wtorek, 26 czerwca 2018

Chlebowice i Hukvaldy, czyli perełki Beskidu Śląsko-Morawskiego

W Morawach, a właściwie w całych Czekach zakochałam się już dawno. Od lat odkrywam coraz to ich nowe zakątki, w dużej mierze podróżując z katowickim PTTK. I tym razem skorzystałam z ich niecodziennej oferty, trafiając na prawdziwą perełkę, jaką są ruiny zamku Hukvaldy. 

Eksplorację Czech rozpoczęliśmy jednak od wizyty w Pszczelarskim Ośrodku Edukacyjnym w Chlebowicach, w powiecie Frydek-Mistek. Wieś dzielą od Katowic zaledwie 2 godziny drogi autokarem i choć wycieczka rozpoczęła się dość niecodziennie – pracownica muzeum zapomniała o naszej wizycie, w rezultacie czekaliśmy na nią ok. 40 minut, bo po telefonie przewodnika musiała dojechać na miejsce, to i tak było warto. 

Muzeum pszczelarstwa mieści się w starodawnych wójtostwie, które jest chronionym obiektem zabytkowym. Pierwsza wzmianka o nim pochodzi z 1320 r., kiedy to zostało wymienione w liście biskupa Konrada. 

fot. J.Gul
Podczas zwiedzania poznaliśmy szczegółowo proces powstawania miodu, mogliśmy też zapoznać się z różnymi urządzeniami niezbędnymi w hodowli – zarówno przed laty, jak i tymi współczesnymi. W Muzeum prowadzone są m.in. wykłady i zajęcia dla pszczelarzy, a także różne warsztaty, w tym te dla najmłodszych. Mieliśmy szczęście, bowiem oprowadzała nas nauczycielka pszczelarstwa, która cierpliwie odpowiadała na wszystkie nasze pytania. Niestety okazało się przy tym, że polski miód jest często niepełnowartościowy – nieuczciwi pszczelarze stosują różne zabiegi, by przyspieszyć jego produkcję, a także eksperymentują ze smakami miodów, co pogarsza ich jakość. 

fot. J.Gul

Wśród muzealnych zbiorów są również książki poświęcone tej tematyce, medale i odznaczenia, a nawet dekret cesarzowej Marii Teresy o pszczelarstwie. W piwniczce miodowej dojrzewa natomiast miód pitny i słynny likier miodowy – „Místecký Medák”. W budynku znajduje się również sklepik z wyrobami pszczelarskimi, w którym mogliśmy zaopatrzyć się w różnorakie produkty (począwszy od świec po owoce w miodzie, a także same miody i oczywiście alkohole). Ja nabyłam słoiczek miodu rzepakowego – zobaczymy, czy ta jakość będzie wyczuwalna w smaku. 

fot. J.Gul

fot. J.Gul
fot. J.Gul

Tuż przy Muzeum znajduje się też skansen – interesująca pasieka, licząca kilkadziesiąt uli pochodzących z różnych okresów i wykonanych w różnych technikach na dziesiątki sposobów. Najstarszy ul liczy sobie 300 lat!

fot. J.Gul
fot. J.Gul
Zdjęcie strona lewa i środek - najstarszy ul
fot. J.Gul


Wstęp do Muzeum i Skansenu jest płatny – bilet normalny to 30 CZK.

Chlebowice dzieli około 15 minut drogi od wyjątkowego miejsca, do którego mam jeszcze nadzieję powrócić. Mowa tu zarówno o malowniczych ruinach zamku z XIII w., jak i samej wsi Hukvaldy, w której w 1854 urodził się i okresowo przebywał Leoš Janáček - jeden z najsłynniejszych kompozytorów czeskich.

Pierwsze wzmianki o wsi pochodzą z lat 1228-1240 i związane są z Arnoldem z Hückeswagen, który pozyskał tutejsze okolice w lenno od króla czeskiego Przemysła Ottokara I w zamian za służbę dyplomatyczną w Anglii. Arnold w swym majątku zbudował najpierw zamek w Starym Jiczynie, a następnie sprzedał swoje włości biskupowi ołomunieckiemu Brunowi ze Schauenburku, który południowo-zachodnią część zyskanej ziemi przydzielił Frankowi z Hückeswagen. Franko (jako lennik biskupów) najpierw przeniósł swą siedzibę do Przyboru a następnie rozpoczął budowę zamku Hukwaldy. W latach 70. XIII wieku lenno przejęli Jindřich i Blud w 1285 roku. Obecna wieś rozwinęła się jako jego podgrodzie. 

W Hukvaldach znajdziemy pełną infrastrukturę – jest tu zarówno parking (w tym parking dla autobusów), jak i wiele obiektów gastronomicznych oraz miejsc noclegowych. Zanim jednak zaszyłam się w jednym z nich na kawie, udaliśmy się do domu, gdzie kompozytor się urodził – obecnie mieści się tam m.in. centrum informacji turystycznej.

fot. J.Gul

Dom ten dzieli od Muzeum Leoše Janáčka (Památník Leoše Janáčka), czyli domu, w którym kompozytor mieszkał w ostatnich latach przed śmiercią, jakieś 15 minut drogi. W muzeum odwzorowane zostały wnętrza, w których Janáček mieszkał, zachowały się tam nawet sprzęty i bibeloty, które otaczały go w trakcie pobytu w Hukvaldach. Jest tam salon, sypialnia oraz kuchnia, a także ekspozycja edukacyjna, na którą składają się dokumenty czy nuty. W tle rozbrzmiewają również najlepsze nagrania kompozycji twórcy. Po wystawie oprowadzał nas sympatyczny przewodnik, zdradzając między innymi szczegóły platonicznej, przedśmiertnej miłości kompozytora do dużo młodszej kobiety, czy też odkrywając przed nami fakt, że żona brata kompozytora, pochodziła… z Gliwic.

Wstęp do muzeum jest płatny – bilet normalny to koszt 50 CZK, które zdecydowanie warto wydać nawet, jeśli o kompozytorze nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Warto dodać, że dom pamiątkowy Leoša Janáčka został uznany w 2006 roku za zabytek kultury.


fot. J.Gul
fot. J.Gul

fot. J.Gul

Po drodze do Muzeum Janáčka mijamy kościół pw.św.Maksymiliana, który również wart jest zobaczenia. Usytuowany w górnej części placu Hukvaldy kościół budowany był w latach 1759 - 1769 przez biskupa Maksymiliana z Hamilton. Ponieważ Hukvald przez wiele lat pełnił funkcję letniej siedziby arcybiskupów ołomunieckich, kościół pw. św.Maksymiliana cieszył się ich przychylnością. Do 1910 roku pełnił funkcję kaplicy zamkowej. Budynek cechują dwa ołtarze – główny na cześć św. Maksymiliana, oraz boczny. Ślady Janáčka pozostały także tu – grywał on na kościelnych organach.

fot. J.Gul

fot. J.Gul

Wraz z przeciwległym zamkiem arcybiskupim i wspaniałą bramą do parku, kościół tworzy unikalny zespół architektoniczny w wiosce.

Pałac arcybiskupi (front i tył) wraz z zabudowaniami
fot. J.Gul

Stojąc pomiędzy kościołem a dawnym pałacem arcybiskupim, widzimy jedno z najstarszych ogrodzeń w kraju oraz wejście do „Obory”, przez którą przejdziemy do ruin zamku – jednego z największych na Morawach.To miejsce, gdzie odbywa się słynny festiwal muzyczny „Janáčkowy Hukvaldy”. W tym rozciągającym się wokół zamku parku, o powierzchni ok. 500 ha, żyją m.in. daniele i muflony. Na drodze wiodącej do zamku, niedaleko amfiteatru, warto zwrócić uwagę na odlew (wykonany w 1962 roku) postaci Liska Chytruska z opery skomponowanej przez Janáčka (choć znalazłam również informacje, że to nie Lisek Chytrusek, a Lisica Bystrouszka), 

fot. J.Gul

fot. J.Gul

Zamek zajmuje szczytowe partie wzgórza, a trasa do ruin pnie się dość stromo ku górze bukowym lasem. Na dojście do zamku trzeba poświęcić około 30 minut, ale jest to niezwykle przyjemny spacer, dostarczający niesamowitych wrażeń. Owe malownicze ruiny zamku Hukvaldy zajmują w Czechach trzecie miejsce pod względem wielkości. Już w XII w. został tutaj założony kamienny gród przez wspomnianych niemieckich hrabiów z Hückeswagen. Pierwsza pisemna informacja o zamku w dokumentach historycznych pochodzi z roku 1285. Od 1359 r. zamek był majątkiem biskupstwa ołomunieckiego, później arcybiskupstwa i ośrodkiem arcybiskupich włości. Jego głównym zadaniem była ochrona ważnego szlaku handlowego łączącego Ołomuniec z Krakowem, a po drugiej stronie granicy, Nový Jičín, Místek, Frydek i Cieszyn. 

W latach 30-tych XV wieku w zamku rezydowali przez pewien czas husyci pod wodzą Jana Czapka i sprzymierzone z nimi śląskie oddziały księcia Bolka V Opolskiego. W miarę spokojny wiek XVI spowodował, że zamek utracił swe znaczenie militarne i zaczął służyć jako więzienie dla źle prowadzących się księży. W tym czasie także zamkowe podgrodzie przekształciło się w wieś Hukvaldy. 

W pierwszych latach wojny trzydziestoletniej zamek był rozbudowany i unowocześniony, stając się twierdzą nie do zdobycia, ze strzelniczymi basztami. Między innymi dzięki temu przetrzymał oblężenie ze strony zbuntowanych Wałachów, Duńczyków oraz trzykrotnie Szwedów. Po zakończeniu działań wojennych zamek znów zaczął pełnić funkcję więzienia, m.in. dla przywódców powstania chłopskiego z 1695 roku. Dopiero w 1762 roku warownię zdołała pokonać … natura, bowiem część zamku spłonęła po uderzeniu pioruna. Po tym tragicznym wydarzeniu zamek opustoszał, a dziś – zabezpieczony – funkcjonuje jako trwała ruina. 

Zamek jest otoczony przez mury obronne o grubości 2 m, wzmocnione dziewięcioma basztami. Podzielony jest na sześć kolejnych części, a do każdej z nich prowadzi oddzielna brama. Druga brama, wiodąca na główny dziedziniec, stanowi wejście dla turystów. Ponad nią wznosi się potężna wieża zwana Kulatina o wysokości 34 m i średnicy 25 m – jest to najstarsza część kompleksu obronnego, zbudowana jeszcze w XIII wieku przez Arnolda von Hückenswagen. Za bramą znajdują się kasy – za bilet normalny zapłacimy 70 CZK. 

fot. J.Gul

Na zamkowym dziedzińcu tym znajduje się renesansowa kaplica zamkowa pod wezwaniem św. Andrzeja, zbudowana na przełomie XVI i XVII wieku. Można w niej podziwiać piękny ołtarz i pomniki Jana Nepomucena i Franciszka Xaverskiego. W kaplicy, dzięki doskonałej akustyce, organizowane są również koncerty. To tu nasz przewodnik, jak się okazało student kompozycji, rozpoczął oprowadzanie nas po zamku. 

fot. J.Gul

Dziedziniec ostatniej części zamku chroniony jest przez dwa narożne bastiony i znajduje się na nim XVI-wieczna studnia o pierwotnej głębokości 170 m. (według innych materiałów - 150 m), częściowo już zasypana. 

fot. J.Gul

fot. J.Gul

Najstarszą częścią zamku jest ściana obwodowa z wieżą, prowadzącą nad fosą przy zachodnim i wschodnim skrzydłem pałacu zamkowego. Zachowały się w nim tylko pokoje na parterze i dwa portale. Parter pałacu był zbudowany poniżej poziomu otaczającego terenu i podzielony na trzy sklepienia łukowe. Zachodnie skrzydło pałacu, tworzące dziedziniec cylindrycznej wieży, zostało zbudowane w późnym gotyku. Małe pokoje na parterze tego skrzydła wykorzystywane były prawdopodobnie jako wspomniane więzienie zamkowe, zaś wyższe piętra służyły jako część rezydencji biskupiej. Obecnie na szczycie pałacu znajduje się taras widokowy, z którego rozciąga się malowniczy widok na pasmo Beskidów Śląsko-Morawskich oraz Bramę Morawską (przejście pomiędzy Sudetami i Karpatami) przez, którą przebiegał niegdyś ważny szlak handlowy (m.in. szlak bursztynowy). 

fot. J.Gul

Na zewnątrz dziedzińca możemy zaobserwować drzewo wyrastające z murów – związana jest z nim legenda nie znajdująca jednak potwierdzenia w historycznych faktach. Ponoć kucharka, widząc Szwedów zdobywających zamek zaparła się, że wrogom nie będzie gotowała. Na miejscu stołu wyrosło zatem owo drzewo. 

fot. J.Gul

Na zwiedzanie ruin potrzebujemy około 2 godzin, chyba że planujemy rozsiąść się na przykład przy kuflu piwa w punkcie gastronomicznym na terenie zamku. Ja jednak, z uwagi na ulewę, która sprawiła, że poruszanie się po zamku stało się dość niebezpieczne (śliskie, kamienne podłoże), wolałam zejść ze wzgórza. Szczególnie, że w połowie drogi pomiędzy parkingiem a kościołem upatrzyłam sobie uroczą kawiarenkę "Raj na ziemi", oferującą zarówno pyszną kawę, herbatę i słodkości, jak i rozmaite wyroby typu hand-made czy ceramiczne. Ja zamówiłam sobie cappuccino w cenie 55 KCZ i była to jedna z najlepszych kaw, jakie piłam.

fot. J.Gul

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz