środa, 26 października 2016

Anita Demianowicz "Końca świata nie było"

Autor: Anita Demianowicz
Wydawnictwo: Bezdroża



Kilka lat temu świat obiegła wiadomość o rychłej apokalipsie, przewidzianej już przez Majów. Według zwolenników tej teorii zagłady, miała ona nastąpić w 2012 roku, który to stanowił zakończenie ostatniego spośród 13 baktunów, trwających po 400 lat jednostek czasu lub cykli, składających się na słynny kalendarz Majów. Potwierdzenia nadchodzącego końca upatrywano w kamiennej płycie, na której został opisany koniec trwającego 5126 lat cyklu i powrót boga Bolon Yokte, utożsamianego z wojną i tworzeniem.

Choć koniec świata (przynajmniej w dokładnym tego słowa znaczeniu) ostatecznie nie nadszedł, to jego wyczekiwanie stało się jednym z elementów niezwykłej wyprawy, podjętej przez Anitę Demianowicz. Swoją podróż po Ameryce Środkowej, przekraczanie granic nie tylko tych pomiędzy kolejnymi krajami, ale i własnych ograniczeń, podróżniczka opisała w opublikowanej nakładem wydawnictwa Bezdroża książce „Końca świata nie było”. Ta wciągająca lektura dostarcza niezapomnianych wrażeń, pozwalając wyruszyć w drogę razem z autorką, wraz z nią doznawać licznych wzruszeń, ale również trosk i obaw, a to wszystko bez wychodzenia z domu. Otrzymujemy też wiele cennych rad, praktycznych informacji, które z pewnością ułatwią poruszanie się po Gwatemali czy Hondurasie tym, którzy jednak samodzielnie będą chcieli doświadczyć tych zapachów, smaków i kolorytu codziennego życia.

Autorka, przeszło trzydziestoletnia pracownica jednej z firm farmaceutycznych, zajmująca stanowisko dla wielu oznaczających stabilizację i pewien rodzaj prestiżu, po pięciu latach funkcjonowania w korporacyjnych strukturach, postanawia rzucić wszystko i wyjechać na pięć miesięcy do Ameryki Środkowej. Posługując się zaledwie kilkoma hiszpańskimi zwrotami wyrusza do Gwatemali, Hondurasu, Salwadoru i Meksyku, aby uczyć się języka, samodzielności i otaczającego ją świata. Podtrzymywana na duchu przez męża, starając się nie poddawać zwątpieniu po spotkaniach z przyjaciółmi czy rodziną, rozpoczyna swoją długą drogę ku innemu życiu, zgodnemu ze swym przeznaczeniem. 

Już sam lot do Gwatemali, z międzylądowaniem i nocą spędzoną półlegalnie na lotnisku w Houston, jest zapowiedzią przygody, ale i odwagi, stanowczości oraz hartu ducha. Pierwszym przystankiem stała się natomiast Antigua, gdzie podróżniczka miała zamiar uczyć się hiszpańskiego, a po opanowaniu go w takim stopniu, by mogła porozumiewać się w podróży, ruszyć dalej w trasę. Wraz z nią poznajemy zatem uroki typowych mieszkań, w których króluje prowizorka, a brak dostępu do bieżącej wody oraz ograniczony zasięg Internetu są normą. Intensywnie uczymy się języka, zawieramy pierwsze znajomości, zarówno z rdzennymi mieszkańcami, jak i z innymi podróżnikami. Wypatrywać będziemy też tarantuli i pumy, spotkamy się z niezwykłą życzliwością gwatemalczyków, a także przekonamy się, że … końca świata nie będzie. Jedna z nauczycielek w szkole językowej dokładnie wyjaśnia, jak zbudowany jest kalendarz Majów i dlaczego data 21 grudnia 2012 roku jest tak istotna, mimo iż nie wiąże się z katastrofą. Mimo obalenia zapowiedzi apokalipsy, udajemy się do Tikál, by samodzielnie się o tym przekonać, uczestnicząc przy okazji w obchodach końca kalendarza Majów. 

W swojej podróży autorka, która w międzyczasie zostaje wnuczką Koreanki, nie tylko odwiedza ruiny Majów, podąża do Chichicastenango i na wzgórze Turk`aj czy zwiedza stolicę Gwatemali, ale zapoznaje nas z lokalnym kolorytem, z typowymi daniami, a nawet z tajemniczym alkoholem Majów – cushy. W Gwatemali spędzimy również niezwykłe Święta Bożego Narodzenia, aż wreszcie będziemy gotowi, by wyruszyć dalej, w świat. W Hondurasie pierwszym przystankiem staje się Copán Riunas, wyruszymy również na wyprawę do Parku Narodowego Celaque, do nadmorskiej Teli, a także w okolice jeziora Yojoa. W Salwadorze przeżyjemy kontrolę wydziału narkotykowego, odwiedzimy San Salwador, na jednej z plaż będziemy świadkami wyłowienia topielca, wybierzemy się również (i to w asyście policji) na trekking na szczyt wulkanów Parku Narodowym Correo Verde. Meksyk będzie naszym ostatnim przystankiem, choć – dla autorki – odbyta podróż stała się tak naprawdę początkiem drogi, którą wciąż podąża.

Wraz z Demianowicz podróżujemy chickenbusami, a także niebezpiecznymi autobusami czerwonej linii, jesteśmy świadkami wielkiej biedy i ludzkich tragedii, ale i chwil doniosłych, wzruszających. Przekonujemy się nie tylko jak wygląda w Ameryce Środkowej Boże Narodzenie oraz Wielkanoc, poznajemy inne kultury, zaczynamy również dostrzegać różnice w komforcie życia w Europie i Ameryce Środkowej. Plastyczność opisów autorki, lekki styl i niezwykłe zaangażowanie, ale i zachwyt otaczającą rzeczywistością sprawia, że książkę pochłaniamy łapczywie, przenosząc się w opisywane miejsca i doświadczając niezwykłych emocji. 

„Końca świata nie było” jest nie tylko wspaniałą książką podróżniczą pełną niezwykle klimatycznych zdjęć, ale również zwycięstwem nad stereotypami, nad lękami i wewnętrznym rozedrganiem, które przez całe lata motywowało autorkę do poszukiwania życiowej drogi. Nie odnalazła jej ani w kolejnych studiach czy kursach, ani etatowej pracy. Spokój spłynął na nią dopiero w drodze, która była też pewnego rodzaju sprawdzianem wewnętrznej siły. To również test dla nas – przekonujemy się bowiem, że każdy z nas może wyruszyć w drogę!

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Polecam na prezent gwiazdkowy dla bliskich lubiących podróże:-)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Ja również. Stanowią one nie tylko wspaniałą inspirację, ale również cenne źródło wiedzy.

      Usuń