wtorek, 25 listopada 2014

Remigiusz Grzela "Wybór Ireny"

Tytuł: Wybór Ireny
Autor: Remigiusz Grzela
Wydawnictwo: PWN


Żydowska Organizacja Bojowa, czyli ŻOB, była konspiracyjną organizacja wojskowa, utworzoną w 1942 r. w Warszawie. Powstała ona z połączenia Organizacji Bojowej Bloku Antyfaszystowskiego, organizacji młodzieżowej Bund, organizacji Cukunft oraz grup Akiba. Od chwili powstania, ŻOB ściśle współpracował z polskimi organizacjami podziemnymi, a jego dowództwo kierowało powstaniem w getcie warszawskim w 1943 r. Wśród liderów organizacji są takie nazwiska, jak: Mordechaj Anielewicz, Antek Cukierman, Mordechaj Tenenbaum, Arje Wilner. Ci, którzy przeżyli, wzięli udział w powstaniu warszawskim, a także walczyli w oddziałach polskiej partyzantki.

Jedną z osób należących do ŻOB, była Irena Gelblum, kobieta, o której Marek Edelman mówił „łączniczka doskonała”. Witold Bereś i Krzysztof Burnetko w swojej książce „Bohater cienia. Kazik Ratajek” pisali o niej „Irena Gelblum. Zwana też wariatką, a to dlatego, że podejmuje się najbardziej szalonych akcji”. Piękna i odważna, zdeterminowana i nie znająca strachu. Budziła podziw i szacunek, ale też przytłaczała swoją siłą. Dlaczego zatem, kilka lat po wojnie nie poznawała nikogo? Co sprawiło, że świadomie odcięła się od wszystkich znajomych? Że przechodząc przez ulice odwracała głowę w drugą stronę na widok znajomej twarzy? Kim była naprawdę Irena Gelblum?

Na te pytania stara się odpowiedzieć Remigiusz Grzela, w fascynującej książce „Wybór Ireny”, opublikowanej nakładem wydawnictwa PWN. Publikacja stanowi próbę zgłębienia tajemnicy kobiety, która z Ireny Gelblum stała się Ireną Waniewicz, a następnie włoską poetką Ireną Conti, tłumaczką Iwaszkiewicza, Grochowiaka, księdza Twardowskiego, działaczką charytatywną. Po latach wróciła do Polski, by zamieszkać w niezwykłym domu w Konstancinie. Przez większość swojego życia robiła wszystko, by zatrzeć za sobą ślady, by zniknąć … 

„Tą książką chce przywołać sytuację z przeszłości, zobaczyć Irenę w akcji, spróbować spojrzeć bez tezy i ocen. Zestawić ze sobą fragmenty wspomnieć rozsypanych jak puzzle. Na razie nic do niczego nie pasuje. Gdyby pasowało, nie pisałbym…” – te słowa autora, umieszczone w prologu, rozbudzają naszą ciekawość i jednocześnie zapraszają w podróż ścieżkami bohaterki. Ścieżkami krętymi, na których prawda miesza się z fikcją wymyśloną przez samą Gelblum, na których jej wojenna brawura kłóci się z późniejszym, niezrozumiałym postępowaniem. Bohaterka sama niszczyła wszelkie ślady swojego istnienia, systematycznie pozbywała się nie tylko dokumentów, ale też ludzi wokół siebie. We wspomnieniach tych, którzy przeżyli, wciąż jeszcze widać jej cień, zaś z fragmentów tych wspomnień sylwetkę niezwykłej łączniczki, stara się odbudować Grzela. 

Niestety większość z osób, które Irenę znały, które potrafiłyby powiedzieć o niej coś więcej, już nie żyje. Część z nich zginęła jeszcze w trakcie pracy dla ŻOB, część podczas powstania warszawskiego, część zaś zmarła po latach, a autor książki rozminął się po prostu z nimi na linii czasu. Udało mu się jednak dotrzeć do kilku osób, które podzieliły się choć małymi fragmentami przeszłości. Na portret Ireny składają się zatem rozmowy z Symchem Rotem, czyli Kazikiem z warszawskiego Czerniakowa, który osiadł w Izraelu, córką bohaterki - Janką, a także innymi osobami, które miały styczność z poetką po wojnie. Przytacza również fragmenty listów, reportaży i książek, a nawet zdjęć, w których odnajdujemy postać Ireny, nawet wówczas, kiedy bezpośrednio jej nazwisko nie zostaje wymienione. W książce znajdziemy również zapis nieautoryzowanego nagrania z 12 kwietnia 1963 r., w którym na taśmie utrwalona została wypowiedź Ireny dla radia, a także fragmenty listów pisanych przez Romka Piotrowskiego, z którym w pewnym okresie swojego życia Irena była bisko związana. 

Z zebranych materiałów trudno jest zbudować jednoznaczny obraz Gelblum, czy przekonać się, która z jej twarzy była tą prawdziwą. Czy szalonej nastolatki, która ze swoim wdziękiem urodą i aryjskim wyglądem wychodziła cało z niejednej opresji? A może polskiej dziennikarki Ireny Waniewicz? Może jednak uznanej włoskiej poetki, uhonorowanej miedzy innymi Nagrodą Poezji i Krytyki miasta Tagliacozzo? 

Praca nad książką była bez wątpienia prawdziwym wyzwaniem szczególnie, że Irena nie chciała dać się poznać. Po lekturze mam wrażenie, że pod płaszczykiem tej brawury, przebojowości i umiejętności zmiany masek kryje się kobieta, której trauma z przeszłości nie pozwoliła odnaleźć swojego miejsca. Domu nie stworzyła ani w Palestynie, ani we Włoszech, być może Konstancin był namiastką tego, co chciała osiągnąć i bezpieczną przystanią na ostatnie lata życia. A może był tylko kolejną scenografią dla roli, którą odgrywała? 

Czy Remigiusz Grzela osiągnął swój cel? Czy udało mu się odkryć wszystkie sekrety Ireny, przekonać się kim naprawdę była? Na te pytania odpowiedź można znaleźć w książce „Wybór Ireny”. Książce emocjonalnej, bowiem złożonej z bolesnych wspomnień, fragmentów nagrań, wywiadów, książek czy rozmów przeprowadzonych przez autora, a także osobistych uwag samego Grzeli. To sprawia, że jest to publikacja trudna w odbiorze, sprawiać może wrażenie chaotycznej, co jednak w żadnym stopniu nie umniejsza jej wartości.

„Jej życie było tak paradoksalne, że największe bajki znajdują potwierdzenie w rzeczywistości” – pisze autor, a nieco tej osobistej bajki Ireny poznajemy i my. Tym sposobem, jest to jedna z tych książek, która przyciągnąć powinna wielbicieli historii oraz poszukiwaczy prawdy o ludziach i wydarzeniach. Jestem przekonana, że Irena Gelblum długo jeszcze będzie budziła emocje – podobnie jak wszystko to, co do końca nie jest poznane.

czwartek, 20 listopada 2014

Richard Branson „Like a Virgin. Czego nie nauczą Cię w szkole biznesu”

Tytuł: Like a Virgin. Czego nie nauczą Cię w szkole biznesu
Autor: Richard Branson
Wydawnictwo: Studio EMKA



„Cztery czynniki – ludzie, produkt, cena i promocja – są często wymieniane jako klucze do odnoszącego sukcesy biznesu. Jednak lista ta nie zawiera istotnego elementu, który charakteryzował firmy Virgin przez tych czterdzieści lat: Frajdę, przez duże F!” – o tym, czy rzeczywiście frajda, czyli przyjemność, satysfakcja i dobra zabawa płynąca z prowadzenia biznesu stała u podstaw sukcesu Richarda Bransona i jego firm działających w różnych branżach możemy przekonać się podczas lektury książki jego autorstwa. 

Ten brytyjski przedsiębiorca, miliarder, twórca obejmującej ponad 400 firm Virgin Group, jest czwartym na liście najbogatszych osób w Wielkiej Brytanii. Mimo swojej pozycji i majątku, jest przy tym osobą, dla której w życiu najbardziej liczą się nie pieniądze i władza, ale właśnie ludzie, dobra zabawa oraz pasja. Właśnie te czynniki pozwoliły mu z sukcesem rozwijać i prowadzić kolejne firmy, a także wygłaszać wykłady nie tylko dla adeptów szkół biznesu, ale dla wszystkich zainteresowanych przywództwem oraz organizacją struktur. Tym razem, dzięki Wydawnictwu Studio Emka, i my możemy spotkać się z legendarnym już Bransonem, będącym guru świata biznesu. A wszystko to, dzięki publikacji jego książki „Like a Virgin. Czego nie nauczą Cię w szkole biznesu”. 

Napisana przystępnym językiem pozycja, adresowana jest zarówno do przedsiębiorców, osób planujących założyć swój biznes, jak i do wszystkich, którzy pragną się rozwijać oraz kreatywnie podchodzić do problemów. To swego rodzaju biografia autora, ale także wspaniała lekcja biznesu, w trakcie której Branson podkreśla elementy kluczowe dla rozwoju biznesu i zwraca uwagę na to, co jest potrzebne nie tylko by przetrwać na rynku, ale by być wyjątkowym graczem.

Autor cofa się do przeszłości wyjaśniając nam, w jaki sposób z dyslektyka mającego również problemy z koncentracją, stał się rzutkim biznesmenem i człowiekiem czerpiącym z życia to, co najlepsze. Branson dzieli się z nami sekretami dotyczącymi zakładania biznesu, podkreśla istotę potencjału tkwiącego w ludziach, a także znaczenie wspaniałej obsługi klienta. Przytacza przy tym sceny z życia własnych firm, anegdoty, które jednocześnie stają się ważną lekcją, a przy tym generują nowe pomysły i rozwiązania. 

W książce znajdziemy również odpowiedzi na pytania zadawane biznesmenowi podczas jego podróży oraz prezentację strategii, jaką przyjęły firmy Virgin w walce z potężnymi graczami rynkowymi. Stawiając na pewne wyjątkowe cechy (np. darmowy przejazd limuzyną na lotnisko i z powrotem dla klientów klasy biznes) oraz elastyczność, nawet małe firmy są w stanie stawić czoła korporacyjnym gigantom. Branson pisze również o źródłach finansowania przedsięwzięć oraz o roli, jaką odkrywa dobrze przygotowany biznesplan w trakcie rozmów z potencjalnymi inwestorami bądź kredytodawcami. Pisze również o niezwykle ważnej kwestii, jaką jest ograniczanie ryzyka oraz o „teście marki”, jaki przeprowadza autor oceniając nową możliwość wejścia na rynek. Jednocześnie zwraca uwagę, iż nie jest możliwe 100 procentowe określenie przyszłości nowego produktu czy pomysłu, podobnie jak nie da się w pełni ocenić tego, jak dobry on jest. Branson proponuje nam jednak pewną sztuczkę – spojrzenie na biznes lub markę z zewnątrz, próbę zobaczenia siebie tak, jak widzą klienci. Podkreśla również znaczenie komunikacji interpersonalnej, a w szczególności – dobrego słuchania oraz konsultacji swoich pomysłów z wieloma ludźmi. Biznesmen udziela nawet wskazówek (tu uwaga dla decydentów na szczeblach rządowych!) w jaki sposób rozruszać gospodarkę.

Richard Branson, dzięki książce „Like a Virgin…”, przestaje być mitycznym biznesmenem z pierwszych stron gazet czy z telewizji, a staje się naszym mentorem i przewodnikiem po wzburzonych wodach biznesu. Mimo, iż udzielane przez niego rady nie są odkrywcze, to bazują na osobistych doświadczeniach autora, a co więcej – pozwoliły mu z sukcesem przez lata prowadzić swoje firmy. Przejrzysty układ książki oraz liczne przykłady i sceny z życia czynią książkę niezwykle użyteczną i zrozumiała nawet dla osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z wolnym rynkiem. Tym samym, mamy do czynienia z pozycją, której nie może zabraknąć w biblioteczkach tych osób, które poważnie myślą o swojej karierze.


wtorek, 18 listopada 2014

Mike Greenberg „Wszystko, o czym marzysz”

Tytuł: Wszystko, o czym marzysz
Autor: Mike Greenberg
Wydawnictwo: Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA.


Z roku na rok zwiększa się liczba osób chorujących na nowotwory. Światowa Organizacja Zdrowia prognozuje, że w 2020 roku, rak zostanie wykryty u ponad 1,8 mln mieszkańców Unii Europejskiej po 65. roku życia oraz u ponad 1,1 miliona osób, które nie ukończyły jeszcze 65 lat. Jednak, choć wielu z nas utożsamia nowotwór z wyrokiem śmieci, rośnie przeżywalność osób dotkniętych tą chorobą. Istotną kwestią jednak jest – oprócz wczesnej wykrywalności i radykalnych działań – nasze nastawienie oraz przekonanie, że to tylko przeszkoda, którą trzeba pokonać. 

„Wartość życia nie polega na tym, co może się wydarzyć. Chodzi o to, co się dzieje teraz. O ten moment, który jest tak samo mój, jak wszystkich innych (…). I czy ma się raka, czy nie – właśnie o to chodzi. Warto żyć dla tego, co się dzieje teraz”. Takie słowa nie padają z ust psychologa czy lekarza. Nie możemy oskarżyć nadawcy tego niezwykle mądrego i prawdziwego stwierdzenia o brak własnych, bolesnych doświadczeń. Nie możemy, bowiem jest to wypowiedź jednej z bohaterek wspaniałej, głębokiej i ważnej powieści „Wszystko, o czym marzysz”, opublikowanej nakładem Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA SA. 

Autor, Mike Greenberg, stworzył powieść, która dotyka problemu nowotworu piersi, choć w książce to nie rak dominuje. On jest tylko bodźcem do dalszych działań, motywuje do uporządkowania swojego życia, do poznania siebie, do bycia „tu i teraz”. Bez wątpienia jest to jedna z tych książek, które głęboko zapadają w pamięć. Jedna z tych książek, które podnoszą na duchu, które dają nadzieję na lepsze jutro, na życie bez raka i na wygraną, ale także książka, która zwraca uwagę na to, jak ważne są regularne badania lekarskie.

Poznajemy trzy kobiety, trzy różne historie, które jednak mają jeden wspólny punkt – rak. Brookie wiele lat temu poślubiła chłopaka, którego poznała w college`u, Scotta, a obecnie jest szczęśliwą mężatką i matką uroczych bliźniaków. Przed porodem pracowała w marketingu dla Dony Karan, ale kariera zawodowa nigdy nie była jej celem. Dom, rodzina – to są jej priorytety i dla swoich bliskich jest gotowa zrobić wszystko, nawet samodzielnie podjąć walkę z rakiem. Kiedy wykryto u niej inwazyjny nowotwór, decyduje się na jego usunięcie, ale naświetlania wspomagające na pierś oraz wspomagająca chemioterapia są metodami prewencyjnymi, na które nie wyraża zgody. W trosce o komfort rodziny, nie chce pozwolić, by rak zdominował jej życie, by oddalił ją od bliskich. Jedyne wsparcie, jakiego szuka, to kontakt na forum adresowanym do kobiet chorych na raka piersi. 

Samanthę poznajemy podczas jej podróży poślubnej. Podróży pechowej, bowiem po dwóch dniach od ślubu odkrywa w komputerze męża nagie zdjęcia jego kochanki. To nie tylko dowód niewierności męża, ale również potwierdzenie doskonałej znajomości ludzkiej natury, jaką odznacza się ojciec Samanthy. Nigdy nie zaakceptował starszego o czternaście lat wybranka córki, nigdy nie darował mu, że traktuje ją jako dodatek do kariery wicegubernatora, jaką planuje. Gorąco kibicuje zatem córce, która kategorycznie żąda unieważnienia małżeństwa, a resztę podróży poślubnej zamierza spędzić trenując do lokalnych zawodów sportowych. Sport stanowi dla dziewczyny nie tylko sposób radzenia sobie z bólem po zdradzie. To jej całe życie – zawsze była kobietą aktywną, troszczącą się o swoje zdrowie, zarówno o ciało, jak i o umysł. Tym bardziej wstrząsa fakt wykrycia u niej raka piersi oraz pełna determinacji decyzja dziewczyny. Mimo, iż jej nowotwór nie był inwazyjny, Samantha od razu wybrała opcję podwójnej mastektomii oraz rekonstrukcji piersi. Teraz, na forum internetowym, wspiera inne kobiety, zachęcając je do stawienia czoła wrogowi i drastycznych metod pozbycia się nowotworu.

Katherine można nazwać kobietą sukcesu. Pozornie ma wszystko – w wieku czterdziestu lat jest właścicielką pięknego mieszkania na Park Avenue oraz domu w South Hampton, ma kierowcę, kucharza i asystentkę. Pracuje na kierowniczym stanowisku w dużym banku inwestycyjnym na Manhattanie i zajmuje najwyższą pozycję pośród kobiet na Wall Street. Za takie życie zapłaciła jednak wysoką cenę, bowiem jest osobą samotną, a jedyny mężczyzna, którego naprawdę kochała i który złamał jej serce, to jej obecny przełożony. Od lat zmaga się z życiem wspomagając się wizytami u psychoanalityka i rozpaczliwie szukając sensu w tym, co robi. Rak zmienia w jej życiu wszystko i otwiera oczy na możliwości, również te niewykorzystane. Także i ta pewna siebie, przebojowa kobieta poszukuje wsparcia na forum – to właśnie tu spotyka Samanthę i Brookie, „najlepsze przyjaciółki od piersi”.

Jak potoczą się losy tych trzech kobiet? Dowiecie się tego z wciągającej, pięknej choć bolesnej powieści „Wszystko, o czym marzysz”. Bolesnej, bowiem uświadamia nam, jak często lekceważymy swoje życie, dokonania, to, co mamy. Piękną, bowiem otwiera nas na świat, na ludzi, pokazuje, że proszenie o pomoc nie jest słabością, że wspólnie z przyjaciółmi można wspinać się na najwyższe szczyty i pokonywać największe przeszkody. Autor zastosował zabieg ryzykowny, który jednak pogłębił emocjonalność tekstu. Oddał bowiem głos swoim bohaterką, każda z nich opowiada swoją historię, zaś dzięki wpisom na forum jesteśmy również świadkami ich wirtualnego spotkania. Poruszają także postawy bohaterek wobec raka. Każda z nich przyjmuje to inaczej, każda z nich wybiera inną metodę przeciwdziałania chorobie, jednak żadna z nich się nie poddaje, stając się tym samym wzorem do naśladowania. Jedyny dysonans w stosunku do treści, to okładka, która – choć piękna – przypomina obwolutę romansu. Chyba, że powieść Mike Greenberga potraktujemy jako romans z życiem …

niedziela, 16 listopada 2014

Wojciech Usarzewicz "Uzdrawiająca moc słów. Jak tworzyć afirmacje, które zmienią twoje życie"

Tytuł: Uzdrawiająca moc słów. Jak tworzyć afirmacje, które zmienią twoje życie
Autor: Wojciech Usarzewicz
Wydawnictwo: Illuminatio



Słowa tworzą rzeczywistość. Nie ma przesady w tym stwierdzeniu, bowiem to, jak o sobie mówimy, jak formułujemy nasze sądy, jak w słowa ubieramy nasze widzenie świata, znacząco wpływa na jakość naszego życia. Nie ma w tym żadnej magii, nie trzeba posiąść tajemnej wiedzy, by odmienić swoją sytuację, by z osoby o niskim poczuciu własnej wartości, z nieustannym debetem na koncie, osoby samotnej, z trudną sytuacją zawodową, stać się człowiekiem spełnionym i szczęśliwym. To, czego w takiej sytuacji potrzeba, to praca nad słowami, przekonaniami, postrzeganiem siebie i otaczającego nas świata. Nieustanne samodoskonalenie i konsekwencja w działaniach jest kluczem do sukcesu. Jednym z podstawowych metod odmiany losu, jest natomiast praca z afirmacjami.

O tym, w jaki sposób za pomocą słów zmienić swoje życie na lepsze, pisze Wojciech Usarzewicz. Jego książka „Uzdrawiająca moc słów. Jak tworzyć afirmacje, które zmienią twoje życie”, opublikowana nakładem wydawnictwa Illuminatio, to kompendium wiedzy na temat pracy ze słowami oraz procesu uzdrawiania poglądów i emocji. Adresowana zarówno do osób, które doświadczyły już mocy słów w zakresie kreowania rzeczywistości, jak i osób zagubionych, potrzebujących pomocy i wsparcia, które wciąż szukają własnej drogi, może pomóc w uzdrowieniu życia, w pozbyciu się balastu, który nie pozwala iść do przodu. 

Usarzewicz zawarł w książce wiele przykładowych afirmacji, zarówno własnego autorstwa, jak i komunikatów inspirowanych publikacjami Leszka Żądło i Roberta Krakowiaka, specjalistów od pracy z afirmacjami i uzdrawiania dzieciństwa. Publikacja została podzielona na sześć rozdziałów, z których każdy pogłębia nasza wiedzę na temat afirmacji oraz pokazuje nowe możliwości ich wykorzystania. Dla osób, które nigdy nie miały do czynienia z tym narzędziem, autor w rozdziale pierwszym wyjaśnia, o co chodzi w pracy z afirmacjami, tłumacząc czym jest afirmacja, w jaki sposób wpływa na nasz umysł, na nasze myślenie, jak kształtują się wzorce zachowania, a także w jaki sposób kształtowane są wzorce emocjonalne, a szczególnie negatywne emocje, które mocno zakorzeniają się w naszej psychice. 

W rozdziale drugim rozpoczniemy już praktyczną pracę z afirmacjami – Usarzewicz tłumaczy, w jaki sposób pisać afirmacje, w jaki sposób zadbać o osobiste bezpieczeństwo osoby praktykującej, jak przezwyciężyć kryzys afirmacyjny i czym są dekrety afirmacyjne. Rozdział trzeci pokazuje możliwości uzdrawiania poprzez afirmacje – uzdrawiania zarówno naszego umysłu, jak i serca. W kolejnych rozdziałach autor przybliża nam przykładowe formuły afirmacji (m.in. afirmacje podstawowe, afirmacje na bezpieczeństwo, na samoocenę i poczucie własnej wartości), a także instruuje, w jaki sposób układać własne afirmacje, wykorzystując podstawowe wzory.

Na ostatni rozdział składa się zbiór pytań i odpowiedzi dotyczących afirmacji i pracy z nimi. Wszystkie one pomagają nam zrozumieć mechanizm działania odpowiednich słów i wyjaśniają ewentualne wątpliwości oraz korygują błędne przekonania czy sądy na temat afirmacji. 

Usarzewicz, przechodząc od ogółu do szczegółu, otwiera przed nami nowe spojrzenie na świat, otwiera bramę do nowego, lepszego życia. Oczywiście, co autor nieustannie podkreśla, samo powtarzanie afirmacji czy ich pisanie nie odmieni w cudowny sposób naszego losu. Zmieni jednak nasz sposób postrzegania, sprawi, że wokół zaczną pojawiać się możliwości i szanse tylko czekające na wykorzystanie, że na naszej drodze staną pomocni ludzie, dostępne staną się zasoby czy pomysły umożliwiające oraz usprawniające nasze działanie. Napisana w przystępny sposób „Uzdrawiająca moc słów” stanowi zaledwie początek naszej podróży ku szczęściu i satysfakcjonującemu życiu, ale jakże przyjemnie jest wyruszyć w podróż z takim przewodnikiem, jak Usarzewicz.


poniedziałek, 3 listopada 2014

Pat Williams, Jim Denney „Być jak Rich DeVos"

Tytuł: Być jak Rich DeVos
Autor: Pat Williams, Jim Denney
Wydawnictwo: Studio EMKA


Co odróżnia kierownika od lidera a lidera od przywódcy? Jakie szkoły trzeba ukończyć, aby wzbudzić u podwładnych zaufanie? Kto może zostać dobrym mówcą? W jaki sposób stać się takim charyzmatycznym przywódcą, jak Rich DeVos? Tego typu pytania z pewnością niejednej osobie spędzają sen z powiek. Któż z nas bowiem nie marzy o spektakularnych sukcesach, o międzynarodowej karierze, o bogactwie i o uwielbieniu tłumów. Upodobnienie się do legendarnego już biznesmena, a przy tym człowieka godnego szacunku, wbrew pozorom nie jest takie trudne. Wymaga jednak wyzbycia się egoizmu, otworzenia na ludzi oraz ciężkiej i konsekwentnej pracy nad sobą. 

O tym w jaki sposób choć zbliżyć się do tego guru zarządzania, do wielkiego przywódcy, mentora i charyzmatycznego mówcy, traktuje wspaniała i porywająca książka autorstwa Pat Williams i Jima Denney. Pozycja „Być jak Rich DeVos. Współzałożyciel firmy Amway i właściciel klubu NBA Orlando Magic”, opublikowana nakładem wydawnictwa Studio EMKA, to napisane w formie poradnika studium spektakularnej kariery bohatera, a przy tym próba analizy jego cech charakteru, które sprawiły, że z biednego chłopca zamienił się w rzutkiego biznesmena, który jednak nie stracił kontaktu z otoczeniem, nie zapomniał czym jest szacunek do drugiego człowieka i miłosierdzie. 

Ten jednej z największych przedsiębiorców na świecie zaczynał swoją karierę praktycznie od zera. Kierowany marzeniami, nie bał się ciężkiej pracy, nie bał się również upadków wierząc, że są one doskonałą lekcją. Taka strategia zaprowadziła go na sam szczyt, dzięki niezachwianej wierze w siebie, w ludzi oraz w słuszność postępowania, zdołał stworzyć wielką korporację, która wstrząsnęła w posadach Ameryką, dając nie tylko nową jakość życia obywatelom, ale i zapewniając setki miejsc pracy. 

Książka o tym niezwykłym człowieku jest wynikiem ciężkiej pracy nad odtwarzaniem krętej ścieżki kariery i próbą odkrycia fenomenu jego osoby. Na tekst złożyły się setki rozmów z ludźmi mającymi kontakt (a także dług wdzięczności) z Richem DeVosem. Z tych słów wyłania się postać niezwykłego człowieka, silnego wewnętrznie, niezłomnego, a przy tym niezwykle skromnego, dla którego liczą się od lat te same wartości. 

Miłość do ludzi, chęć niesienia pomocy, otwartość na nowe wyzwania oraz wizja, która mu przyświeca, prowadzą go niestrudzenie, a on sam wciąż jest aktywnym człowiekiem, mimo swojego wieku. I choć na świecie wielu jest biznesmenów, którzy osiągnęli porównywalny sukces finansowy, to DeVos jest wyjątkowy. Cieszy się bowiem niesłabnącym szacunkiem tłumów, utrzymuje bliskie relacje z całymi rodzinami swoich pracowników, zawsze ma dla nich ciepłe słowo. Już całe lata temu odkrył bowiem prawdę, którą współcześnie przedsiębiorcy dopiero zaczynają dostrzegać – fundamentem każdej firmy jest kapitał ludzki!

W kolejnych rozdziałach książki znajdziemy przedstawienie cech charakteru, które pomogły DeVosowi w drodze na szczyt, które sprawiły, że był zdolny pokonać każdą przeszkodę. Dowiemy się zatem, jak być liderem, jak mądrze podejmować ryzyko, jak umiejętnie zabierać głos w dyskusji, jaką wartość ma miłość do ludzi oraz wzbogacanie ich życia. Te, a także szereg innych przymiotów bohatera, wyniosły go ponad przeciętność. Jednak DeVos nie jest niedoścignionym ideałem, a raczej osobą, z której należy brać przykład. W jaki sposób zbliżyć się choć trochę do takiego poziomu, jaki reprezentuje biznesmen? Tego właśnie dowiemy się z książki „Być jak Rich DeVos” – pozycji interesującej i godnej polecenia nie tylko dla osób aspirujących do roli przywódcy, ale dla każdego człowieka, któremu problemy otoczenia nie są obojętne, dla którego samodoskonalenie jest priorytetem!

niedziela, 2 listopada 2014

„CzaroMarownik 2015”

Tytuł: CzaroMarownik 2015
Wydawnictwo: Illuminatio


Urodziny teściowej? Egzamin? A może rozmowa w sprawie pracy? Są takie daty, których przeoczenie niesie za sobą tragiczne konsekwencje. Trudno jednak obciążać sobie pamięć wszystkimi ciągami liczb, zestawami faktów czy listami rzeczy niezbędnych rzeczy do załatwienia. Wszak z każdym rokiem przybywa PIN-ów czy haseł do zapamiętania, przybywa numerów broniących dostępu do naszej prywatności i naszego majątku. Dlatego też, warto zorganizować sobie pracę i codzienne życie w taki sposób, by pogodzić sprzeczne interesy i wkładając w to minimum wysiłku, zawsze wszystko realizować w terminie i nigdy nie zapominać o ważnych wydarzeniach w naszym życiu.

Do tego, by zarządzać sobą w czasie, doskonale służą wszelkiego rodzaju kalendarze czy terminarze, występujące zarówno w papierowej, jak i elektronicznej formie. Mając jednak świadomość, że kalendarz będzie nam towarzyszył w codziennej wędrówce przez życie, warto wybrać taki, który cieszył będzie nasze oczy swą estetyką, a nawet niósł dodatkowe przesłanie czy wzbogacał wiedzę na interesujący nas temat. 

Taką pozycją jest kolejna już odsłona „CzaroMarownika”, opublikowanego nakładem wydawnictwa Illuminatio. Ten magiczny kalendarz, który służył będzie wiernie przez cały 2015 rok, to prawdziwa gratka dla osób pragnących od życia czegoś więcej i doswiadczających mocniej. „CzaroMarownik 2015” sprawdzi się zarówno u nastolatek, jak i u osób dojrzałych, którym terminarz służyć ma nie tylko do zaznaczania ważnych wydarzeń. Jednocześnie bowiem mogą oni dowiedzieć się, co ich czeka w nadchodzącym roku, poznać różnego rodzaju rytuały, przepisy na kulinarne specjały czy zadbać o swoją urodę w zgodzie z naturą. 

W nowym „CzaroMarowniku” znajdziemy zatem magiczny horoskop wróżki Cassandry, przygotowany dla każdego znaku zodiaku, skrócony kalendarz księżycowy, a także szereg informacji na temat wpływu faz księżycowych na nasze emocje. Nie zabraknie również magicznych wskazówek na nadchodzące dni i tygodnie, skutecznych rytuałów sprzyjających realizacji naszych celów oraz szeregu porad dotyczących zdrowego odżywiania, m.in. informacji na temat zdrowego solenia i słodzenia, zabiegów magicznych w kuchni czy sposobów na oczyszczanie organizmu. Poznamy także metody na zdrowy sen, sposoby wykorzystania w codziennym życiu niezwykłej mocy kamieni, przekonamy się, w jaki sposób medytacja wpływa na nasze codzienne funkcjonowanie i w jaki sposób podnosi jego jakość. Dowiemy się ponadto, jak ważne jest to, co myślimy, a dzięki informacji na temat kształtowania swojego życia za pomocą myśli i słów, możemy odmienić swój los. Nie zabraknie również miejsca na notatki, wolne myśli, które warto zapisać, by nie uleciały…

„CzaroMarownik” jest doskonałą alternatywą dla bezdusznych, elektronicznych organizerów. Każdy tydzień przynosi tu nowe rady, interesujące wiadomości czy porady. Warto sprawdzić ich skuteczność, otworzyć się na nowe możliwości, aby znacząco poprawić jakość swojego życia, odzyskać zdrowie, a nawet odnaleźć miłość dzięki specjalnemu rytuałowi!

poniedziałek, 27 października 2014

Gillian Flynn „Mroczny zakątek”

Tytuł: Mroczny zakątek
Autor: Gillian Flynn
Wydawnictwo: Znak

„Gdzie strach, tam przestępstwo, gdzie niepokój, tam wina” – pisał hiszpański poeta i dramaturg José Zorrilla y Moral. Pomimo upływu lat jego słowa nie straciły nic, ze swej aktualności. Ludzie boją się odmienności, a strach popycha ich do przemocy i innych, nieprzemyślanych działań. Kiedy ktoś wymyka się utartym schematom, naturalnym dążeniem otoczenia jest wyeliminowanie źródła dysonansu bądź przywrócenie go do pionu, sprawienie, by źródło niepokoju wtopiło się w tłum. Czy właśnie taka sytuacja miała miejsce w przypadku Benjamina Day, skazanego za potworne morderstwo własnej rodziny?

O tym, jak poradzić sobie z traumą z przeszłości, jak bardzo subiektywnym pojęciem jest prawda i jakie są granice ochrony ważnych dla nas osób, pisze Gillian Flynn. W opublikowanej nakładem wydawnictwa Znak powieści „Mroczny zakątek” znajdziemy wszystko co najlepsze w mrocznym thrillerze, powieści kryminalnej oraz powieści psychologicznej. Ta kompilacja gatunków doskonale sprawdza się w tej historii, sprawnie opowiedzianej przez autorkę, która zabiera nas na wędrówkę po zakamarkach ludzkiego umysłu, która obnaża motywy działania i zmusza do zastanowienia się nad granicami człowieczeństwa oraz sprawiedliwością.

Poznajemy Libby Day, obecnie niemal trzydziestoletnią kobietę, wegetującą już od lat na granicy ubóstwa, izolującą się do społeczeństwa, której szczytem ambicji jest przetrwanie kolejnego dnia. „Dzielna dziewczynka, zagubiona mała Libby (…)” – tak pisała o niej przed laty prasa, wspominając przerażającą tragedię, której była świadkiem. Kiedy miała siedem lat, jej piętnastoletni brat Benjamin zamordował całą jej rodzinę. Ona zaś przygarnięta przez ciotkę, ostatecznie całymi latami tułała się po kolejnych domach, nigdzie nie zaznawszy ciepła i spokoju. 

„Ben zarżnął moją mamę i dwie starsze siostry. Jako jedyna ocalała wskazałam na niego palcem” – mówi Libby, przeszłością tłumacząc swoją życiową nieporadność. Przez większość swojego życia żerowała na ludzkiej dobroci i współczuciu, utrzymując się z datków przekazywanych przez ludzi dobrej woli oraz z tantiem z książki opisującej jej historię. Teraz jednak pieniądze się skończyły, a na świecie jest dużo więcej tragedii, bardziej interesujących dla publiczności niż zbrodnia sprzed lat. Zdesperowana kobieta przyjmuje absurdalną propozycję dziwnego stowarzyszenia, zwanego Klubem Kryminalnych Ciekawostek. Jego członkowie to oryginalne postacie, pasjonaci demaskowania tajemnic, którzy są przekonani, że za morderstwo rodziny Day został skazany niewinny człowiek. Proponują Libby wynagrodzenie w zamian za włączenie się w prywatne śledztwo, demaskujące prawdziwego mordercę i prowadzące do zwolnienia Bena. 

Wraz z bohaterką powracamy do przeszłości, do dnia, który na zawsze zmienił życie wielu ludzi. 3 stycznia 1985 roku to dzień, w którym matka Libby i Bena dowiedziała się, że jej syn prawdopodobnie zostanie oskarżony o molestowanie kilku dziewczynek. 3 stycznia 1985 roku to dzień, w którym Ben postanowił wraz ze swoją ciężarną dziewczyną rozpocząć nowe życie … Masakra na rodzinnej farmie przekreśliła te plany, a okrucieństwo, z jakim zostały zamordowane matka i jedna z córek, wstrząsnęło wszystkimi mieszkańcami. 

Bena bardzo łatwo było oskarżyć – był inny, gniewny, nosił zafarbowane na czarno włosy i przynależał do organizacji, która rzekomo czciła szatana. Na dodatek jego osobę, jako winnego, wskazała sama Libby, obecna w noc morderstwa w domu. Chłopak nie bronił się podczas procesu, nie przedstawił alibi, a pomimo absurdalności niektórych zarzutów, niekompletnej rekonstrukcji wydarzeń i szeregu nieścisłości w zeznaniach, wygodnie było skazać młodego satanistę na dożywocie. 

Powrót do przeszłości jest bolesny zarówno dla Bena, jak i dla Libby tym bardziej, że kobieta zaczyna mieć coraz większe wątpliwości, czy jej brat rzeczywiście ponosi odpowiedzialność za krwawa masakrę. Czy rzeczywiście winnym straszliwego morderstwa był piętnastoletni chłopiec? Czy śmierć rodziny miała coś wspólnego z wyznawcami szatana? Na te, i na wiele innych frapujących pytań udziela nam odpowiedzi Gillian Flynn, choć droga do prawdy będzie kręta i wyboista. 

Autorka stworzyła skomplikowaną historię, w którą wkrada się pełen nieład. Bynajmniej nie zniechęca nas on do lektury książki, ale motywuje i sprawia, że oddajemy się śledzeniu fabuły z najwyższą koncentracją. Pojawiające się na kartach książki liczne postacie mają ściśle określony cel – nakreślić kontekst sytuacyjny, poddać w wątpliwość nie tylko winę Bena, ale i prawdopodobne wersje wydarzeń, a także odpowiedzieć na pytanie, kim tak naprawdę był morderca, wystraszonym nastolatkiem czy zwyrodnialcem? Mam wrażenie, że Flynn odczuwa niebywałą satysfakcję kpiąc sobie z naszych wysiłków mających na celu wytypowanie kręgu podejrzanych osób i prawdopodobnego zakończenia. Doskonale nakreśleni bohaterowie dorównują mistrzowsko wykreowanej opowieści i choć bardzo trudno jest mi polubić Libby, to doceniam złożoność jej charakteru, a także stopień skomplikowania całej plejady innych postaci.

Nic dziwnego, że producenci filmowi szybko odkryli potencjał tkwiący w tej mrocznej opowieści. Nie mogę się już doczekać adaptacji z Charlize Theron w roli głównej…

czwartek, 23 października 2014

Jo Robinson „Dzika strona jedzenia”

Tytuł: Dzika strona jedzenia
Autor: Jo Robinson
Wydawnictwo: Illuminatio


Modyfikacje genetyczne, udoskonalanie produktów, próba osiągnięcia większej wydajności i zaspokojenia rosnących potrzeb ludności – te działania nie pozostały bez wpływu na jakość oferowanych przez rynek produktów. To wszystko sprawia, że na nasze stoły trafiają owoce i warzywa o obniżonej zawartości witamin, minerałów i niezbędnych kwasów tłuszczowych. Manipulacje człowieka i dążenie do hodowli nowych odmian, drastycznie pozbawiło je również białka i błonnika, natomiast hojnie wyposażyło w cukier. W rezultacie otrzymujemy kukurydzę, w której zawartość białka sięga zaledwie 4 proc., natomiast cukru są zatrważające ilości, bo aż 10 proc. To tylko jeden z wielu przykładów „udoskonalania” produktów…

Tymczasem naukowcy są zgodni co do tego, że najzdrowszą jest dieta bogata w błonnik, zawierająca niewielkie ilości cukru oraz przetworzonych, szybko trawionych węglowodanów. Mowa tu o diecie niskoglikemicznej, pozwalającej zachować właściwy poziom glukozy we krwi, obniżającej ryzyko zachorowania na chorobę wieńcową, otyłość, cukrzycę, a także na raka. Jak jednak korzystać z tej diety, skoro nawet stosując się do zasad zdrowego odżywiania i przestrzegając reguł diety, przyjmujemy ogromne ilości szkodliwych substancji? Co zrobić, skoro w przypadku owoców i warzyw oferowanych „w promocyjnych cenach” przez hipermarkety, możemy liczyć co najwyżej na złudzenie troski o własne zdrowie? 

Każdy świadomy konsument, wyznający zasadę „jestem tym, co jem”, powinien sięgnąć po książkę Jo Robinson, aktywistki żywieniowej, ekspertki w sprawach żywienia i uprawy produktów, autorki wielu książek o tematyce zdrowotnej. Publikacja „Dzika strona jedzenia”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Illuminatio, to przerażające studium historyczne, pokazujące jak na przestrzeni wieków człowiek pozbawiał swoje pożywienie wielu cennych składników. Autorka nie tylko udowadnia, jak bezwartościowe jest nasze pożywienie, ale i podpowiada, jak wybierać mniejsze zło i jak wśród gąszczu produktów tylko udających zdrowe, wybrać te, które dostarczą nam najwięcej korzystnych dla zdrowia składników. 

Książka składa się z dwóch części: „Warzywa” oraz „Owoce”, poprzedzonych wprowadzeniem w temat utraconych składników odżywczych oraz współczesnej plagi – żywności bez smaku. Modne obecnie przechowywanie warzyw i owoców jest pokłosiem rewolucji agrarnej i postępu technologicznego, a wraz z koniecznością składowania owoców upraw, pojawiły się kwestie ich zbierania wówczas, kiedy są jeszcze niedojrzałe, czy na tyle twarde, by można było je zrywać bez ryzyka uszkodzenia, a także zjawisko sztucznego dojrzewania w specjalnie do tego przystosowanych magazynach i stosowania środków to dojrzewanie przyspieszających. 

Jo Robinson przyznaje, że powrót do przeszłości i spożywanie dziko rosnących roślin jest dziś niemożliwe, zachęca jednak, by jeść „bardziej naturalne owoce i warzywa”. Aby tego dokonać, omawia poszczególne gatunki dostępne na rynku, z naciskiem na te, które są smaczne, a jednocześnie zachowały jak najwięcej składników odżywczych. Aby łatwiej było posłużyć się wiedzą zawartą w książce, autorka przygotowała w formie tabelarycznej informacje dotyczące zalecanych odmian. W kolejnych rozdziałach znajdziemy nie tylko dane dotyczące ewolucji danego owocu czy warzywa, ale również szereg porad dotyczących właściwego przechowywania, przygotowywania czy przyrządzania potraw w taki sposób, by wydobyć smak składników, a jednocześnie maksymalnie wykorzystać pozostałe właściwości zdrowotne.

Niezależnie od tego, czy jesteśmy mistrzami kuchni, interesujemy się zdrowym odżywianiem, dbamy o swoje ciało, czy po prostu chcemy dowiedzieć się, jak człowiek na przestrzeni wieków zdołał zniszczyć to, co dała nam natura, warto sięgnąć po książkę Jo Robinson.”Dzika strona jedzenia” jest oparta na solidnie przeprowadzonych badaniach, wielu tekstach naukowych oraz własnym doświadczeniu autorki, co - w połączeniu z darem pisania o sprawach trudnych w prosty sposób - czyni książkę łatwą w odbiorze, choć nieco zatrważającą z uwagi na jej wymowę. Po informacji, że podgrzanie czosnku zaraz po pokrojeniu uniemożliwia wytworzenie się cennej allicyny, a także, że sok borówkowy kupowany w marketach zawiera 40 proc. soku jabłkowego, 30 proc. soku z białych winogron i 30 proc. soku z borówek wiem, że czas zacząć zwracać baczną uwagę na kupowane produkty. Jestem przekonana, że nikt, kto przeczyta książkę Robinson nie da się już zwieść pięknie wyglądającym czerwonym jabłkom czy pyszniącym się na półkach wielkim pomidorom. ..

czwartek, 16 października 2014

Mark Nepo „Mała księga przebudzenia. Przesłania na każdy tydzień roku”

Tytuł: Mała księga przebudzenia. Przesłania na każdy tydzień roku
Autor: Mark Nepo
Wydawnictwo: Illuminatio


Zbyt często słuchamy, ale nie słyszymy. Zbyt często patrzymy, ale nie jesteśmy tak naprawdę w stanie dostrzec. Zbyt często jesteśmy w naszym życiu nieobecni, nie koncentrując się na niczym i nikim, przepływając bezrefleksyjnie przez kolejne dni. Rzeczywistość przesłaniają nam konsumpcyjne zapędy, przekonanie, że miarą naszej wartości jest mieć, a nie być. Bardzo szybko przychodzi nam zapłacić wysoką cenę za materialistyczne podeście do życia, za pogoń za pieniędzmi, wrażeniami, nowymi podbojami. Problemy zdrowotne, wypalenie zawodowe, depresje, rozwody, przemoc psychiczna i fizyczna, utracony kontakt z dziećmi – to tylko niektóre z długiej listy konsekwencji braku życiowej równowagi i zagłuszania zewnętrznymi bodźcami głosu intuicji.

Czy można zrobić coś, by odmienić tę sytuację? Jak powiedzieć sobie STOP i zawalczyć o siebie, swoje szczęście i szczęście swoich bliskich? Jak żyć w zgodzie z samym sobą, z naturą i cieszyć się każdą, nawet najdrobniejszą rzeczą? Odpowiedzi na te pytania przynosi niewielkich rozmiarów książka o niezwykłej głębi, czyli „Mała księga przebudzenia. Przesłania na każdy tydzień roku”. Opublikowana nakładem wydawnictwa Illuminatio publikacja budzi z letargu, przerywa naszą marną egzystencję i marazm, w jaki popadamy biegnąc wciąż bez zastanowienia przed siebie. 

Autor, Mark Nepo, doskonale wie, jak cenne oraz kruche jest życie i dlatego nie pozwala nam dłużej marnować ani jednej cennej chwili. Jego zwycięska walka z rakiem jest dowodem na to, że niekiedy dostajemy drugą szansę. Nepo, taką szansę postanowił dać również czytelnikom, by ocknęli się, zanim nie jest jeszcze zbyt późno. By skorzystali z nieograniczonego bogactwa, jakie niosą ze sobą kolejne dni …

„(…) Wygranie walki z rakiem nauczyło mnie, iż jesteśmy tutaj z ważniejszych powodów niż płacenie rachunków i realizowanie zadań z naszych nigdy niekończących się list (…)” – czytamy we Wprowadzeniu autora i … nie sposób z tym stwierdzeniem polemizować. Warto zatem spróbować podążyć ścieżką w kierunku, który wskazuje nam Nepo, zaś w drodze tej niech towarzysza nam kolejne teksty – po jednym na każdy tydzień wędrówki przez życie. Są one jednak dalekie od kazań, to raczej obserwacje, cytaty, fragmenty wspomnień, legend przekazywanych z pokolenia na pokolenie, gdzie każde ze słów niesie ze sobą mądrość i siłę.

Przeczytamy zatem o zrzucaniu skóry, czyli o procesie nabywania mądrości, mającym miejsce poprzez pozbywanie się ograniczających nas skorup; o sztuce mierzenia się z przeciwnościami oraz o współczuciu. Autor dotyka również tematu miłości od pierwszego wejrzenia; kwestii smaku nieba i śmiechu, który możemy poczuć podczas odrodzenia; a także procesu „wchłonięcia do swojego wnętrza tego, co najlepsze i najgorsze”. 

To tylko niektóre z zagadnień poruszanych w tej wspaniałej, wartościowej książce, która pokazuje, w jaki sposób nadać naszemu życiu głębszy sens, jak narodzić się na nowo, jak czerpać z życia pełnymi garściami. „Mała księga przebudzenia” jest lekturą dającą nadzieję, napełniającą nasze serca i dusze światłem nadziei. Jej kieszonkowe wydanie w twardej oprawie jest wprost stworzone do tego, by nosić je zawsze ze sobą, by sięgać po nią w chwili zwątpienia, zagubienia, ale też i szczęścia. To również wyjątkowy prezent, jeden z najlepszych, jaki możemy podarować swoim bliskim, dając im szansę na … przebudzenie!

czwartek, 2 października 2014

Dr Krista Varady oraz Bill Gottlieb „Dieta 50:50”

Tytuł: Dieta 50:50
Autorzy: dr Krista Varady oraz Bill Gottlieb
Wydawnictwo: Vivante


Czy można schudnąć jedząc wszystko? Nie odmawiając sobie soczystych steków, frytek, czy słodkich przekąsek? Czy rzeczywiście odzyskanie szczupłej sylwetki jest możliwe bez wyrzeczeń, wielotygodniowych głodówek i tęsknoty za odrobiną pożywienia, które miałoby określony smak? Czy rzeczywiście można porzucić pieczywo, do złudzenia przypominające tekturę na korzyść chrupiących i wypieczonych bułeczek? Zanim odpowiecie „nie” na te pytania, wstrzymajcie się z wydawaniem sądów. 

Lektura poradnika dr Kristy Varady oraz Billa Gottlieba przekonuje, że odchudzanie nie musi być meczące i nie musi być związane z reżimem. Opublikowana nakładem wydawnictwa Illuminatio książka „Dieta 50:50” jest innowacyjnym spojrzeniem na dietę, a właściwie jej brak. Dzięki poradom autorów zyskasz wiedzę na temat mechanizmów funkcjonujących w organizmie oraz gospodarki kaloriami, rozumianymi jako energia dostarczana wraz po karmem. Dieta 50:50 pomoże nie tylko stracić na wadze, ale utrzymać szczupłą sylwetę bez ryzyka wystąpienia efektu jo-jo dzięki Programowi Skutecznej Kontynuacji Diety. Co więcej, diecie tej zawdzięczać możemy spadek poziomu cholesterolu całkowitego o 21 proc., poziomu cholesterolu LDL (średnio o 20 punktów), trójglicerydów z poziomu 125 mg / dl do 88 mg / dl oraz skurczowego ciśnienia krwi. Jak to jest możliwe i w czym tkwi sekret sukcesu?

Dr Kristy Varady, profesor nadzwyczajny na Uniwersytecie w Illinois w Chicago, zajmująca się zawodowo naukami o żywieniu, po latach badań i doświadczeń (dietę wypróbowała również na sobie), dokładnie tłumaczy fenomen Diety 50:50 i jej skuteczność, przy jednoczesnym zachowaniu masy mięśniowej, eliminacji uczucia ciągłego głodu (jaki zazwyczaj towarzyszy wszelkim dietom) oraz prozdrowotnych właściwości nowego sposobu podejścia do procesu utraty wagi.

W kolejnych rozdziałach autorzy radzą w jaki sposób prowadzić dietę, co i jak jeść, omawiają dokładnie dwie fazy diety, występujące naprzemiennie, co drugi dzień, tj. Dzień Diety oraz Dzień Ucztowania, podają przepisy na potrawy zawierające zaledwie 400 kcal, pomagające zorientować w ilości ich dziennego spożywania, pokazują powiązania Diety 50:50 i ćwiczeń fizycznych i zachęcają do sprawdzenia, jakie efekty przyniesie włączenie do rozkładu dnia aktywności ruchowej.

Dieta 50:50 została oparta na obserwacji na tle nowotworów oraz chorób serca, zachowania zwierząt - najskuteczniejszy spadek wielu czynników ryzyka następował w sytuacji, kiedy podczas dnia przeznaczonego na „post”, zwierzęta spożywały dokładnie 25 proc. standardowej dawki kalorii. Zapobiegało to chorobom i spowalniało rozwój już istniejących, a równocześnie chroniło zwierzęta przed utratą tkanki mięśniowej. Na podstawie tych wyników Varady opracowała plan, według którego podczas dnia „postu”, czyli właśnie Dnia Diety, ludzie spożywaliby 25 proc. standardowej porcji kalorii, czyli ok. 500. Skuteczność tej diety nie polega zatem na kompletnym odrzuceniu określonych grup żywności, ale ich ograniczeniu, i to co drugi dzień, bowiem podczas Dnia Ucztowania można jeść dowolne rzeczy. Co więcej, udało się również wyeliminować wątpliwości, czy aby w Dniu Ucztowania, nie będzie miało miejsca przejadanie się. Po dziesięciu latach badań dr Kristy Varady jednoznaczne stwierdziła, że Dieta 50:50 jest szansą dla wszystkich osób, które pragną pozbyć się zbędnych kilogramów i utrzymać ten stan. Innowacyjność tego rozwiązania i prace badawcze zostały również opisane (i docenione) na łamach „American Journal of Clinical Nutrition”.

W książce „Dieta 50:50. Odchudzaj się co drugi dzień” znajdziesz mnóstwo informacji potwierdzających skuteczność diety – nie tylko wspomniane wyniki badań naukowych, ale również relacje osób, które brały udział w projektach badawczych oraz osób, które doceniły już skuteczność diety i przekonały się ostatecznie, że dieta bez wyrzeczeń jest możliwa. Autorzy książki przekonali mnie do przyjęcia tego nowego spojrzenia na odchudzanie. Po wypróbowaniu kolejnych mniej lub bardziej skutecznych diet i przy mojej miłości do wypieków, Dieta 50:50 jawi się jako interesująca propozycja i szansa na zgubieniu kilku dodatkowych kilogramów z biodrach. Zaczynam już od jutra i nawet porcja 500 kcal mnie nie przeraża, szczególnie że 400 z nich mogę poświecić na zjedzenie burgera z serem czy spaghetti z kulkami mięsnymi!

sobota, 27 września 2014

Podróże z książką - Koniec lata w Bawarii

Tym razem cykl „Podróże z książką” odbywał się pod niemieckim / austriackim niebem.  Wyruszyłam we wtorek w towarzystwie „Inferno” Dana Browna oraz „Wojny w Jangblizji” Agnieszki Steur.

fot. J.Gul
Przygotowania do podróży

piątek, 26 września 2014

Izabela Sowa "Powrót"

Tytuł: Powrót
Autor: Izabela Sowa
Wydawnictwo: Znak

„Ze złudzeniami jest jak z nałogiem – nie da się od nich uwolnić, można je tylko zamienić na inne”. Mimo prawdziwości tych słów wciąż karmimy się złudzeniami, nadziejami, wciąż wierzymy, że w innym miejscu i czasie nasze życie byłoby lepsze, a my sami spełnieni i szczęśliwi. Tak naprawdę jednak subiektywne poczucie szczęścia nosimy w sobie, a dopóki nie dojrzejemy do tej prawdy, dopóki będziemy zadowolenia poszukiwać na zewnątrz siebie, skazani jesteśmy na rozczarowania i nieustanną gonitwę. Nasz umysł bowiem nie znosi pustki i natychmiast wynajduje sobie kolejny miraż, kolejną fatamorganę, w którą zaczyna wierzyć.

W poszukiwaniu złudzeń Dorotka wyruszyła w daleki świat. Przekonana, że za tam jest inaczej, że przekroczenie wyimaginowanej granicy odmieni jej życie, wkroczyła w świat dorosłych. Świat, który ją rozczarował. Również sama Dorotka rozczarowuje – nie zrobiła kariery, zrezygnowała ze studiów, mieszka w nędznym mieszkanku, nie ma dzieci a nawet nie jest w związku. Jest jedną z tych, które zbyt często trwonią „czas, pieniądze albo dobre okazje” biernie obserwując mijający czas. Na dodatek wciąż pozostaje Dorotką i to zdrobnienie imienia jest symboliczne, oznacza trwanie w stagnacji, w przeszłości, a przy tym zupełne oderwanie się od rzeczywistości.

Przy tym wszystkim bohaterkę „Powrotu”, najnowszej książki Izabeli Sowy, można nazwać artystką. Porzuciła studiowanie dzieł wielkich malarzy i oddała się szlachetnej sztuce tatuażu, co w oczach matki czyni ją lekkomyślną i nieodpowiedzialną, a każde spojrzenie rodzicielki przypomina o zawodzie i rozczarowaniu dzieckiem. Powieść, opublikowana nakładem wydawnictwa Znak, jest prostym w swej formie, ale jednocześnie oryginalnym tekstem. Nie znajdziemy tu wartko toczącej się akcji, nie ma tu zapierającej dech w piersiach fabuły. Są za to wyjątkowi bohaterowie oraz przemyślenia na temat życia – na temat lat minionych oraz bycia „tu i teraz”.

Dorotka powraca do Polski po sześciu latach pobytu w Europie. Odkąd po zaliczonej sesji zimowej porzuciła swój indeks i wykorzystując prawie połowę swych oszczędności kupiła bilet do Palermo, wciąż gnała do przodu, zmieniając kraje, zawody oraz mężczyzn. Na swoim koncie ma złamane serca, szalone imprezy oraz trzy języki obce. I znajomość technik tatuażu, które opanowała do perfekcji, tworząc wzory na indywidualne zamówienie.

Dorotka od lat pisze swój własny scenariusz, stanowczo protestując przeciwko wpasowaniu się w schematy i standardy. Niecodzienny jest nawet jej sposób ubierania się, będący swego rodzaju manifestem. Ale obecna Dorotka nie jest już tą buntowniczką, jaką była jeszcze kilka lat temu. Choć jej dusza i serce pozostały narowiste, to ona nauczyła się powstrzymywać od komentarzy, doprowadziła milczenie do perfekcji. Szczególnie uważa na słowa przy klientach, którzy często traktują wizytę w salonie tatuaży niczym wizytę u psychoterapeuty i dzielą się swoimi problemami oraz oczekiwaniami.

Dorotka nie chce rozwiązywać problemów innych, ma swoje własne. Zatem postacie uczestniczące w jej życiu obserwujemy niejako z boku, samodzielnie kształtując sobie opinię na temat związku jej rodziców, którzy pomimo jawnej deklaracji braku uczucia, wciąż są razem, na temat zachowania Ren, która oddala się od bohaterki coraz bardziej, przyjaciółki Moniki, czy ekscentrycznego modela.

Niestety Sowa stawiając na górnolotne słowa, zapomniała o treści. Choć otrzymujemy wciągające studium polskiej rzeczywistości i spojrzenie młodej kobiety na otaczający ją świat, pełen konsumpcyjnych zapędów, choć książka stanowi protest przeciwko konwencjonalnemu podejściu do planów i ram, w które jesteśmy wtłaczani od dzieciństwa, to jest zbyt chaotyczna i powierzchowna, by stać się powieścią wyjątkową. Chciało by się wręcz powiedzieć, że jest „przekombinowana”, nie wspominając już o braku sympatii do Dorotki, która denerwuje od pierwszych stron. 

Odnoszę wrażenie, że to zadanie autorskie przerosło Sowę, bowiem mimo doskonałej koncepcji wykonanie już nie jest tak dobre. Co nie znaczy, że o książce należy zapomnieć natychmiast po jej przeczytaniu. Wręcz przeciwnie – powinna ona stanowić bodziec do analizy własnych zachowań, do rozliczenia się z przeszłością i zajęcia własnego stanowiska na temat teraźniejszości. Jest impulsem do tego, by walczyć o siebie i swoją niezależność!

czwartek, 25 września 2014

Karol Kłos "Latarnik"

Tytuł: Latarnik
Autor: Karol Kłos
Wydawnictwo: Poligraf


„Ta latarnia wciąż na mnie patrzy z wysoka, wciąż mnie obserwuje. Ona jedyna wie, co nas łączy nierozerwalnie ze sobą, ona wciąż o tym pamięta. Gdy wspinam się na nią po schodach, drży z niecierpliwości, nie mogąc doczekać się mojego wejścia” – czy można pisać pięknie o swojej pracy? Czy może istnieć wdzięczniejszy temat, niż tajemnicza, rozbudzająca wyobraźnię latarnia morska? To ona wszak jest celem licznych wycieczek, oto ona prowadzi marynarzy bezpiecznie do portu, to ona daje schronienie samotnikom, którzy wpatrzeni w bezkres morza oddają się refleksji i uniesieniu.

To jednak nie latarnia, a latarnik jest bohaterem niezwykłej książki Karola Klosa. „Latarnik”, opublikowany nakładem wydawnictwa POLIGRAF, to w istocie dziennik, w którym każdy wpis ma swój numer. Nie jest to pozycja o zwartej fabule, nie ma tu gwałtownych zwrotów akcji, jest natomiast proza życia, sporo humoru oraz własnych przemyśleń na temat otaczającego świata. To właśnie ten spokój, prostota, a przy tym niezwykła poetyckość tekstów dotyczących zwyczajnych, codziennych spraw czyni lekturę niezwykle przyjemną i wartą zapamiętania. 

W książce odnajdziemy klimat niczym u Hemingwaya, a każdy wpis jest inicjowany jakimś wydarzeniem bądź spostrzeżeniem. Wszystkie one składają się na niezwykle barwne życie zaangażowanego społecznie bohatera, życie, które wciąga i nas. Z lektury dowiadujemy się sporo o funkcjonowaniu latarni oraz charakterze pracy latarnika, poznajemy stosunki społeczne w skali mikro (relacje pomiędzy współpracownikami) oraz makro (w Zatoce Puckiej, a także w kraju), a w tle przewijają się problemy lokalne, a także te wynikające z procesu globalizacji. 

Autor porusza temat bezrobocia, które jest dla małych miejscowości niczym rak toczący zdrową tkankę, a także zagadnienia związane ze zdrową dietą, szkodliwością picia, czy pielęgnacją cery. Wspomina dawne czasy, kiedy jeszcze pracował społecznie przy powstawaniu telewizji kablowej, spotyka się również z dawnymi kolegami na zjeździe absolwentów. Przytacza również bulwersujące wydarzenie, jakim było oskarżenie o kradzież pieniędzy z kasy latarni, opowiada o początkach współpracy z lokalną gazetą.

Dziennik prowadzony jest z niezwykła lekkością, świadczącą o doskonałym warsztacie autora, o starannym przemyśleniu jego formy, a także o niezwykle „ciętym języku” i odwadze pisania o sprawach ważnych nie tylko dla ogółu, ale i dla jednostki. Śmiech miesza się tu z łzami, codzienność z wyjątkowością chwil, zaś teraźniejszość z przeszłością. Mimo to, nie jest to lektura banalna, nie jest to też książka, którą należy łapczywie pochłonąć. „Latarnik” jest bowiem pozycją, którą warto smakować wpis po wpisie, odkrywając wszystkie smaki i smaczki, podążając pajęczyną słów utkaną przez autora. 

wtorek, 23 września 2014

J.R.Ackerley "Moja Tulipanka"

Tytuł: Moja Tulipanka
Autor: J.R.Ackerley
Wydawnictwo: Studio EMKA


Mówi się, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka, a każdy właściciel czworonoga potwierdzi tę opinię. Znamy tysiące opowieści o psach, które ratowały swoim Panom życie (nawet z narażeniem własnego), a także o tych, które po śmierci ukochanego właściciela wciąż wiernie na niego czekały. Wiele z tych historii zostało spisanych, bowiem zwierzęta są wdzięcznym tematem powieści i opowiadań. 

Zazwyczaj autorzy opiewają zalety psów, pisząc o ich odwadze, lojalności, bezwzględnym oddaniu. Nikt nie chce pisać o upartych czworonogach, o ich potrzebach fizjologicznych, o braku wychowania, o problemach z dotarciem do weterynarza i szeregu innych kłopotów, jakie każdy posiadacz psa ma ze swoim pupilem. Czy rzeczywiście nikt? Otóż znalazł się jeden człowiek, którego zainteresowała nie patetyczna wymowa relacji człowiek – pies, ale szara rzeczywistość, a także różne konsekwencje faktu zamieszkiwania pod wspólnym dachem. Tym człowiekiem jest J.R. Ackerley, wielki miłośnik zwierząt, redaktor wydawanego przez BBC czasopisma „The Listener”. Ci, którzy znają twórczość pisarza i jego własne losy, znajdujące odbicie w jego tekstach, doskonale wiedzą, czego mogą się spodziewać oddając się lekturze „Mojej Tulipanki”. Opublikowana nakładem wydawnictwa Studio EMKA książeczka o niewielkiej objętości, to prawdziwe arcydzieło, którego bohaterem jest nie tylko pies i jego Pan, ale i zwyczajne życie. 

Lektura powieści „Moja Tulipanka” może rozczarować czytelników spodziewających się nagłych zwrotów akcji czy dramatycznych przeżyć związanych z posiadaniem psa, bądź też przygód przez owego czworonoga przeżywanych. Otrzymujemy bowiem słodko – gorzką historię, z której miłość do Tulipanki sączy się pomiędzy wierszami, a kolejne słowa nie służą trzymaniu czytelnika w napięciu. Raczej budzą one zachwyt swą melodią, dzięki której nawet kwestia wypróżnienia psa nabiera innego, bynajmniej nie trywialnego znaczenia.

Poznajemy Tulipankę, owczarka niemieckiego, kiedy trafia już do rąk autora. Wcześniej, bita i trzymana w zamknięciu, z niezrozumiałych powodów była zwierzęciem robotniczej rodziny. Jej jedyną tresurą była przemoc, a pierwsze osiemnaście miesięcy życia było piętnem, które odcisnęło się na jej zachowaniu. Tulipanka to bowiem pies niesforny, choć ta niesforność wynika nie z braku inteligencji, ale z siły charakteru. Autor skrupulatnie opisuje wszystkie problemy z posiadaniem takiego psa, każdemu z nich poświęcając osobny rozdział. 

Wraz z Tulipanką trafiamy zatem do weterynarza, choć próby jej doprowadzenia do gabinetu przypominają walkę z dziką bestią. Czytamy o poszukiwaniu męża dla owczarka i, dość karkołomnych, próbach zainicjowania życia seksualnego Tulipanki. Autor szczegółowo rozpracował na kartach książki również wszystkie systemy i techniki wypróżniania się oraz oddawania moczu przez pupilkę, czyniąc przy tym sporo obserwacji na temat ludzi.

Z tych opowieści o codzienności wyłania się barwna historia, traktująca nie tylko o psie, ale o życiu. Autor odnosi się do systemów społecznych i relacji międzyludzkich, piętnuje wszystkie wady mieszkańców okolicy, ale i całego społeczeństwa. To oryginalne ujęcie tematu, jakie Ackerley zaprezentował w „Mojej Tulipance” pozwala nam spojrzeć z szerszej perspektywy nie tylko na czworonożnych przyjaciół, ale i na nasze otoczenie. Lekkość, z jaką autor porusza te wszystkie poważne kwestię czyni tę powiastkę łatwą i przyjemną, uroczą na swój niekonwencjonalny sposób, a przede wszystkim – wartą zapamiętania.

poniedziałek, 15 września 2014

Sam Horn "Tongue-fu!"

Tytuł: Tongue-fu!
Autor: Sam Horn
Wydawnictwo: Studio EMKA


„Prawdziwa sztuka konwersacji polega nie tylko na tym, by powiedzieć właściwą rzecz we właściwym czasie. Należy nauczyć się także, czego i kiedy nie mówić” – te słowa Dorothy Nevill powinny stać się naszym drogowskazem, który wskazywać będzie kierunek, którym warto podążać w swoim życiu. Nie od dziś wiadomo, że retoryka to sztuka, że słowa maja wielką moc, którą możemy wykorzystać na swoja korzyść, bądź obrócić przeciwko sobie. Słowa mogą uskrzydlać i mogą ronić. Mogą dawać nadzieję i ją odbierać. Mogą też wygrywać walki w taki sposób, by żadna ze stron nie czuła się pokrzywdzona. Problem w tym, żeby używać ich właściwie …

O słowie i jego wykorzystaniu zajmująco pisze Sam Horn, autorka poradnika „Tongue-fu! Sztuka walki językiem”. Podtytuł opublikowanej nakładem wydawnictwa Studio EMKA książki, czyli: „o rozwiązywaniu konfliktów słownych”, mówi właściwie wszystko o książce. Autorka bowiem koncentruje się na wykorzystaniu komunikacji werbalnej po to, by zwyciężyć w grze zwanej życiem. Nie ma tu jednak rozlewu krwi, dowiadujemy się natomiast, jak w sposób uprzejmy rozładować trudne sytuacje, jak radzić sobie z trudnym klientem czy despotycznym szefem, nie tracąc przy tym twarzy. Rezultatem jest nie tylko rozwiązanie danej sytuacji, ale trwała poprawa relacji oraz rozładowanie negatywnych emocji, także tych, które kumulują się w nas. 

Celem autorki jest wypracowanie takich sposobów zachowań, które mogą być stosowane na co dzień do pokonywania problemów wynikających z codziennych kontaktów z otoczeniem. Tytułowe tongue-fu, czyli sztuka walki językiem, kładąca nacisk na rozwój wewnętrzny, pomaga nam złagodzić, a nawet odeprzeć napaść psychiczną. Jest – w opozycji do kłótni, czy cierpienia w milczeniu – metodą konstruktywną, swojego rodzaju filozofią, sposobem komunikowania się z innymi, który pomaga rozwiązywać pojawiające się w relacjach międzyludzkich problemy, nawiązać lepszy kontakt ze współpracownikami i domownikami. Jest sztuką lepszego życia, pełnego spokoju nawet w obliczu słownych ataków. 

Poradnik podzielony jest na cztery części, te z kolej na rozdziały, a każdy z nich zajmuje się innym aspektem walki słownej. Część pierwsza książki, „Reaguj zamiast odpowiadać”, pomaga pozbyć się nam frustracji wynikającej z braku reakcji na fałszywe oskarżenia czy zarzuty, zażegnać konflikt uśmiechem czy poszukiwać rozwiązań danego problemu zamiast osób winnych ich powstania. W części drugiej nauczymy się rozpoznawać właściwe i niewłaściwe słowa, których użycie stosownie do sytuacji pozwoli uwolnić się od problemów, unikać skrajności oraz bezowocnych sporów. Część trzecia poradnika, „Zamień konflikty we współpracę” zwraca nasza uwagę na cenną umiejętność słuchania oraz na moc otwartego umysłu. Dzięki ostatniej części zdobędziemy się na odwagę, by „sięgnąć po to, czego chcemy, czego gorąco pragniemy i na co zasługujemy”, a wszystko to dzięki licznym wskazówkom autorki dotyczącym taktownego kończenia sporów, podejmowania decyzji o co walczyć warto, a co niepotrzebnie tylko zabierze nam energię, poznaniu pięciu zasad perswazji oraz metod postępowania z gburami.

Możesz stwierdzić, że takich książek na rynku są tysiące. Rzeczywiście, literatura poświęcona komunikacji jest wyjątkowo bogata, zaś Sam Horn z pewnością nie eksploruje nowych trenów, poruszając się w obszarze znanej wszystkim tematyki. Jednak swobodny styl książki oraz koncentracja nie na teorii, ale n przykładach z codziennego życia, pozwala już na etapie lektury odnieść się do konkretnych problemów i skorzystać na bieżąco z podanych wskazówek. Każdy rozdział zakończony jest tzw. planem działania, w którym autorka opisuje daną sytuację oraz zestawiając ze sobą właściwe i niewłaściwe słowa, pokazuje różnice w odbiorze danej wypowiedzi / reakcji. To sprawia, że uświadamiamy sobie wagę wypowiadanych przez nas słów, popełniane w codziennym życiu błędy oraz ich konsekwencje.

„Tongue-fu!” warto czytać z ołówkiem w dłoni, bądź notesem trzymanym w pobliżu tak, by nie stracić cennych uwag autorki. Sama lektura bowiem może otworzyć nam oczy na pewne kwestie, ale nie zmieni naszego życia. Efekt zobaczymy dopiero wówczas, kiedy wdrożymy polecane przez Horn techniki, do czego zresztą ona sama zachęca. Tym sposobem, krok po kroku, poprawimy nie tylko swoje relacje z otoczeniem, ale i swoje podejście do ludzi i do problemów. Dzięki tej bezkrwawej walce, wszyscy będziemy zwycięzcami!

niedziela, 14 września 2014

Wojciech Grzelak "Ziemia szamanów. Tajemnicze zjawiska z Syberii"

Tytuł: Ziemia szamanów. Tajemnicze zjawiska z Syberii
Autor: Wojciech Grzelak
Wydawnictwo: Illuminatio



Syberia od wieków była nadzieją i przekleństwem. Urzekała swoim pięknem i bezwzględnie zabijała. Dawała radość, ale i cierpienie. Losy Polaków są złączone z tą ziemią pokrytą lodem, z ziemią do końca niezbadaną, kryjącą w sobie obietnice, sekrety, ale i złowieszczą moc. Dla wielu, kojarzy się z deportacjami Polaków, organizowanymi przez okupacyjne władze sowieckie. Na „nieludzkiej ziemi” znaleźli się oni zazwyczaj z jednego powodu – byli obywatelami Rzeczypospolitej. Pierwsi polscy zesłańcy byli jednak jeńcami wojennymi wziętymi do niewoli podczas wojen Stefana Batorego z Iwanem IV Groźnym czy też podczas wojen toczonych z Moskwą na początku XVII wieku, a Polacy dzielili ten los z jeńcami innych narodowości, np. Szwedami czy Tatarami. Do dziś Syberię zamieszkują potomkowie zesłanych niegdyś rodaków, ale są też ludzie, którzy wyjechali tam z własnej woli, których losy nierozerwanie związane są z tą wymagającą krainą, którzy pokochali ją miłością bezwarunkową.
O dwoistej naturze Syberii pasjonująco pisze Wojciech Grzelak, podróżnik i pisarz, który mieszkał przez wiele lat na Syberii i odkrył jej niekonwencjonalny, buńczuczny charakter, który stawia przed naszym sposobem rozumowania i pojmowania rzeczy, prawdziwe wyzwanie. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo racjonalnie podchodzimy do otaczającej nas rzeczywistości, to książka „Ziemia szamanów. Tajemnicze zjawiska z Syberii” zmusza do porzucenia konwencjonalnego podejścia i otwiera nas na nowe drogi, nowe obrazy.
Opublikowana nakładem wydawnictwa Illuminato pozycja, jest zbiorem wciągających opowiadań, mających swoje źródło głownie w syberyjskiej ziemi i klimacie. Ich wspólną płaszczyzną jest zagadka i tajemnica, są wydarzenia, które być może nigdy nie doczekają się naukowego wyjaśnienia. Nad rzeką Czui spotykamy się zatem z szamanem, a którym Grzelak pisze, że posiada on „tajemniczą zdolność rozpłynięcia się w tym wszystkim, co mogłem dostrzec wokół siebie”. Spotkanie z nim staje się dla autora pretekstem do przybliżenia nam szamanizmu, w rozumieniu najstarszej religii Syberii oraz najistotniejszej jego cechy – zdolności do kontaktu, a właściwie pośredniczenia, pomiędzy ludźmi i duchami.
Podczas lektury próbujemy również odkryć tajemnicę czarnej tęczy, niezwykłego zjawiska występującego w okolicach Kańska, zwiastującego … śmierć. Kroczymy Doliną Śmierci, badamy niepokojący fenomen tajemniczego kręgu w pskowskim lesie, czytamy o topielcach, których pochłonęło Ałtyn Kiul, a którzy mącą umysł żywego człowieka, a także o sile cygańskiej wróżby.
Autor pisze również o tatzelwurmie, zwanym „górskim petem”, traktowanym w kategoriach namiastki yeti, tajemniczych błędnych ognikach, za pośrednictwem których nieszczęśnicy zmarli w łagrach pragną przypomnieć o swym losie, a także o koszmarnych zjawiskach występujących na uroczysku, w okolicach górnej Szorii czy syberyjskich włóczęgach zwanych brodiagami. Każda z tych opowieści ma swój klimat, każda niesie ze sobą mnóstwo pytań, na które w większości brak jest odpowiedzi. Autor unika konwencji horroru, traktuje te opowieści raczej jako zagadkę, jako tajemnicę, która powinna uświadomić nam istnienie obok naszego świata czegoś niematerialnego, tajemniczego, przestrzeni, do której – przynajmniej na razie   – nie mamy dostępu.
Sięgając po książkę „Ziemia szamanów. Tajemnicze zjawiska z Syberii” byłam przekonana, że to prawdziwa gratka, ale dla ograniczonej liczby odbiorców, dla tych, którzy chcą i wierzą w wielowymiarowość czasu i przestrzeni oraz naszą ograniczoną zdolność postrzegania. Myliłam się jednak, bowiem wspaniałe, niekiedy niepokojące historie, pomagają nam lepiej zrozumieć fascynację tym nieprzyjaznym do życia obszarem, niezwykłą atmosferą tajemnicy, która unosi się w powietrzu i jest niemal namacalna. I choć Syberia nigdy nie leżała w sferze moich podróżniczych zainteresowań, to po lekturze książki Grzelaka, nie sposób nie zastanowić się nad podjęciem wyzwania.


niedziela, 7 września 2014

Frédérique Veysset, Isabelle Thomas „Francuski szyk! Zostań własną stylistką”

Tytuł: Francuski szyk! Zostań własną stylistką
Autor: Frédérique Veysset, Isabelle Thomas
Wydawnictwo Literackie 



„Cudzoziemki mówią, że Francuzki są szarobure. Mówiąc to, zapominają o niuansach. Francuzki stawiają na prostotę, skupiają się na trafnym doborze torebki, eleganckich butów (…)” – twierdzi Sylvain Le Hen, fryzjer i stylista Hair Desinn Access. Czym jest ten mityczny francuski szyk i styl, którego zazdroszczą obywatelki całego świata? Jak wypracować niewymuszony look i dobrać garderobę, w której wyglądać będziemy na ubrane, a nie na przebrane? Co zrobić, aby osiągnąć elegancję z odrobiną nonszalancji, charakteryzującą takie postacie, jak Vanessa Paradis, Audrey Tatou czy Isabel Marant?
Na te pytania wyczerpująco odpowiadają fotografka Frédérique Veysset oraz Isabelle Thomas, osobista stylistka, zajmująca się ponadto prowadzeniem bloga „Mode personnelle” w serwisie czasopisma „L’Express”. Ich poradnik „Francuski szyk! Zostań własną stylistką”, opublikowany nakładem Wydawnictwa Literackiego, to wysublimowana propozycja nie tylko dla osób zawodowo zajmujących się kwestiami związanymi z modą i kreowaniem wizerunku, ale dla wszystkich kobiet, które chcą się czuć dobrze w tym, co mają na sobie, a przy tym wyglądać stylowo i ponętnie.
Sięgając po te pozycję otrzymujemy nie tylko swego rodzaju biblię mody, ale również wspaniałe zdjęcia przedstawiające stylizację gwiazd, interesujące wywiady z fryzjerami, stylistami, projektantami i redaktorami czasopism poświęconych modzie, a przede wszystkim liczne rady, dotyczące tego, jak się (nie)ubierać.
W czternastu kolejnych rozdziałach, autorki, powołując się na opinię ekspertów, a także na własne doświadczenie, walczą z istniejącymi stereotypami na temat mody i namawiają, do poszukiwania własnego stylu. Styl ten powinien być zgodny z naszym charakterem, upodobaniami i trybem życia, bowiem „ubrania wyrażają nasza osobowość. To nieświadomy i milczący przekaz”.
W trakcie lektury oddamy się również rozważaniom, czy należy podążać za modą, a także  uporamy się z kiepskimi wymówkami, którymi zasłaniamy się skazując jednocześnie na bylejakość i bezbarwność. Pozbędziemy się również fałszywych stereotypów, które niepotrzebnie ograniczają nas w poszukiwaniu własnego stylu, a także poznamy ponadczasowe, klasyczne elementy garderoby, dzięki którym zawsze będziemy modne. Postawimy na trencze, botki dobrej jakości, białe koszule i marynarskie kurki – oczywiście wszystko dobrej jakości i doskonałym wykończeniu.
Nie musimy od razu  rzucać się na głęboką wodę – autorki sugerują drobne zmiany, dodatki, które umiejętnie połączone z innymi elementami garderoby pozwolą ją ożywić i uczynić wyjątkową. Przekonamy się również, że styl nie ma nic wspólnego z pieniędzmi, bowiem – jak twierdzą autorki – elegancji i oryginalności nie da się kupić.
Dzięki rozdziałowi poświęconemu częstym wizerunkowym wpadkom unikniemy takich modowych błędów, jak legginsy mocno opinające pośladki, spodnie trzy czwarte z wiotkiego lnu z szerokimi nogawkami noszone z ciasnym T-shirtem czy zwierzęce wzory na akrylu. Pokochamy natomiast dżinsy, których dostępne modele doskonale nadają się na każdy dzień tygodnia.
Książka „Francuski szyk” staje się dzięki swojej zawartości i cennym wskazówkom,  absolutnym must have każdej kobiety, podobnie jak mała czarna i szpilki. Dzięki autorkom nie tylko mamy szanse o paryskim stylu czytać, ale zbliżamy się do wyjątkowych Francuzek i ich niezwykłego wyczucia mody. Przystępna forma książki i niezwykle atrakcyjna szata graficzna sprawia, że sam poradnik zasługuje na określenie très chic!




środa, 27 sierpnia 2014

Ron Holland "Mów i bogać się, czyli jak stać się bogatym bez kapitału"

Tytuł: Mów i bogać się, czyli jak stać się bogatym bez kapitału
Autor: Ron Holland
Wydawnictwo: Studio EMKA

Joseph Conrad mówił: „Daj mi właściwe słowo i odpowiedni akcent, a poruszę świat”. Słowa mają wielką moc – mogą kreować rzeczywistość, mogą motywować, mogą uszczęśliwiać, ale mogą również ranić, niszczyć i odbierać energię. Od tego, jakich słów używamy, zależy jakość naszego życia, stan posiadania, a nawet poczucie zadowolenia z siebie i swoich osiągnięć. Wagę słowa znał nie tylko Conrad, znał ją też guru biznesu Napoleon Hill, zna ja również Ron Holland. Jego książka „Mów i bogać się, czyli jak stać się bogatym bez kapitału”, opublikowana nakładem wydawnictwa Studio Emka, to właśnie praktyczny poradnik po świecie słów. 

Książka, opublikowana po raz pierwszy w Polsce w 1993 r. teraz doczekała się kolejnego wznowienia, bowiem zawarte w niej informacje, wiedza merytoryczna poparta cennymi przykładami, nie straciły nic na swojej aktualności. Co więcej, w dobie świata po kryzysie gospodarczym, kiedy dopiero odbijamy się od dna, w czasach technologicznego rozwoju i coraz większej konkurencji zarówno pomiędzy firmami, jak i konkurencji na rynku pracy, potęga słów jest nam szczególnie potrzebna. To za ich sprawą możemy bowiem prowadzić życie takie, jakie chcemy, spełniać swoje marzenia, podejmować kolejne wyzwania. To za ich sprawą możemy stać się bogaci – obrastając nie tylko w dobra materialne, ale również bogatsi wewnętrznie, w zdobytą wiedzę, doświadczenie, przeżycia i emocje. 

Autor, na łamach poradnika, zdradza nam największa tajemnicę dotycząca sukcesu (a raczej jego braku) – „większość ludzi nie robi tego, co trzeba”. Tylko tyle i aż tyle, bowiem większość ludzi rzeczywiście … nie robi nic. Dążenie do celu kończy się zazwyczaj na lekturze motywacyjnych poradników, słuchaniu kaset czy uczestnictwie w szkoleniach on-line. Jest to niezwykle istotny krok w kierunku realizacji swoich planów pod warunkiem jednak, że nie będzie ostatnim. Żeby osiągnąć sukces potrzebujemy jeszcze działania! Holland dokładnie tłumaczy nam, w jaki sposób możemy czerpać z potęgi swojego umysłu, w jaki sposób stać się generatorem nowych, rewolucyjnych pomysłów na intratne przedsięwzięcia i dodatkowe źródła dochodów. 

W kolejnych rozdziałach poradnika, autor zachęca nas, wzorem ludzi Wschodu, do rozwijania swojego umysłu, by móc przekraczać swoje własne granice. Zdradza również formułę, która jest „niezbędna dla osiągnięcia zamożności, sukcesu i dokonań życiowych, a także pogody ducha pozwalającej sprostać wszelkim problemom”. Mowa tu o formule CSS, czyli: CISZA, SPOKÓJ i SAMOTNOŚĆ. Mocą tą posługiwał się m.in. Mozart, Szekspir, Edison, a dbając o czas dla siebie, uwalniając myśli od zbędnych obciążeń, możemy skorzystać z niej i my. 

Dowiadujemy się również, jak duże znaczenie dla dopuszczenia do głosu naszej podświadomości ma wyciszenie wewnętrznego dialogu, a także jak ważne są nasze myśli. Jeśli karmy się pesymistycznymi wizjami, jeśli kumulujemy w sobie negatywne emocje, lęki, to z każdym dniem nasz stan ducha będzie się pogarszał. Myślenie podświadome będzie bowiem podsuwało plany dalszego pogrążania się w czarnowidztwie i motywowało do użalania się nad swoim losem. I analogicznie – jeśli nasze wizje dotyczą sukcesów, powodzenia, sławy i zamożności, to myślenie podświadome podsunie nam plany osiągnięcia dokładnie takich celów. Cele te muszą być oczywiście dokładnie wytyczone, a ich realizacja rozłożona na poszczególne etapy. Holland tłumaczy również, jak wielka jest potęga żywego słowa, bowiem to właśnie mowa jest „czynnikiem przetwarzania doświadczeń Eureka! w pieniądze”.

„Mów i bogać się, czyli jak stać się bogatym bez kapitału” jest jedną z tych pozycji, która teoretycznie nie odkrywa przed nami nic nowego, a jednak ujęcie przez Hollanda tematu i poparcie podanych informacji przykładami, otwiera nam oczy na wiele naszych błędów. Przede wszystkim jest to jednak pozycja, która motywuje do działania, która nie pozwala nam spocząć na laurach w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku.

Zachęcając do medytowania, do wsłuchiwania się w siebie, w swoje pragnienia i podszepty intuicji, autor jednocześnie pozwala nam rozwijać się wewnętrznie, wyciszyć, zastanowić nad rzeczywistymi pragnieniami i potrzebami, a nie tymi wykreowanymi przez rynek czy naszych bliskich. Co więcej, Holland namawia, by te potrzeby zaspokajać odnajdując sens, pasję w tym, co robimy, by robić to najlepiej, a do tego, by na tym zarabiać. By wspomniana Eureka! generowała strumień przepływu pieniędzy i satysfakcji…