czwartek, 13 listopada 2025

Ernest Hemingway "Stary człowiek i morze" - streszczenie szczegółowe lektury

Santiago był starszym mężczyzną, około siedemdziesięcioletnim rybakiem, chudym i lekko zgarbionym. Miał zmarszczki, a na jego skórze widać było plamy po raku skóry, którego nabawił się na słońcu podczas morskich wypraw. Wszystko w nim było stare oprócz oczu, które miały tę samą barwę co morze. Ręce miał poorane głębokimi szramami od wyciągania linką ciężkich ryb. Żył samotnie na granicy ubóstwa. Mieszkał w chacie zbudowanej z liści palmy. Stary zadowalał się tym, co miał. Nie narzekał na swój los. Mówił: „Urodziłem się, żeby być rybakiem, tak jak ryba urodziła się, żeby być rybą”.

Mężczyzna łowił na Golfsztromie i pływał na sfatygowanej łodzi, z mocno połatanym żaglem. W ostatnim czasie miał pecha do połowów. Od 84 dni nic nie złowił. Do niedawna pływał z nim chłopiec Manolin, który pomagał mu na łodzi, ale jego rodzice, po czterdziestu jałowych dniach, postanowili, że ich syn będzie łowić ryby na innej łodzi. Rzeczywiście po zmianie kutra okazało się, że inni rybacy nie mają problemu z połowami i codziennie wracali z nowymi zdobyczami z morza.

Chłopiec bardzo lubił Santiago i starał się zawsze mu pomagać po powrocie z morza. Wolałby z nim pływać, ale nie miał na to wpływu, ponieważ za niego decydowali jeszcze rodzice. Santiago nie miał mu tego za złe, bo wiedział, że chłopiec jest jego szczerym przyjacielem. Chłopca niepokoiło, że Santiago wracał pustą łodzią. To stary rybak nauczył go rybołówstwa

Chłopak zaprosił starego na piwo na taras. Co prawda wielu wyśmiewało się z Santiago, ale on nic sobie z tego nie robił. Z przyjemnością spędzał czas z chłopakiem i rozmawiał o różnych sprawach. Wspominali między innymi, jak pierwszy raz wypłynęli razem w morze, gdy chłopiec miał 5 lat i udało im się złowić wielką sztukę, która prawie rozwaliła łódź. Chłopiec wspominał odgłos ogłuszania pałką ryby przez rybaka i pryskającą wokół słodką krew.

Obserwowali także innych rybaków, którzy opowiadali sobie o dniu spędzonym w morzu i sposobach łowienia ryb. Złowione ryby na koniec dnia były zabierane samochodem chłodnią na targ do Hawany. Tam trafiły marliny. Rekiny z kolei były oprawione w przetwórni, gdzie krojono ich mięso w paski i solono. Chłopiec zaproponował Santiago, że przyniesie mu sardynki na kolejny dzień, jako przynętę do połowu, ale stary nie chciał się na to zgodzić. Chłopiec nalegał, ponieważ bardzo zależało mu na tym, aby pomóc przyjacielowi. Stary rybak zastanawiał się, czy chłopak przypadkiem ich nie ukradł, ale chłopiec powiedział, że je kupił. Ostatecznie stary zgodził się na przyjęcie dwóch sardynek.

Następnego dnia Santiago planował wypłynąć jak najdalej w morze z nadzieją, że wreszcie mu się poszczęści. Chłopiec chciałby namówić rybaka, z którym pływa, aby również popłynął daleko, ale ten ma ponoć kiepski wzrok i nie lubi udawać się w głąb morza. Stary dziwił się temu, ponieważ stwierdził, że wzrok psuje się od pływania na żółwie, a tamten rybak ich nigdy nie łowił. Chłopiec z kolei zauważył, że przecież Santiago łowił żółwie u Wybrzeży Moskitów, a jednak wzrok ma dobry. Stary kwitował to słowami: „Bo ze mnie dziwny staruch”. Chłopiec martwił się, czy jego przyjaciel ma jeszcze siłę na to, aby w razie udanego połowu poradzić sobie ze wciągnięciem na łódź większej ryby, ale Santiago stwierdził, że da sobie radę.

Santiago zabierał do domu na noc maszt, żagiel, linki i harpuny. Chłopiec pomagał mu zanosić sprzęt do domu. Chata starca zbudowana była z twardych liści palmy królewskiej. W środku znajdowało się łóżko, jedno krzesło i stół, a także miejsce do gotowania na węglu. Na ścianie wisiał obrazek Świętego Serca Jezusowego oraz drugi, przedstawiający Najświętszą Pannę z Cobre – były to pamiątki po zmarłej żonie. Kiedyś na ścianie wisiało jeszcze jej kolorowe zdjęcie, ale stary rybak je schował, bo czuł się samotnie. Leżało teraz na półce w rogu, schowane pod koszulą.

Chłopiec zapytał, czy stary ma coś do jedzenia, a ten odpowiedział, że ma żółty ryż z rybą i chciał podzielić się posiłkiem z chłopcem. Oboje wiedzieli, że nie jest to prawda, ale udawali przed sobą. Chłopiec poszedł po sardynki, a Santiago usiadł, aby poczytać gazetę, którą dostał od niejakiego Perico. Zamierzał czytać o baseballu i obiecał porozmawiać o tej grze z chłopcem, kiedy ten wróci. Ustalili, że chłopak kupi także los na loterię z numerem 85, ponieważ następnego dnia miał być 85 dzień, którym stary miał nadzieję na przełamanie złej passy na morzu, po 84 dniach jałowych połowów. Stary zastanawiał się, od kogo można pożyczyć 2 i pół dolara, ale chłopiec stwierdził, że to nic trudnego.

Kiedy chłopiec wrócił, Santiago spał na krześle, słońce już zaszło. Chłopiec chciał go okryć, zdjął zatem z łóżka stary wojskowy koc i zarzucił go na ramiona starca. Odszedł, a kiedy wrócił, przebudził starca. Chłopiec przyniósł kolację od właściciela Tarasu – Martina. Dzięki uprzejmości mężczyzny, chłopiec przyniósł w podwójnej metalowej menażce czarną fasolę z ryżem, pieczone banany i trochę duszonego mięsa. Santiago postanowił podziękować Martinowi i dać mu kawałek mięsa z brzucha wielkiej ryby, którą planował złowić. Do obiadu dostali również dwa piwa Hatuney w butelkach, choć starzec wolał piwo w puszkach. Przyjaciele jedli ze smakiem i rozmawiali o baseballu i sławnych zawodnikach. Santiago stwierdził, że wielki Di Maggio jest w dobrej formie. Myślał, że wspaniale byłoby zabrać go na ryby, ponieważ ponoć jego ojciec również był rybakiem i być może sławny baseballista rozumiałby świat biedaków. Santiago wspominał, że będąc chłopcem, służył jako majtek na statku płynącym do Afryki, ale jego rozmówca wolał rozmawiać o baseballu, a nie o podróżach. Chłopiec pomyślał też, że musi mężczyźnie sprawić mydło i ręcznik oraz drugą koszulę i parę butów oraz kurtkę na zimę i jeszcze jeden koc.

Chłopiec stwierdził, że Santiago jest najlepszym rybakiem, jakiego zna, na co stary odpowiedział, że ma nadzieję, że wielka ryba go nie pokona. Chłopiec poprosił przyjaciela, aby poszedł spać i wypoczął przed rejsem. Mężczyzna obiecał obudzić chłopca wcześnie rano.

Chłopiec wrócił do swojego domu na noc, a mężczyzna położył się spać. Śnił o Afryce i swoim dzieciństwie, podczas którego bywał na odległych lądach. Kiedy poczuł przez sen bryzę lądową, zazwyczaj się budził. Tym razem jednak poczuł ją za wcześnie i postanowił się jeszcze chwilę przespać. Później śniły mu się przystanie i redy Wysp Kanaryjskich. Wstał bardzo wcześnie, kiedy na niebie był jeszcze jasno świecący księżyc. Ubrał się i poszedł do domu chłopca, aby go obudzić. Drzwi były otwarte, zatem starzec cichutko wszedł do środka stąpając bosymi nogami i delikatnie dotknął chłopca, uważając przy tym, aby nie obudzić innych domowników. Chłopiec spał w pierwszej izbie na składanym łóżku. Wyszli razem i poszli do domu mężczyzny, aby zabrać ekwipunek, potrzebny do kolejnego rejsu. Stary stwierdził, że żal mu chłopca, ale ten odparł, że taki jest obowiązek mężczyzny. Kiedy zanieśli wszystko do łodzi, chłopiec zaproponował staremu kawę. Młody poszedł po przynęty i sardynki, a stary pomału pił swoją kawę, która miała być jedynym jego posiłkiem na cały dzień. Zazwyczaj rejs zabierał tylko butelkę wody, a dopiero wieczorem cokolwiek zjadał po powrocie. Chłopiec wrócił niosąc sardynki i dwie przynęty zawinięte w gazetę. Pomógł staremu wejść na pokład łodzi i wypchnąć ją w morze. Życzył mu wszystkiego dobrego.

Tak rozpoczął się samotny rejs starca. Mijał inne łodzie, słyszał dobiegające z oddali rozmowy rybaków, ale tego dnia postanowił wypłynąć daleko w morze. Obserwował fosforescencję wodorostów, które gromadziły się w miejscu, gdzie była głębina licząca siedemset sążni, zwana wielką studnią. Pływało tam sporo ryb, które łowiono na przynętę oraz krewetki. Gdy rybak wypływał, było jeszcze ciemno, ale po pewnym czasie czuć było zbliżający się świt, a wraz z nim pojawiały się latające ryby wyskakujące z wody. Stary bardzo lubił latające ryby, które były jego największymi przyjaciółkami na oceanie, a także ptaki, które próbowały coś złowić, ale rzadko im się to udawało. Pomyślał, że ptaki mają cięższe życie niż ludzie. Zastanawiał się też, dlaczego stworzono ptaki tak kruche i wątłe, skoro ocean potrafi być tak okrutny. Oczywiście jest też dobry i bardzo piękny. Zawsze nazywał w myśli morze: la mar, bo tak nazywają je ludzie po hiszpańsku, gdy je kochają. Czasami nawet oni mówią o nim złe słowa, ale zawsze tak, jakby chodziło o kobietę.

Santiago wypłynął dalej niż wszyscy rybacy, wiosłując równo. W końcu zarzucił przynęty w trzech miejscach. Pierwszą na głębokość 40 sążni, drugą na głębokość 75, a dwie ostatnie na głębokości 100 i 125 sążni. Kiedy były gotowe, płynął dalej pomalutku, aby przynęty unosiły się cały czas na właściwym poziomie. Gdyby płynął za szybko, linki unosiłyby się za wysoko w wodzie. Myślał o tym, że przynęty, które założył, są bardzo dobre i powinny skusić jakąś dużą rybę. Na haczyki ponabijane były sardynki błękitne i żółte, makrele i tuńczyk. Na końcu grubych linek przyczepiony był zielony patyk, który wyginał się pod wpływem ciężaru, sygnalizując, że ryba złapała haczyk. Linki były miały zapas tak duży, że rozwijały się na 300 sążni.

Starzec płynął dalej, ale linki ani drgnęły. Myślał o tym, czy uda mu się coś złowić. Dodawał sobie otuchy, mówiąc, że innych razi słońce, a on potrafi już w nie patrzeć i widzi normalnie. Nagle zauważył na niebie sokoła morskiego, który krążył nad wodą, czając się na jakąś ofiarę. Postanowił, że ptak będzie mu drogowskazem i postanowił za nim płynąć. Okazało się, że zauważył dużą ławicę delfinów, jednakże ryby poruszały się za szybko, aby ptak miał szansę je złapać. Były też za szybkie dla starca, który nie mógł ich dogonić swoją łodzią.

Brzeg był już daleko i widoczny był już tylko, jako niewielka zielona linia z szaro-błękitnymi wzgórzami. Ciemna woda oceanu wydawała się aż fioletowa. Rybak zobaczył jednak, że w wodzie znajduje się sporo planktonu, co zwiastowało obecność także ryb. Ptak odleciał, a starzec dostrzegł w morzu fioletowy, opalizujący pęcherz meduzy portugalskiej, aqua mola, unoszącej się obok łodzi. Spostrzegł też drobne ryby, odporne na jad meduzy, w przeciwieństwie do człowieka. Zdarzyło się już tak, że kiedy stary wyciągał ryby, nici meduzy przywarły do niej, a staremu pozostawały na rękach pręgi, jakie zostawia też np. trujący bluszcz. Aqua mola były zdradliwe i stary lubił patrzeć, jak pożerają je stare żółwie morskie. Stary lubił żółwie zielone i szylkretowe za ich elegancję, a z pewnym lekceważeniem odnosił się do tych wielkich, pokrytych żółtymi płytkami pancerza, kochających się dziwacznie i pożerających meduzy. W międzyczasie, dzięki sokołowi, złowił rybę albacore, tuńczyka, która miała stać się wspaniałą przynętą wspominając jednocześnie, kiedy zaczął mówić do siebie w samotności. Kiedy pływał z chłopcem, rozmawiali ze sobą, ale tylko wtedy kiedy była taka potrzeba. Myślał o tym, że niektórzy mają przecież radio na statku i słuchają głosu innych.

Na horyzoncie nie było już widać lądu, a jedynie szczyty wzgórz, które bielały jakby przysypane śniegiem. W wodzie było już coraz mniej planktonu, za to świeciły się ciała tuńczyków. Słońce grzało mocno, co rybak czuł na karku. Pomyślał, że w zasadzie chciałby się przespać, owinąwszy linkę na palcu stopy, ale nie może sobie na to pozwolić po tylu dniach bez połowu. Nagle zauważył, że jedna z linek się napręża, a zielony patyk wygina w dół. Czym prędzej chwycił go i zaczął badać w palcach ciężar ryby. Okazało się, że najprawdopodobniej ryba właśnie delektuje się przynętą, dlatego nacisk był raz większy, raz mniejszy. Co do jednego starzec był pewien – miał do czynienia z wielką rybą. Przytrzymał linkę delikatnie, aby nie spłoszyć swojej ofiary i mówił do niej, zachęcając ją do jedzenia. Wyobrażał sobie, jak ofiara robi jeszcze kółko i wraca do przynęty, aż wreszcie połyka hak. Przez chwilę wydawało się, że marlin odpłynął, ale po chwili stary znowu poczuł ruch linki. Szczęśliwy trzymał linkę dalej w gotowości do działania. Myślał o tym, że ryba zapewne właśnie zjadła przynętę, a hak wbija się w bok pyska, za chwilę ryba go połknie i nie będzie już odwrotu. Czekał cierpliwie, aż ryba połknie w całości hak, nadal zachęcając ją do jedzenia. Gdy uznał, że ryba połknęła hak, podciągnął mocno linkę, ale okazało się, że nie jest w stanie w żaden sposób ryby przyciągnąć do siebie. Postanowił chwilę odczekać i okazało się, że ryba zaczęła płynąć i holować jego łódź na północny zachód. Ryba płynęła nieustannie, a rybak żałował, że jest sam na łodzi i nie ma przy nim chłopca. Nie pozostało mu nic innego, jak czekać aż ryba się zmęczy. Cieszył się, że ryba nie schodzi w głąb i płynie cały czas pod powierzchnią, dzięki czemu holuje łódź, a nie wciąga jej w głębinę.

Minęły cztery godziny, a ryba niezmiennie płynęła dalej przed siebie na północny zachód. Zostały dwie godziny do zachodu słońca, a na horyzoncie nie było już widać lądu. Stary czuł już pragnienie, napił się zatem wody. Pomyślał, że jeśli nawet przyjdzie mu wracać po ciemku, wówczas będzie się kierował w stronę świateł Hawany. Nie obawiał się płynąć przez całą noc.

Ryba płynęła nieustannie, aż zapadła noc i przez całą noc nie zmieniała kierunku. Słońce zaszło i zrobiło się zimno. Stare przygotował sobie worek przykrywający pudełko z przynętami, którym okrył się, kładąc jednocześnie na nim linę, aby lepiej mu się trzymało rybę. Rybak pomyślał „Nie mogę nic z nim zrobić i on nie może nic robić ze mną”. Starzec zastanawiał się nad kierunkiem, w którym płyną i domyślał się, że zmienili kurs na wschód, ponieważ traci z zasięgu wzroku światła Hawany. Żałował, że nie ma przy sobie chłopca. Myślał: „Nikt nie powinien zostawać sam na starość […] ale to nieuniknione”.

Starzec zaplanował, że zje rano tuńczyka, zanim ten się zepsuje, aby mieć siłę na walkę z rybą. W nocy słyszał pod łodzią dwa nadpływające delfiny i myślał o nich, że pewnie kochają się nawzajem. Przypomniał sobie, że kiedyś złowił ogromnego marlina na hak. Okazało się, że była to samica, która miała pierwszeństwo do posiłku, dlatego złapała się na przynętę. Towarzyszący jej samiec wyskoczył z wody, jakby chciał zobaczyć swoją ukochaną jeszcze raz. Stary był wtedy z chłopcem na łodzi i z szacunku do wielkiej ryby postanowili ją jak najszybciej uśmiercić. Samcowi jednak nie pozostało nic innego, jak odpłynąć w głębinę. Myśląc o tym, znów zatęsknił za chłopcem.

W nocy niespodziewanie jakaś ryba złapała kolejną przynętę, ale Santiago musiał ją odciąć, ponieważ cały czas musiał trzymać linkę z wielkim marlinem. Usunął wszystkie linki i związał końce zapasowych zwojów. Znów zatęsknił za chłopcem i jego bezcenną pomocą, która bardzo przydałaby mu się teraz. Kiedy jeszcze było ciemno, marlin mocno szarpnął, a rybak upadł na twarz, raniąc się pod okiem. Zaparł się o deski i dalej ostrożnie trzymał linkę ze złapaną rybą. Zastanawiał się, co było przyczyną szarpnięcia i jak długo jeszcze ryba wytrzyma.

Słońce wzeszło, a starzec uznał, że ryba płynie na północ. Pomyślał, że musieli odpłynąć wcześniej na wschód. Fakt, że ryba nie płynie z prądem, oznacza, że jeszcze ma dużo siły. Im więcej czasu mijało, tym bardziej starzec rozumiał, że ryba wydaje się w ogóle nie męczyć, ponieważ cały czas płynie przez siebie. Rybak chciał, żeby marlin wyskoczył nad powierzchnię wody, ponieważ wtedy napełniłyby mu się pęcherze powietrzem i nie mógłby zejść w głębiny, a jemu łatwiej byłoby go wciągnąć na pokład w łodzi. Próbował naprężać linkę, ale to jeszcze nie był moment, aby szarpać się z rybą.

Nagle przyleciał malutki drozd, który zmęczony przysiadł na rufie i odpoczywał. Starzec zaczął do niego mówić, że chętnie by go zawiózł na ląd, ale nie może tego uczynić, ponieważ jest tu z przyjacielem. Nagle ryba tak mocno szarpnęła, że rybak prawie wypadł za burtę. Udało mu się jednak nie wypuścić linki z rąk, choć musiał ją trochę poluzować. Ptak uciekł. Rybak zauważył, że ma zakrwawioną dłoń. Żałował, że ptak już odleciał, ponieważ miał w nim miłe towarzystwo. Znów pomyślał o tym, że tęskni za chłopcem.

Nadszedł czas posiłku. Rybak żuł tuńczyka, myśląc o tym, że musi mieć siłę na walkę z rybą. Mówił do swojej chorej ręki, że je dla niej. Miał nadzieję, że dzięki temu odejdzie też skurcz, który unieruchomił mu teraz dłoń. Żałował, że nie ma ze sobą soli, z którą ryba smakowałaby znacznie lepiej. Pomału rozluźniał palcach chorej ręki. Miał nadzieję, że gdy strawi tuńczyka, będzie mu lepiej.

Patrząc na morze, czuł ogromną samotność. Z drugiej strony wiedział, że na morzu nie jest się nigdy samotnym, ponieważ człowiekowi towarzyszą dzikie kaczki, ryby i inne stworzenia. Myślał też o tym, że ma szczęście, że pogoda jest dobra. Nic nie zwiastowało huraganu. W powietrzu czuć było lekką bryzę.

Kąt napięcia linki zaczął się zmieniać. Starzec walczył ze ścierpniętą ręką, wiedząc, że ryba prawdopodobnie wypływa na powierzchnię. Linka podnosiła się i oczom starca ukazał się marlin. Jego ciemnofioletowy grzbiet błyszczał w słońcu i był ogromny. Rybak zdał sobie sprawę z tego, że ryba „jest o dwie stopy dłuższa od łodzi”. Zastanawiał się, jak może ją pokonać, skoro jest sam. Myślał o tym, że nie może dać rybie poznać, że jest niepewny własnej mocy. Była to największa ryba, jaką widział, a nigdy tak wielkich sztuk nie łowił w pojedynkę.

Kurcz ręki nadal nie chciał go puścić. Rybak zastanawiał się, dlaczego ryba wypłynęła i myślał, że to dlatego, żeby mu się pokazać, jaka jest duża. Ryba nadal płynęła równo przed siebie, a w południe kurcz wreszcie opuścił lewą rękę rybaka. Rybak zaparł się, przyjmując wygodniejszą pozycję do trzymania linki, ale walczył z bólem, do którego nie chciał się sam przyznać przed sobą. Pomyślał, że wprawdzie nie jest religijny, ale pomodli się w intencji złapania ryby i obieca udać się w pielgrzymkę do Najświętszej Panny z Cobry.

Słońce się prażyło. Rybak postanowił założyć przynętę na jakąś małą rybę, aby mieć co jeść, gdyby marlin postanowił płynąć jeszcze kolejny dzień. Zamarzyła mu się latająca ryba, która jest smaczna na surowo. Rybak nie przypuszczał, że ryba, którą upolował, jest tak ogromna, jednak nadal wierzył w to, że uda mu się ją pokonać. „Chociaż to jest niesprawiedliwe – pomyślał. – Ale pokażę mu, co potrafi człowiek i co człowiek może wytrzymać”.

Myślał o tym, że chce udowodnić chłopcu, że udało mu się złowić taką rybę. Myślał o tym, że dobrze byłoby się przespać, ale wiedział też, że nie ma na to szans. Musiał oszczędzać siły, aby mieć szansę na pokonanie olbrzyma. Zbliżał się kolejny wieczór, a ryba płynęła bez ustanku. W ciągu dnia marlin skręcił na północny wschód. Stary myślał też o baseballu. Już kolejny dzień nie miał wiadomości o wynikach meczów. Obawiał się, że jeśli pojawią się rekiny, to pożrą i rybę, i jego samego. Prowadził też w myślach rozmowę z wielkim Di Maggio.

Gdy nadeszła noc, rybak wspominał, jak przed laty w Casablance siłował się na rękę z wielkim Murzynem. Pojedynek trwał całą dobę. Ludzie wchodzili, wychodzili, ustanawiali za zakłady. Wygrał on – Santiago El Campeon, a przez długi czas nazywano go Czempionem. Wygrywał również kolejne pojedynki na rękę, ale zaprzestał ich, uznając, że niepotrzebnie osłabia kończynę, która potrzebna mu jest do pracy przy łowieniu ryb. Lewa ręka nie chciała być tak silną, jak prawa.

Na niebie rybak widział samolot, lecący do Miami. Myślał o tym, jak wiele delfinów widać z góry z samolotu, aż nagle delfin złapał się na małą linkę. Mocno trzymając nadal dużą linkę z marlinem, rybak wyciągnął z wody szamotającą się w konwulsjach złotą rybę i uśmiercił ją uderzeniem w głowę. Na hak założył nową sardynkę i wyrzucił linkę za burtę.

Marlin płynął z tą samą prędkością. Rybak postanowił przywiązać wiosła w poprzek rufy, aby w ten sposób spowolnić rybę i szybciej ją zmęczy. Myślał też o tym, że powinien wypatroszyć złowionego delfina, ale postanowił zrobić to później. Uznał też, że marlin najprawdopodobniej jest już głodny. Myślał o przewadze, jaką ma nad rywalem. On zjadł tuńczyka, a za chwilę posili się delfinem. Marlin z kolei będzie dalej płynął głodny. Starzec analizował swoją kondycję i szanse w konfrontacji z rybą. Stwierdził, że ręce ma całkiem sprawne, nogi również, a na dodatek jest najedzony.

Zapadał zmierzch. Patrząc w gwiazdy, starzec myślał o tym, że będzie musiał zabić marlina, choć jest jego przyjacielem i na całe szczęście człowiek nie musi zabijać gwiazd.

Rybak zdawał sobie sprawę z tego, że musi znaleźć sposób, aby się trochę przespać. Postanowił też wypatroszyć jak najszybciej delfina, aby ten się nie zepsuł. W jego żołądku znalazł jeszcze dwie świeże latające ryby, które wyjął i także wypatroszył. Wyciął z delfina mięso, a szkielet i wnętrzności wyrzucił do wody. Marlin nieco zwolnił, a rybak zaczął jeść delfina, myśląc o tym, że taka ryba jest przepyszna gotowana, a na surowo obrzydliwa. Obiecał sobie, że będzie zawsze ze sobą zabierał sól lub cytryny.

Stary obserwował niebo i stwierdził, że „za trzy lub cztery dni przyjdzie niepogoda”. W końcu osadził się tak, aby bezpiecznie trzymać linki i postanowił się trochę zdrzemnąć. Śniły mu się ławice ryb, własne łóżko oraz plaża. Obudziło go szarpnięcie linki. Marlin wyskoczył nad wodę, linka rozwijała się, a rybak próbował ją bezpiecznie naprężać. Sądził, że nadszedł moment walki. Słyszał, jak marlin raz po raz skacze nad wodą i znów zatęsknił za chłopcem, który teraz tak bardzo mógłby mu pomóc. Słońce wschodziło po raz trzeci, odkąd stary wypłynął w morze. Stary zauważył, że marlin zaczyna kołować. Starzec szacował, że będzie to trwało jeszcze z godzinę, zanim go znów zobaczy, a wówczas ryba będzie już na tyle zmęczona, aby mógł ją zabić. Okazało się jednak, że dwie godziny później ryba cały czas kołowała, a starzec był już bardzo wyczerpany i miał przed oczami mroczki. Na domiar złego czuł także zawroty głowy, słabł Obiecywał, że odmówi później Ojcze nasz i Zdrowaś Mario po sto razy, ale nie teraz, bo nie ma na to siły.

Rybak cały czas myślał o taktyce. Postanowił uderzyć rybę harpunem w serce. Ściągnął linkę, by przyciągnąć zdobycz do burty. Starcowi jednak robiło się co jakiś czas słabo, tracił przytomność, omdlewał, lecz zebrał resztki sił. Podniósł jak najwyżej harpun i wbił go z całej mocy w bok ryby. Po chwili zobaczył ją leżącą na grzbiecie, a z jej boku krew barwiącą na czerwono morze. Ryba była zdecydowanie za duża, aby załadować ją na pokład. Było południe, gdy przytwierdził rybę do łodzi, postawił maszt i ruszył z miejsca. Pożeglował na południowy-zachód. Przeczuwał nocną bryzę. Kończyła mu się woda, zatem po zjedzeniu krewetek wypił tylko odrobinę. To, co wydawało się snem, wydarzyło się naprawdę. Poranione ręce nie były problemem, ponieważ starzec wiedział, że słona woda je wyleczy.

Nagle pojawił się rekin, zwany dentuso, który wywęszył zdobycz rybaka i zaatakował ją kłami. Rybak z zajadłością zdecydowanie wbił potężny harpun w łeb rekina. Zabił go, ale jednocześnie stracił broń i linkę, które wraz z krwawiącą rybą poszły na dno. Rekin porwał też ze sobą spory kawałek złowionego marlina, zostawiając za łodzią krwawy ślad, który nęcił kolejne rekiny. Stary zdawał sobie sprawę z trudnej sytuacji, w której się znalazł, ale wymyślił, że przywiąże do wiosła nóż, zyskując tym samym nową broń. Rybak zastanawiał się, czy grzechem jest zabicie ryby, ale tłumaczył sobie, że przecież zrobił to po to, żeby nakarmić siebie i innych. Potem stwierdził, że uczynił to również dla swojej dumy, po czym uznał, że zabił rybę w samoobronie, a zatem nie miał wyjścia.

Rybak urwał kawałek ryby z miejsca, w którym ugryzł ją rekin i skosztował jej mięsa. Wokół siebie widział pustkę: żadnego statku, a jedynie latające ryby. Płynął już od dwóch godzin, kiedy zobaczył pierwszego z pary rekinów, żywiących się padliną, płaskonosego żarłacza, tzw. galanosa. Jeden z rekinów zniknął pod łodzią, drugi obserwował człowieka, po czym podpłynął, by zadać cios rybie. Nagle Santiago wbił uwiązany do wiosła nóż w linię biegnącą ku miejscu, gdzie mózg łączył się z kręgosłupem rekina. Wkrótce wypłynął drugi. Stary bez wahania pchnął go nożem. Następnie wyrwał ostrze i ugodził dokładnie w to samo miejsce w ciele rekina.

Wyprowadził łódź na kurs. Nie chciał patrzeć na merlina, bo domyślał się, że przez rekiny stracił już ćwierć ryby. Żałował, że wypłynął tak daleko. Zauważył kolejnego płaskonosego rekina. Stary pozwolił mu ugryźć rybę, a potem wbił mu w mózg nóż tak mocno, że aż pękło ostrze. Starzec poczuł, że poniósł porażkę, stracił ostatnią broń. Mówił teraz do siebie, że ma jeszcze wiosła, rumpel i pałkę.

Zbliżał się wieczór, wiał silniejszy wiatr, a rybak miał nadzieję niedługo ujrzeć ląd. Rekiny zaatakowały go ponownie przed zachodem słońca. Pozwolił im zbliżyć się do ryby, a kiedy jeden z nich zatapiał kły w boku marlina podniósł wysoko pałkę i spuścił ją na łeb rekina. Z drugim postąpił tak samo. Uderzył go mocno z tak wysoka, jak zdołał podnieść pałkę. Wprawdzie ich nie zabił, ale mocno poturbował. Było już prawie ciemno i rybak miał nadzieję zobaczyć światła Hawany, licząc na to, że nie jest już daleko od brzegu. Ubolewał nad tym, że wielka ryba, którą z trudem złowił, jest już w połowie pożarta przez drapieżników. Przeczuwał, że niepokoi się o niego chłopiec oraz wielu starszych rybaków.

Płynął dalej, zastanawiając się, czy jeszcze żyje. Nie miał siły na odmawianie obiecanych modlitw i nie był pewien, czy powinien teraz zasypiać. Domyślał się, że rekiny znów uderzą jeszcze przed świtem. Po paru godzinach zobaczył w oddali światła zwiastujące ląd. O północy jednak przypłynęła cała horda rekinów, wobec których stary był bezradny. Tłukł je pałką po głowach, słyszał klapnięcia szczęk, czuł drżenie łodzi, kiedy szarpały rybę. W nocy rekiny zaatakowały jeszcze szkielet. Nie było już dla nich nic więcej do jedzenia. Starzec kierował łodzią, by jak najszybciej dopłynąć do macierzystego portu. Kiedy znalazł się w małej przystani wyjął maszt, związał żagiel, a potem zarzucił go na ramię i ruszył do chaty, by odpocząć. Po dotarciu do domu napił się wody i położył na łóżku, zasypiając od razu.

Rano odwiedził go Manolin, który ujrzał w chacie śpiącego rybaka. Była to już pora, o której inni wypłynęli w morze. Rybacy zaciekawieniem oglądali szkielet przyczepiony do łodzi starca i mierzyli jego wielkość. Jeden z nich zapytał chłopca, jak czuje się stary, ale młodzieniec odparł, że rybak śpi i nie należy mu przeszkadzać. Okazało się, że złowiona ryba liczy „18 stóp od nosa do ogona”.

Santiago spał bardzo długo. Chłopiec czuwał przy nim z garnuszkiem kawy, którą w końcu musiał podgrzewać. Kiedy stary się ocknął, powiedział chłopcu, że ryby go pobiły. Chłopiec zaprzeczył. Opowiadał, jak wszyscy szukali starca: straż przybrzeżna i samoloty, ale bez skutku. Santiago kazał porąbać głowę marlina. Mimo zmęczenia wspólnie z chłopcem planowali następne połowy, o ile pozwoli mu zdrowie. Stary planował, że na pokładzie zawsze muszą mieć lance do zabijania ryb. Chłopiec polecił Santiago, aby odpoczął i zaleczył rany, podczas gdy on przyniesie mu coś do jedzenia i czystą koszulę. Obiecał także przynieść gazety, aby stary mógł przeczytać wiadomości o baseballu.

Na tarasie siedzieli turyści. Jedna z pań zwróciła uwagę na biały szkielet, przymocowany do łodzi i zapytała, co to. Kelner odparł, że jest to rekin tiburon. ludzie zachwycali się jego pięknym ogonem. Santiago jeszcze długo spał pod czujnym okiem chłopca, śniąc o lwach.


*Streszczenie jest tylko formą powtórzenia. Zachęcam do lektury książki*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz