszty, osiągające w dolnej partii grubość 4 metrów, wznoszą się obecnie na wysokość 20 metrów. 

fot. J.Gul

Na basztę prowadzą dość strome drewniane schody, trzeba to zatem wziąć pod uwagę chcąc wspiąć się na nią, chociażby po to, by podziwiać rozciągające się widoki. Niestety nie weszliśmy ani na zamkowy teren, ani do wnętrza baszty z uwagi na godziny otwarcia – obiekty są czynne dość nietypowo od 10.15, tymczasem nam szkoda było czasu na czekanie – wszak obok kusiła góra Trzech Krzyży. 

Pomiędzy murami zamkowymi a basztą został zlokalizowany pomnik, na który również warto zwrócić uwagę – upamiętnia on 800 lat Wietrznej Góry (1181-1981). 

fot. J.Gul

Planując dojazd samochodem warto wiedzieć, że na teren zespołu zamkowego i podgrodzia wjazd samochodami prywatnymi jest zabroniony. Najbliższy parking (płatny) zlokalizowany jest vis a vis zamku, za nową plebanią (100 m od bramy wejściowej na dziedziniec zamkowy).

Góra Trzech Krzyży, to inaczej Wzgórze Trzech Krzyży czy Krzyżowa Góra. Dojdziemy do niej schodząc z zamkowego wzgórza w kierunku Rynku, a następnie kierując się w prawo tuż za kościołem farnym. Na szczyt Góry Trzech Krzyży wiodą kamienne schody, miejscami zniszczone, ale wspinaczka nie jest zbyt trudna. Wejście na górę jest płatne – koszt to 3 zł. 

fot. J.Gul

Nazwa – choć nie będzie to odkrywcza informacja – wzięła się od trzech wysokich, drewnianych krzyży. Ustawiono je na wzgórzu w 1708 roku, by upamiętniały ofiary zarazy cholery, jaka miała miejsce na tych terenach. Nazwa Góra Krzyżowa wzięła się natomiast stąd, że jej widok przywodzi na myśl Golgotę. Ze wzgórza rozpościera się piękny widok na cały współczesny Kazimierz Dolny, Wisłę i okolicę. 

Z ciekawostek – to, jak wyglądał Kazimierz Dolny w około 1910 roku możemy zobaczyć na makiecie, znajdującej się w Muzeum Nadwiślańskim, w Oddziale Muzeum Sztuki Złotniczej, tuż przy wejściu.

fot. J.Gul

Schodząc z Góry Trzech Krzyży warto zatrzymać się przy wspomnianej farze, czyli Kościele Farnym pw. św. Jana Chrzciciela i św. Bartłomieja Apostoła. To najstarsza ze świątyń w Kazimierzu Dolnym (parafia istniała tu już w 1325r.), początkowo gotycka, potem rozbudowana w stylu „renesansu lubelskiego” pod kierunkiem włoskiego architekta Jakuba Balina. Przy kościele znajdują się renesansowe kaplice: Górskich, Borkowskich i Różańcowa. Sklepienie świątyni pokrywa geometryczna, manierystyczna dekoracja sztukatorska w kształcie kół, kwadratów, serc, gwiazd i rozet. Niestety, z uwagi na to, iż odwiedziliśmy Kazimierz Dolny w niedzielę, a w farze trwała msza, nie robiłam zdjęć. To kolejny już pretekst, by tu wrócić.

fot. J.Gul

Pomiędzy Farą a Rynkiem jest kolejny obowiązkowy postój – po to, by pogłaskać po nosie psa Werniksa, a właściwie jego błyszczący już od tych pieszczot pysk. Legend związanych z tym brązowym posążkiem czworonoga jest wiele i wciąż powstają nowe, głównie na potrzeby turystów oczywiście. Pies, którego pomnik autorstwa Bogdana Markowskiego powstał w 2000 roku, przewodził niegdyś wszystkim kazimierskim bezpańskim futrzakom. Przygarnął go malarz, Zbigniew Szczepanek, który wkrótce potem wraz z psem wyjechał na stałe do Gdańska. Werniks powrócił jeszcze do Kazimierza, by pozować rzeźbiarzowi przy tworzeniu posągu. Był już wtedy szesnastoletnim, niemal ślepym zwierzakiem, ale na pomniku siedzi dumnie, spoglądając w kierunku Rynku. Tu bowiem mieści się Kawiarnia Rynkowa, przy stolikach której po dziś dzień zasiadają na poranną kawę artyści.

fot. J.Gul

Brukowany Rynek jest określany mianem serca Kazimierza Dolnego i to określenie doskonale oddaje jego specyfikę i klimat. Otoczony wspaniałymi zabytkowymi kamieniczkami, m.in. bliźniaczymi Pod Świętym Mikołajem i Pod Świętym Krzysztofem z XVII wieku o manierystycznym wystroju, przyciąga wzrok i zachęca do tego, by przysiąść – tak jak artyści – na kawie. My wypiliśmy swoją we wnętrzach kawiarni Kamienica (cena espresso – 7 zł), a choć nie była najlepsza, to lody rekompensowały wszystko (3,5 zł gałka). 

fot. J.Gul

fot. J.Gul
fot. J.Gul

W centralnym punkcie Rynku stoi studnia, mogąca poszczycić się kilkusetletnią historią. W przeszłości była ona zdrojem ulicznym, pod koniec XIX w. otrzymała pompę abisyńską, co ułatwiało czerpanie z niej wody. Nową pompę zainstalowano w niej w latach 80-tych, natomiast za obecny kształt studni odpowiedzialny jest architekt Jan Koszczyc-Witkiewicz. Nowy wygląd nadał studni w 1913 roku, projektując jej drewnianą obudowę i zadaszenie, jak również modernizując kolejną studnię na Rynku, w narożniku ul. Lubelskiej. Dwie inne miejskie studnie znajdują się: na ulicach: Krakowskiej i Lubelskiej.

fot. J.Gul

Będąc na Rynku nie można nie wspomnieć o kazimierskich kogutach, czyli słodkich wypiekach, które stały się symbolem miasta i jednym z najchętniej przywożonych z wizyty w nim upominków. Jeszcze do niedawna odmian kazimierskiego koguta było mnóstwo, można go było też kupić niemal na każdym straganie. W 2015 roku sąd patentowy zastrzegł dwa wzory na koguty: w wersji z plecionką z ciasta, oraz bez. Prawo do wypieku otrzymało Stowarzyszenie Kupców i Przedsiębiorców z Kazimierza Dolnego. 

Pierwszym miejscem, gdzie zaczęto sprzedawać słynne koguty była Piekarnia Sarzyński, mieszcząca się na ulicy Nadrzecznej 6. Mijaliśmy tę piekarnię w drodze do Sanktuarium p.w. Zwiastowania Najświętszej Marii Panny, ale swoje koguty kupiliśmy na Rynku – większy to koszt 5 zł, mniejszy 4 zł. Przyznam jednak, że nie jest to wypiek, bo który sięgnęłabym po raz kolejny. Zdecydowanie wolę tradycyjną drożdżowa chałkę. 

Po lewej: Piekarnia Sarzyński, po prawej kogut mały i duży
fot. J.Gul

Skąd jednak wzięły się te koguty w Kazimierzu Dolnym? Otóż dawno temu, nad miastem przelatywał diabeł. Okolice Lubelszczyzny tak bardzo mu się spodobały, że postanowił osiedlić się w wąwozie pod miastem. Zły szybko rozsmakował się w lokalnym drobiu, pożerając kuraki w takim tempie, że wkrótce w Kazimierzu Dolnym został tylko jeden kogut - bardzo stary i mądry. Ptak schował się przed diabłem w pobliskiej jaskini. Kiedy czart ruszył na poszukiwania, zakonnicy pokropili jego kryjówkę wodą święconą, a diabeł nie mogąc znieść jej zapachu, uciekł z miasta. Ocalony kogut wyszedł ze swojej kryjówki i dumnie spacerował po kazimierskim rynku. Od tamtej pory tradycją stało się wypiekanie jego podobizny z ciasta drożdżowego. W te legendę można wierzyć, lub nie, ale słodki wypiek z podobizną koguta jest faktem.

Z Rynku tylko przysłowiowy rzut kamieniem jest do klasztoru OO. Reformatów i Sanktuarium p.w. Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Wzniesienie, na którym stoi dzisiaj klasztor franciszkanów w Kazimierzu, nosiło kiedyś nazwę Wietrznej Góry, a następnie, z racji przynależności do proboszcza kazimierskiej fary, Plebaniej Góry. Do budowy kościoła przystąpiono w 1589 roku, natomiast w 1591 roku konsekrowano go, poświęcając Zwiastowaniu Maryi Panny. W 1627 roku przy kościele osiedlili się franciszkanie – reformaci, należący do zreformowanej w duchu surowszego przestrzegania reguły gałęzi Zakonu Braci Mniejszych, którzy stopniowo powiększyli świątynię. Dawną zakrystię zamieniono na kaplicę patronów od zaraźliwych chorób, świętych Rocha i Sebastiana, powstały też nowe ołtarze ku czci św. Franciszka i św. Antoniego. W głównym ołtarzu pozostawiono obraz Zwiastowania, dodając mu drugi tytuł: Archanioła Gabriela. Dalsza modernizacja kościoła obejmowała chór organowy, nowy ołtarz główny, a także kolejne dwa boczne: św. Józefa i św. Piotra z Alkantary. Na dachu kościoła zbudowano sygnaturkę, okolono skarpę oraz przykościelny cmentarz murem. W latach 1638-68 franciszkanie dobudowali część klasztorną, otoczoną w I połowie XVIII wieku wysokimi murami obronnymi z wejściem w postaci tzw. krytych schodów. 

fot. J.Gul

W dniu 29 czerwca 1828 roku miał miejsce pożar kościoła, który strawił dachy na kościele i klasztorze. Cudowny obraz wyjęto z ram i zaniesiono do kościoła farnego. Kiedy go po pewnym czasie przeniesiono z powrotem, tysiące pielgrzymów z całej okolicy przybyło do kościoła, by dziękować Matce Kazimierskiej za cud ocalenia od większych zniszczeń. O samym obrazie wiadomo niewiele. W Kronice klasztornej zanotowano jedynie przejawy kultu Matki Bożej Kazimierskiej. Zapisano też, iż « Ten święty Obraz, umieszczony w głównym ołtarzu, około roku 1590 namalowany został przez wybitnego i biegłego w sztuce malarskiej mistrza z Kazimierza."

fot. J.Gul

Po powstaniu styczniowym duchownych usunięto z klasztoru – przenieśli się oni do Pińczowa. Na miejscu pozostał tylko kustosz sanktuarium, ojciec Adrian Gałuszkiewicz, który sprawował tę funkcję ponad dwadzieścia lat. Stał się bohaterem noweli Bolesława Prusa „Z żywotów świętych”. W 1899 roku w murach klasztoru Rosjanie urządzili lazaret, później znajdowały się tu mieszkania prywatne, zaś w 1918 r. otworzyła tu swoją siedzibę przeniesiona z Nałęczowa Szkoła Rzemiosł. Podczas okupacji hitlerowskiej klasztorny budynek zamieniony został w siedzibę gestapo, a piwnice przerobiono na więzienie. 

Będąc w sanktuarium warto przejść również do klasztoru – tam, na dziedzińcu wirydarza stoi figura Maryi, oraz drewniana, 25-metrowa studnia z kołowrotem z 1629 roku. Opuszczając mury klasztoru warto zwrócić również uwagę na stacje drogi krzyżowej, a także na figurę Matki Boskiej stojącą przy Sanktuarium – nie jest może zbyt piękna, ale ponoć została wykonana przez niepełnosprawnego artystę, który pracował jedną ręką (jeśli posiadacie jakieś informację na ten temat, ślijcie na prv, albo piszcie w komentarzach).

fot. J.Gul

Jako, że Kazimierz Dolny w przeszłości był licznie zamieszkiwany przez ludność Żydowską - na początku XIX wieku Żydzi stanowili połowę mieszkańców Kazimierza, nie można nie dostrzec w mieście śladów ich bytności. Szczególnie, że w miasteczku istniały żydowskie szkoły, sklepy i zakłady rzemieślnicze, działały partie i stowarzyszenia, w tym towarzystwo sportowe Makabi. Niestety, podczas II wojny światowej, a szczególnie w 1942 roku, hitlerowcy wymordowali ok. 3 tysięcy Żydów z miasteczka i okolic. Tym samym położyli kres ponad siedmiowiecznej tradycji żydowskiej. Niestety, z uwagi na pracę nie mogłam wyruszyć szlakiem Żydów w Kazimierzu, ale w trakcie spaceru z uczestnikami wycieczki mijaliśmy budynek synagogi oraz jatek

Obecna synagoga została zbudowana w II połowie XVIII wieku w stylu późnobarokowym. Wnętrza synagogi zdobione były bogatą polichromią naścienną i nasklepienną. Po zniszczeniach w czasie II wojny światowej odbudowano ją i gruntownie wyremontowano w 1953 roku z przeznaczeniem na salę kina „Wisła”, bez odtwarzania dekoracji malarskich. Obecnie, w sali modlitw urządzona jest ekspozycja o charakterze muzealnym, a boczne pomieszczenia wykorzystywane są jako pokoje do wynajęcia. 

fot. J.Gul
Naprzeciwko synagogi mieszczą się jatki, których obecny budynek pochodzi z pocz. XIX wieku. Wcześniejsze jatki mięsne (koszerne) istniały tu już w XVI i XVII wieku. Budynek znajduje się w centrum Małego Rynku, nazywanego niegdyś Placem Targowym, gdzie od wieków odbywał się handel w miasteczku. Zlokalizowany był w samym centrum dzielnicy, zamieszkiwanej głównie przez ludność żydowską. Handel trwa tu zresztą do dziś, a poza chińskimi dziwnymi przedmiotami, można tu kupić również miody z pasieki czy orzechy. 

fot. J.Gul

Atrakcje Kazimierza - rejs po Wiśle

Jedną z atrakcji Kazimierza, z której i my skorzystaliśmy, są rejsy po Wiśle. Statki kursują przez cały dzień zabierając indywidualnych turystów oraz zorganizowane grupy. Można wybierać jeden z kilku statków, od małych łodzi rodzinnych, przez duże jednostki z barem na pokładzie, po rekonstrukcje statku wikingów. Rejs po Wiśle trwa ok. 60 min. 

fot. J.Gul

Kasy znajdują się na Przystani Żeglugi Pasażerskiej. Bilet normalny to koszt 18 zł. My podróżowaliśmy statkiem Celina, z barkiem, w którym można było kupić m.in. kawę czy herbatę. Decydując się na rejs, warto zabrać cieplejszą bluzę czy kurtkę z kapturem – na rzece wiatr jest bardzo mocny, a prawdziwą przyjemność z rejsu poczujemy tylko na pokładzie, a nie pod nim. Wyprawa statkiem to również dodatkowa okazja, by przypomnieć sobie odwiedzone miejsca –  z perspektywy rzeki doskonale widać zamkowe mury, basztę i Górę Trzech Krzyży.


Gdzie spać, gdzie jeść? 

My spędziliśmy noc w Domu Pracy Twórczej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (ul. Małachowskiego 17). W ofercie jest 65 pokoi jedno – i dwu- osobowych o zróżnicowanym standardzie. Ten standard, przynajmniej w naszych pokojach, był rodem z PRL-u, ale wszędzie było czysto, a to najważniejsze. W pokojach są dostępne ręczniki, brak jest jednak suszarek, nie ma również czajników – w kawę i herbatę można zaopatrzyć się w hotelowej restauracji (w cenie 4 i 3 zł). Brak czajników jest oczywiście już standardem w hotelach, jednak z uwagi na specyfikę naszej grupy, zależało nam na tym, żeby udostępniono nam choć dwa. 

Obiad, który tam jedliśmy okazał się być całkiem niezłym, podobnie zresztą jak śniadanie. Szkoda tylko, że nie zostało podane w formie szwedzkiego bufetu. Ogólnie pobyt oceniam na 3, a choć obsługa hotelowa była bardzo sympatyczna, to jednak hotelowi brakuje klimatu i jakiegokolwiek stylu. Nie sądzę, żebym tu jeszcze wróciła. 

fot. J.Gul

Wrócę za to z pewnością do Karczmy Parchatka, czyli karczmy usytuowanej w samym środku niczego. W odległości ok. 7 km od centrum Kazimierza (Parchatka 187), w lesie, stoi drewniana karczma, która przyciąga nie tylko klimatem, aranżacją, ale i wybornym jedzeniem. Rosół z domowymi kluseczkami czy schabowy z ziemniaczkami i surówką, do tego pyszna szarlotka (szkoda, że z bitą śmietaną), w połączeniu z serdeczna obsługą, to coś, co sprawia, że to miejsce odwiedzę jeszcze nie raz.

fot. J.Gul

fot. J.Gul

fot. J.Gul



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz