Pokazywanie postów oznaczonych etykietą diabeł. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą diabeł. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 19 listopada 2019

Ed i Lorraine Warren, Robert David Chase "Opętania. Historie prawdziwe"

Tytuł: Opętania. Historie prawdziwe 
Autor. Ed i Lorraine Warren, Robert David Chase 
Wydawnictwo: Replika 


Mało co jest w stanie tak przerazić, jak produkcje filmowe dotyczące opętania. No, chyba że z opętaniem mamy do czynienia w swoim otoczeniu. Jeśli jednak nie, to właśnie te wstrząsające obrazy, pokazujące demoniczne odbicie człowieka, w którego wstąpił sam szatan. Filmy o opętaniu są tym bardziej zatrważające, zapadające na długo w pamięć, że bardzo często przedstawione przez reżyserów historie oparte są na faktach. I nie trzeba być osobą wierzącą, by doświadczyć tego zła, które powoduje zamianę niewinnych osób w prawdziwe potwory, miotające przekleństwami w obcych językach, wyczyniające niezwykłe rzeczy ze swoim zmienionym, gnijącym ciałem. 

sobota, 9 lutego 2013

Katarzyna Berenika Miszczuk „Ja, anielica”


Tytuł: „Ja, anielica”
Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Wydawnictwo: W.A.B
Były już anioły i demony, były wizje Piekła i Nieba, była miłość pozornie niemożliwa do spełnienia – pomiędzy wampirami a istotami ludzkimi, pomiędzy ziemiankami a mieszkańcami innych wymiarów czy innych gatunków. Jednak, w miarę pojawiania się tych książek na rynku, zatraciła się gdzieś ich świeżość i wyjątkowość. Dlatego też tęsknie wypatrywałam książki, która z iście piekielną siłą poruszy moje serce, bądź też anielskim balsamem ukoi moje serce.

Najlepsze zadatki na lekarza (którym nota bene autorka zostanie), jest Katarzyna Berenika Miszczuk, która nie strasząc nas wiecznym potępieniem i nie skazując na pobyt w Czyśćcu, wytrąca nas z równowagi, fundując ostrą jazdę po biblijnych krainach, intrygując, szokując, ale przede wszystkim serwując dużą dawkę humoru. Jej powieść „Ja, anielica”, opublikowana przez wydawnictwo W.A.B, to kolejna już pozycja w dorobku autorki udowadniająca niezwykłe poczucie humoru autorki i sprawność we władaniu piórem.

Choć książce daleko do wybitnej, dialogi niekiedy przytłaczają (można powiedzieć nawet: nużą), to jednak oryginalność fabuły oraz kreacja świata stworzona przez Miszczuk, zasługuje na uznanie. „Ja, anielica” to druga już część trylogii, na którą składają się również powieści „Ja, diablica” oraz „Ja, potępiona”. Pewne jest zatem, że nikt, kto pozna skomplikowana historie i dość oryginalne podejście do kwestii Piekła i Nieba, nie pozostanie obojętny na kolejne tomy. Chociaż największym atutem książki, jest postać głównej bohaterki, Wiktorii, diablicy na usługach Szatana (a może Archanioła?), której serce rozdarte jest pomiędzy Piotrusiem, a pociągającym diabłem Belethem.

Wiki spotykamy w dość niewygodnym dla niej momencie życia, kiedy musi zmagać się z trywialnymi, ziemskimi problemami. Całe szczęście, że nie pamięta swoich poprzednich wcieleń i nie jest świadoma, jak proste są codzienne czynności, kiedy tylko możemy do ich realizacji użyć odrobiny magii. Tymczasem, zamiast pracować jako diablica w Urzędzie w Niższej Arkadii i spędzać czas na przekonywaniu śmiertelników, że pragną trafić do Piekła, zmaga się ze studiami, śliskimi drogami, czy … zdradami. Kiedy wreszcie udało jej się zdobyć serce Piotrusia, pazerna Monika wyciąga po niego swoje szpony, zaś on najwyraźniej nie potrafi jej się oprzeć.  Jako zwykła śmiertelniczka Wiki zapewne rzuciłaby mężczyznę, zemściła się na jego kochance, po czym poszukała szczęścia gdzie indziej. Tyle tylko, że Wiktoria wcale zwykłą śmiertelniczka nie jest, zaś jej dziedzictwo – wszak jest w prostej linii potomkinią Adama i Ewy – czyni z niej istotę wyjątkową, obdarzoną Iskrą Bożą.

Choć Wiki nie pamięta, iż Beleth, przystojny kusiciel, który sprowadził ją do Piekła, usiłował ją uwieść, a na koniec oświadczył, że ją kocha, to on nie może jej zapomnieć (a może jej mocy?). Zrobi zatem wszystko, by dziewczynie wróciła pamięć, co tak naprawdę nie jest wcale trudne – jabłko wręczone przez przystojnego nieznajomego na ulicy jest tak naprawdę owocem z Drzewa Poznania Dobra i Zła. Dzięki niemu, zarówno ona, jak i Piotrek odzyskują pamięć o minionych wydarzeniach.  

Jednak miłość miłością, a najważniejszy w tej całej zabawie jest wszak interes. I to interes nie byle kogo, bo samego Azazela, który zdążył porzucić już niefortunny pomysł obalenia Lucyfera.  Teraz, jego apetyt znacznie wzrósł – pragnie zostać Archaniołem. Zdolności negocjacyjne diabła zdołały już się ujawnić w sądzie – Azazel udowodnił, że cała sprawa z rewolucją Lucyfera była zaledwie nieporozumieniem. Tym samym przekonał Gabriela, że sprawa z potępieniem jest już dawno nieaktualna i w pełni zasługuje na Niebo. Tyle tylko, że władze postawiły twarde warunki i nie chcą wpuścić diabłów bez … skrzydeł. Te zaś może stworzyć wyłącznie Wiki.

Zanim oskarżymy istoty piekielne o interesowność, tudzież transakcje noszące znamiona korupcjogenności czy szantażu, przekonamy się, że mieszkańcom Arkadii, nawet aniołom, też daleko jest do świętości. Ta skomplikowana fabuła jest prawdziwie diabelską sprawką, istnym majstersztykiem, jednak – jak każdy przesyt  – ilość wątków i wydarzeń może lekko zemdlić. Mimo tego „Ja, diablica” jest bez wątpienia powieścią oryginalną, której powiew świeżości łagodzi wszelkie stany spowodowane jej lekturą. Absurdalne historie, groteska, plącząca się po korytarzach Kleopatra, rezydujący w Los Diablos – stolicy Niższej Arkadii Michael Jackson, a nawet sam papież ściskający diabła, to wszystko może oburzyć, przytłoczyć, ale na pewno zapisze się nam w pamięci. Podobnie, jak stwierdzenie Wiki: „Wbrew pozorom śmierć nie była taka zła. Oczywiście, o ile trafiło się do Nieba lub Piekła, miejsc dobrej zabawy (…)”. Zatem … do zobaczenia w Piekle…

wtorek, 7 sierpnia 2012

Charles Brokaw "Kod Lucyfera"

Tytuł: Kod Lucyfera
Autor: Charles Brokaw
Wydawnictwo: BELLONA










„Przybyłem na tę wyspę, by w spokoju spędzić moje ostatnie dni, lecz nie znalazłem tu spokoju. Znalazłem koniec świata. Widziałem go, widziałem Bestię, Diabła we wszystkich wcieleniach i widziałem jego usiłowania, by zniszczyć świat, zanim powróci Jezus”- pisze Jan z Patmos, znany również jako święty Jan bądź Jan Teolog, uważany za autora Księgi Objawienia Nowego Testamentu. Na Patmos miał on dwie wizję końca świata. Po jeden z nich napisał długi list do siedmiu chrześcijańskich Kościołów w Azji objaśniając, co jest nie w porządku w tych społecznościach, co powinno być zmienione oraz co się stanie, jeśli zmiany te nie zostaną wprowadzone. List ten stał się wspomnianą Księgą Objawienia. W drugiej wizji, mężczyzna ujrzał otwierające się w niebie drzwi co zinterpretował, jako objawienia końca świata i dokonania dzieła zniszczenia przez Szatana. Swoją przepowiednie opisał w Zwoju Radości - dokumencie, który przez tysiące lat pozostawał zaginiony, a wiedzę o jego istnieniu strzegła tajna organizacja Bractwo Ostatniego Zwoju Jana. Zwoju poszukują gorączkowo również potomkowie Kaina i wydaje się, że tym razem mają szansę na sukces. W ich ręce wpada książka, stanowiąca wskazówkę dotyczącą Zwoju oraz opowiadająca o świętym Janie. Problem w tym, że nikt nie umie jej przetłumaczyć. Potrzeba do tego światowej klasy lingwisty, a najlepiej tego, który zdołał odnaleźć mityczną Atlantydę. Potrzebny jest doktor Thomas Lourds – wykładowca na Harvardzie i wybitny badacz języków starożytnych.
Historia świętego Jana i jego objawienia stały się kanwą znakomitej książki, łączącej w sobie przygodę i historię „Kod Lucyfera” Charlesa Brokaw. Napisana z wielkim rozmachem powieść  zabiera nas w szaleńczą podróż po kolejnych krajach, w których szukać będziemy wskazówek prowadzących do odkrycia tajemnicy Zwoju. Otrzemy się o niebezpieczeństwo, narazimy się CIA i zadrzemy z wiceprezydentem USA. Akcja toczy się w szaleńczym tempie nie dając nam ani chwili wytchnienia po czym zostawiając rozedrganych z emocji. Pościgi, strzelaniny, tajemnice i sekrety sięgające wiele wieków wstecz, a także przepowiednie dość mrocznej przyszłości, czyli czasów triumfu Szatana wciągną nawet osoby, które za tego rodzaju literaturą nie przepadają.
Książka zaczyna się niewinnie, nie zapowiadając lawiny wydarzeń obejmujących nawet najwyższe głowy w strategicznych dla gospodarki światowej państwach. Kiedy Lourds wysiada na lotnisku w Stambule oczekuje tylko miłego pobytu, podczas którego ma wygłosić kilka wykładów na prośbę swojej przyjaciółki Olympii Adnan. Spotkanie ponętnej, rudowłosej kobiety, która zwraca się do niego z prośbą o autograf, wydaje się być prawdziwym prezentem od losu. Thomas, który znany ze swojej słabości do pięknych przedstawicielek płci przeciwnej deklaruje się służyć jej jako przewodnik po Stambule nie sądził, że padnie ofiarą porywaczki. Cleena Mac Kenna „świadczy usługi” na rzecz tych, którzy oferują duże sumy. Tym razem zlecenie jest na tyle intratne, że pozwoli jej zabezpieczyć przyszłość siostry i na zawsze odciąć się od przeszłości ojca, bojownika IRA. Tyle tylko, że sama naraża się na niebezpieczeństwo bowiem nie dość, że zleceniodawca nie ma zamiaru zostawiać świadków, to jeszcze jej tropem podąża CIA, które również pragnie przejąć Lourdsa.
I tak przygoda w Stambule zamienia się w mrożące krew w żyłach rozgrywki i w gorączkowe poszukiwanie Zwoju Radości - najbardziej niebezpiecznego dokumentu na świecie. Tłem dla tropienia tajemnic sprzed wieków są rozgrywki na szczytach władzy, zamachy w Arabii Saudyjskiej oraz walka o wpływy i o ropę. Czyżby spełniały się przepowiednie Jana z Palmos i plan Szatana zaczyna się realizować?
„Kod Lucyfera” charakteryzuje niezwykła dynamika akcji czyniąc opowieść idealną kandydatką do filmowej adaptacji. Nie jest to pozycja, nad którą trzeba długo się zastanawiać, kontemplować, co sprawia, że jest znakomitą, niezobowiązującą rozrywką na letnie wieczory czy jesienne popołudnie. Choć sama intryga wydaje się być mocno przerysowana, a Thomas nie pasuje do stereotypu poważnego profesora, skupiając się raczej na kobiecych ciałach niż starożytnym piśmie, to dzięki temu  książka zyskuje na lekkości i spontaniczności. Oczywiście schematyczność powieści wymusza zakończenie w iście amerykańskim stylu, ale przecież ostatecznie nikt nie oczekuje, że Charles Brokaw strąci nas w piekielną otchłań.

Recenzja została także umieszczona na stronach wortalu literackiego Granice.pl