„Medaliony” Zofii Nałkowskiej są oskarżeniem faszyzmu o zbrodnie ludobójstwa. Opierając się na zeznaniach i relacjach świadków, pisarka daje w swych opowiadaniach świadectwo okrucieństw, jakich Niemcy dopuścili się na ludziach. W relacjach świadków Trzecia Rzesza jawi się jako wielkie przedsiębiorstwo nastawione na likwidację rasy podludzi oraz maksymalne wykorzystanie człowieka w przemyśle oraz medycynie. Mottem opowiadań jest zdanie „Ludzie ludziom zgotowali ten los”, które uświadamia do jakiego okrucieństwa zdolny jest człowiek wobec drugiego człowieka.
Profesor Spanner
Pierwsze opowiadanie zbioru „Profesor Spanner”, to w przeważającej części relacja pracownika Instytutu Anatomicznego w Gdańsku, gdzie w czasie wojny prowadzono produkcję mydła z tłuszczu ludzkiego. Przed przesłuchaniem członkowie komisji przeprowadzili wizję lokalną w pomieszczeniu, w którym dokonywano zbrodni. Sucha relacja obejmuje opis trupów przygotowanych do eksperymentu ciała, pozbawiony głów leżały wielkich basenach głowy, umieszczane osobno. W kadziach znaleziono poćwiartowane już zwłoki, a w wielkim kotle wygotowany, obdarty ze skóry kadłub ludzki. Zeznający przed komisją pracownik Instytutu beznamiętnie opisuje proces przetwarzania ciała ludzkiego na mydło. Tłuszcz z trupów oddzielono starannie od kości mięsa oraz skóry i składowano przez całą zimę, a następnie wyrabiano z niego mydło według receptury. Gotowe ostygłe mydło krojono na kostki. Członkowie komisji nie wchodzili już na górę, bowiem wiedzieli, że zobaczą tam piętrzące się czaszki i kości.
Relacja zeznającego młodego człowieka, który otrzymał pracę u profesora Spannera, pozbawiona jest wszelkich emocji. Młody człowiek opowiada, jak piszący książkę o anatomii profesor, wziął go na preparatora trupów. Profesor miał wykłady na uniwersytecie, wydawał swoją książkę i dla tej książki pracował. Jego zastępca, profesor Wohlmann również tak pracował, ale nie wiadomo, czy dla dobra książki. Z kości ludzkich miały być robione kościotrupy. Spanner kazał też, żeby studenci odkładali tłuszcz z trupów osobno. Co wieczór po zakończeniu zajęć , robotnicy zabierali talerze z tłuszczem. Były też talerze z żyłami. Początkowo mięso było palone, ale okoliczni ludzie skarżyli się na smród, więc profesor zakazał palenia. Profesor zbierał też skórę ludzką, którą studenci mieli wyprawiać i coś z niej robił. Bezpośrednim przełożonym zeznającego młodego człowieka był starszy preparator von Bergen. Trupy przywożono początkowo z zakładu dla obłąkanych, ale kiedy przestały wystarczać, dzięki staraniom Spannera otrzymywali dostawy ze Stutthoffu, z obozu, z Królewca skazanych na śmierć, z Elbląga i całego Pomorza. Dopiero kiedy w Gdańsku postawiono gilotynę, trupów było wystarczająco.
Ciało człowieka potraktowane zostały jak surowiec, z którego można zrobić coś pożytecznego. To maksymalne uprzedmiotowienie człowieka, pozbawienie ludzkiej śmierci, przynależnej jej godności podkreślają słowa wypowiedziane przez zeznającego: „W Niemczech, można powiedzieć, ludzie umieją coś zrobić - z niczego”. Nieludzkie okrucieństwo hitlerowców uwypukla relacja kolegów Spannera, starych profesorów-lekarzy. Na pytanie komisji, czy Spanner mógł produkować mydło z ciała ludzkiego, obydwaj Niemcy odpowiadają tak. Jeden argumentuje to lojalnością profesora wobec rozkazów partii, drugi ekonomicznymi trudnościami państwa, które cierpiało wówczas na brak tłuszczów. Problem bezczeszczenia ludzkich zwłok przedstawiony został w opowiadaniu w wymiarze czysto technicznym, bez oceny moralnej tego typu czynu. Absolutna nieświadomość etyczna Niemców co do moralnych konsekwencji działalności budzi grozę i przerażenie czytelnika. Żywi więźniowie obozów koncentracyjnych stanowili często przedmiot eksperymentów medycznych przeprowadzanych w imię nauki.
Dno
Wspomnienia starszej kobiety dotyczą najpierw męża, którego widziano podobno ostatni raz w obozie w Pruszkowie. Mówi o dzieciach, które organizowały tajne lekcje, a syn został aresztowany w trakcie powstania warszawskiego. Ją aresztowano z córką. Najpierw była na Pawiaku, gdzie udało jej się uniknąć większości tortur, choć bito ją gumową pałką. Opisuje, jakie zbrodnie wykonywano tam na ludziach „Zastrzyki, ściąganie krwi dla żołnierzy i dopiero wieszali albo brali na rozstrzał. Nigdy nie wzięli zdrowego człowieka na rozstrzał, tylko z nim przedtem wszystko zrobili”. Potem kobieta 3 tygodnie przebywała w Ravensbruck, gdzie eksperymentowano na kobietach. Znęcano się zastrzykami, otwierano rany. W końcu została przetransportowana do Bunzig, do fabryki amunicji. Pracowała po 12 godzin, spała w łagrze, przeżywała tortury na mrozie, opowiadała, jak za najmniejsze przewinienie zamykano w bunkrze z ciałami zmarłych z wycieńczenia kobiet. Esesmanki były zadowolone, kiedy kobiety umierały. Jeśli działo się to na apelu i kobiety przewracały się na ziemię, te śmiały się, kopały ciała twierdząc, że udają nieżywe. Kiedy któraś zachorowała, też esesmanki mówiły, że udaje i wrzucały do bunkra z trupami, żeby tam umierała.
Kobieta wspomina też przejazd z Pawiaka do Ravensbruck, który trwał 7 dni, kiedy to 100 kobiet było cały czas zamknięte w jednym wagonie. Każda dostała po bochenku chleba, ale nie było ani wody, ani możliwości wyjścia, czy tego, by usiąść. Po drodze wstawili wagon na boczny tor, a pociąg stał trzy godziny. Wówczas kobiety zaczęły wołać o wodę, bo jechały w zaplombowanym wagonie w upał. Przyszedł wtedy niemiecki oficer z drugiego pociągu, który wiózł rannych żołnierzy i kazał otworzyć wagon. Ale je konwojowali Ukraińcy i powiedzieli że nie wolno, bo jadą bandyci. Ten jednak nie ustępował i kiedy wezwał innych oficerów, wagon otworzono. Mężczyzna aż zaniemówił. Dopiero po chwili zaczął się wypytywać, czy któraś z kobiet mówi po niemiecku. Wiele z nich mówiło. Wówczas kazał wypuścić je na tor, by się mogły oporządzić i przynieść wody. Okazało się, że w wagonach męskich było jeszcze gorzej. Kobiet było bowiem tylko 1500, a mężczyzn z 4 tysiące. Mówiono, że w każdym wagonie było po 30, 40 uduszonych. W efekcie tej podróży sporo z nich zwariowało i rozstrzelano je zaraz po przybyciu do obozu. Kobieta żałuje, że nie zapamiętała nazwisk tych, które rozstrzelano, bo może ktoś ich szuka tak, jak ona szuka swoich dzieci.
Kobieta cmentarna
Opis koncentruje się na cmentarzu, gdzie przy kwiatach pracuje kobieta, która codziennie słyszy krzyki mordowanych za murem ludzi. Kobieta opowiada, jak strzela się do nich na ulicach, jak pali się ich w mieszkaniach. Widzi matki wyrzucające na bruk z podpalonych domów swoje dzieci, a później skaczące za nimi. Ci, którzy się bronią, są zabijani na miejscu. Kobieta mówi, że nawet jak tego nie widać, to słychać. Kobieta wie jednak – z radia i od Niemców, że gdyby Niemcy przegrali, to Żydzi nas wszystkich wymordują. Ta wiara jest jej potrzebna do tego, by móc dalej żyć w czasach, kiedy „żyć” okazuje się być czymś wstydliwym.
Przy torze kolejowym
Opowiadanie traktuje o transportach kolejowych do obozów. Jedyną szansą na przeżycie była w tym przypadku ucieczka z transportu, choć także i ona wymagała ogromnej odwagi. Niewielu się zatem na nią decydowało. Trzeba było oderwać deski z podłogi wagonu, co już samo w sobie w ciasnocie stłoczonych ludzi, było trudne. Jednak nawet ci słabi i lękliwi, którzy na ucieczkę się nie decydowali rozumieli, że innym trzeba ją ułatwić. Następnie trzeba było zejść na oś, podpełznąć do miejsca, które dawało największą nadzieję na przeżycie skoku i skoczyć. A potem już tylko oprzytomnieć, stoczyć się z nasypu i uciekać w las. Ryzyko śmierci pod kołami było ogromne. Wiele osób także było na tyle poturbowanych po takim skoku, że nie były one w stanie dalej uciekać. To przypadek „kobiety leżącej przy torze”, która podczas ucieczki została postrzelona w kolano. Uciekło kilka osób, zabitych było dwóch. Ona została trwając na pograniczu – ani żywa, ani umarła. Leży przy torze, przystają przy niej ludzie – robotnicy, kobiety, jakiś chłopiec, ale nikt nie decyduje się pomóc. Nikt też się do niej nie odzywa, to ona pierwsza zapytała, czy ci, którzy leżą pod lasem nie żyją. Potwierdzono, że nie żyją.
Był biały dzień, miejsce otwarte i czas terroru. Wiadomo było, że za udzielenie pomocy lub schronienia grozi śmierć. Jednego młodego człowieka, który stał przy niej dłużej, kobieta poprosiła o zakup weronalu w aptece i daje pieniądze. Ten nie wyraża zgody. Potem poprosiła o wódkę i papierosy. Wyświadczył jej tę przysługę. W międzyczasie stara kobieta dała jej kubek mleka i chleb. W końcu pojawiło się jednak dwóch policjantów. Nie wiedząc, co zrobić, odeszli. Potem wrócili. Ranna prosiła, by ją zastrzelili. Policjanci nadal nie byli przekonani. O rewolwer w końcu poprosił młody chłopak, który towarzyszył jej od dłuższego czasu, któremu powiedziała też, że jeden z mężczyzn leżących pod lasem, to jej mąż. Strzelił. Ciało kobiety leżało jeszcze całą noc i poranek, dopiero przed południem przyszedł sołtys i kazał ją zabrać i zagrzebać razem z pozostałymi. Opowiadający tę historię, nie rozumie dlaczego młody człowiek do niej strzelił, skoro wydawało się, że jest mu jej żal.
Dwojra Zielona
Kobieta z czarną przepaską na oku pojawia się u jednego z warszawskich optyków. Kobieta przez kilka lat nie nosiła okularów, bowiem przebywała w obozie. Towarzyszący jej mężczyzna wybiera dla niej okulary i szklane oko. Po okulary ma przyjść nazajutrz, co do oka okazało się, że jest za duże i nie chce wejść.
Następnie kobieta idzie do mieszkania, które sprząta i pilnuje. Będzie w nim żydowskie ambulatorium. Dwojra jest Żydówką. Ma 35 lat, nie ma zębów i oka. Pierwszy mąż zginął zabity w 43 roku na stacji Małaszewicze, niedaleko Brześcia, w lagrze. Zabitych w ten sposób było tysiące, co parę dni zabijali bowiem co dziesiątego. Dwojra wyszła za mąż, jak miała 23 lata, mieszkali w Warszawie przy ulicy Stawiki, pracowała w fabryce rękawiczek. Mąż był szewcem. Dzieci nie mieli. W 39 roku, kiedy ich dom został zniszczony przez bombę, przenieśli się do Janowa Podlaskiego. Tam już nosili żółty trójkąt, palestyński znak, a potem opaski. W październiku 42 roku już męża nie było, bo pracował w lagrze Małaszewicze. A wtedy całe miasto wysiedlono do Międzyrzecza, gdzie przebywali wszyscy Żydzi z województwa lubelskiego. Co dwa tygodnie wywozili ludzi do Treblinki koleją. Reszta, co została, była zamknięta w getcie. Kiedy była łapanka, chowała się na strychu. Kiedyś ukrywała się przez 4 tygodnie, jedząc tylko suche rzeczy – kawę, kasze mannę i cebulę. W końcu usłyszała ruch na ulicy i wiedziała, że już można wychodzić – było to w grudniu 42 roku. Oko straciła 1 stycznia 1943 roku w konsekwencji zabawy Niemców. Zastrzelili oni w Sylwestra 65 ludzi. Jej domu tylko ona została. Strzelali na ulicy o 6 rano, wchodzili do mieszkań. Ona wyskoczyła przez okno i została postrzelona w oko. Mimo wszystko chciała żyć – chociażby po to, by opowiedzieć swoją historię. By świat dowiedziała się, co Niemcy robili.
Następnie kobieta trafiła do Majdanka, potem do fabryki amunicji. Tam też była selekcja i zwolnienie lekarskie wiązało się ze śmiercią. Dwojrze zrobił się jęczmień na zdrowym oku, niczym wrzód, była więc ślepa ale nie zaryzykowała wizyty u lekarza. Kiedy przyjechała do Skarżyska-Kamiennej to dawali tylko trochę zupy, więc była bardzo głodna. Można było kupić jedzenie od robotników, którzy przychodzili do fabryki pracować z miasta. Ona nie miała pieniędzy, więc sama wyrwała sobie złote zęby. Za jeden ząb dostała 80 albo 75 złotych. I kupiła sobie chleb. Trzynaście miesięcy pracowała w Skarżysku, a jak się Rosjanie zaczęli zbliżać, to Niemcy całą fabrykę z pracownikami przenieśli do Częstochowy. W końcu doczekała wyzwolenia przez armię rosyjską. Wspomina, że ludzie nie krzyczeli będąc wolnymi, bo nie mieli siły.
Wiza
Opowieść prowadzi młoda Żydówka, która w trakcie wojny miała polskie dokumenty. Przeszła na katolicyzm jeszcze na początku wojny, kiedy męczyła się oglądając tyle niesprawiedliwości i okrucieństwa. Myśl o mękach Pana Jezusa pomogła jej łatwiej to znieść. Polskie nazwisko i papiery nie uchroniły jej niestety przed obozem. Kobieta opowiada, co znaczyło iść na „wizę”, a więc łąkę, na którą wyganiano kobiety, aby stały tam bez jedzenia i możliwości jakiegokolwiek ruchu do wieczora. W tym czasie inne więźniarki czyściły blok. Trwało to tydzień. Kobiety na polanie próbowały się wzajemnie ogrzać, nie miało znaczenia, która jest Francuzką, Belgijką, Polką czy Greczynką. Niektóre były całe w ranach i coraz więcej z nich umierało. Greczynki, które były najsłabsze, jednego dnia zaśpiewały hebrajski hymn narodowy przepełniony tęsknotą. Kolejnego dnia odbywała się selekcja .Kobieta opowiada, jak przyszła na wizę i ta ... była pusta.
Człowiek jest mocny
Opowiada się tutaj o Chełmnie, w którym na skraju wzgórza stał pałac z napisem „zakład kąpielowy”. Był on użyty jako swego rodzaju dekoracja, jako brama wiodąca z życia do śmierci. Tam bowiem gazowano ludzi. Zamykano ich w ustawionym tyłem do pałacu aucie gazowym, wielkim jak wagon meblowy, gdzie duszeni byli gazami spalinowymi, a następnie ich ciała wywożono do lasu. Potem do krematoriów. Zamknięci w pułapce ludzie wołali o pomoc, bili pięściami o ściany wozu. Po kilku minutach, kiedy krzyki cichły, maszyna odjeżdżała, a na jej miejsce przyjeżdżała nowa.
Pałac zniszczono pod koniec wojny. Opowiada o nim Michał P. – młody Żyd, który w takim samochodzie stracił większość rodziny. Został wywieziony do pracy do Chełmna, wraz z innymi silnymi mężczyznami. Szybko zorientowali się, co się tu dzieje. Drugiego dnia został przydzielony do wynoszenia ubrań, które mieli przenosić do innego pokoju, a buty układać w osobną stertę. W pierwszym pokoju, gdzie rozbierali się Żydzi, było bardzo ciepło, stały tam dwa rozpalone piece, żeby ludzie chętniej się rozbierali. Przez szpary w zabitych deskami oknach w piwnicy, gdzie Michał i inni pracownicy byli trzymani, można było zobaczyć co się dzieje. Niemcy wyganiali ludzi na ganek w samej bieliźnie. Było zimno i nie chcieli wychodzić, zaczęli się cofać. To Niemcy zaczęli ich bić i wpędzać do auta. Ci, którzy wracali z pracy do piwnicy mówili, że w lesie zakopują uduszonych ludzi. Wówczas Michał zgłosił się do zakopywania ciał z tą myślą, że w lesie łatwiej uciec. Pracowało ich 30 z łopatami i kilofami. Kto pracował w rowie, nie mógł się obrócić, kiedy przyjeżdżał samochód. Po jego otwarciu z wnętrza buchał czarny dym. Potem trzech Żydów wyrzucało z auta trupy. Tych, którzy jeszcze żyli, Niemcy dobijali strzałem w głowę. Potem Ukraińcy wyrywali trupom złote zęby obcęgami, ściągali im z szyi woreczki z pieniędzmi, zabierali zegarki, obrączki. Było ich trzech do przeszukiwania, aż pewnego razu jednego z nich przez pomyłkę Niemcy wepchnęli do samochodu razem z innymi. Krzyczał, ale jego głos zniknął wśród wielu innych i udusił się z Żydami, których miał rewidować.
Po obszukaniu trupów kładło się je ciasno w rowie, na przemian, jednego głowa przy nogach drugiego, twarzą do dołu. W takim rowie, w trzech, czterech metrach, mieściło się ich tysiąc. Każdego dnia trzynaście razy przyjeżdżał transport uduszonych. W jednym samochodzie było do 90 uduszonych. Żydzi oczyszczali podłogę, oddawali znalezione cenne przedmioty. Ręczniki i mydło, które dostawali rozbierający się ludzie myśląc, że idą pod prysznic, wracały znów do Chełmna.
Na początku Michał namawiał się z innym więźniem, by uciec, ale ludzie byli za bardzo przygnębieni. Praca trwała do momentu, kiedy się nie ściemniło. Przy pracy byli bici, żeby szybciej szło im wykonywanie zadań. Kiedy ktoś pracował za wolno, kazano mu położyć się twarzą na trupach i strzelano mu w tył głowy.
Michał pracował już od 10 dni. Las jeszcze nie był ogrodzony, nie było też pieców do palenia trupów. Widział, jak przywożono Żydów z Ugaju, z Izbicy, Cyganów z Łodzi, a także Żydów z łódzkiego getta. Jak przyszedł ten ostatni transport, ludzie zrobili selekcję pomiędzy pracującymi przy trupach i 20 słabszych odesłali do gazu. Pewnego dnia przyjechał transport z Chełmna i na ziemie wyrzucono zwłoki żony dzieci Michała –7-letniego chłopca i 4-letniej dziewczynki. Wtedy położył się na ich zwłokach i powiedział do Niemców, by go zastrzelili. Jednak Jeden z Niemców stwierdził, że jest mocny i może jeszcze pracować i bił Michała drągiem, dopóki ten nie wstał. Tego wieczora w piwnicy powiesiło się dwóch Żydów. Michał też chciał się powiesić, ale jeden z towarzyszy odwiódł go od tego pomysłu. Następnego dnia udało mu się uciec w drodze do pracy. Wyskoczył z szoferki i ukrył się w stodole we wsi, gdzie zakopał się głęboko w sianie. Po dwóch dniach wykradł się ze stodoły i trafił do chłopa, który go nakarmił i ogolił. Od niego udał się do Krakowa.
Dorośli i dzieci w Oświęcimiu
W ostatnim, zamykającym zbiór opowiadaniu, Nałkowska przedstawia hitlerowskie metody działania zmierzające do likwidacji ludzi. Trzecia Rzesza w relacji autorki była wielkim, perfekcyjnie zorganizowanym przedsiębiorstwem, w którym ludzi traktowano jak surowiec. Opowiadanie wskazuje na różnego rodzaju „korzyści”, jakie Niemcy odnosili z eksterminacji społeczności żydowskiej. Oświęcim jawi się jako miejsce, gdzie realizowano cele polityczne i ekonomiczne. Zadaniem politycznym było uwolnienie pewnych terenów od ich mieszkańców, a zadaniem ekonomicznym było, aby przeprowadzenie tego zamierzenia nie przyniosło żadnego uszczerbku, nie powodowało żadnych kosztów, a nawet stało się źródłem z którego można czerpać zyski.
Narrator mówi, że Oświęcim zbudowali ludzie, aby zabijać innych ludzi. Człowieczeństwo okazywali przede wszystkim więźniowie-lekarze, którzy starali się innym jakkolwiek ulżyć w cierpieniu. Mowa jednak także o takich postaciach jak August Glass, który zabijał przez niepozostawiające żadnych śladów ciosy w nerki, po których osoby umierały po 3 dniach. Inny zbrodniarz stawiał stopę na gardle człowieka i miażdżył mu krtań swoim ciężarem, jeszcze inny zanurzał głowę więźnia w kadzi i tak długo go trzymał, aż ten się udusił. Wspomina się też blokowego, który codziennie własnoręcznie dusił przed śniadaniem kilku więźniów. Nazizm bowiem żywił i pozwalał wzrastać najbardziej krwiożerczym i sadystyczny instynktom. W Auschwitz były jednak także dzieci. Te, które nie nadawały się do pracy, od razu kierowano do komór gazowych. Granicą był pręt zawieszony na wysokości 1,2 m. Młodsze dzieci za wszelką cenę chciały zaczepić głową o pręt, stawały zatem na palcach. Opowiadanie wieńczy wspomnienie doktora Epstein z Pragi, który między blokami oświęcimskiego obozu dostrzegł dwójkę dzieci, które powiedziały mu, że bawią się w palenie Żydów.
*Streszczenie jest tylko formą powtórzenia. Zachęcam do lektury książki*

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz