wtorek, 13 listopada 2018

Orłowa i Równica, czyli dzień w Ustroniu Polanie

Ustroń jest jednym z najpopularniejszych miast wśród beskidzkich kurortów. Usytuowany pomiędzy malowniczymi pasami beskidzkimi w dolinie przeciętej wodami Wisły, może poszczycić się kilkusetletnią historią. Przez lata, niewielka osada przekształciła się w znane uzdrowisko, a zarazem atrakcyjny ośrodek turystyczny. Pod koniec XVII wieku do Ustronia zaczęły przyciągać turystów tzw. kuracje serwatkowe, z mleka owczego. 

Nas do Ustronia przyciągnęły jednak nie lecznicze właściwości wód czy fontanna solankowa, ale góry. Kilka lat temu byłam na Czantorii (można na nią również wyjechać kolejką linową), ale tym razem naszym celem stała się Równica. Paweł był bowiem na niej wiele lat temu, ja zaś – mimo mieszkającej w Ustroniu siostry – nigdy tam nie dotarłam. 

Idąc z Ustronia Polany, kierowaliśmy się w stronę Ustronia Jaszowca, gdzie znajdują się już pierwsze tabliczki, wskazujące dojście do szlaku zielonego. Sama droga do szlaku jest łagodna i nie sprawia problemu, ale wkraczając już na szlak zielony, z każdym kilometrem podejście robi się coraz bardziej strome, a droga, błotnista. Szlak zielony łączy się ze szlakiem niebieskim, a w pewnym momencie odbija w bok. Sugerując się wskazówkami jednego z piechurów niestety źle skręciliśmy i zamiast na wyczekiwaną Równicę, w pierwszej kolejności powędrowaliśmy szlakiem zielonym na Orłową (zupełnie nie będąc tego świadomym). Ścieżka wiedzie przeważnie wśród lasów i nie należy do najprzyjemniejszych, choć nie jest zbyt wymagająca kondycyjnie. 

fot. J.Gul
Kiedy doszliśmy do dawnego ponoć schroniska na Orłowej (dziś własność prywatna, niedostępna dla turystów), malowniczo wkomponowanego w jego stok, byliśmy dość zmęczeni. Wspinaczka po śliskich liściach dała się we znaki, całe szczęście, że przed nami było już mało wymagające podejście na szczyt, zajmujące około 5 minut. Z Orłowej (767 m n.p.m.) roztacza się malowniczy widok, nic zatem dziwnego, że spotkaliśmy tam sporo turystów, którzy postanowili zrobić sobie piknik.

Ku zdziwieniu Pawła ta „Równica” wyglądała zupełnie inaczej niż zapamiętał. Całe szczęście, że z jego pamięcią okazało sie być ostatecznie wszystko w porządku, bowiem napotkane turystki wyprowadziły nas z błędu informując, że przecież jesteśmy … na Orłowej. Droga z Ustronia Jaszowiec zajęła nam ponad 2 godziny, ale mimo to, zdecydowaliśmy się iść jeszcze na Równicę, naprawiając swój błąd. 

fot. J.Gul

fot. J.Gul

Zeszliśmy zatem tą samą drogą, tym razem wędrując już niebieskim szlakiem. 

fot. J.Gul

fot. J.Gul

fot. J.Gul

fot. J.Gul

fot. J.Gul

Po około 1 godzinie przyjemnego spaceru, dotarliśmy w pobliże Równicy, a dokładnie do Zbójnickiej Chaty, polecanej nam już kiedyś przez moją siostrę z uwagi na pyszne jedzenie. Tu postanowiliśmy zjeść obiad, choć upierałam się, by dojść do dawnego schroniska PTTK na Równicy i tam skosztować domowych dań. Całe szczęście, że Paweł odmówił ruszenia dalej, zanim nie zje sytego obiadu. Ten w Zbójnickiej Chacie okazał się naprawdę znakomity, nawet mimo dość wysokiej ceny (za kawę, piwo i gulasz z jelenia z kluskami śląskimi zapłaciliśmy 50 zł). Niemal 40-minutowa kolejka świadczyła o tym, że miejsce jest znane i lubiane, a klimatyczny wystrój wnętrz uruchomił wyobraźnię - zobaczyłam siebie siedzącą tam w środku mroźnej zimy. Wczoraj słoneczko jednak przygrzewało, więc po złożeniu zamówienia, czekaliśmy na jego realizację na dworze. Przy tak imponującej liczbie klientów uwagę zwraca krótki czas oczekiwania – zaledwie 10 minut!. 

fot. J.Gul

fot. J.Gul
fot. J.Gul

Z pełnymi brzuchami wyruszyliśmy dalej w kierunku schroniska PTTK, czyli tej zdecydowanie komercyjnej okolicy Równicy (884 m). Minęliśmy m.in. sklepik z pamiątkami, punkt, gdzie można postrzelać z łuku, by dotrzeć do mocno zaniedbanego schroniska, w którym ponoć około 2 tygodnie temu zmienił się właściciel. Miejsce jest mocno niedoinwestowane, choć zachowało cień dawnego klimatu. Uroku odbierają brudne obrusy, nie mówiąc już o tym, że kiedy zapytałam o ciasto, zaoferowano mi zeschnięty róg placka drożdżowego. Zrezygnowałam zatem z degustacji, choć Paweł (gdzie on to mieści???), zamówił jeszcze pierogi z mięsem. Dostał jednak mało estetycznie wyglądający specjał, obicie pokryty podsmażoną cebulką i… posłodzony. Niezależnie od tego, czy to jakiś awangardowy sposób serwowania pierogów pewne jest, że w miejscu tym raczej się już nie pojawimy. 

fot. J.Gul

fot. J.Gul
fot. J.Gul
Pomijając już fakt, iż na Równicę (niemal na sam szczyt) można wjechać asfaltową drogą, to – poza Zbójnicką Chatą, raczej nie znajduje pretekstu, by zjawić się tu powtórnie. Rezygnując z bycia rozjechanym przez sznur samochodów, zeszliśmy do Ustronia Polany dokładnie tą samą drogą, którą przyszliśmy. Cała wyprawa, razem z czasem spędzonym w karczmie i schronisku, zajęła nam 6 godzin, a gdyby nie fakt, iż po 16 zaczęło się już robić ciemno, byłby to czas efektywnie wykorzystany, spędzony na podziwianiu widoków i … narzekaniu na coraz bardziej komercyjne wykorzystanie potencjału gór.

4 komentarze:

  1. Moje rodzinne miasto:) Kocham Je :D Dziękuję za wpis i zdjęcia, fajnie sobie pooglądać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz wielkie szczęście. Odkąd moja siostra tam się przeprowadziła, a ja zaczęłam go poznawać, wciąż mi go mało:-)

      Usuń
  2. Pięknie! Mam nadzieję, że kiedyś tam pojadę :)

    OdpowiedzUsuń