poniedziałek, 28 listopada 2022

Roman Pisarski "O psie, który jeździł koleją"

Tytuł: O psie, który jeździł koleją
Autor: Roman Pisarski


Czy widzieliście kiedyś psa podróżnika? A psa, który podróżuje koleją? Jeśli nie, to z pewnością zachwyci was prawdziwa historia o psie Lampo, który … jeździł właśnie koleją. A wszystko zaczyna się na stacji węzłowej Marittima w środkowych Włoszech. W pewien upalny dzień czekano tam na pociąg relacji Turyn – Rzym, a pasażerowie szukali schronienia w cieniu budynku przed palącym słońcem. Jedynie zawiadowca z racji swoich obowiązków wychodził na palące słońce. A choć byłby to zwyczajny dzień w pracy kolejarza, to wszystko zmienił pewien pies, który wysiadł z ostatniego wagonu odjeżdżającego dalej pociągu. Kudłate psisko, podobnie nieco do szpica, ale i do owczarka, o wesołych, szelmowskich oczach, i jednym sterczącym uchem, zaś drugim opadającym w dół, od razu podbiegło do zawiadowcy i zaczęło się łasić.

Kolejarz od razu poczuł sympatię do zwierzaka tym bardziej, że myślał o psie. Postanowił zatem zabrać go do domu, umiejscowionego dwadzieścia kilometrów od stacji Marittima w miejscowości Piombino, tuż przy małym przystanku kolejowym. Niestety przewożenie psa pociągiem było zabronione, ale nie było innego wyjścia – kolejarz musiał złamać reguły. Zanim jednak wspólnie wyruszyli do domu, z psem leżącym cichutko pod ławką wagonu, pies zyskał imię. Obaj – kolejarz i pies – wybrali się razem do bufetu, gdzie stołujący się tam pracownicy kolei nazwali go Lampo, bowiem przypominał on błyskawicę. 

Starając się postępować zgodnie z literą prawa i nie łamać zakazu, zawiadowca wpadł na pomysł, by pies biegł obok pociągu. Jednak odległość okazała się zbyt duża i po kilku kilometrach Lampo zaczął się męczyć. Kolejarzowi zrobiło się go żal i kazał mu pozostać na drodze, zaś pies posłuchał rozkazu. Nazajutrz zawiadowca, wracając do pracy do Marittima nie miał wielkiej nadziei na spotkanie Lampo. Jakie było zatem zdziwienie mężczyzny, gdy okazało się, że Lampo czeka na niego na dworcu. Co więcej, towarzyszy mu w wykonywaniu codziennych obowiązków, budząc zachwyt podróżnych. Tego samego dnia kolejarz złamał ostatecznie przepis i zabrał psa do domu, przewożąc go pod ławką. Pies, jakby rozumiejąc powagę sytuacji, siedział cicho jak trusia do końca podróży.

W domu, cała rodzina kolejarza była zachwycona psem. Mała Gina i jej brat Roberto, a nawet malutka Adele, dzieci zawiadowcy były szczęśliwe, a Lampo zadowolony posilał się przy stole. Kiedy jednak pies zasygnalizował potrzebę wyjścia okazało się, że nie chodzi mu o załatwienie potrzeb fizjologicznych. Oto właśnie na stacje zajeżdżał ostatni pociąg do Marittimy, a pies wskoczył do wagonu. Zawiadowca był zdziwiony i wołał psa, ale ten nie zeskoczył, aż wreszcie, wraz z pociągiem, zniknął w ciemności. Mężczyzna był zawiedziony postawą Lampo, zastanawiał się też, czy pies zna rozkład jazdy – skąd bowiem wiedział, o której odchodzi ostatni nocny pociąg.

Jednak następnego dnia, kiedy przyjechał do pracy okazało się, że nie zdążył wejść do budynku stacji, a już wyskoczył z niego Lampo. Od tej pory wspólne podróże stały się już tradycją – Lampo codziennie jeździł ze swoim panem do jego domu do Piombino na kolację, gdzie Roberto podsuwał mu najlepsze kąski, a następnie wracał do Marittimy. Stał się przy tym ulubieńcem kolejarzy, uważał się bowiem za pracownika kolei, a stacja stała się jego domem. Co więcej, pomagał każdemu – robotnikom stacyjnym nosił na przykład klucze lub młotki, zaś w południe wybierał się do bufetu na obiad, gdzie czekała już na niego gotowa porcja. Lojalność i pracowitość psa wzbudzała zainteresowanie wszystkich, a gruby właściciel winnicy chciał go nawet odkupić.

Kiedy kończyło się lato winiarz coraz częściej zjawiał się na peronie, natomiast zauważono, że Lampo coraz rzadziej przychodzi do bufetu. Początkowo podejrzewano, że dokarmiają go pasażerowie, ale zawiadowca zauważył, że Lampo nie przyjmował żadnych poczęstunków od ludzi. Gdzie zatem się stołował? Pewnego popołudnia zagadka wyjaśniła się. Lampo wybiegał zawsze do popołudniowego pociągu, który odprawiał nie zawiadowca, ale jego zastępca. To właśnie on zauważył, że pies oczekując na pociąg siedział zawsze po drugiej stronie toru, a zatrzymujące się wagony zasłaniały go na kilka minut. Okazało się, że w tym czasie pies biegnie w stronę wagonu restauracyjnego, przy którym krótko szczekał, po czym okienko wagonu opuszczało się, a kucharz rzucał psu przygotowaną porcję smakołyków.

Tydzień później miało miejsce wydarzenie, które poruszyło całą stację – Lampo zniknął. Zawiadowca szukał go wszędzie, odwiedził nawet winiarza, ten jednak przekonywał, że o niczym nie wie. Myślał nawet, że może Lampo zatęsknił za jego dziećmi i sam pojechał do Piombino, jednak kiedy wieczorem dotarł do domu okazało się, że i tu nikt psa nie widział. Następnego dnia nic już na stacji nie było takie samo, a kolejarzy opuściła nawet ochota do żartów. Nikt nie spodziewał się, że pies może odejść, ani …że niespodziewanie się pojawi. Tymczasem, z pociągu z Turynu, który w południe wjechał na stację wyskoczył Lampo.

Ta niezwykła podróż psa do Turynu i jego powrót zaczęły przyciągać na stację coraz więcej ludzi. Niektóre paniusie uważały, że tak mądry pies musi mieć rasowy wygląd i były rozczarowane, że Lampo przypomina kundla, zaś aptekarz wspominał swojego psa – kundla i jego mądrość. Z kolei właściciel cukierni był przekonany, że to cyrkowy pies, który uciekł z cyrkowej budy. Ludzie przychodzili przez kilka dni, a choć bufetowy się z tego cieszył, bo odwiedzali również jego lokal, to zawiadowca miał dość tych gości. Ucieszył się zatem, kiedy ich wizyty ustały.

Nikt nie spodziewał się, że Lampo może jeszcze kiedyś pomyśleć o wyruszeniu w nieznane – przecież było mu tak dobrze. Kolejarze rozpieszczali go, jedzenia miał mnóstwo, a jednak pewnego dnia znów zniknął. Tym razem jednak zawiadowca nie martwił się, wiedział bowiem, co robić. Zaczął dzwonić. Ale w Turynie nie widziano psa, podobnie jak w Salazzo, w Savona czy Genui. Dyżurni ruchu odbierający telefon od zawiadowcy byli zdziwieni pytaniami o psa, a niektórzy żartowali sobie z tego. Dopiero telefon do Rzymu przyniósł oczekiwane rezultaty. Okazało się, że Lampo tam właśnie się udał i teraz siedzi nakarmiony w dyżurce.

Wieść o niezwykłym psie samodzielnie podróżującym koleją zaczęła roznosić się po całych Włoszech. Lampo odpoczywał kilka tygodni, po czym znów zaczynał podróżować. I trudno było mu tego zabronić, bowiem potrafił wybrać moment, żeby się wymknąć. Kolejarze na wielu dworcach doskonale go już znali i wiedzieli, że to podróżnik z Marittimy. Karmili go zatem i odsyłali do domu, choć byli i tacy, jak pewien kolejarz z Rapallo, którzy chcieli go przywłaszczyć, ale Lampo wracał tam, gdzie byli ludzie, których kochał i którzy go kochali. Pewnego dnia na stacji zjawił się nawet redaktor jakiejś gazety, by napisać o psie artykuł i zrobić kilka zdjęć. „Lampo to urodzony podróżnik” – można było przeczytać w artykule.

Kelner jednego z wagonów restauracyjnych, który dokarmiał Lampo zastanawiał się nad powodami podróży psa. Myślał, że może szuka on swojego dawnego właściciela, a może lubi ruch. I choć nie wiadomo, jaka była przyczyna, to Lampo niczym prawdziwy podróżnik, kierowany instynktem, zawsze na przykład wiedział. Z którego peronu odchodzi dany pociąg. Pewnego razu jednak, czekając w Paoli na ekspres w kierunku północnym, przydarzył mu się wypadek – tłum ludzi wypchnął psa, który usiłował dostać się niepostrzeżenie do pociągu. Lampo zdecydował się zatem ponownie wskoczyć na stopień, kiedy pociąg już ruszał. Zakleszczyły go jednak automatyczne drzwi wagonu i tylko szybka interwencja ludzi uratowała mu życie. Jednak kiedy pociąg zatrzymał się, a konduktorzy zbiegli się, by zbadać przyczynę pociągnięcia za rączkę hamulca, pies zniknął.

Okazało się, że miał złamane dwa żebra i nogę. W chwili, kiedy pociąg zatrzymał się, a drzwi otworzyły, on upadł na tor i zsunął ze stromego nasypu. Ostatkiem sił podczołgał się do krzaków rosnących w rowie i zakopał się pod liśćmi. Dwie godziny później znalazła go jakaś wieśniaczka pędząca osła, która usiadła pod krzakiem, by odpocząć. Kobieta zabrała rannego psa, wioząc go w wielkim koszu przymocowanym do grzbietu osła. Była przekonana, że jej mąż owczarz, pomoże mu dojść do siebie. Pietro umiał nastawiać złamane kości i zaopiekował się zwierzakiem, jednak nie wróżył mu długiego życia. Lampo faktycznie bardzo długo chorował i dopiero po miesiącu zaczął wychodzić na podwórko, choć wciąż utykając. Owczarz rozmasowywał psu łapę, by się rozprostowała, a Lampo lizał go po ręce. Bardzo się przywiązał do nowego opiekuna, chociaż w sercu czuł dziwny niepokój, który nie pozwalał mu na spokojny sen. Mijały kolejne miesiące, a pies robił się coraz smutniejszy i apatyczny.

W tym czasie zawiadowca poszukiwał swojego przyjaciela. Początkowo nie martwił się, gdyż znał już podróżnicza naturę Lampo. Kiedy jednak minął tydzień, zaczął się niepokoić szczególnie, że nikt z kolegów na innych stacjach nie widział psa. Któregoś dnia zastępca zawiadowcy wpadł na pomysł, by zwrócić się z prośbą o pomoc do znajomego redaktora. Tak też zawiadowca zrobił i kilka dni później w gazecie ukazał się komunikat o zaginionym psie wraz z jego fotografią. Mimo iż w odpowiedzi zgłaszało się wiele osób, to tak naprawdę nikt nie miał wieści o Lampo. Nie pomogło również kolejne ogłoszenie umieszczone kilka tygodni później – żaden z numerów gazety nie trafił bowiem do malej wioski na południu Włoch, w której przebywał Lampo.

Przyszła wiosna, a Lampo pod opieką owczarza i jego żony zupełnie wrócił do sił, ale wciąż był smutny. Owczarz podejrzewał, że pies tęskni za dawnym właścicielem, dlatego nie zdziwił się zbytnio, kiedy któregoś dnia Lampo po prostu zniknął. Moment, w którym pojawił się znów u swojego zawiadowcy był bardzo wzruszający – zarówno dla psa jak i dla zawiadowcy. W kilka minut później o powrocie psa wiedzieli już wszyscy na stacji, a niektórzy nawet ocierali ukradkiem łzy. Kiedy o powrocie małego podróżnika dowiedział się redaktor, napisał artykuł ozdobiony zdjęciami psa. Tytuł artykułu brzmiał: „Lampo, który zawsze wraca”, a tekst przyciągnął rzesze czytelników. Wkrótce na stacji zjawiła się nawet telewizja, radio nadawało audycje o psie podróżniku, a jeden z muzyków skomponował piosenkę ze szczekaniem psa w tle. Elegancka czarna limuzyną przyjechał również amerykański filmowiec, który złożył ofertę kupna psa, ale zawiadowca nie chciał go sprzedać mimo iż filmowiec dawał nawet pięćset dolarów.

Niestety nie wszyscy byli zadowoleni z obecności Lampo na stacji. Pewnego dnia naczelnik z dyrekcji kolejowej wezwał zawiadowcę do siebie. Był bardzo w złym humorze i pokazując zawiadowcy gazety z artykułami o Lampo krzyczał, że dworce nie są i nie mogą być przytułkami dla zwierząt. Uważał, że teksty dotyczące psa podróżnika uczyniły ze stacji Marittima wesołe miasteczko. Zażądał zatem, by zawiadowca usunął psa ze stacji. Zaproponował mu, by zabrał go do domu i uwiązał na łańcuchu albo oddał w dobre ręce.

Zawiadowca całą drogę do domu myślał, co ma zrobić. Wiedział, że nie zatrzyma go siłą w domu, nie wyobrażał sobie też, że mógłby Lampo sprzedać – w końcu nie sprzedaje się przyjaciół. Jedyne wyjście, to wysłać psa gdzieś bardzo daleko tak, gdzie będzie miał dobrą opiekę. Zawiadowca przypomniał sobie o swoim wuju z Palermo, który był wdowcem i kochał zwierzęta. Stary ogrodnik zgodził się na propozycję zawiadowcy i obmyślił plan podróży. Zawiadowca postanowił nie mówić nikomu o swoim planie, by nie martwić swoich kolegów i rodziny. Do tajemnicy został dopuszczony tylko jeden telegrafista, który właśnie wyjeżdżał na urlop do mieszkające w Neapolu rodziny. Zawiadowca wręczył mężczyźnie karteczkę z nazwą statku „La Bandera” i danymi marynarza, który obiecał zaopiekować się psem w czasie podróży do Palermo.

Jednak pies chyba przeczuł, jakie są plany wobec niego, bo uciekł telegrafiście, wyskakując z pociągu zaraz za Rzymem, w Velletri. Kiedy dwa dni później wrócił na stację, zawiadowca nawet nie miał sił się gniewać – w końcu zaletą psa było to, że zawsze wracał. Z pomocą konduktora z rzymskiego ekspresu wysłał jednak Lampo ponownie w podróż do Rzymu, a ten następnie przekazał psa kierownikowi pociągu jadącego do Neapolu. Lampo wrócił tydzień później, zmęczony ale radosny. Zawiadowca postanowił zatem sam zawieść psa osobiście do Neapolu i przekazać psa marynarzowi. Widział jak pies stoi na pokładzie statku i patrzy w wodę, jakby miał zamiar w nią skoczyć.

Minął miesiąc od wysłania Lampo statkiem do wuja, a zawiadowca wciąż jeszcze nie powiedział nikomu, co zrobił. Młody telegrafista, który wrócił już z urlopu, również nie zdradził tajemnicy, zatem wszyscy łudzili się, że pies lada dzień wróci. Wyczekiwali go, uważnie przyglądając się każdemu pociągowi. Dzieci w Piombino również były smutne, aż pewnego dnia zawiadowca zdradził im tajemnicę pocieszając, że pies dostał się w dobre ręce. W tym samym dniu nadszedł też list od wuja w którym pisał, że wielką ma pociechę z psa, choć ten tęskni. Dobry z niego stróż i przyjaciel, choć czasami ucieka i podróżuje: do Patti, a nawet do Messyny. Jednak Roberto to nie pocieszyło to, co pisał krewny. Postanowił, że kiedy dorośnie, wsiądzie na statek i przywiezie Lampo do domu. Któregoś dnia zadzwonił też redaktor gazety chcąc napisać o Lampo, ale zawiadowca zbył go niegrzecznie mówiąc, że nic nie wie o psie. Winił redaktora za reklamę z gazecie, która doprowadziła do tego, że Lampo musiał opuścić Marittimę.

Koledzy zawiadowcy z innych stacji naciskali zawiadowcę, by nie rezygnował z poszukiwań, by dzwonił za psem po różnych stacjach. Jednak bliscy współpracownicy mężczyzny nic nie mówili, być może domyślali się prawdy. Kolejarz, który przyjechał z dalekiego Reggio nie dawał się zbić z tropu i powtarzał, że widział tam Lampo. Nie mógł jednak wysiąść z pociągu, a kiedy wrócił po kilku godzinach na miejsce, zwierzaka już nie było. Z relacji kolejarzy wynikało, ze wsiadł po pospiesznego pociągu. Zawiadowca odczuł ulgę, choć zastanawiał się, w jaki sposób pies wydostał się z Sycylii.Wiedział też, że czekają go kłopoty, ale postanowił się nie martwić. Wysłał tylko list do wuja i rzeczywiście, ten potwierdził, że przed tygodniem pies zniknął.

Zawiadowca podzielił się nowiną z kolegami, wiec teraz wszyscy czekali na psa – każdy dzień mógł przynieść niespodziankę. Wszyscy byli dobrej myśli, tylko bufetowy wątpił w szczęśliwy powrót psa. I faktycznie, mijały tygodnie, a pies nie wracał. Wreszcie, późną jesienią, do drzwi kancelarii zapukał jeden z kolejarzy. W rękach niósł zawiniątko. Był to Lampo, choć w bardzo ciężkim stanie. Jeszcze tego samego dnia z miasteczka sprowadzono weterynarza, który opatrzył rany czworonoga i nie wziął za to pieniędzy. Chorym zajęła się cała brygada dworcowa i Lampo powoli zaczął wracać do sił. Zawiadowca zaś korzystał z każdej okazji, by doglądać przyjaciela.

Pewnego dnia zadzwonił telefon z dyrekcji kolei. Okazało się, że dzwonił ten sam naczelnik, który kazał zawiadowcy pozbyć się psa. Powiedział, że słyszał o powrocie psa i nakazuje zawiadowcy … zająć się włóczykijem jak najlepiej, by ten wyzdrowiał. Taki rozkaz zawiadowca mógł spełnić z radością tym bardziej, że naczelnik pozwolił mu zatrzymać psa.

Lampo powoli wracał do siebie, choć nie miał już takiej chęci do figlowania jak kiedyś. Nie miał też ochoty na zamieszkanie w Piombino, więc to rodzina zawiadowcy często odwiedzała psiaka. Dzieci były również tego dnia, kiedy na dworcu zjawił się też wysłannik największego rzymskiego dziennika, ale zawiadowca odmówił udzielenia wywiadu. Dziennikarz wpadł zatem na pomysł, by zaprosić na ciastka dzieci i w ten sposób uzyskać informację.

Zbliżała się pora odjazdu popołudniowego ekspresu. Słychać już było lokomotywę, kiedy zawiadowca, jakby tknięty przeczuciem, wyszedł na peron, mimo iż do tego pociągu akurat nigdy nie wychodził. Stacja jak nigdy była pusta. Ze swojego biura wychodził właśnie zastępca, gdy nagle mężczyźni spojrzeli na tory. Tam, na szynach toru trzeciego, bawiła się mała Adele, najmłodsza córka zawiadowcy. Była w odległości kilkudziesięciu metrów od pędzącego pociągu. Mężczyźni rzucili się, by ratować dziecko, ale wyprzedził ich Lampo. Zdążył zepchnąć dziewczynkę z torów, sam jednak zginął pod kołami pociągu…

To prawdziwa historia o psie, który naprawdę żył we Włoszech. Zna ją każde dziecko. Jego grób znajduje się blisko budynku stacji, na której zginął – do dziś przetrwała tam pamięć o nim. Książka o nim jest natomiast wzruszającą historią o niezwykłej, bezinteresownej przyjaźni i poświęceniu, która zachwyci czytelników w każdym wieku.



1 komentarz: